Spowiedź nie jest sposobem na poprawę naszego nastroju
Nie potrzebujemy więc spowiedzi, jeśli byliśmy dla kogoś niemili, przeklinaliśmy w sytuacjach nadmiernego ciężaru życia lub jeśli widok czyjegoś ciała sprawił, że krew odpłynęła nam z mózgu w mniej szlachetne rejony ciała.
Spowiedź jest, mówiąc bez ogródek, ponownym chrztem. A ściślej, jest odnowieniem, uaktualnieniem i przywróceniem ważności skutków chrztu dla duszy.
Jeśli doszło z naszej strony do zerwania stanu przyjaźni z Bogiem, poprzez wybór zła o poważnym ciężarze, i jeśli przestaliśmy być przez to w praktyce chrześcijanami (skutkiem grzechu ciężkiego jest oddzielenie od Boga, duchowa śmierć, która w praktyce oznacza utratę statusu dziecka Bożego, cofając do rangi Bożego stworzenia), potrzebujemy odnowienia ważności chrztu, a więc ponownego opowiedzenia się wolą po stronie Boga, otrzymania Jego przebaczenia i włączenia na powrót we wspólnotę Kościoła (grzech zrywa tę wspólnotę, czyniąc nas jego martwym członkiem; taka osoba nie może przynosić Kościołowi ani światu żadnych duchowych owoców, nie mogąc nawet w sposób ważny modlić się (1)).
Tym jest właśnie spowiedź - zanurzeniem na nowo w wody chrzcielne. Ma to charakter niejako publiczny, oficjalny, bo takim też był chrzest i podobnie jak w jego przypadku, wyraża się poprzez akt okazania skruchy wolę włączenia na powrót we wspólnotę wierzących, w społeczność, którą się zraniło niewiernością, zgorszeniem i niemożnością duchowej pracy na jej rzecz.
Chrztu można dokonać nawet wodą z kałuży, a grzechy gładzi już wzbudzenie głębokiego i szczerego żalu za nie w skrajnej sytuacji, w której brak kapłana lub stoimy na progu śmierci, nie będąc wcześniej ochrzczeni. Jednak w normalnej sytuacji spowiedź, czyli w praktyce aktualizacja (unieważnionego dla duszy poprzez odrzucenie jego warunków i duchową apostazję, jaką jest grzech) chrztu - a jego skutkiem jest przede wszystkim substancjalne zamieszkiwanie Ducha Świętego w duszy, czyniące "dziedzicem" Bożych obietnic i sprawiające duchową adopcję przez Boga (2) - powinien odbyć się na drodze formalnego powrotu do wspólnoty Kościoła i powiedzenia mu, jak również za jego pośrednictwem (3) Bogu, "PRZEPRASZAM".
Nie potrzebujemy więc spowiedzi, jeśli byliśmy dla kogoś niemili, przeklinaliśmy w sytuacjach nadmiernego ciężaru życia lub jeśli widok czyjegoś ciała sprawił, że krew odpłynęła nam z mózgu w mniej szlachetne rejony ciała, jeśli nie czujemy się z tym komfortowo (to wszystko można uporządkować i próbować zmienić duchową pracą nad sobą oraz modlitwą, wyrażającymi wolę przynależności do Boga, mimo owych słabości).
Potrzebujemy spowiedzi jeśli nie jesteśmy już chrześcijanami, bo grzech odłączył nas od Boga i zerwał przynależność do Chrystusa, a także do Wspólnoty, którą założył, aby zgromadzić w niej "swoich", tych, którzy powiedzą Mu "TAK" i których Duch Św. kształtuje na Jego obraz.
Spowiedź nie jest więc terapią, ani nie ma służyć komfortowi psychicznemu, ale jest w sposób ścisły tym samym, czym jest chrzest dla osoby wcześniej nieochrzczonej, a żyjącej przy tym w sposób głęboko niezgodny z Bożymi prawami - jest przywróceniem relacji z Bogiem i daniem Mu szansy, aby nas zamieszkiwał i kształtował według swojego uznania. Oprócz chrztu, tylko spowiedź właśnie, która jest jego ponowieniem, odnowieniem jego skutków dla życia duchowego, czyni nas formalnie, a więc oficjalnie przed Bogiem, chrześcijanami (w praktyce czyni nas nim realizacja chrześcijańskich treści w naszym życiu, ale właśnie chrzest/spowiedź otwiera nam drogę do tej realizacji).
Jest więc spowiedź nie sposobem na poprawę naszego nastroju i podarowaniem sumieniu dobrego samopoczucia, ale nie przesadzając, jest sprawą (Bożego) życia (w nas) i śmierci (duchowej).
______________
1 Człowiek, który utracił przyjaźń z Bogiem, utracił tym samym prawa do Jego darów i życzliwości, nie może on niczego wypraszać dla innych, także dlatego, że przeciął duchową więź łączącą go z nimi, z resztą stworzenia (nadprzyrodzona agape, będąca darem Ducha Św. i sprawiająca mistyczną jedność ze wszystkim, której utrata jest istotą tzw. grzechu ciężkiego). Taka osoba może modlić się wyłącznie za siebie, ale nawet nie o dobra dla siebie lub Boże względy, a po prostu o nawrócenie, przebaczenie i wolność od przywiązania do grzechu, bo do darów innego rodzaju utracił prawo.
2 Chrzest, poprzez "transfuzję" Bożej krwi w nasz układ duszonośny (udzielenie darów Ducha i wszczepienie w Bożą naturę, a raczej zaimplantowanie nam Bożego genu «stajemy się pneumatophores, nosicielami tego samego Ducha, który przenika głębokości Boże», naprawiającego naszą okaleczoną naturę), jest aktem duchowej adopcji ze strony Boga i, jako spokrewnionych z Nim odtąd poprzez wspólnotę Ducha, uczynienie nas dziedzicami tego, co należy do Niego.
3 Za pośrednictwem Kościoła otrzymujemy chrzest i nabywamy przynależności do Chrystusa (a przez Niego do Boga-Ojca), za jego też pośrednictwem odnawiamy ten chrzest i odzyskujemy więź z Nim. Nie ma pozawspólnotowej, indywidualnej przynależności do Chrystusa, chyba że ma ona formę przejściową i jest efektem poszukiwania Go (jeszcze poza jakąkolwiek widzialną wspólnotą) oraz zerwania już więzów ze światem praw i mechanizmów stojących w opozycji do tego, co Boże. Chrystus jednak nie chce mieć sawantów i duchowych geniuszy, bo "jeden jest wasz Pan i Nauczyciel", ale chce mieć przyjaciół oraz braci i siostry, zjednoczonych ze sobą pochodzącą od Niego miłością.
Tekst pochodzi z bloga aszug.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł