Uśrednianie statystyczne...

(fot. Teosaurio/flickr.com)
AlexanderDegrejt / artykuł nadesłany

Przeciętny Kowalski jest w połowie kobietą, w pięciu procentach homoseksualistą, w jednej dwunastej miłośnikiem prozy Bułchakowa i w jednej piątej łysy. Kuriozum? Nie, statystyka...

Wszelkie uśrednianie, każda próba ujednolicenia, prowadzi do przekłamań. Każdy człowiek jest inny, ma inne potrzeby, inaczej myśli, inaczej się czesze czy wreszcie ma inne talenty. Nie można na niego patrzeć przez pryzmat statystyk, bo prowadzi to, w najlepszym przypadku, do nieporozumień. Podobnie rzecz się ma z gospodarką. Każdy podmiot biorący udział w rynkowej grze jest inny, co innego wnosi, czego innego oczekuje. Nawet jego wartość, ta mierzona w pieniądzu, nie zawsze jest wymierna i nie zawsze (a właściwie bardzo rzadko) oddaje wartość realną. Weźmy na przykład taką babulinkę sprzedającą na targu pietruszkę, marchewkę i śliwki z własnego ogródka. Ile jest warta jej "firma"? Ekonomista odpowie, że tyle, ile ktoś zgodzi się za nią zapłacić. Czyli nic, bo któż by chciał kupić koślawy wózek... A gdyby tak do wartości doliczyć zaangażowanie, wkład pracy, poczucie dumy z nią związane? Cóż, wtedy łatwiej byłoby kupić Microsoft...

Instytut Adama Smitha co roku ogłasza dzień wolności podatkowej, czyli dzień, w którym przestajemy utrzymywać państwowych, urzędniczych darmozjadów, a zaczynamy zarabiać na własną, wymarzoną podróż dookoła świata. W tym roku przypadł on na piętnastego czerwca, co oznacza, że przez nieco ponad pół roku pracujemy wyłącznie dla siebie. Kolejna statystyczna bzdura obliczana dla zabawy przez paru znudzonych yapiszonów. Już sam podatek dochodowy (19%) i VAT (23%) płacony od prawie wszystkiego daje razem 42%, które z moich (i Twoich) pieniędzy zabiera państwo. A gdzie składka ZUS, gdzie ubezpieczenie zdrowotne, gdzie akcyza, gdzie opłaty za przejazd autostradą czy obwodnicą? W dodatku te wszystkie koszta ponosi wspomniany na początku "przeciętny Kowalski" pracujący na etacie, emeryt, rencista. Przecież wszystkie obciążenia fiskalne, wszystkie narzuty są wliczane w końcową cenę produktu. To Kowalski je pokrywa, kupując codziennie chleb, mleko czy nawet piwo i papierosy. To on utrzymuje to państwo i to nie przez niespełna pół roku, ale przez znaczną jego część.

Statystyka jest ulubioną nauką polityków, można za jej pomocą udowadniać, co tylko dusza zapragnie i pognębić konkurencję na każdym niemal polu. Wystarczy choćby powiedzieć, że "przeciętny Polak" zarabia dziś więcej niż za rządów poprzedniego premiera i już ów Polak uradowany przyklaśnie, już będzie przeklinał opozycję, która też dłużna nie pozostanie, odgryzie się średnimi podatkami, które obecnie wzrosły. Koło zamknięte. I tak przez cały czas, od wyborów do wyborów słyszymy, że "statystyczny Kowalski" kocha swojego premiera, uwielbia prezesa partii opozycyjnej, ufa prezydentowi, szanuje szefa postkomunistów. Albo odwrotnie, jak sobie reżyser wymyśli. A Kowalski patrzy na to, drapie się w głowę i zastanawia, czy czas wybrać się do psychiatry czy wystarczy pół litra pod ogórka. Bo, statystycznie rzecz biorąc, każdy ma swoje zdanie, ale przeciętnie połowa z nas się z nim nie zgadza.

Nie wolno nam uśredniać, nie możemy człowieka i gospodarki obliczać według statystycznych wzorów, bo wtedy każdy rząd będzie nam mógł wmówić, że Polska w budowie, ale można w niej żyć. Owszem, w jednej izbie, z wygódką za zrujnowaną stodołą i wodą donoszoną ze studni sąsiada. Statystycznie rzecz biorąc żyć się da, ale co to za życie? Nie wiem jak Ty, drogi Czytelniku, ale ja wolałbym mieszkać w namiocie w środku lasu niż na placu budowy...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Uśrednianie statystyczne...
Komentarze (3)
Bogusław Płoszajczak
8 września 2011, 12:20
Cytuję: "...Przeciętny Kowalski jest w połowie kobietą,..." Mój komentarz: 1) Trzeba umieć czytać statystyki 2) Kłamstwa w statystyce są przemycanie znacznie bardziej finezyjnie.... (patrz theONA poniżej)
8 września 2011, 10:25
"Są kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki". Mark Twain :-)
8 września 2011, 10:21
Autor, jak widać, nie wie nawet co to znaczy dzień wolności podatkowej. Niech najpierw spyta ludzi z CAS, ale wątpię, czy zrozumie.