Ks. Grzegorz Strzelczyk: tak Bóg pomaga człowiekowi rozpoznawać w konkretnej sytuacji dobro i zło

(fot. Michał Lewandowski)

Sumienie to „głos Boga” w duszy, który mówi, co jest dobre, a co złe. Taką lub zbliżoną odpowiedź przyniosłaby zapewne sonda uliczna przeprowadzona wśród katolików. Ten sposób definiowa­nia sumienia ma jedną zasadniczą zaletę – wiąże silnie sumienie z Bogiem. Zaleta ta jednocześnie jednak okazuje się wadą: może bowiem wyrażać przekonanie, że sumienie cieszy się jakimś ro­dzajem nieomylności właściwej Bożej przemowie.

Gdyby podobne pytanie zadać osobom niewierzącym, to najpraw­dopodobniej w miejsce „głosu Boga” pojawiłby się „głos wewnętrz­ny”, natomiast bez zmiany pozostałaby kwestia rozpoznawania dobra i zła. Wydaje się bowiem, że mówiąc o sumieniu, mówimy o pewnym wspólnym dla wszystkich ludzi doświadczeniu – intu­icyjnym wartościowaniu moralnym planowanych, wykonywanych lub dokonanych już czynów.

Naturalne czy nadprzyrodzone?

Czy jesteśmy bliżej prawdy, gdy w Bogu upatrujemy bezpośred­niego inspiratora owego wewnętrznego osądu, zarówno u wie­rzących, jak i niewierzących, czy też raczej powinniśmy mówić o pewnej czysto ludzkiej zdolności, która Boża jest o tyle tylko, że Bóg ją stworzył jako jeden z elementów człowieczeństwa? Wydaje się, że obie możliwości domagają się korekty.

Pierwsza nie jest w stanie obronić się przed prostą wiedzą płyną­cą z doświadczenia. Po pierwsze osąd sumienia może być błędny – a stwierdzić to może ta sama osoba w kolejnym oglądzie sumie­nia czy też poprzez bardziej systematyczną refleksję nad wartością moralną swojego czynu. Jeśli zaś kolejny osąd może korygować poprzedni, to sumienie – i to kwestia druga – może być zmien­ne. Po trzecie – osąd sumienia okazuje się bardzo ściśle związany z poznanymi normami zachowania przyjmowanymi przez spo­łeczność, w której się żyje. Ten sam czyn dokonany w podobnych okolicznościach w jednej grupie uznawany być może za moralny, w innej – za całkowicie nie do zaakceptowania; kanibalizm stano­wi tu równie drastyczny co klasyczny i dobitny przykład.

Druga z opcji, czyli przekonanie, że Bóg odpowiada jedynie za wy­posażenie człowieka w sumienie przy stworzeniu, natomiast nie uczestniczy w podejmowanych przez nie osądach, kłóci się nato­miast z pewnymi istotnymi przekonaniami fundamentalnymi chrześcijańskiej antropologii i może być uznane za pokrewne de­izmowi. Przypomnijmy: w kontekście rozwoju nauk nowożytnych, niezdolnych do wykrycia aktualnych ingerencji Bożych w przy­rodzie i stwierdzających (tyleż kategorycznie, co na wyrost) brak jakiegokolwiek działania Bożego w świecie, deiści usiłowali bro­nić wiary w Boga poprzez przypisywanie Mu wyłącznie działania stwórczego. Analizowanie fenomenu sumienia może prowadzić do analogicznego błędu i podobnej redukcji: niemożność wykrycia ewentualnego Bożego działania łatwo pomylić z brakiem jakiego­kolwiek działania z Jego strony. Tymczasem jednak chrześcijań­ska teologia – z dużą dozą konsekwencji – twierdzi, że możliwy jest kontakt z Bogiem „w czasie rzeczywistym”. Także taki, dzię­ki któremu lepiej, w świetle Bożym, rozumiemy lub poznajemy rzeczywistość.

Wydaje się zatem, że sumienie należy rozumieć nie w kategoriach alternatywy „albo naturalne, albo nadprzyrodzone”, ale raczej jako harmonijną syntezę obu aspektów, przy czym ów naturalny uznać należy za bardziej podstawowy. Jedno z silnych przekonań chrze­ścijańskiej antropologii głosi, iż łaska buduje na naturze (do czego papież Franciszek dopowiedział niedawno, że także na kulturze). Postać, w jakiej Bóg stworzył świat, a w nim człowieka, zawiera od początku jakiś rodzaj otwarcia stworzenia na Stwórcę. W przy­padku człowieka otwarcie to może być uświadomione, przeżyte oraz – co bardzo ważne – wsparte rozumem i wolą. Człowiek jest capax Dei – istotą zdolną do przyjęcia Boga, nawiązania z Nim więzi, poznawania Go.

 Za pomocą „zmysłów duchowych”

Za tym ogólnym – i w zasadzie wpierw metafizycznym – przeko­naniem szła w chrześcijańskiej tradycji intuicja bardziej szcze­gółowa, dotycząca wymiaru poznawczego lub poznawczych skutków relacji z Bogiem. Jeśli Bóg wymaga od nas postępowa­nia zgodnego z Jego wolą, to poznanie tej woli musi być dla nas możliwe. I nie może się sprowadzać do odkrycia ogólnych tylko zasad wyrażonych przez Objawienie (na przykład „miłuj bliź­niego”), ale raczej przekładać się musi na praktyczne zastoso­wanie zasad objawionych w konkretnych sytuacjach i kontek­stach. Oczywiście z norm ogólnych (objawionych) dałoby się wydedukować normy bardziej szczegółowe, ale doprowadziłoby to raczej do niekontrolowanego rozwoju prawa i kazuistyki niż do doświadczenia faktycznego rozpoznawania woli Bożej. Trze­ba zatem założyć – i chrześcijaństwo czyni tak od początku – że człowiek posiada także zdolność odbierania inspiracji od Boga, w sposób mniej lub bardziej wyraźny.

Tradycja teologiczna w różny sposób wyrażała tę intuicję. Część teologów – poczynając bodaj od żyjącego w III wieku Orygenesa – posługiwała się metaforą zmysłów. Dla odróżnienia od zmy­słów ciała byłyby to „zmysły duchowe”, w które człowiek byłby wyposażony na mocy stworzenia, a których działanie byłoby ana­logiczne do cielesnych. Tyle tylko, że funkcją zmysłów ducho­wych jest percepcja rzeczywistości duchowej, a w szczególności odbieranie „w czasie rzeczywistym” – jak powiedzielibyśmy dzi­siaj – Bożych inspiracji. Metafora „zmysłów duchowych” posiada niewątpliwe zalety, bowiem pozwala wskazać, że nasza zdolność do odbioru Bożej przemowy uzależniona jest zarówno od inten­sywności Jego komunikacji do nas, jak i od sprawności „zmysłu duchowego”. Ta zaś posiada komponent naturalny; może być większa lub mniejsza u różnych osób, a u danej może być osła­biana lub wzmacniana przez różne okoliczności. Zależy też od stopnia zaangażowania człowieka, który może zmysły duchowe doskonalić, na przykład poprzez ascezę. Sumienie rozpatrywane w świetle teorii „zmysłów duchowych” mogłoby zatem z jednej strony liczyć na silne, bieżące wsparcie światła Bożego osądzają­cego czyny, zamierzenia, intencje itd., jednocześnie – ze względu na przyrodzoną niedoskonałość i uwarunkowania – nie uzyski­wałoby statusu nieomylności.

 Poprzez podobieństwo do dobra

Inny, bardzo ciekawy sposób wyjaśnienia, dzięki czemu czło­wiek jest w stanie rozpoznawać, co powinien – zgodnie z wolą Bożą – czynić, znajdujemy u św. Tomasza z Akwinu. Wskazywał on wprawdzie, że zasadniczo do rozpoznania, co jest dobre, a co złe, dochodzimy przez rozumowanie, refleksję, jednak dopusz­czał też możliwość intuicyjnego wglądu. Człowiek byłby zatem – zdaniem Akwinaty – zdolny dokonywać sądów wartościujących o dobru i złu na podstawie czegoś, co nazywał connaturalitas, a co możemy przełożyć na polszczyznę poprzez „współnatural­ność” albo „podobieństwo natury”. Otóż człowiek został stworzo­ny jako dobry, na podobieństwo Boże. I jako dobry rozpoznawać może to, co dobre, poprzez intuicyjne uchwycenie podobieństwa pomiędzy nim a sobą. Rzecz jasna zdolność ta działała w sposób niezakłócony przed grzechem. Ten jednak nie był w stanie jej zlikwidować, natomiast zdołał osłabić. W miarę postępu w świę­tości zdolność ta na nowo nabiera sprawności, bowiem kto staje się lepszy, łatwiej dostrzega podobieństwo dobra ze sobą i jest w stanie skuteczniej odróżniać je od zła. Święci zatem – zdaniem św. Tomasza – potrafią wybierać dobrze, zgodnie z wolą Bożą, nawet wtedy, gdy nie są dostępne żadne wyraźne – czy to naturalne, czy objawione – zasady, których mogliby użyć jako wska­zówek w analizie rozumowej.

Tomaszowa antropologia zawiera jeszcze jeden element wart wzmianki w tym miejscu. Mianowicie człowiek został przez Boga stworzony z „wbudowanym” nakierowaniem na cel ostateczny, ja­kim jest oglądanie Boga, zjednoczenie z Nim. Cel ostateczny jest dobrem absolutnym, którego człowiek pragnie zawsze – nawet w sposób nieświadomy. Wynika z tego pewna inklinacja, nachy­lenie ku dobru (inclinatio), dzięki któremu możliwy jest specyficz­ny rodzaj sądu o dobru i złu – per modum inclinationis. Człowiek – zdaniem Tomasza – wychylałby się zatem w sposób naturalny w stronę dobra i rozpoznając to wychylenie, mógłby oceniać, co jest dobre, a co złe. Analogia do działania kompasu jest tu jak naj­bardziej na miejscu, choć sam Tomasz jej nie używał.

 Mechanizmy nie tylko duchowe

Nietrudno zauważyć, że koncepcje poznawania woli Bożej za po­mocą zmysłów duchowych i poprzez podobieństwo do dobra róż­nią się nieco akcentami. Podczas gdy za pomocą pierwszej łatwiej wyjaśnia się przekonanie, że Bóg komunikuje swoją wolę człowiekowi indywidualnie i w czasie rzeczywistym, druga pozwala wi­dzieć w umiejętności rozpoznawania dobra i zła naturalne wyposa­żenie człowieka. Obie – wzajemnie się uzupełniając – mogą służyć jako ilustracje tego, jak należy postrzegać sumienie: jako „Boży głos” złożony w człowieku. Obie bowiem pomagają zrozumieć, dlaczego głos ten nie ma nieomylnego charakteru – ostateczne sformułowanie sądu o dobru i złu należy bowiem do samego czło­wieka i jako ludzki akt jest wielorako uwarunkowane.

W tym miejscu warto podkreślić, że koncepcje wypracowane przez klasyczną teologiczną naukę o człowieku – czy to w epoce Ojców Kościoła, czy to w złotym wieku średniowiecznej scholastyki – nie mogły bazować na wiedzy o biologicznych mechanizmach rzą­dzących ludzkim poznaniem, intensywnie badanych od zaledwie kilkudziesięciu lat przez nauki zajmujące się układem nerwowym i jego ewolucją. Wyniki tych nauk prowadzą do kilku istotnych korekt w stosunku do tradycyjnych przekonań. Trzeba zwrócić uwagę zwłaszcza na dwie.

Pierwsza jest skutkiem odkrycia, iż mechanizmy związane z ludz­kim postępowaniem – w tym poczuciem winy i fenomenem su­mienia – nie mają charakteru czysto duchowego, jak sądziło się przez wieki (nie tylko w chrześcijańskiej antropologii), lecz jawią się jako funkcja materii – ze wszystkimi tego konsekwencjami, jak podatność na defekty, choroby, zmiany sprawności funkcjonowa­nia wraz ze zmianą kondycji organizmu itd. Druga każe myślenie o moralności wyprowadzić z kontekstu ściśle antropologicznego. Pewne formy zachowań moralnych – poczucie winy, kara i nagro­da za respektowanie reguł zachowań w danej społeczności itd. – obserwować można bowiem u zwierząt, zwłaszcza tych, które żyją w złożonych społecznościach. Badania ssaków naczelnych prowa­dzą dziś do wniosku, że neurobiologiczne mechanizmy stanowią­ce podstawę dla fenomenu sumienia ukształtowały się w długim procesie ewolucji. Sumienia nie da się zatem już postrzegać jako funkcji duszy, a zatem w ramach zbioru ekskluzywnie ludzkich zdolności.

Intuicja, która doprowadziła do sformułowania zasady, że łaska buduje na naturze (i kulturze), wraz z upływem czasu ujawnia co­raz wyraźniej swoją genialność. Przypadek fenomenu ludzkiego sumienia – moim zdaniem – jest tego świetną ilustracją. Bóg, po­magając człowiekowi rozpoznawać w konkretnej sytuacji dobro i zło, bazuje na stworzonych, naturalnych, powstałych przez ty­siąclecia ewolucji mechanizmach.

Tekst ukazał się na łamach "Życia Duchowego". Zachęcamy do lektury całego numeru >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Grzegorz Strzelczyk: tak Bóg pomaga człowiekowi rozpoznawać w konkretnej sytuacji dobro i zło
Komentarze (4)
AS
~Antoni Szwed
14 października 2020, 18:53
Bóg zapłać Księdzu Grzegorzowi Strzelczykowi za dobry artykuł.
EA
~Ewa Adam
10 października 2020, 17:12
W końcu ktoś wprost wyjaśnił pochodzenie Dekalogu.
AR
~Anna Rohde
9 października 2020, 22:28
Dodam: uważać na innych, ale umieć też zachować swoją niepowtarzalność.
AR
~Anna Rohde
9 października 2020, 21:49
Patrząc na ludzi Kościoła, odnoszę wrażenie, że brak spójności wynika z duchowości, którą żyją. Mądre księgi pomagają wiele zrozumieć i w zasadzie wszyscy pobierają naukę Chrystusową, jest jednak pewne "ale". Wydaje mi się, że patrzą już oczami i przejmują myślenie swojego Patrona. Patrzą przez jego pryzmat. Czasem odnoszę wrażenie, że niektóre osoby "stają" się jakimś świętym, jakby przejmowały jego tożsamość. Nie są wtedy już sobą, tylko udają kogoś innego. Co do tematu, zabrakło mi dociekań pod kątem wrażliwości. Ta też zdaje się być różna. Istnieje cała gama reakcji na przykre słowo, np. Sumienie ma chyba związek z wrażliwością, z tą delikatnością w nas. Umieć chodzić jak na palcach przez życie, uważając by nie nadepnąć na kogoś innego. Bóg zapłać. Pozdrawiam.