Pan z dłutkiem i młotkiem
Jak to nigdy nie wiadomo, co nas może spotkać...
Kilka godzin do Wszystkich Świętych. Na ulicach strumyki ludzi, przeradzające się w istne rzeki w okolicach cmentarzy. Kwiaty, znicze, miotły, ścierki, pasty - standard. Ciężko się w tym odnaleźć, zwłaszcza, gdy ta rzeka wlewa się przez drzwi do miejskiego autobusu wprost na torbę z rzeczami pospiesznie zabranymi z mieszkania na pociąg. Jestem od nich odseparowany dzięki słuchawkom, które już nie raz uratowały mnie w podobnych chwilach. Lecz nagle głos Roberta Smitha zagłusza jakiś inny męski głos... nie tak melodyjny, lecz całkiem przyjemny. Dostrzegam jego posiadacza - starszy, skromnie ubrany jegomość na oko sześćdziesięciolatek. Okulary. Grube szkła na jego nosie opakowywały parę bystro spoglądających na mnie oczu. Typ faceta, na widok którego nie sposób się nie uśmiechnąć. Serdecznie, bez złośliwości.
- Spory ruch dzisiaj, Panie, na cmentarzu, tyle ludzi chodzi - udało mi się wyłowić z tego, co do mnie mówił. Pomyślałem, że to jeden z tych samotników, którzy szukają drugiej istoty, by się do niej odezwać… taki karabin. Ja do Ciebie strzelam niespodziewaną serią słów i czekam, czy się z po tym podniesiesz. Wiele osób nie podejmuje w ogóle rozmowy. "Co mi tam będzie zawracał głowę jakiś dziadek" - myślą. Zabiegani, spoglądają nerwowo na zegarek, żeby tylko jak najszybciej skończyć taki monolog, bo przecież w dialog za nic nie chcą tego nie obrócić. Mnie się jednak udało! Może to dlatego, że wyglądałem jak siedem nieszczęść, a może po prostu jakimś cudem wzbudziłem Jego zaufanie? Lubię ludzi, których inni ludzie uważają za prostych. Mówiąc inaczej: takich nie pofałdowanych przez wypiętrzenia aż po szczyt biznesowej hierarchii. Tych, co potrafią czasem spojrzeć w niebo, zamiast nerwowo stukach po klawiaturze telefonu, czy (o zgrozo!) tabletu.
Skoro już ten człowiek, kładąc swą wielką torbę obok mojej zgniłozielonej (przynajmniej się nie brudzi, na co zawsze uczulał mnie ojciec), zdecydował się do mnie otworzyć usta, ciekaw byłem, co wydarzy się dalej. Jąkał się. To całkiem urocze, zwłaszcza, że sam w przeszłości zmagałem się z podobną przypadłością i czasem jeszcze zdarza mi się "skreczować" w najmniej odpowiednim momencie.
Po chwili wiedziałem już, skąd ta torba, a właściwie co w niej było. Młotek. Dobrze mi znane narzędzie wbijająco-rozbijające (palce) wraz z całym arsenałem dłutek, za pomocą których mój towarzysz przekuwał litery na nagrobkach - jak sam to określił. Więc wszystko jasne! Na cmentarnym przystanku trafił mi się pracownik cmentarza… no przecież nie mogłem oczekiwać introligatora (zresztą, o czym bym z takim rozmawiał?). Miły, starszy pan, który od dwudziestu lat wykuwa w samotności literki i pewnie brakuje mu kogoś by się z nim podzielić swoimi przeżyciami - pomyślałem. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że za moment wydarzy się coś, co diametralnie zmieni moje postrzeganie jego osoby. Niby skąd miałem wiedzieć?
Wnuczka. Na jej temat nagle zeszła opowieść nieznajomego. Opowiedział mi, że poprosiła go kiedyś, by napisał jej wypracowanie do szkoły o pierwszym listopada, skoro tyle czasu spędza na cmentarzach. Nie spodziewałem się, że mój towarzysz nie tylko pamięta, lecz potrafi wyrecytować je całe z pamięci. Dopiero wtedy do mnie dotarło, jak to musiało być dla niego ważne przeżycie. Mówił wyraźnie, szybko. Gdzieś zniknęło jąkanie, oczy zapłonęły przyjemnym blaskiem. Był jak aktor. Gdybym był grubym mecenasem sztuki, takim nowoczesnym Medyceuszem z cygarem w ustach, z pewnością wypadło by mi ono z wrażenia. Moja pochwała była zachętą do dalszego mówienia. Tylko na to czekał. Przyznał się do tego, że w liceum pisał podobne teksty o Sienkiewiczu czy Wyspiańskim. Pan z dłutkiem i młotkiem w ręce na wpół zakrytej rękawiczką bez palców. Recytował. Ponad czterdzieści lat po napisaniu, na dwie minuty przed moim przystankiem, a on recytował oba teksty. Był z nich dumny. Miał z czego, nie słyszałem nigdy lepszych opisów tych postaci. Piiip! Otwarły się drzwi autobusu i trzeba było wyskakiwać. Uścisnąłem Jego dłoń i, życząc "wszystkiego dobrego", zostałem porwany przez lawinę wysiadających.
Skomentuj artykuł