Ks. Grzegorz Strzelczyk: tak Bóg pomaga człowiekowi rozpoznawać w konkretnej sytuacji dobro i zło
Sumienie to „głos Boga” w duszy, który mówi, co jest dobre, a co złe. Taką lub zbliżoną odpowiedź przyniosłaby zapewne sonda uliczna przeprowadzona wśród katolików. Ten sposób definiowania sumienia ma jedną zasadniczą zaletę – wiąże silnie sumienie z Bogiem. Zaleta ta jednocześnie jednak okazuje się wadą: może bowiem wyrażać przekonanie, że sumienie cieszy się jakimś rodzajem nieomylności właściwej Bożej przemowie.
Gdyby podobne pytanie zadać osobom niewierzącym, to najprawdopodobniej w miejsce „głosu Boga” pojawiłby się „głos wewnętrzny”, natomiast bez zmiany pozostałaby kwestia rozpoznawania dobra i zła. Wydaje się bowiem, że mówiąc o sumieniu, mówimy o pewnym wspólnym dla wszystkich ludzi doświadczeniu – intuicyjnym wartościowaniu moralnym planowanych, wykonywanych lub dokonanych już czynów.
Naturalne czy nadprzyrodzone?
Czy jesteśmy bliżej prawdy, gdy w Bogu upatrujemy bezpośredniego inspiratora owego wewnętrznego osądu, zarówno u wierzących, jak i niewierzących, czy też raczej powinniśmy mówić o pewnej czysto ludzkiej zdolności, która Boża jest o tyle tylko, że Bóg ją stworzył jako jeden z elementów człowieczeństwa? Wydaje się, że obie możliwości domagają się korekty.
Pierwsza nie jest w stanie obronić się przed prostą wiedzą płynącą z doświadczenia. Po pierwsze osąd sumienia może być błędny – a stwierdzić to może ta sama osoba w kolejnym oglądzie sumienia czy też poprzez bardziej systematyczną refleksję nad wartością moralną swojego czynu. Jeśli zaś kolejny osąd może korygować poprzedni, to sumienie – i to kwestia druga – może być zmienne. Po trzecie – osąd sumienia okazuje się bardzo ściśle związany z poznanymi normami zachowania przyjmowanymi przez społeczność, w której się żyje. Ten sam czyn dokonany w podobnych okolicznościach w jednej grupie uznawany być może za moralny, w innej – za całkowicie nie do zaakceptowania; kanibalizm stanowi tu równie drastyczny co klasyczny i dobitny przykład.
Druga z opcji, czyli przekonanie, że Bóg odpowiada jedynie za wyposażenie człowieka w sumienie przy stworzeniu, natomiast nie uczestniczy w podejmowanych przez nie osądach, kłóci się natomiast z pewnymi istotnymi przekonaniami fundamentalnymi chrześcijańskiej antropologii i może być uznane za pokrewne deizmowi. Przypomnijmy: w kontekście rozwoju nauk nowożytnych, niezdolnych do wykrycia aktualnych ingerencji Bożych w przyrodzie i stwierdzających (tyleż kategorycznie, co na wyrost) brak jakiegokolwiek działania Bożego w świecie, deiści usiłowali bronić wiary w Boga poprzez przypisywanie Mu wyłącznie działania stwórczego. Analizowanie fenomenu sumienia może prowadzić do analogicznego błędu i podobnej redukcji: niemożność wykrycia ewentualnego Bożego działania łatwo pomylić z brakiem jakiegokolwiek działania z Jego strony. Tymczasem jednak chrześcijańska teologia – z dużą dozą konsekwencji – twierdzi, że możliwy jest kontakt z Bogiem „w czasie rzeczywistym”. Także taki, dzięki któremu lepiej, w świetle Bożym, rozumiemy lub poznajemy rzeczywistość.
Wydaje się zatem, że sumienie należy rozumieć nie w kategoriach alternatywy „albo naturalne, albo nadprzyrodzone”, ale raczej jako harmonijną syntezę obu aspektów, przy czym ów naturalny uznać należy za bardziej podstawowy. Jedno z silnych przekonań chrześcijańskiej antropologii głosi, iż łaska buduje na naturze (do czego papież Franciszek dopowiedział niedawno, że także na kulturze). Postać, w jakiej Bóg stworzył świat, a w nim człowieka, zawiera od początku jakiś rodzaj otwarcia stworzenia na Stwórcę. W przypadku człowieka otwarcie to może być uświadomione, przeżyte oraz – co bardzo ważne – wsparte rozumem i wolą. Człowiek jest capax Dei – istotą zdolną do przyjęcia Boga, nawiązania z Nim więzi, poznawania Go.
Za pomocą „zmysłów duchowych”
Za tym ogólnym – i w zasadzie wpierw metafizycznym – przekonaniem szła w chrześcijańskiej tradycji intuicja bardziej szczegółowa, dotycząca wymiaru poznawczego lub poznawczych skutków relacji z Bogiem. Jeśli Bóg wymaga od nas postępowania zgodnego z Jego wolą, to poznanie tej woli musi być dla nas możliwe. I nie może się sprowadzać do odkrycia ogólnych tylko zasad wyrażonych przez Objawienie (na przykład „miłuj bliźniego”), ale raczej przekładać się musi na praktyczne zastosowanie zasad objawionych w konkretnych sytuacjach i kontekstach. Oczywiście z norm ogólnych (objawionych) dałoby się wydedukować normy bardziej szczegółowe, ale doprowadziłoby to raczej do niekontrolowanego rozwoju prawa i kazuistyki niż do doświadczenia faktycznego rozpoznawania woli Bożej. Trzeba zatem założyć – i chrześcijaństwo czyni tak od początku – że człowiek posiada także zdolność odbierania inspiracji od Boga, w sposób mniej lub bardziej wyraźny.
Tradycja teologiczna w różny sposób wyrażała tę intuicję. Część teologów – poczynając bodaj od żyjącego w III wieku Orygenesa – posługiwała się metaforą zmysłów. Dla odróżnienia od zmysłów ciała byłyby to „zmysły duchowe”, w które człowiek byłby wyposażony na mocy stworzenia, a których działanie byłoby analogiczne do cielesnych. Tyle tylko, że funkcją zmysłów duchowych jest percepcja rzeczywistości duchowej, a w szczególności odbieranie „w czasie rzeczywistym” – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – Bożych inspiracji. Metafora „zmysłów duchowych” posiada niewątpliwe zalety, bowiem pozwala wskazać, że nasza zdolność do odbioru Bożej przemowy uzależniona jest zarówno od intensywności Jego komunikacji do nas, jak i od sprawności „zmysłu duchowego”. Ta zaś posiada komponent naturalny; może być większa lub mniejsza u różnych osób, a u danej może być osłabiana lub wzmacniana przez różne okoliczności. Zależy też od stopnia zaangażowania człowieka, który może zmysły duchowe doskonalić, na przykład poprzez ascezę. Sumienie rozpatrywane w świetle teorii „zmysłów duchowych” mogłoby zatem z jednej strony liczyć na silne, bieżące wsparcie światła Bożego osądzającego czyny, zamierzenia, intencje itd., jednocześnie – ze względu na przyrodzoną niedoskonałość i uwarunkowania – nie uzyskiwałoby statusu nieomylności.
Poprzez podobieństwo do dobra
Inny, bardzo ciekawy sposób wyjaśnienia, dzięki czemu człowiek jest w stanie rozpoznawać, co powinien – zgodnie z wolą Bożą – czynić, znajdujemy u św. Tomasza z Akwinu. Wskazywał on wprawdzie, że zasadniczo do rozpoznania, co jest dobre, a co złe, dochodzimy przez rozumowanie, refleksję, jednak dopuszczał też możliwość intuicyjnego wglądu. Człowiek byłby zatem – zdaniem Akwinaty – zdolny dokonywać sądów wartościujących o dobru i złu na podstawie czegoś, co nazywał connaturalitas, a co możemy przełożyć na polszczyznę poprzez „współnaturalność” albo „podobieństwo natury”. Otóż człowiek został stworzony jako dobry, na podobieństwo Boże. I jako dobry rozpoznawać może to, co dobre, poprzez intuicyjne uchwycenie podobieństwa pomiędzy nim a sobą. Rzecz jasna zdolność ta działała w sposób niezakłócony przed grzechem. Ten jednak nie był w stanie jej zlikwidować, natomiast zdołał osłabić. W miarę postępu w świętości zdolność ta na nowo nabiera sprawności, bowiem kto staje się lepszy, łatwiej dostrzega podobieństwo dobra ze sobą i jest w stanie skuteczniej odróżniać je od zła. Święci zatem – zdaniem św. Tomasza – potrafią wybierać dobrze, zgodnie z wolą Bożą, nawet wtedy, gdy nie są dostępne żadne wyraźne – czy to naturalne, czy objawione – zasady, których mogliby użyć jako wskazówek w analizie rozumowej.
Tomaszowa antropologia zawiera jeszcze jeden element wart wzmianki w tym miejscu. Mianowicie człowiek został przez Boga stworzony z „wbudowanym” nakierowaniem na cel ostateczny, jakim jest oglądanie Boga, zjednoczenie z Nim. Cel ostateczny jest dobrem absolutnym, którego człowiek pragnie zawsze – nawet w sposób nieświadomy. Wynika z tego pewna inklinacja, nachylenie ku dobru (inclinatio), dzięki któremu możliwy jest specyficzny rodzaj sądu o dobru i złu – per modum inclinationis. Człowiek – zdaniem Tomasza – wychylałby się zatem w sposób naturalny w stronę dobra i rozpoznając to wychylenie, mógłby oceniać, co jest dobre, a co złe. Analogia do działania kompasu jest tu jak najbardziej na miejscu, choć sam Tomasz jej nie używał.
Mechanizmy nie tylko duchowe
Nietrudno zauważyć, że koncepcje poznawania woli Bożej za pomocą zmysłów duchowych i poprzez podobieństwo do dobra różnią się nieco akcentami. Podczas gdy za pomocą pierwszej łatwiej wyjaśnia się przekonanie, że Bóg komunikuje swoją wolę człowiekowi indywidualnie i w czasie rzeczywistym, druga pozwala widzieć w umiejętności rozpoznawania dobra i zła naturalne wyposażenie człowieka. Obie – wzajemnie się uzupełniając – mogą służyć jako ilustracje tego, jak należy postrzegać sumienie: jako „Boży głos” złożony w człowieku. Obie bowiem pomagają zrozumieć, dlaczego głos ten nie ma nieomylnego charakteru – ostateczne sformułowanie sądu o dobru i złu należy bowiem do samego człowieka i jako ludzki akt jest wielorako uwarunkowane.
W tym miejscu warto podkreślić, że koncepcje wypracowane przez klasyczną teologiczną naukę o człowieku – czy to w epoce Ojców Kościoła, czy to w złotym wieku średniowiecznej scholastyki – nie mogły bazować na wiedzy o biologicznych mechanizmach rządzących ludzkim poznaniem, intensywnie badanych od zaledwie kilkudziesięciu lat przez nauki zajmujące się układem nerwowym i jego ewolucją. Wyniki tych nauk prowadzą do kilku istotnych korekt w stosunku do tradycyjnych przekonań. Trzeba zwrócić uwagę zwłaszcza na dwie.
Pierwsza jest skutkiem odkrycia, iż mechanizmy związane z ludzkim postępowaniem – w tym poczuciem winy i fenomenem sumienia – nie mają charakteru czysto duchowego, jak sądziło się przez wieki (nie tylko w chrześcijańskiej antropologii), lecz jawią się jako funkcja materii – ze wszystkimi tego konsekwencjami, jak podatność na defekty, choroby, zmiany sprawności funkcjonowania wraz ze zmianą kondycji organizmu itd. Druga każe myślenie o moralności wyprowadzić z kontekstu ściśle antropologicznego. Pewne formy zachowań moralnych – poczucie winy, kara i nagroda za respektowanie reguł zachowań w danej społeczności itd. – obserwować można bowiem u zwierząt, zwłaszcza tych, które żyją w złożonych społecznościach. Badania ssaków naczelnych prowadzą dziś do wniosku, że neurobiologiczne mechanizmy stanowiące podstawę dla fenomenu sumienia ukształtowały się w długim procesie ewolucji. Sumienia nie da się zatem już postrzegać jako funkcji duszy, a zatem w ramach zbioru ekskluzywnie ludzkich zdolności.
Intuicja, która doprowadziła do sformułowania zasady, że łaska buduje na naturze (i kulturze), wraz z upływem czasu ujawnia coraz wyraźniej swoją genialność. Przypadek fenomenu ludzkiego sumienia – moim zdaniem – jest tego świetną ilustracją. Bóg, pomagając człowiekowi rozpoznawać w konkretnej sytuacji dobro i zło, bazuje na stworzonych, naturalnych, powstałych przez tysiąclecia ewolucji mechanizmach.
Tekst ukazał się na łamach "Życia Duchowego". Zachęcamy do lektury całego numeru >>
Skomentuj artykuł