Osobie chorującej na depresję nie wystarczy powiedzieć "weź się w garść"
„Nie mam ochoty wstać z łóżka” – słyszę w słuchawce telefonu. „Nic mi się nie chce” – bardzo cicho wyznaje ktoś mimochodem podczas rozmowy w cztery oczy. Spotykam ich coraz więcej. Mówią wprost o dolegliwościach lub wysyłają rozpaczliwe sygnały.
W naszym przedpokoju zawisła niedawno tabliczka, która zwraca uwagę gości ze względu na zamieszczony na niej tekst. Najpierw w rządku wypisane są na niej różnego rodzaju wymówki: od padającego deszczu po świecące słońce. Każda z nich jest przekreślona, a na koniec dodany jest, inną czcionką, motywujący do działania tekst.
Rozbawił on przyjaciół i znajomych, którym przesłałam jego zdjęcie. Tak się składa, że – i oni, i my – mamy w domu nastolatków, którzy lubią mieć na każdą okazję wymówkę, więc tabliczka jest – w naszym przypadku – bardzo życiowa!
Nie wszystkich rozbawi
Patrząc na nią, pomyślałam jednak o osobach, dla których ten żartobliwy tekst, zakończony wezwaniem „Do dzieła!”, nie będzie miał zabawnego wydźwięku. Spotykam ich coraz więcej. Mówią wprost o dolegliwościach lub wysyłają rozpaczliwe sygnały. Wspominają o niemożności działania, o obniżonym nastroju, problemach ze snem i z emocjami, trudnościach w relacjach. Część z nich przyczyny upatruje w przedłużającej się pandemii, w chorobie, w zmianach, które nam miniony rok przyniósł.
Inni wskazują na problemy rodzinne, napięcia w pracy, przewlekły stres… „Nie mam ochoty wstać z łóżka” – słyszę w słuchawce telefonu. „Nic mi się nie chce” – bardzo cicho wyznaje ktoś mimochodem podczas rozmowy w cztery oczy.
Wpływ pandemii
Ta tabliczka to niewinny żart. Rozbawiła nasze dzieci – od najmłodszego do najstarszego. A jednak wiem, że są dzieci, które naprawdę już nie mają na nic siły. Jestem świeżo po obejrzeniu debaty o wpływie pandemii na zdrowie psychiczne dzieci, prowadzonej przez specjalistów w dziedzinie medycyny i edukacji. Potrzebowałam dłuższej chwili, by przetrawić podane tam fakty… Nie napawają optymizmem.
Mity i kłamstwa
Przy tej okazji odkryłam, z niemałym zdziwieniem, że dla niektórych osób nie istnieje coś takiego jak psychiczny wymiar funkcjonowania człowieka. Składamy się, według nich, tylko z ciała i duszy. Psychiki nie posiadamy. Jeśli ktoś ma problemy, to znaczy, że to muszą być problemy moralne – włos się na głowie jeży!
Gdy napiszę, że różne bzdury można wyczytać w Internecie, na przykład to, że na covid nie chorują prawdziwie wierzący katolicy(sic!), to nie odkryję Ameryki: tak było, tak jest i tak pewnie zostanie, że w sieci dryfują najbardziej niewiarygodne tezy i opinie (z tymi o płaskiej Ziemi włącznie). Ale gdy wyssane z palca dziwy opowiada ktoś, kto stoi przede mną, kto samego siebie określa jako wierzącego i praktykującego katolika, to skóra mi cierpnie.
Mam za sobą między innymi rozmowy o tym, że osoby chorujące na depresję same są sobie winne, bo nie wierzą w Boga (!). Nie wiem, skąd się biorą tak krzywdzące opinie i komu zależy na rozpowszechnianiu ich. Nie wiem też, dlaczego w naszych kościołach nie mówi się głośno o współodpowiedzialności za stan chorego (depresja to ciężka, śmiertelna choroba, a nie chwilowe obniżenie nastroju).
Chorych pocieszać
O współodpowiedzialności? Tak, o współodpowiedzialności. Nie wystarczy powiedzieć „Weź się w garść”. Nie zachęcam w ogóle do używania tej formułki – może być ona najgłupszym zdaniem, jakie wypowiemy do chorego. Najprawdopodobniej nie potrzebuje on naszych „złotych myśli” i motywatorów.
Czego potrzebuje? Obecności. Po prostu bycia. Aktywnego słuchania. Empatii. Nie moralizowania. Nie naklejania na jego ranę plasterka w postaci rzuconego z odległości zdawkowego „Pomodlę się za ciebie”. Wielu mówi tak, by uspokoić sumienie, ale ile jest w tym potem żarliwej modlitwy wstawienniczej, a ile obietnic bez pokrycia – sam Pan Bóg wie.
Dojrzałość
„Dojrzała wiara jest zawsze wiarą zranioną bólem tego świata – poznajemy ją po ranach – podobnie jak zmartwychwstały Chrystus wobec swoich Apostołów legitymował się ranami (…)” , napisał w „Cierpliwości wobec Boga” ks. prof. Halik. To zdanie pomogło mi spojrzeć inaczej na wiarę, która jest obecnością. Nie wymądrzaniem się, nie dawaniem tanich pocieszeń, nie uciekaniem w ckliwą pobożność. Zderzenie się z cierpieniem pozwala wierze dojrzeć. Współcierpienie z drugim pomaga dojrzeć. Nie tylko naszej wierze, ale w ogóle – nam, jako ludziom.
Do listy wymówek można dopisać: to nie moja sprawa, nie znam się, nie wiem, co powiedzieć, nie umiem rozmawiać, mam swoje problemy – i tysiąc różnych innych wykrętów.
Albo zamykamy oczy i mamy na wszystko gotową odpowiedź, albo pozwalamy, by Bóg wytrącił nas z utartych schematów, z rutyny i z opieszałości . Czasem trzeba wyjść z łodzi i iść po wodzie. Czasem trzeba nie wiedzieć i uznać to, że nie wszystko się wie, by móc otworzyć się na nowe, które daje Bóg. Na nową perspektywę, która pozwala zauważyć w cierpiącym CZŁOWIEKA.
Dotknąć ran
W Poznaniu, w minionym miesiącu, poprowadziliśmy wraz z naszym księdzem opiekunem rekolekcje w formule online. Jedną z Mszy świętych, dzięki uprzejmości naszego księdza proboszcza, transmitowaliśmy z miejscowości, w której na co dzień mieszkamy. O nią (Mszę świętą, a nie miejscowość), dopytywał najbardziej mężczyzna, który określił swój stan przed rozpoczęciem rekolekcji jako paliatywny. W stacjonarnej formie rekolekcji nie mógłby wziąć udziału, nie zobaczylibyśmy jego twarzy, nie usłyszelibyśmy jego głosu. Patrząc w prostokąt aplikacji zooma miałam odruch, by chwycić go za rękę. Widząc, jak głęboko przeżywa ten czas, na moment zapomniałam, że dzieli nas ekran. Online, czy nie online – Jezus jest ten sam. I nie przestaje powtarzać: „Dotknij ran, zobacz, że to Ja jestem” (por. J 20, 27).
Tyle i aż tyle
Jaki ma to niezwykłe doświadczenie związek z osobami sygnalizującymi swoje emocjonalne cierpienie? Z dziećmi pozbawionymi codziennego, nieskrępowanego kontaktu z rówieśnikami, z dorosłymi zaniepokojonymi sytuacją zawodową, niepewnością wywołaną pandemią? Taki, jak na tabliczce w naszym przedsionku – do listy wymówek można dopisać: to nie moja sprawa, nie znam się, nie wiem, co powiedzieć, nie umiem rozmawiać, mam swoje problemy – i tysiąc różnych innych wykrętów. A potem warto chwycić gruby, czarny pisak i wszystkie je przekreślić, dopisując: „Do dzieła!”.
Tekst pochodzi z bloga jasminowa.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł