Odszkodowanie dla "Optimusa" za błędy fiskusa
Współcześnie spora cześć naszego życia jest kwestią interpretacji. W czasach króla Ćwieczka prawa były tak proste i zwięzłe, że każdy mógł się ich wyuczyć na pamięć. Rzymianom udało się spisać swoje główne ustawy na dwunastu tablicach, a Hammurabi (+1750 p.n.e.) zdołał wykuć swoje prawa na niewielkim obelisku. Ignorancja prawa i to w najgorszej postaci, bo dotykająca także tych, który prawo tworzą, pojawiła się dopiero w erze przemysłowej. Nie uchroniły nas przed nią wyrafinowane narzędzia obróbki informacji zwane komputerami ani sama demokracja, ba, właśnie ona uchodzi tu za jednego z głównych winowajców, wszak jakość debaty publicznej i parlamentu ma bezpośredni wpływ na jakość tworzonego prawa.
Historia przewrotnie zatoczyła koło. Dzięki demokracji wyrwaliśmy się z objęć bizantyńskiego woluntaryzmu, w którym źródłem ładu społecznego mógł być kaprys despoty, i stworzyliśmy społeczeństwo oparte na rzymskim rozumieniu porządku społecznego, w którym każdy obywatel ma hipotetycznie równy dostęp do instrumentów prawnych. Niestety, z czasem znowu popadliśmy w swoisty "bizantynizm", wynikający tym razem z bałaganu panującego w świecie niezliczonych ustaw i rozporządzeń. Polskie prawo pracy po roku 1989 było modyfikowane co najmniej kilkaset razy, a konia z rzędem temu, kto jednoznacznie wyjaśni, kim w świetle polskiego prawa jest rzadki gatunek obywatela zwany "przedsiębiorcą". Jeśli dodamy do tego relatywne wysokie koszty obsługi prawnej obywateli, wynikające m.in. z iście bizantyjskiej struktury zawodów prawniczych, to zakres naszych realnych swobód niepokojąco się zmniejszy.
Zanim zdołamy naprawić naszą demokrację i ład prawny, potrzebujemy narzędzi, dzięki którym już dzisiaj moglibyśmy w miarę normalnie funkcjonować w zastanym porządku. Takim narzędziem jest umiejętność uchwycenia tego, co naprawdę istotne. Wybitny austriacki matematyk Kurt Gödel dodałby, że systemy aksjomatyczne nigdy nie są kompletne i same z siebie nigdy nie potrafią uzasadnić prawdziwości własnych aksjomatów. W odniesieniu do systemów prawnych oznacza to mniej więcej tyle, że decydującą rolę pełnią w nich te elementy, które w sensie formalnym zupełnie do nich nie należą. To sami obywatele, sędziowie i prokuratorzy, a nie dzienniki ustaw, decydują o użyteczności zapisów prawnych, zarówno tych, które w powszechnym mniemaniu uchodzą za niechlujne, jak i tych, z których wszyscy są dumni jak z amerykańskiej konstytucji. Jeśli sami obywatele zgodzą się, że prawo ma im pomagać, a nie szkodzić, to prawo rzeczywiście okazuje się pomocne. Ilekroć takiej zgody braknie, zaczyna się piekło. Zawarcie takiej zgody, wbrew pozorom, nie jest jedynie kwestią pobożnych życzeń. Jest fundamentem demokracji. Naruszanie tego fundamentu podlega specjalnej "procedurze karnej", zwanej napiętnowaniem przez opinią publiczną, która dla zdrowia demokracji ma większe znacznie niż formalna procedura sądowa.
Obywatele mają zatem prawo bronić się przed takimi interpretacjami prawa, którzy przypisują złośliwe intencje samemu państwu. Czym bowiem, jak nie oczernianiem republiki, byłoby założenie, że państwo rzeczywiście traktuje jednych lepiej od innych i tworzy prawa, których zachowanie kłóci się ze zdrowym rozsądkiem? Wręcz przeciwnie, każdy obywatel, w tym również każdy prokurator, ma prawo sądzić, że państwo mu sprzyja a intencje prawodawcy są dobre i dlatego w przypadku wszelkich nie jasności ma prawo interpretować zapisy ustaw i rozporządzeń w taki sposób, żeby intencje samego prawodawcy oraz dobroczynna rola państwa nie mogły ulec niczyjej kwestii.
Jeśli prawodawca zwalnia niektóre podmioty z niektórych podatków, to robi to nie dlatego, że kieruje się subiektywnymi emocjami, ale wyłącznie dlatego, że wspomniane podmioty, takie choćby jak fundacje i kościoły, od niepamiętnych czasów potrafią lepiej spożytkować swoje skromne środki na cele społeczne niżby to potrafiło zrobić samo państwo. Jeśli państwo zwalnia importerów z płacenia VAT-u za przywożone z zagranicy komputery, to robi to nie dlatego, że chce faworyzować producentów zagranicznych, a pognębić producentów krajowych, ale wyłącznie dlatego, że spodziewa się (być może błędnie!), że wysokie technologie mogą napłynąć do kraju wyłącznie z zagranicy, zaś ono samo powinno aktywnie sprzyjać napływowi tych technologii. Każdy, kto potrafi wyprowadzić państwo z błędu i dowieść, że wysokie technologie rodzą się także w kraju, zasługuję na uznanie. A jeśli przy tym potrafi jeszcze trafnie odczytać wolę ustawodawcy i nie zwątpić, że państwo zawsze życzy mu jak najlepiej, to zasługuje na nagrodę w postaci lepszego prawa i trafnych decyzji jego urzędowych stróżów.
Tekst ukazał się przed laty w miesięczniku "Businessman Magazine". W tych dniach krakowski sąd rozpatruje skargę spadkobierców Romana Kluski i "Optimusa" na bezprawne działania służb publicznych, które obróciły się na szkodę spółki.
Skomentuj artykuł