Wielkanocne wspomnienia

(fot. - luz - / flickr.com)
EwKa / artykuł nadesłany

Kiedy wspominam święta wielkanocne z mojego dzieciństwa, to okazuje się, że niewiele pamiętam. Może dlatego, że radosne wydarzenia poprzedzał surowy Wielki Post i jeszcze bardziej dostojny Wielki Tydzień, a Triduum Paschalne było dla dziecka szczytem powagi.

Nabożeństwa Wielkiego Postu - Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa - a także pieśni pasyjne wzbudzały w dziecku zadumę, wielki żal i niezrozumienie całej sytuacji: jak ci ludzie mogli Pana Boga tak potraktować? Myślę, że wtedy byłam podatna na emocje, które występowały w nieskażonej postaci: czysty smutek, czyste współczucie, aż do łez, czysty duchowy ból. Dziecięca religijność ma tę siłę, że w nic nie wątpi.

Babcia zakazywała nam, wnukom, które miała pod swoją opieką, oglądania telewizji, a nawet słuchania radia. Rodzice już nie byli tak zasadniczy, bo sami chętnie korzystali z tego przywileju. Moja babcia dożyła tych czasów, kiedy nastały katolickie rozgłośnie radiowe i nadawano katolickie audycje w telewizji. Mimo podeszłego wieku babcia zmieniła swoje zasady: w Wielki Piątek oglądała transmisję Drogi Krzyżowej z Koloseum.

 

Tuż przed świętami w babcinej kuchni panował ożywiony ruch, bo choć Wielkanoc nie należy do świąt wymagających pod względem kulinarnym, to jednak oprócz żurku i święconki obowiązkowa była dobra sałatka i domowe ciasta - drożdżowe baby, makowce. Nie pamiętam, żeby babcia przejmowała się malowaniem jajek, raczej uczyły nas tego starsze panie sąsiadki i obdarowywały swoimi kraszankami - gotowały jajka w łupinach z cebuli. Było to proste i ekologiczne. Babcia kupowała gotowe pisanki, najchętniej drewniane, ale ładne, bo znała talent dzieci do niszczenia delikatniejszych ozdób. Drewniane pisanki szły z nami przez lata. Co roku należało też zakupić kilka cukrowych baranków, były też cukrowe kurki, koguciki, kurczaki. Zwykle "dożywały" do świąt, a potem były po prostu zjadane. Baranki gipsowe czy z masy plastycznej nie wzbudzały naszego zapału.

Do wielkanocnego koszyka babcia wkładała produkty niezbędne i w takiej ilości, żeby mogły być szybko zużyte: jajka, kawałek kiełbasy, sól, pieprz, chrzan, małą babkę drożdżową, pieczoną specjalnie na potrzeby święconki. Zawartość koszyka znikała podczas wielkanocnego śniadania, co nie było trudne, bo do stołu zasiadało kilkanaście osób: ciocie, wujkowie, kuzynki, kuzyni. Dzieci pełniły rolę obserwatorów, to dorośli biesiadowali; my przy stole mogliśmy najwyżej coś zjeść.

Smakiem wielkanocnych świąt wcale nie było dla mnie jajko, ale tarty świeży chrzan. Dodawało się go i do żurku, i jadło z wędliną, i z jajkami. Było też danie typowo świąteczne, które zwało się - mieszanina. Kiedy pytałam znajomych, czy ta nazwa im coś mówi, to zwykle spotykałam się ze zdziwieniem. I choć nie mam talentu kulinarnego siostry Anastazji, spróbuję podać przepis. Bazą dania była domowa ćwikła (ta ze sklepu jest zbyt wodnista lub zbyt miałka). Do głębokiego talerza kroiło się w kostkę wszelką wędlinę, jaka była w domu, mogły to być również podsuszone resztki. Następnie dokładało się ugotowane na twardo, pokrojone na mniejsze części jajka. Potem dorzucało się trochę musztardy, sól, pieprz, i tarty chrzan (albo ze słoiczka, ale ten zwykle był składnikiem ćwikły). I mieszało. Na koniec szła ćwikła w takiej ilości, żeby objąć wszystkie składniki. Wybitni wielbiciele ostrych potraw skrapiali jeszcze całość odrobiną octu - i mieszali. Ilość składników oraz ich proporcja zależały od liczby gości i od własnych upodobań; na pewno zachowuje się równowagę pomiędzy ilością wędlin i jajek, żeby jeden smak nie przeważył. Mieszaninę podawano na zimno, z białym pieczywem. Złośliwi twierdzili, że to znakomita zakąska do czystego alkoholu, ale apetyty dzieci zadawały kłam tym insynuacjom. Mieszanina wyjadana z talerzy rodziców działała piorunująco: łzy stawały w oczach, a chrzan szczypał w czubek głowy.

Czy warto wspominać dawne świąteczne obchody? Sądzę, że tak, bo teraz zwykle radujemy się w gronach kameralnych. Nie decydują o tym względy finansowe ani ciasnota w naszych mieszkaniach. Przed laty wcale nie było lepiej. Myślę, że bardziej chodzi o wygodę, pewien luksus przebywania tylko z najbliższymi. Jest mniej pracy i nie musimy być tak odświętnie towarzyscy. Może to ma swoje dobre strony, ale zatraca się poczucie wspólnoty.

Radosne dzwony rezurekcji pozostały te same: Chrystus zmartwychwstał! Niech zmartwychwstaną nasze serca. Alleluja.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wielkanocne wspomnienia
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.