Człowiek z zajawką

Przemysław Radzyński / eSPe

Ksiądz Jakub Bartczak z Wrocławia, którego teledysk "Pismo Święte" ma setki tysięcy odsłon w Internecie, opowiada o swoich pasjach - hip-hopie, piłce nożnej, snowboardzie i …kapłaństwie.

Przemysław Radzyński: Która to już rozmowa z mediami?

Ksiądz Jakub Bartczak: Nie liczę, ale było tego sporo. Ale już przed zrobieniem teledysku zdawaliśmy sobie sprawę, że może wywołać spore zamieszanie. Dlatego poszedłem poinformować o tym w kurii.

DEON.PL POLECA

Mam przyjaciół, którzy mocno siedzą w kulturze hip-hopowej, kręcą teledyski. Najpierw prosiłem ich, żeby sami nagrywali jakieś pozytywne rzeczy o Panu Bogu, coś, co mógłbym puszczać nawet dzieciakom na katechezie. Im za bardzo ten pomysł się nie spodobał, więc stwierdziłem, że sam muszę to zrobić. A że w przeszłości sam nagrywałem, to łatwiej było się za to zabrać. Od zawsze pisałem teksty - to jest hobby, jak granie w piłkę. Bardzo kształcące. Mama była bardzo szczęśliwa, jak z bratem pisaliśmy, bo to był znak, że w ogóle coś robimy. No i tak się zaczęło. Nagrałem sam kilka kawałków. A potem kolega zaproponował, żeby do jednego zrobić teledysk. Skoro mogę przemówić też w taki sposób, to jest to również jakieś zobowiązanie. Wiedziałem, że jak w nim wezmę udział, to tylko w sutannie.

Myśleliśmy nad celem. Mi chodziło - mówiąc nieładnie - o reklamę Pisma Świętego. Kolega stwierdził, że warto będzie też przedstawić Kościół inaczej, niż pokazują go na ogół w mediach, gdzie ma wizerunek skostniałej instytucji zupełnie oderwanej od świata. Chcieliśmy pokazać, że Kościół jest otwarty na ludzi, tylko trzeba wiedzieć czego się szuka w Kościele. Nie mieliśmy scenariusza, więc powstał na spontanie - gdy byłem na wakacjach, u mamy. Ludzie podchodzili z rezerwą, gdy dowiadywali się, że kręcę swój teledysk, i to jeszcze pod katedrą na Ostrowie Tumskim. Kiedy już powstał, pokazałem go najpierw najbliższym - mamie, znajomym.

Następnego dnia zaniosłem go do kurii, bo nie jestem osobą prywatną, a reprezentuję Kościół. Tam bardzo się spodobał. Został zamieszczony na stronie archidiecezji wrocławskiej. Po dwóch godzinach znalazł go jakiś człowiek z TVN-u i wtedy się zaczęło. Będąc księdzem ma się sporo znajomych, oni nakręcają do pracy, ale też dzięki nim informacje szybko docierają do szerokiego kręgu odbiorców.

Później rozdzwoniły się właściwie wszystkie największe gazety, portale, telewizje.

Z czego wynika takie zainteresowanie mediów?

Zawsze pytałem o to dziennikarzy, którzy do mnie przychodzili. To jest dla nich coś szokującego, bo hip-hop i powołanie kapłańskie wydawały im się dwoma światami zupełnie nie do pogodzenia. Gdy otwierali teledysk, to myśleli, że to będzie jakiś pastisz, coś na niskim poziomie. A to jest normalny hip-hopowy kawałek. Beat jest robiony przez dobrego producenta. A to też nie jest mój pierwszy, bo nagrałem wcześniej z pięćset kawałków. Zaskakujące było też dla nich to, że z taką otwartością przyznaję się do kapłaństwa. Doradzano mi, że jako ksiądz hip-hopowiec powinienem chodzić w szerokich spodniach i koloratce. Ale stwierdziłem, że nie będę robił z siebie pajaca. Chodzę tak, jak jest mi najwygodniej, czyli w sutannie. Sugerowali dobranie sobie też ksywki; np. Mnichu, czy coś w tym stylu. Ale ja jestem sobą. Nie będę nic ściemniał.

Dla księdza to połączenie - hip-hop i sutanna - nie wykluczają się.

Nie. Kapłaństwo można wykluczać wtedy, kiedy coś mocno wpływa na sumienie. A to ostatnie formowane jest przez Chrystusa, w seminarium, w kaplicy. Kiedy sumienie coś wyklucza, to koledzy odchodzą. Niektórym przełożeni mówią, że się nie nadają. Muszę przyznać, że ja musiałem się wpasować w te ramy seminaryjne, co nie obyło się też bez żadnych problemów, ale wiedziałem w co wchodzę, bo mi na tym zależało. Podobnie teraz, jakiekolwiek działania podejmuję, to zaczynam od kurii. Bo to jest jak moja rodzina. Jestem częścią tego Kościoła. Podstawowym naszym zadaniem jest nauczać w imię Chrystusa i nigdy nie siać zgorszenia. Przed pójściem do seminarium miałem czasem wrażenie, że niektóre teksty hip-hopowe mogą być gorszące. Pracowałem nad tym, żeby to było coś budującego, co wnosi pozytywne wartości. Myślę, że na tym pozytywnym przesłaniu zależy też wielu hip-hopowcom, bo negatywnych rzeczy zostało powiedzianych już bardzo wiele. Mam odzew od różnych muzyków, którzy mnie mocno spropsowali. Bo to jest coś innego, a w gruncie rzeczy każdy ma to głęboko w sercu - dążenie do dobra. Nieraz z braku umiejętności, z chęci przypodobania się ludziom, śpiewają o tym co negatywne, bo zależy im na targecie. To jest oszukane, ale zło zawsze jest bardziej komercyjne.

Nie bał się ksiądz, że będzie zgorszeniem?

Bałem się. Najprzykrzejszy komentarz pod teledyskiem pochodził od jakiejś pani z Lublina, która napisała, że nie poszłaby do mnie do spowiedzi. W mojej parafii, nikt nie dał mi odczuć, że jest przeciw. Jeżeli ktoś kogoś ocenia, to jest to wyraz pychy. Niech wydają ocenę po słowach, które padają w tym teledysku. Co za różnica, czy ja powiem "czytaj Pismo Święte" rytmicznie i zrymuję z innymi słowami, czy bez rytmu i rymu. A chyba dobrze, jeśli komuś takie słowa wpadają w ucho. A dzieciakom wpadają. To jest przedłużenie katechezy.

Księdza uczniowie widzieli, słyszeli?

Tak! Krzyczą na lekcjach: "niech ksiądz zarapuje!". Więc ja wtedy: "życie jest pięknym momentem, człowieku czytaj…", a cała klasa: "Pismo Święte!". No i jest radocha z tego powodu. Wymyśliliśmy z księdzem proboszczem konkurs rapowy z okazji październikowych nabożeństw. Każdy mógł napisać swój tekst o różańcu. Dzieciom się to spodobało. Każde z nich chce być Bożym raperem, który głosi Chrystusa rymowankami.

Ksiądz proboszcz to wspiera?

Pewnie. To jest ewangelizacja. Tu nawet nie trzeba się domyślać Ewangelii, bo można ją powiedzieć wprost. Ta muzyka pozwala powiedzieć więcej niż inne utwory. Mój teledysk cieszył się takim dużym zainteresowaniem mediów też z tego powodu, że tego słuchają dzieciaki.

Czytałem, że z powodu hip-hopu miał Ksiądz jakieś przygody w seminarium.

W seminarium każdy decyduje o sobie sam - czy chce być księdzem, czy nie. Jeśli ma się jakiś cel, to można poświęcić bardzo dużo. Wiele rzeczy da się w sobie wypracować. I ten seminaryjny czas, zwłaszcza w kaplicy, bardzo szybko to weryfikuje - czy to rzeczywiście jest twoja droga.

Ja miałem trochę pod górkę w seminarium, może przez to, jaki jestem. Generalnie seminarium uczy ostrożności wobec świata, wstrzemięźliwości wobec tego, co na zewnątrz. A przede wszystkim buduje wnętrze. A ja z natury jestem otwartym człowiekiem. Nigdy wcześniej nie byłem ministrantem. Co w zakonie nie byłoby aż tak wielkim problemem. Ale w seminarium diecezjalnym był to pewien kłopot, bo nie znałem żadnych struktur, nie pasowałem do tego miejsca. Ciężko było mi się wbić w lakierki i spodnie na kant. Nie byłem dumą babć różańcowych, które wysłały mnie do seminarium, a później dopingowały na tej drodze. Moje seminarium przeżywałem sam w sobie i z moją mamą, która ciągle się za mnie modliła, no i jeszcze siostry zakonne z mojej parafii.

Nie byłem od dzieciństwa księdzem. To dla wszystkich było wielkie zaskoczenie. W seminarium też to widzieli. Wiedzieli, że szukam. Bo rzeczywiście chciałem się zorientować, jaka jest moja droga. Bardzo mocno przeżywałem ten czas. Wtedy nie miałem praktycznie nic wspólnego z hip-hopem. Poza tym, że słuchałem tej muzyki. Seminarium to czas pustyni, czas odkrywania tego, czy chcesz być księdzem i rozkochiwania się w Chrystusie. Takim pięknym określeniem seminarium jest porównanie do apostołów, którzy chodzili przez kilka lat z Chrystusem i musieli się wtedy przygotować na czas, kiedy zostaną bez Niego, po wniebowstąpieniu. To czas budowania się, radości z przebywania z Panem Bogiem. W seminarium regulamin określa czas na rozmowę z Panem Bogiem, czas na studiowanie Pisma Świętego, na lekturę duchową. Później wszystko trzeba układać sobie samemu, jest się wypuszczonym do świata. Tylko na ile człowiek zbuduje się w seminarium, na tyle później jest silny w świecie.

Ten nalot mediów trochę mnie zdołował, bo to nie jest moja zajawka. Ale w tych trudnych sytuacjach kapłańskich Pan Bóg pomaga. Życie niesie różne sytuacje. A jak ksiądz da sobie wyrwać Jezusa z serca, to przerąbane. Jak jest się blisko Pana Boga, to jest spoko.

Mówi Ksiądz, że nie był od dzieciństwa księdzem. Czy sam też był Ksiądz zaskoczony tym, że gdzieś w sercu zrodziły się takie pragnienia?

Razem z bratem chodziliśmy do kościoła. Tak byliśmy wychowani. Ale kiedy skończył się czas wiary dziecięcej, to trzeba było podjąć samodzielną decyzję, czy idzie się na niedzielną Mszę św., czy wybiera się Chrystusa na Pana i Króla swojego życia. Zacząłem wtedy częściej chodzić do kościoła, zagłębiać się w to. Bardzo mi zależało na relacji z Panem Bogiem. Ksiądz w konfesjonale zapytał mnie, czy nie chciałbym pójść do seminarium. Wtedy poczułem wielkie pragnienie. W oczy nikt mi tego nie mówił. No bo jak? Szerokie spodnie, łysa głowa - ktoś zobaczył nas na ulicy to mówił, że chuliganie.

Papiery do seminarium złożyłem dzięki znajomemu kapłanowi, bardzo życzliwemu i otwartemu - bo kiedyś poszedłem sam, właśnie w szerokich spodniach, to mnie wyprosili za drzwi. W wakacje przyszło powiadomienie, że mnie przyjęli. Bardzo się ucieszyłem. Powiedziałem mamie i koleżance, której musiałem powiedzieć wcześniej. Jej brat wygadał wszystkim na osiedlu.

Z początku myślałem, że idę tylko na chwilę. Ale chciałem spróbować, bo gdybym nie poszedł, to nigdy bym sobie nie wybaczył. W seminarium na pierwszym miejscu była modlitwa. Od początku wiedziałem, że nigdy to nie będzie strata czasu, nawet, jeśli nie zdążę zrobić innych rzeczy. Kaplica była na miejscu, więc nie trzeba było wychodzić z budynku. To mi się strasznie podobało. I tak już zostało.

Jak długo tak już?

Już szósty rok jestem księdzem. Muszę się pochwalić, że tak szczęśliwie mi to wszystko leci. Oby tak dalej.

Jak reagowała mama?

Była troszkę zaskoczona. Powiedziała, że to moje życie, więc mogę z nim robić co chcę. Zawsze byliśmy wychowywani w wolności. Ale zapamiętałem też jej słowa, że kapłaństwo to większe zobowiązanie do bycia lepszym człowiekiem. I cieszyła się, że będę mógł zrobić coś dobrego jako ksiądz. Śmiała się, że my z bratem wymyślaliśmy zawsze coś oryginalnego. Razem jeździliśmy na koncerty, nagrywaliśmy. Brat był bardzo towarzyski, miał wielu znajomych, bardzo dużo osób go znało. Pisał wiersze. Miał dobrą opinię w szkole. A to, że ja poszedłem do seminarium też jest w jakiś sposób oryginalne. Ale nie ma w tym żadnej mojej zasługi - to wszystko Pan Bóg.

Myśl o pójściu do seminarium była trudna. Wszyscy normalnie, a ty jednak trochę inaczej. Zastanawiasz się "dlaczego ty?", stawiasz tysiące innych pytań. Odpowiadałem później na nie przez wszystkie lata seminarium. Każdy człowiek inaczej przeżywa ten czas. Ja szukałem tych odpowiedzi. Na początku miałem wylecieć. Później była jeszcze przygoda z dziewczyną, ale to był moment oczyszczenia. Musiałem podjąć decyzję, zdeklarować się. Teraz dziękuję Panu Bogu bo wiem, co straciłem, ale też co zyskałem. W pewne relacje, będąc kapłanem, nie wchodzę. Mam z tym teraz trochę łatwiej, bo doświadczyłem tego wcześniej. Na piątym roku przestraszyła mnie z kolei sama decyzja. Chciałem odchodzić, bo bałem się przysięgać przed Panem Bogiem, zobowiązać się. Będąc hip-hopowcem doceniasz wolność. Przysięga jest na całe życie - celibat, pewien styl życia… To było przerażające. Tłumaczono mi o łasce stanu, ale nie wierzyłem w to; do czasu święceń. Teraz czuję się na swoim miejscu. Nie muszę już niczego szukać. Przysięga nie pozbawiła mnie wolności, a wręcz odwrotnie. Dlatego dopiero teraz mogę nagrywać kawałki rapowskie, w seminarium bym tego nie zrobił. Zostawiałem sobie jakieś furtki. Teraz wszystko jest jasne. Niektórzy mają w seminarium z górki. Ja musiałem się docierać, i to głównie w kaplicy. A cała reszta? Zbierałem różne ochrzany, bo zobaczono mnie gdzieś w tenisówkach czy bluzie z kapturem, albo powiedziałem coś czy się zaśmiałem wtedy, kiedy nie powinienem. Ale to wszystko było wokół. Sedno było jednak w kaplicy. Tam się budowałem. Ale uwagi przełożonych ciągle biorę do siebie i dziś też z nich korzystam.

Rozmawia Ksiądz z Panem Bogiem też rapując?

Czasami tak. Ale nie skupiam się na tym czy to jest rap.

Jak reagowali znajomi?

To są na ogół ludzie wierzący. Gorzej z regularnością np. w modlitwie. To są tacy typowi znajomi - hardcorowe chłopy. Im zależy na dobru Kościoła. Każdy z nich szuka Pana Boga. Pokazali to też ci, którzy włączyli się w przygotowanie teledysku. Dlatego nikt nie miał do mnie pretensji.

Na początku były ze mnie polewki. "Idziesz na księdza, bo chcesz mieć lepszy samochód". I do tej pory mam kiepski (śmiech). Ale też dlatego, żeby nie polewali ze mnie na osiedlu.

A kim są hip-hopowcy?

To jest zajawka, to jest pasja, która trwa 10-15 lat; nie przemija szybko. Potrzebne jest też wsparcie rodziny. Pierwszy mikrofon kupiła nam mama, mimo że bardzo nie lubiła naszej muzyki, bo "trzęsły się od niej ściany". Ale widziała, że coś robimy, szukamy, piszemy - dlatego nas wspierała. Tylko prawdziwi raperzy mają szacunek w środowisku. Niektórzy się podszywają, bo to jest modne.

Czyli raper to coś więcej niż beat i rymy?

To jest człowiek z zajawką. Nie tylko raper, ale ogólnie hip-hopowiec. Mam kolegów, którzy malują ściany, robią beaty, tańczą. Są w moim wieku i im to nie przechodzi. Może sami nie są już w takiej formie, ale śledzą, co się w tej dziedzinie dzieje. Jak byłem w seminarium to we Wrocławiu był koncert The Beatnuts. Musiałem na nim być. To było niezależne ode mnie.

Bóg chce, żebyśmy rozwijali te talenty, wcale nie każe ich zwijać. Każdy może ukierunkować swój talent w dobrą stronę.

Ksiądz wspomina też o piłce nożnej. To druga pasja?

Tak. Moje obie pasje są takie uliczne. W moich czasach na podwórku wszyscy grali w piłkę i rymowali. To niezbyt wyszukane hobby.

Ale to przecież ocierało się o zawodowstwo…

Nie o zawodowstwo, ale zawsze grałem w klubach. Do wieku juniora. Później koncerty kolidowały z treningami. Poza tym nie prowadziłem się zbyt zdrowo - hip-hopowe imprezy do rana… W seminarium też grałem w piłkę. Zdobyliśmy prawie mistrzostwo Polski. Na pierwszej parafii nie miałem czasu żeby trenować, nie mogłem chodzić na treningi, tylko w niedzielę na mecze. To była klasa A. Grałem wtedy z drużynami z całego powiatu. Wszyscy mnie znali, więc jak strzeliłem bramkę, to żartowali: "pójdziemy na skargę do prałata". Teraz gram w lidze szóstek piłkarskich we Wrocławiu. Na początku nie przyznałem się, że jestem księdze, bo jak grałem na wioskach, to traktowali mnie ulgowo - głupio było skopać księdza. Więc tu na początku była ostra gra, kosy; chłopaki w szatni opowiadali o swoich imprezach, o poznanych dziewczynach, ciężkie historie. Ktoś znajomy przyszedł i przywitał mnie słowami: "szczęść Boże". Wtedy wszystkim zrobiło się głupio. Ale na boisku nie było problemu, to się zacierało - sam gram dość ostro. Poza boiskiem było "szczęść Boże", ale adrenalina w czasie gry nie pozwalała na okrągłe słowa i było "Kuba! Podaj!".

Wulgaryzmy też?

Czasami, jak komuś się zdarzyło i zorientował się, że stoi obok mnie, to za chwilę przepraszał. W sumie to bardzo się cieszyli, że mieli księdza w drużynie.

Św. Paweł ciągle wyszywał namioty. Ewangelizował, ale miał też coś swojego.

Poza piłką i muzyką jest jeszcze coś?

Z zamiłowania jestem księdzem. Lubię wszystko co dzieje się na parafii. To samo w sobie jest dość zajmujące.

Czyli kapłaństwo to też pasja?

Tak, zdecydowanie. I to na pierwszym miejscu. Taka, która przesłania wszystkie inne. Będąc księdzem można pograć w piłkę, będąc księdzem można rapować, ale właśnie będąc księdzem. A księdzem jest się cały czas. Wielką radość sprawia odprawienie Mszy św., możliwość słuchania spowiedzi. To dopiero z czasem człowiek się orientuje, że jest na swoim miejscu.

Księdza uczniowie mają pasje?

U dzieci bardzo trudno o pasje, bo one wymagają wytrwałości, żeby coś osiągnąć. Nie da się tego zrobić od razu. Moją pasją jest też jazda na snowboardzie. Starsi księża jeżdżą na nartach, a my na deskach. I za pierwszym razem trzeba sobie obić tyłek - trzeba się poświęcić, żeby mogło to stać się frajdą. To samo jest z każdą inną pasją.

Pasja pozwala rozwinąć się człowiekowi. Człowiek bez pasji byłby człowiekiem pustym. Pasja wypełnia i daje szczęście, pozwala mocniej poznać świat i żyć pełnią życia. Każdy człowiek ma w sobie energię; przez pasję można ją pozytywnie spożytkować.

A chciałby Ksiądz, żeby poszli w Księdza ślady i też rymowali?

Składanie słów i pisanie tekstów bardzo pomaga, wyrabia poszanowanie piękna języka. Można nauczyć się poczucia rytmu. Żeby dobrze rapować trzeba wyrobić to swoje flow. Nauczy to ich otwartości na ludzi i poszukiwania w życiu tego, co wartościowe. Hip-hop kojarzy się na ogół z czymś negatywnym, a to nieprawda. Warto być otwartym na ludzi, na ich pasje, żeby dostrzec tę drugą stronę medalu, tę prawdziwą. Wrażliwości na drugiego człowieka można nauczyć się też w hip-hopie.

Plany na przyszłość?

Miałem i mam zajawkę, żeby nagrać sobie epkę, czyli tę krótszą płytę. Wystarczyłoby osiem kawałków, takich tłustych, wypasionych, żeby były na poziomie. Ten, który jest w Internecie wcale nie jest taki najlepszy. Mam naprawdę kilka fajnych patentów i dobre beaty. A jeszcze później? Pewnie całe życie będę rymował, ale nie wiem czy będę nagrywał. To musi mieć sens duszpasterski. Inaczej nie ma po co. Bo to jest moje życie i w tym chcę się realizować. Chcę ludziom przekazywać Pana Boga. Nie chciałbym być gwiazdą. Bo nie jestem żadnym muzykiem, tylko zwyczajnym księdzem. I generalnie bardzo mi się to podoba. I jest spoko. I nie chciałbym tego zmieniać.

A o czym będą te kawałki?

O Panu Bogu, Chrystusie i wierze.

To nie będzie nudne?

Właśnie nie. Kumple też się dziwili, że ja mogę nawijać tyle na ten temat. Ale każda piosenka jest o czym innym. Jest tyle różnych patentów, że można o tym w nieskończoność. Bóg to jest temat rzeka, którego nie da się wyczerpać.

Ksiądz jest szczęśliwym człowiekiem?

Tak. Ewidentnie. Bo jestem na swoim miejscu. I tego pilnuję. Modlę się o to.

***
Wstrzelił się w niszę

Ciekawie się patrzy na dorastających muzyków, zwłaszcza tych obracających się w hip-hopowych kręgach. Kiedy zaczynałem słuchać rapu, w najśmielszych oczekiwaniach nie przechodziło mi przez myśl, że raper z szeroko znanej i cenionej wrocławskiej ekipy WN Drutz osiągnie kiedyś tak gigantyczny sukces jako Ksiądz Jakub Bartczak.

Bo to, że różni ludzie w różnym wieku piszą o różnych rzeczach, wiedziałem od dawna. Zwykle jednak proces ten dotyczył płynnego przejścia od tematów, nazwijmy to, "murkowo-młodzieżowych" do poważniejszych, opisujących wątpliwe uroki dorosłego życia czy też wkraczanie w nie. Rodzina, żona, praca, skąd wziąć kasę na samochód i tym podobne. Kto by przypuszczał, że jeden z tych do-niedawna-młodych-i-szalonych-raperów zostanie nawijającym księdzem?

A jednak został, w dodatku jego kumple ze starych grup wciąż stoją za nim - jeden wyprodukował jego kawałek, a drugi złożył wideoklip. Tą drogą Ksiądz Jakub Bartczak wstrzelił się w swoją niszę w sposób, który pozwolił mu zaistnieć nawet w telewizyjnym Teleexpressie.

Strzał w dziesiątkę? Jak najbardziej - tak oto raper zbudował pomost między swoimi odbiorcami a Pismem Świętym, któremu poświęcił tekst. O tym, jak ważna w tym przypadku jest forma, nie trzeba nikogo przekonywać - to ona skupiła uwagę osób, do których ciężko byłoby trafić w inny sposób, bo z kościołem mają do czynienia okazjonalnie (Boże Narodzenie, Wielkanoc, ewentualnie pogrzeb) albo wcale. Mam na myśli nie tylko młodzież, ale także choćby rówieśników księdza Kuby, którzy od dawna interesują się wrocławską sceną hip-hopową, więc mają go za wiarygodną i ważną osobę. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że można go nazwać weteranem (zaczynał w 1998 r.) - kto mógłby być bardziej przystępny?

Zresztą, o czym my mówimy? Rap chrześcijański nigdy w Polsce nie istniał na jakąś wybitnie szeroką skalę. Fakt, że mamy wreszcie reprezentanta tego gatunku, o którym ktoś słyszał dalej niż w jego własnej klatce, jest warty odnotowania. Wydarzenie ma niebagatelny wpływ na koło promocji, bo ludzie chcą podawać dalej to interesujące znalezisko. I nieważne, czy ktoś potraktuje je poważnie, czy skwituje wzruszeniem ramion - jeden słuchacz więcej, to jedna osoba mająca już nieco szersze pojęcie na temat wiary. Opłaciło się.

Tym bardziej, że Ksiądz ma w planach cały materiał "Powołanie". Póki co informacji o dacie premiery brak, ale z niecierpliwością na nią czekam. I na falę, jaką na scenie rapowej wywoła.

Marcin Półtorak, absolwent II LO im. Adama Mickiewicza w Skarżysku-Kamiennej

***

Brakowało takich osób

Ks. Jakub Bartczak - ksiądz i raper, w którego życiu, nawet po święceniach kapłańskich, jest miejsce dla rymowania. Wielu raperów mogłoby go krytykować za treści kawałków, gdzie stara się sympatyków tej muzyki (w ten a nie inny sposób) namówić do czytania Pisma Świętego. O wielkości Boga naucza nagrywając w studiu, a także w kościele stara się zbliżyć ku Niemu dzieci i młodzież urozmaicając Msze św. kazaniami w formie "freestyle'u".

Warstwy tekstowe piosenek duchownego nie należą do najprościej napisanych, ponieważ nie znajdziemy w nich prostych rymów czy bezsensownych wersów, lecz linijki bogate w treść, która kierowana jest do ludzi. Brakowało w środowisku hip-hopowym takich osób, które prezentowały rap chrześcijański na tak dużą skalę. Rzadko który artysta znajduje miejsce w tekście na choćby jeden wers o jakiejkolwiek prawdzie zawartej w Biblii, raczej daleko odbiegają oni od takich tematów. A Pismo Święte należy czytać, ponieważ znajdziemy tam odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Jakub Bartczak zachęca nas do tego w sposób muzyczny korzystając z rapu, a nie innego gatunku. Dzięki takiemu odważnemu posunięciu wielu ludzi, którzy błądzą, odkryje chrześcijaństwo.

Jakub Kawka, uczeń II LO im. Adama Mickiewicza w Skarżysku-Kamiennej

***
Szacun dla księdza

Większość projektów w stylu tego, co zaserwował ksiądz Bartczak nie miałaby żadnych szans powodzenia. Powiedzmy sobie szczerze - kultura hip-hop nie była nigdy traktowana specjalnie poważnie. Za przykład można tu podać Dobrą Czytankę wg św. ziom'a Janka, którą osobiście odebrałem bardziej jako tekst prześmiewczy niż mający trafić do kogokolwiek. Chyba wzięły się za to osoby, które z rapem nie miały wiele wspólnego. Inaczej jest w przypadku księdza Bartczaka. Znany wcześniej jako Mane, przed przyjęciem święceń kapłańskich zajmował się tworzeniem tej muzyki, więc nie znajdziemy tutaj naiwnych rymów bez wyczucia, słabego podkładu i swoistej parodii tego, czym miał być w założeniu utwór. Jest to zrobione bardzo profesjonalnie i ma szansę naprawdę trafić do młodzieży, która wyrastając w kulturze hip-hopowej nie będzie czuła, że jest obrażana przez słabe, naiwne próby stworzenia czegoś z przekazem. Ksiądz Jakub Bartczak za to co zrobił, zasługuje tylko i wyłącznie na szacunek.

Marcin Borkowski, absolwent II LO im. Adama Mickiewicza w Skarżysku-Kamiennej

***
Bóg nie okazał się nudny

To Marcin Borkowski, mój uczeń, pierwszy pokazał mi kawałek księdza Bartczaka. Przyznaję uczciwie - nie znam się kompletnie na tym rodzaju muzyki, za to moi uczniowie, zwłaszcza Ci tutaj cytowani, orientują się w nim świetnie. I odkąd ks. Jakub nagrał "Pismo Święte" jest mi o wiele łatwiej prowadzić katechezy z tekstami biblijnymi. Młodzież, szczególnie ta "rymująca", zaczęła zauważać, że Biblia też jest Księgą dla nich i o nich. Że ze Słowem Bożym ich często zagmatwane i zbuntowane życie staje się prostsze, bardziej zrozumiałe, piękniejsze. Bóg nie okazał się nudny i "niedopasowany" do ich rzeczywistości. A Ksiądz Bartczak dał mocy słów Pisma gwarancję swoją otwartością, pasją i profesjonalizmem. W tym co robi jest nie tylko doświadczony, lecz przede wszystkim prawdziwy. A prawda przecież wyzwala, na przykład szacunek. Młodzież, wbrew pozorom, naprawdę dobrze zna się na ludziach. Potrafi docenić to, co autentyczne, trafne, robione z sercem i myślą o nich. I dzięki temu, prędzej czy później, znajduje swoją drogę do Boga.

Małgorzata Janiec, katechetka w II LO im. Adama Mickiewicza w Skarżysku-Kamiennej

Artykuł pochodzi z kwartalnika eSPe nr 100/2013 - Z pasją powołani http://www.mojepowolanie.pl/1033,a,espe-100-z-pasja-powolani.htm

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Człowiek z zajawką
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.