Polska i USA na biegunach

Zobacz galerię
(fot. RaGardner4/flickr.com)

Polska i USA bardzo się różnią i dlatego są sobie potrzebne. Potrzeba im wielu wspólnych interesów i sobie tylko znanej bezinteresowności.

Kilka lat temu jeden z amerykańskich studentów próbował mnie przekonać, że Amerykanie nie są już w Polsce kochani. Wybrał się z kolegami na mecz do baru pod namiotem na Małym Rynku i tam odkrył, że większość piwoszy woli kibicować Rosji niż USA. - A przecież myśmy was przyjęli do NATO! - westchnął. - No i co z tego? - odparłem. - Jeśli graliście słabo, to kibice nie mieli wyjścia. Wybrali dobry humor, nie sojusze.

Na stosunki polsko-amerykańskie warto spojrzeć przez chwilę w kategoriach sportowych, skrajnie antagonistycznych, żeby potem móc oprzeć się na tym, co wspólne bez bujania w obłokach. Polska i USA pod wieloma względami leżą na przeciwległych biegunach, w różnych strefach czasowych i rozwojowych, a pod względem cywilizacyjnym dzieli je przepaść wypełniona stereotypami, spoza których jedni patrzą na drugich z tym samym poczuciem wyższości. Polskiej demokracji w żaden sposób nie można porównać z amerykańską, jeszcze bardziej różnią się od siebie nasze systemy usług publicznych, administracji, szkolnictwa wszystkich stopni, badań i rozwoju (R&D), a amerykańska przedsiębiorczość i kultura korporacyjna, ta spod znaku GM, GE i Warrena Buffetta, nie z subsydiowanych Fannie Mae czy Freddie Mac, nie mają sobie równych.

USA, Japonia, Kanada i Australia oraz państwa Europy Zachodniej (bez Hiszpanii i Portugalii) należą do grupy technologicznych innowatorów, w których na każdy milion mieszkańców przypada co roku co najmniej dziesięć patentów, tymczasem Polska wraz z całą Europą Środkową, Indiami, Meksykiem, Argentyną, Peru i RPA należy do grupy adopterów wysokich technologii, pozbawionych własnej zaawansowanej myśli technicznej, ale kupujących pewną ilość użytecznych patentów w dziesięciu najbardziej rozwniętych krajach, co w konsekwencji pozwala im osiągnąć co najmniej 2 proc. PKB z eksportu zaawansowanych technologicznie produktów. Sprzedając auta i śmigłowce montowane na obcych licencjach jesteśmy prawie tak dobrzy jak Czesi.

DEON.PL POLECA

Zdecydowanie gorzej od nas ma się Rosja, Afryka, Brazylia, Chiny i Bliski Wschód, czyli kraje zacofane technologicznie, handlujące głównie surowcami i dobrami nisko przetworzonymi.[1] Najpopularniejsze auta w Chinach to wciąż swoiste hybrydy oparte na rozwiązaniach technicznych nielegalnie skopiowanych od Opla, Forda lub Volkswagena.[2] Trudno się temu dziwić. Kilka dekad temu Chiny Ludowe i ZSRR wydawały więcej środków na kradzież nowych technologii na Zachodzie niż na rozwój własnej myśli technicznej. Marksistowska R&D to nie laboratorium, ale Marian Zacharski z teczką dolarów i z filozofią Kalego.

W chwili obecnej Polska z wielu przyczyn nie ma szans, aby dołączyć do grupy krajów wysoko zaawansowanych technologicznie, prowadząc jednak niekończące się debaty na temat własnego bezpieczeństwa energetycznego ma sporą szansę, żeby spaść do grupy, do której należy obecnie Rosja, eksporter połowy światowej produkcji gazu, posiadający wręcz nieograniczone zasoby tego surowca na półwyspie Jamalskim. Koncentrując nadmiernie uwagę na paliwach kopalnych i sposobach obrotu nimi, prędzej czy później wylądujemy na manowcach. Niemal wszystkie kraje rozwiające się, zwyczajowo traktowane jako tanie źródło surowców i siły roboczej, systematycznie zwiększają udział wysokich technologii w swoim eksporcie i w PKB, te zaś kraje, które tego nie czyną, przestają się rozwijać. Polska nie może sobie zatem pozwolić na to, żeby iść w ślady Rosji i wiązać nadmierne nadzieje z gazem łupkowym, energetyką atomową czy nowymi, hipotecznymi liniami przesyłowymi surowców znad Morza Kaspijskiego. Równie bezsensowne jest lamentownaie nad Nord Stream'em. Doświadzenie innych państw pokazuje, że choć w twardym rachunku ekonomicznym zwiększone wydatki na energię mogą prowadzić do chwilowego spowolnienia gospodarki, to jednak na dłuższą metę przyczyniają się do jej rozwoju, wymuszają bowiem zwrócenie jej ku bardziej zaawansowanym i znacznie bardziej dochodowym technologim przemysłowym. Jeśli śpi się na ropie jak Kuwejt, to można z niej jakoś żyć, ale tylko pod waruniem, że leży się na mapie dokładnie tam, gdzie Kuwejt.

Dywersyfikacja źródeł ropy i gazu oraz znaczne powiększenie zdolności ich magazynowania, dzięki którym Polska, podobnie jak Słowacja, mogłaby swobodniej korzystać z sezonowej różnicy cen surowca, powinno załagodzić nasze problemy energetyczne zanim, jeśli w ogóle, załagodzi je większe wydobycie z rodzimych źródeł. Jednak stałe podnoszenie problemów polskiej energetyki do rangi problemów pierwszej wielkości, także w kontaktach z dyplomatycznych, jak tego chce Waszczykowski, jest błędem i nieporozumieniem. Nawet najtańsze surowce same z siebie nigdy nie rozwiną nas gospodarczo i nawet najbardziej niespodziewany wzrost cen energii nie będzie w stanie poważnie zagrozić naszej gospodarce, jeśli będzie ona oparta na wysokich, energooszczędnch technologiach. Węgiel brunatny jest naszym skarbem, ale i przekleństwem. Jego łatwe wydobycie tak bardzo ułatwia nam życie, że pozwala tolerować ogromne marnotrawstwo energii w przesyle i zastosowaniach.

Publiczne zarządzanie badaniami i rozwojem oraz sposoby ich finansowania i ochrony prawnej powinny być zatem podnoszone w dyskursie publicznym znacznie wyżej i częściej niż sama energetyka, nie tylko z tego względu, że nawet enrgetyka nie może się bez nich obejść, ale przede wszystkim dlatego, że to właśne one wyznaczają główne tempo rozwoju wszystkich gospodarek świata, także tych najbiedniejszych. To właśnie z tego powodu Indie mają dzisiaj przed sobą znacznie ciekawsze perspektywy niż Chiny, którym udało się wprawdzie zepchnąć Japonię z drugiego miejsca w rankingu PKB, ale które, w przeciwieństwie do Indii, czeka nieuchronna zapaść demograficzna, bliżej nieokreślony przełom polityczny i trwałe, mimo prób zdobycia kosmosu, zapóźnienie technologiczne. W ciągu najbliższych dekad Indie prześcigną Chiny pod względem liczby ludności (w obu tych krajach mieszka obecnie prawie połowa mieszkańców Ziemi), a znacznie bardziej równomierny rozwój cywilizacyjny i społeczny Indii daje im większe niż Chinom szanse na dalszy zrównoważony rozwój gospodarczy. Polska wciąż za mało konkuruje z Indiami, za mało z nimi handluje i za mało się od nich uczy, a jednocześnie za bardzo fascynuje się chińskim boomem, wynikającym w dużej mierze z wyjątkowo taniej siły roboczej, której obecnie nawet tam zaczyna brakować. Amerykańskie i tajwańskie korporacje coraz częściej decydują się na otwieranie u siebie tych fabryk, które jeszcze kilka lat temu na pewno otwarłyby w tanich Chinach. Drogie euro wciąż pozwala Europejczykom myśleć o Chinach jak o tanim raju, ale szybki rozwój Chin i towarzyszący mu wzrost tamtejszych cen nawet Polskę powinien skłonić do szukania innych, bardziej zaawansowych kontaktów gospodarczych, a taniejące Stany Zjednoczone w wielu dziedzinach mogą tu być idealnym partnerem, zwłaszcza z punktu widzenia tego know how, które w Polsce najbardziej brakuje, a które Japonii, Korei Płd., Tajwanowi i innym tygrysom Dalekiego Wschodu pozwoliło szybko się rozwinąć po ostatniej wojnie.

Polska demokracja nie jest podobna do amerykańskiej, ale poziom przywiązania do tradycyjnych wartości, takich jak rodzina i naród jest niemal identyczny. Prowadzone od wielu lat badnia nad wartościami wykazują, że Polsce najbliżej do Indii, Rumunii, Holandii i właśnie USA.[3] Wartości egzystencjalne związane z jakością życia przeżywamy inaczej, biedniejsi od nas Rumuni myślą o pracy i codziennych potrzebach mniej więcej tak, jak my sami myśleliśmy o nich w czasie stanu wojennego, tymczasem Amerykanie częściej niż my mogą sobie pozwolić, żeby troskę o pracę i codzienny chleb zastąpić konsekwentnym dążeniem do realizacji własnych marzeń, niemniej w przestrzeni wartości wertykalnych, światopoglądowych, a więc tych, które silniej niż wartości egzystencjalne wpływają na sposób interpretowania świata i układania relacji międzyludzkich w domu, miejscu zamieszkania i pracy, jesteśmy bardzo podobni do Amerykanów. Ci ostatni wszakże w przeciwieństwie do nas nie tylko deklarują przywiązanie do tych wartości, ale także intensywniej je od nas praktykują, bo choć wciąż rozwodzą się częściej niż my, to jednak w relacjach wykraczających poza krąg rodziny uczestniczą intensywnej od nas, co drugi mieszkaniec USA należy do jakieś organizacji obywatelskiej, którą chcąc niechcąc traktuje jak pierwszą szkołę, a czasem i pierwszą trampolinę do wielkiej polityki.[4]

Kultura korporacyjna i gospodarcza oraz aktywność społeczeństwa obywatelskiego wykraczają daleko poza właściwy przedmiot kontaktów dyplomatycznych, warto jednak stale mieć je w pamięci, myśląc o celach relacji polsko-amerykańskich. Zakup F-16 i szkolenie nowych komandosów to z pewnością nie wszystko na co nas stać w tych kontaktach, a liczne podobieństwa kulturowe między Polską i Ameryką oraz towarzysząca im zatrważająca nierówność w umiejętności korzystania z własnych szans, z całą pewnością powinna zmodyfikować cele i treść wymiany dokonującej się między naszymi krajami.

Zilustrujmy to prostym przykładem. Uniwersytety z Zachodniego Wybrzeża jako pierwsze na świecie, jeszcze w latach osiemdziesiątych, zdigitalizowały katalogi swoich bibliotek, a dzisiaj digitalizują swoje zbiory biblioteczne i archiwalne, zarabiając na całym świcie za udostępnanie tego, czego często wcale nie wytworzyli Amerykanie, tymczasem polskie czasopisma naukowe nie dość, że mają dziwny zwyczaj drukować wszystko po polsku, to jeszcze stronią od internetu, więc nawet gdy za parę lat komputery same będą umiały sobie razdzić z językiem polskim, to i tak o polskiej nauce wciąż będzie głucho, bo ta prawie się nie digitalizuje. Ogłaszany co roku z wielkim hukiem przez Kleibera ranking krajowych uczelni wyższych bazuje głównie na widzimisię środowiska, a tylko w niewielkim stopniu na jego materialnym, możliwym do przeczytania dorobku, ilości cytowań i zastosowań, co czyni ten ranking mało wiarygodnym, a co gorsza, czyni go także mało precyzyjnym jak na dzisiejsze standardy cyfrowe. Teoria kwantów się go nie ima, więc nikogo do niczego nie motywuje.

Nie inaczej ma się sprawa z usługami publicznymi. Nasza narodowa kasa chorych wciąż nie wie do czego służy komputer, nie potrafi precyzyjnie określić ani jakości pojedynczych zabiegów medycznych, ani nawet ich ceny, bo z braku danych wciąż posługuje się jedynie wielkościami uśrednionymi, statystycznymi, a tymi z konieczności może zarządzać tylko na chybił trafił. Rejest usług medycznych, ich jakości, ceny i dostępności (ta ostatnia wartość potrafi wywrócić do góry nogami wiele innych szacunków) tak naprawdę nie istnieje, jakbyśmy wciąż żyli epoce konnych tramwajów.

Amerykańskie zdrowie publiczne pod wieloma względami nie może być dla nas wzorem, miliony osób nie są tam objęte żadnym ubezpieczeniem, ale już wnikliwe studia na sposobami reformowania publicznego zdrowia mogą nas wiele nauczyć, podobnie jak działające z powodzeniem programy bonów edukacyjnych, finansownaia badań, patentowania ich wyników, czy gromadzenia, oceniania i upowszechniania materialnego dorobku nauki.

Polska i USA mają wszelkie dane ku temu, żeby się do siebie zbliżać. Wspólne misje wojskowe daleko poza granicą zasięgu naszych własnych transportowców (nec Hercules contra plures) wciąż bardziej są podstawą do tego, żeby liczyć na amerykańską pomoc niż żeby się kolegować, studiować, konkurować i robić interesy z Amerykanami. Żadna ważna amerykańska uczelnia nie założyła dotąd w Polsce swoej filii, choćby dla własnych celów, żadna też nie prowadzi poważniejszego programu wyminy kadr czy studentów, robią to jedynie w dość skromynm zakresie, tak jak robiły w czasach Gierka, amerykańskie fundacje stypendialne. Znacznie bardziej zatrważające jest to, że zainteresowania polskich uczonych biegnące ku Stanom mają charakter czysto spontaniczny, niemal niezależny od planów rozwojowych macierzystych uczelni, czy tym bardziej szerszych programów rządowych. Kariera za Oceanem, czy choćby krótka wyprawa do amerykańskich laboratorów i bibliotek, to zazwaczaj wynik czyjejś ciężkiej osobistej pracy, której wyniki z wielu powodów łatwiej potem dopisać do wyników renomowanej amerykańskiej placówki lub czasopisma niż jej mało znanego polskiego odpowiednika.

Brak zarządzania rozwojem naszej wymiany naukowej jest być może lepszy niż zarządanie nią w stylu stalinowskim, nakazowo-rozdzielczym, ale na pewno nie daje nawet części tych rezultatów, na jakie amerykańskim uczelniom pozwala ich niezwykle staranna polityka kadrowa i programowa, wspierana w wybranych dziedzinach przez programy i środki publiczne. Nasza spontaniczność stawia nas w zdecydowanie w gorszej sytuacji i mimo wielu doraźnych zysków, przynosi także straty w postaci dobrowolnego drenażu mózgów. Teoria kwantów także i tu mogłaby nam pomóc. Zanim zaczniemy marzyć o sukcesach w R&D, powinniśmy (a) dokładnie zliczyć i ocenić własny dorobek zebrany w jednolitym systemie danych, co przy okazji pozwoli wyeliminować dorobek pozorony, (b) użyć w tym celu zarówno uniwersalnych, jak i całkiem swojskich narzędzi pomiaru, bo część niezbędnych dla nas badań nigdy nie będzie atrakcyjna dla reszty świata, (c) unowocześnić ochronę prawną i usprawnić procedury patentowe, z którymi obecnie nie radzą sobie nasze towarzystwa techniczne, (d) obniżyć koszty certyfikacji przez stworzenie konkurencyjch procedur ich uzyskiwania, a część kosztów certyfikacji przerzucić je na przemysł, (e) stwarzając dla niego jednocześnie ulgi i inne zachęty do finansowania R&D, (f) środki publiczne skupić na badaniach podstawowych i edukacji.

Polska i USA bardzo się różnią i dlatego są sobie potrzebne. Potrzeba im wielu wspólnych interesów i sobie tylko znanej bezinteresowności.

[1] Por. Jeffrey Sachs, A new map of the world, The Economist, Jun 24th, 2000.

[2] China's quest to export autos, Asia Times, Feb 16, 2006.
"...the export of Chinese cars will face the barrier of intellectual property rights (IPR) domestically and abroad. Multinational car manufacturers have set IPR barriers with thousands of patents they own. When Chinese firms attempt to export to patent-owning countries, they may face legal action from firms that own patents to technology used in the cars. According to incomplete statistics, the patents applied for by multinational auto makers in China topped 6,800, accounting for some 87% of the total patents owned by Chinese and foreign auto makers. Besides, the automobile market of developed countries has been well protected with networks of patents. Patent litigation has become a powerful tool for international competition, which will become the bottleneck for the large-scale export of Chinese cars in the future."

[3] World Values Survey 1999-2004, http://www.worldvaluessurvey.org (May 2011).

[4] The pursuit of happiness. Correlation between well-being and wealth, The Economist, May 24th, 2011.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polska i USA na biegunach
Komentarze (1)
P
polonopitek
25 czerwca 2011, 09:46
A jak mnie okradł amerykański koncern (i to nie jeden) to kto mi (skutecznie) pomoże? Stało się to do pewnego stopnia na skutek nieporozumienia, nie mniej stało się i koncerny nie chcą ze mną rozmawiać. Więc?