Dobro i zło w kulturze współczesnej - ankieta

Perspektyw Kultury

Redakcja „Perspektyw Kultury” – periodyku wydawanego w Instytucie Kulturoznawstwa w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie - inaugurując działalność pisma zwróciła się do grupy polskich humanistów z pytaniami, które dotyczą jednego z najważniejszych wymiarów współczesnej nauki, twórczości artystycznej i świata mediów:

1. Jak można ocenić stopień obecności bądź nieobecności kategorii etycznych dobra i zła w we współczesnej kulturze masowej i elitarnej?

2. Czy aktualna jest teza Allana Blooma, że we współczesnej kulturze opozycja „dobro – zło” zastępowana jest opozycją „tolerancja – dyskryminacja”? Jaki wpływ na rozumienie dobra i zła mają współczesne przemiany kulturowe?

DEON.PL POLECA

3. Czy badacz kultury ma prawo do oceny badanych zachowań i wytworów kultury w kategoriach dobra i zła? Jaki długofalowy wpływ wywiera na kulturę pozytywistyczna koncepcja nauki powstrzymującej się od tego rodzaju wartościowania?

Poniżej przedstawiamy część odpowiedzi, jakich udzielili nam zaproszeni Autorzy:

prof. dr hab. Stanisław Stabryła

(WSF_P „Ignatianum” Kraków)

1.

W moim przekonaniu wymienione kategorie etyczne nie są w istocie obecne we współczesnej kulturze masowej, w niewielkim tylko stopniu pojawiają się w niektórych kulturach elitarnych. Jedynym z tych pozytywnych wyjątków jest bardzo nielicznie reprezentowana część kultury katolickiej związana z tradycją Kościoła w Polsce, który kładzie szczególny nacisk w swojej doktrynie społecznej na tzw. dobro wspólne (bonum honestum) jako warunek harmonijnego rozwoju jednostek tworzących wspólnotę. Współczesną kulturę masową cechuje totalna negacja pojęcia dobra, prawdy, piękna, a jednocześnie przewrotnie ukryta aprobata dla ich przeciwieństw – zła, kłamstwa, brzydoty. Jest to oczywiście rezultat relatywizacji zarówno pojęć moralnych, jak i estetycznych w kulturze współczesnej. Bez wątpienia szczególnie dotkliwe szkody powoduje jednak relatywizm w sferze moralności: nie ma bezwzględnego dobra ani zła, wszystko może być i dobre i złe, w zależności od punktu odniesienia dobroczyńcy mogą zostać uznani za ludzi złych, a złoczyńcy za dobrych i szlachetnych. Niemal zupełnemu zatarciu czy też relatywizacji uległo pojęcie grzechu, a tym samym pojęcia dobra i zła. Konsekwencje tego stanu permanentnego kryzysu wartości moralnych sięgają daleko poza sferę jednostkową, indywidualną: kryzys ten dotyka małych i dużych grup społecznych, klasy politycznej, przedsiębiorców, bankowców, lekarzy, sportowców itp. Zatrata wartości moralnych, których źródłem jest elementarna para pojęć – dobro i zło, pogoń za zyskiem materialnym bez względu na metody czy środki, korupcja oto niektóre z symptomów współczesnego kryzysu wartości moralnych.

Wydaje się, że ewidentna nieobecność podstawowych kategorii etycznych – dobra i zła w kulturze współczesnej nie jest zjawiskiem przypadkowym ani niezamierzonym. Eliminacja tych pojęć z języka kultury jest bez wątpienia jedną z form walki z religią. Przez milczącą i ukrytą negację obecności dobra i zła dokonuje się negacji istnienia Boga (dobro) i istnienia szatana (zło), gdyż ocena ludzkich czynów i słów w kategoriach dobra i zła musi ostatecznie prowadzić do uznania Dekalogu za fundamentalny i uniwersalny kodeks etyczny. A tego właśnie najbardziej obawiają się animatorzy i organizatorzy współczesnej kultury masowej. Odpowiedzialność za nieobecność tych pojęć w życiu społecznym, politycznym, a nawet prywatnym spada w znacznym stopniu na media publiczne i szkołę, które niemal zupełnie wyrugowały je z przekazywanych przez siebie treści.

2.

Wszystko wskazuje, że teza Allana Blooma jest nadal aktualna we współczesnej kulturze, jakkolwiek opozycja: „tolerancja – dyskryminacja”, ani wówczas, kiedy sformułował ją amerykański filozof, ani obecnie nie stanowi ekwiwalentu opozycji: „dobro – zło”, gdyż pojęcia: „tolerancja” i „dyskryminacja” nie mają w istocie konotacji etycznej. Są to pojęcia z zakresu psychologii społecznej, prawa, polityki itp., nie zaś moralności. Ta teza, która w miejsce pojęć etycznych, jakimi bez wątpienia są dobro i zło wstawia terminy należące do innego pola semantycznego, jest przekorną czy nawet przewrotną, choć jednocześnie niebezpieczną próbą całkowitej negacji dwóch podstawowych pojęć etycznych. Sam Bloom w swojej słynnej książce Umysł zamknięty, krytykując amerykański system edukacyjny, zwracał uwagę, iż współczesna kultura Stanów Zjednoczonych i Europy zachodniej, wyzuta z dziedzictwa starożytnej filozofii greckiej, literatury i sztuki, eliminująca religię z życia społecznego, wytwarza postawy egocentryczne, zaciera różnice między dobrem a złem, prowadzi do osamotnienia i pustki duchowej, rozkładu rodziny i osłabienia związków międzyludzkich. Ratunkiem dla zagrożonej kultury współczesnej będzie według Blooma odrodzenie się uniwersytetów, które powinny znowu być miejscem poszukiwania prawdy i zdobywania mądrości.

Współczesne przemiany kulturowe niewątpliwie niosą ze sobą dalsze zobojętnienie na wartości duchowe, w tym także na podstawowe kategorie etyczne – dobro i zło. Społeczeństwo informatyczne i technokratyczne, które postrzega świat przez pryzmat uczuć, przyjemności, korzyści i liberalnej moralności relatywistycznej, nie uznaje i nie potrzebuje prawdy obiektywnej, etyki, religii. Bezduszny totalitaryzm narzucany przez brukselskich „demokratów” zmierza nie tylko do zabicia poczucia tożsamości narodowej, ale także etycznej i religijnej.

3.

Oczywiście tak, badacz kultury ma nie tylko prawo, ale nawet obowiązek oceniać i wartościować wszelkie przejawy kultury w kategoriach moralnych. Faktograficzna rejestracja i opis zjawisk kulturowych powinny się dokonywać zgodnie z przyjętą metodologią naukową i charakteryzować się optymalnym obiektywizmem. Obiektywna diagnoza i rozpoznanie faktów kulturowych nie może jednak wykluczać ani uniemożliwiać ich wartościowania zgodnego z zasadami moralności. Pozytywistyczna koncepcja nauki, obok pewnych niezaprzeczalnych korzyści, przyniosła niemałe szkody zarówno nauce, jak i społeczeństwom, które tej fałszywej idei bałwochwalczo hołdowały. Aż nadto dowodów odnajdujemy w dziejach nowożytnej nauki.

prof. dr hab. Ewa Kosowska

(Uniwersytet Śląski)

1.

Wysoki poziom generalizacji, cechujący określenia ‘dobro’ i ‘zło’ sprawia, że pojęcia te zaczynają współcześnie grać rolę zmiennych zależnych: istniejąc w każdej kulturze automatycznie relatywizują się przy próbach porównywania heterogenicznych systemów i tracą swój walor obiektywistyczny, gdy stają się przedmiotem stopniowania. Jednocześnie pogłębiający się proces ostentacyjnej rezygnacji z historycznie ukształtowanej specyfiki poszczególnych kultur na rzecz budowania intencjonalnej wspólnoty, opartej na idei społeczeństwa globalnego, sprzyja eliminacji tych tradycyjnych regulatorów, które cechuje szczególny typ formalizacji, wykształconej w okresie przedpiśmiennym. Kryteria moralne, ustalające zasady społecznego współistnienia, w znacznym stopniu należą do – mówiąc językiem E.T. Halla –„wysokiego kontekstu kultury”. Oznacza to, że ich ostentacyjna werbalizacja/formalizacja odbierana jest jako nietakt bądź nadmiar, bo oczywistość przesłanek działania moralnego nie budzi wątpliwości wśród użytkowników danej kultury. W znanych kulturach „długiego trwania” istnieje instancja doświadczenia, która rozstrzyga bez werbalizacji o moralnej ocenie postaw i działań.

Zatem próby kodyfikacji tych zasad, przyjmujące postać konstruowanych bądź rekonstruowanych systemów etycznych są sygnałem silnego wewnętrznego zróżnicowania społeczeństwa i osłabienia regulacyjnej funkcji opinii publicznej. Bowiem podstawowe kategorie etyczne odwołują się nie tylko do „poczucia moralnego”, ukształtowanego w danej kulturze, ale także do istnienia przymusu działania moralnego, czyli respektowania takich zasad, które mogłyby stać się, jak chce Kant, „prawem powszechnym”. Otóż to zinterioryzowane „prawo moralne”, stanowiące warunek podstawowy porozumienia międzykulturowego, zakłada nie tylko wysoki stopień samoświadomości jednostek, ale i oczywiste respektowanie przez nie imperatywu kategorycznego.

Wypada jednak przyjąć, że „poczucie moralne” nie jest wartością stałą ani uniwersalną, i nie realizuje się w ten sam sposób. Bezkompromisowość postawy jednego człowieka może być przyczyną nieszczęścia innego, wybaczenie nie musi zgadzać się z poczuciem sprawiedliwości, a konflikt racji alternatywnych bywał już podstawą tragedii antycznej. Problem w tym, że znane nam historyczne konsekwencje akceptacji bądź odstępstw od zasad moralnych dotyczyły najczęściej społeczności relatywnie zamkniętych, stosunkowo mało licznych, a jednocześnie podporządkowanych rozmaitym zewnętrznym mechanizmom represyjnym: drakońskiemu prawu, cenzurze, opinii publicznej, śmierci cywilnej. Współcześnie mechanizmy te, w tzw. „cywilizowanym świecie” uznane za sprzeczne z prawami człowieka, nadal funkcjonują w części krajów pozaeuropejskich, ale nawet tam budzą świadome i zorganizowane protesty. Z pozoru wyglądałoby więc na to, że zbliża się okres naturalnego renesansu regulatorów moralnych. Tymczasem chyba nikt nie ma wątpliwości, że teza taka jest co najmniej przedwczesna, mimo że uniwersalistycznie zorientowana kultura współczesna oficjalnie nie rezygnuje z potrzeby upowszechniania dobra.

Operowanie kategoriami etycznymi w języku dzisiejszych mediów, a co za tym idzie – w kulturze masowej – nie jest zjawiskiem rzadkim. Zwłaszcza dyskurs polityczny nie stroni od używania i nadużywania ocen o charakterze moralnym, co sprawia wrażenie nie tylko kompetentnego posługiwania się pojęciami z tego obszaru, ale i respektowania związanego z nimi etosu. Jednak wobec tego dyskursu obowiązuje dosyć powszechnie zasada ograniczonego zaufania, bowiem lansowana przez Faucaulta wiedza o skutkach oddzielania słów od desygnatów zdążyła już zbłądzić pod strzechy. Wiemy zatem, że świat współczesny, za pośrednictwem nowych środków przekazu przekształcony w swoiste theatrum mundi, domaga się interesujących scenariuszy, rozpisania ról, dobrych aktorów, odpowiedniej prezentacji i sprawnej gry w atrakcyjnych dekoracjach. Ale coś za coś. Tam, gdzie dominuje świadomość konwencji przedstawienia, kwestię tego, co przedstawiane, aczkolwiek ważną, przysłania formalna jakość spektaklu. Brak dystansu do tej konwencji sprawia, że stajemy się podatni na manipulację. Z kolei lęk przed manipulacją każe nam nie tylko podejrzliwie traktować samą formę przekazu, ale i z dystansem przyjmować przekazywane przy jej pomocy treści. Mimo to, a może właśnie dlatego, przynajmniej od czasów Rousseau okresowo pragniemy, by ten nasz świat chociaż na moment mógł odzyskać dawną niewinność.

Obowiązujące w każdej ze znanych kultur kryteria moralne, wykształcone w warunkach komunikowania typu face to face, „czoło w czoło”, „oczy w oczy”, premiowały szczerość utożsamianą z prawdą. Dopiero od niedawna wiemy, że każdy środek przekazu, z językiem na czele, sam w sobie jest przekazem. I niekiedy próbujemy walczyć o przezroczystość tego języka w imię ocalenia wyrażanych w nim treści. Próby te są szczególnie ważne w odniesieniu do imperatywów moralnych.

Dobro i zło zawsze towarzyszyły człowiekowi, ale od najdawniejszych czasów w większości kultur świata cenione było ponoszenie odpowiedzialności za indywidualne wybory. Nawet przestępca zasługiwał na swoisty szacunek, o ile przyłapany na gorącym uczynku potrafił ponieść jego konsekwencje. Tymczasem dzisiaj, w dobie formalizacji prawa, przyznanie się do złego uczynku jest naiwnością: zdrowy rozsądek nakazuje natychmiastowe wezwanie na pomoc profesjonalisty. Tam gdzie dominuje sankcja prawna, problem dobra i zła zostaje sprowadzony do procesu udowodnienia winy bądź niewinności.

Niektóre z tych procesów budzą specjalne zainteresowanie społeczne. W wielu wypadkach jest to zainteresowanie sterowane medialnie, co stwarza wrażenie priorytetowego traktowania kwestii etycznych. Ale media rządzą się przede wszystkimi prawami udanego lub nieudanego spektaklu, a miarą ich sukcesu jest poziom oglądalności. Ponieważ problem etycznego waloryzowania świata ciągle ma znaczenie dla opinii publicznej, media nie mogą go pominąć.

Kultura masowa – w tym swoim obszarze, który odwołuje się do ciekawostek i sensacji, w którym apeluje do instynktów jako biologicznych, pozakulturowych inwariantów, wspólnych człowiekowi pojmowanemu gatunkowo – w znacznym stopniu wykorzystuje nie tylko niejednoznaczność ocen moralnych, ale i atrakcyjność występku. Zanim zło zostanie przykładnie ukarane powinno być najpierw szczegółowo przedstawione. Ale w tym pokazywaniu zła, zaspakajającym potrzebę sensacji jest, jeśli nie cynizm, to przynajmniej element motywacji podejrzanej moralnie.

Podsumowując można powiedzieć, że kategorie etyczne są niewątpliwie w wysokim stopniu wykorzystywane w konstrukcji przekazów masowych, ale przekazy te, dzisiaj będące już pokłosiem funkcjonowania kultury elitarnej, konstruowane na użytek „szerokiej publiczności”, zbyt często budzą podejrzenie o moralny indyferentyzm.

2.

Teza Allana Blooma została sformułowana w obszarze kultury amerykańskiej, która swoją integralność zbudowała nie na długo kształtowanych tradycjach obyczajowych, ale na zunifikowanym prawie. Wieloetniczne społeczeństwo amerykańskie nie miałoby szansy przetrwania, gdyby podstawą jego spójności były zróżnicowane tradycje poszczególnych grup narodowościowych, w których poczucie moralne niekiedy stało w sprzeczności z regułami obowiązującymi najbliższych sąsiadów. W czasach pionierskich woluntarystycznie interpretowana Biblia i wielostrzałowy karabin skutecznie regulowały konflikty interesów. Jednak nowoczesne społeczeństwo musiało wypracować bardziej neutralne sposoby utrzymywania porządku w tym olbrzymim państwie. Praktycznie już od końca XIX wieku w Stanach Zjednoczonych kryteria moralne, których interpretacja zawsze zakorzeniona jest w konkretnym systemie kulturowym, zastąpiono opozycją „tolerancji/ dyskryminacji”.

Być może, w wieloetnicznym, globalnym świecie to rozwiązanie okaże się optymalne. Na razie jednak rozwój ruchów separatystycznych rozmaitej proweniencji, aktywność alterglobalistów, a nade wszystko przyzwyczajenia, respektowane zwłaszcza na prowincji w krajach „starej Europy”, czynią z tej opozycji narzędzie bardzo powolnego formalizowania stosunków społecznych. Nie rozpoznaliśmy jeszcze skutków radykalnej zamiany systemu moralnego na system prawny. System moralny, najczęściej oparty o określone wartości religijne, w procesie wychowania przekształcał się w jednostkowe sumienie, a więc instancję wewnętrzną, która sterowała wyborami jednostki i najczęściej ograniczała jej nadmierny indywidualizm i aspołeczne inklinacje.

System prawny z kolei opiera swoją prewencyjność i restrykcyjność na zewnętrznych instytucjach. Rozmaite słabości tego systemu, a zwłaszcza jego ograniczona skuteczność (związana z funkcjonowaniem szeregu rozbudowanych instytucji i wynikająca z zastosowania wobec nich ocen moralnych), sprawiają, że obecnie nie tyle przejmuje on funkcje naczelnego regulatora stosunków społecznych, ile raczej przejściowego substytutu, zastępującego przyszłe sumienie w kulturze nowej generacji (por. propozycję Zygmunta Baumana).

Zatem w Europie, której najcenniejszy dorobek kulturowy ufundowany został na prawie rzymskim i etyce chrześcijańskiej, propozycja Allana Blooma dopiero zaczyna znajdować wsparcie instytucjonalne, ale teza „poprawności politycznej” już wydaje się atrakcyjną propozycją rozwiązywania wielu potencjalnych konfliktów w MacŚwiecie, pojawiających się na styku szeroko rozumianej wolności człowieka i nieuchronnej adaptacji jednostki do reguł społecznych i kulturowych.

3.

W pozytywistycznej koncepcji nauki, zakładającej maksymalny obiektywizm badawczy, a więc świadomą rezygnację badacza w werbalizacji ocen, dominowało przeświadczenie, że nauka powinna w maksymalnym stopniu rezygnować z subiektywizmu. Już przełom antypozytywistyczny, a zwłaszcza badania Wittgensteina, Einsteina, Heisenberga i innych udowodniły, że niemożliwy jest całkowity obiektywizm, podobnie jak niemożliwe jest bezwarunkowe poznanie. Jeżeli zatem na poziomie molekularnym mamy do czynienia z przypadkiem, lub przynajmniej nieznaną dotąd regułą niekontrolowanego „przeskoku” elektronów; jeżeli system postrzegania człowieka jest warunkowany jego predyspozycjami indywidualnymi, wyposażeniem biologicznym i treningiem kulturowym, to element subiektywizmu jest niezbywalnym składnikiem każdego procesu poznawczego.

Tradycja pozytywistyczna, kontynuowana jeszcze długo po przełomie, nakazywała godzić się z nieuchronnością ograniczeń poznawczych, ale jednocześnie przestrzegała przed ich mnożeniem. Tzw. „język niewartościujący” miał być remedium na problemy wynikające z subiektywności indywidualnego poznawania. Ale tradycja ta zakładała również, że owo poznawanie nie może być nigdy całkowicie indywidualne: uczonych obowiązywało skrupulatne sprawozdanie z dotychczasowego stanu badań nad określonym problemem; oczywiste było kwitowanie wszelkich intelektualnych zapożyczeń i ostrożne formułowanie własnych tez. W tym zakresie dopuszczano weryfikację dokonań poprzedników, a co za tym idzie także ich ocenę, w tym moralną, wyrażaną w sposób mniej lub bardziej zawoalowany.

Zasadniczym celem tworzenie języka niewartościującego było pozyskanie precyzyjnego narzędzia opisu naukowego. Towarzyszące wartościowaniu emocje, które także domagały się rejestracji, zwolennicy obiektywizmu pozostawiali artystom. Obecność wielu przymiotników w tekście uznawano za przejaw nadmiernie emocjonalnego stosunku do badanego zjawiska. Pisarze, ale i zawodowi krytycy mieli prawo do epitetów i metafor, profesjonalni badacze – nie.

Tymczasem analiza tekstów opisowych, zarówno przyrodoznawczych, jak antropologicznych i filozoficznych, przeprowadzana w ostatnim ćwierćwieczu XX wieku wykazała ich pokrewieństwo z formami przekazu literackiego. Formułowane w ostatnich latach koncepcje narratologiczne wręcz nakazują spojrzenie na wszelkiego rodzaju dokonania naukowe utrwalone na piśmie w kategoriach „opowieści”. A opowieść zawsze jest opowieścią czyjąś, zatem ukrywanie własnego autorstwa i związanych z nim emocji oraz postaw wartościujących stało się passé. W efekcie uwypuklanie roli dawnego badacza-autora (por. np. analizy Clifforda Geertza), a zwłaszcza dezawuowanie widocznych z perspektyw czasu, a prawdopodobnie nieintencjonalnych założeń badaczy-pozytywistów, bywa głównym przedmiotem działań krytyki nowej generacji.

Ale badacze współcześni w większości rezygnując z posługiwania się „narracją zobiektywizowaną” i nie skrywając swojego autorstwa, zrezygnowali przy okazji z kwitowania intelektualnych serwitutów, z przywoływania pełnego stanu badań – często ograniczając się do kręgu najnowszej literatury fachowej. Wynikające stąd pomyłki pozostają najczęściej bez komentarzy, bowiem zanikła też obowiązująca niegdyś krytyka tekstu naukowego. Zjawisko jest trudne do oceny w kategoriach dobra bądź zła. Zmiana paradygmatu, polegająca na relatywizacji założeń poprzedników i ogłoszeniu zmierzchu metodologii kartezjańskiej, niewątpliwie zakłóciła wcześniejszy typ komunikacji naukowej. Dążenie do precyzyjnego wyznaczenia obszaru, w którym przyjęte procedury doprowadzać miały do wspólnoty poznawczych doświadczeń uznano za iluzję epistemologiczną. Taka recenzja podważyła jednak sens myślenia naukowego jako podstawy europejskiego paradygmatu poznawczego; codzienna praktyka prowadziła i prowadzi do zatarcia granicy między nauką i sztuką, do skupienia uwagi na analizie środków przekazu (zwłaszcza języka) i praktycznego zawieszenia głębszych badań nad zjawiskami, przez owe środki rejestrowanymi.

Nie budzi mojej wątpliwości potrzeba odpowiedzialnego uprawiania krytyki kultury, w której poszczególne zjawiska nie tyle będą weryfikowane (chociażby pod kątem ich oryginalności), opisywane i analizowane, ile interpretowane zgodnie z określonym systemem ocen estetycznych, ale także moralnych, a co za tym idzie podporządkowane kategoriom dobra i zła. Ale w tym paradygmacie kulturowym, jaki Europa zaproponowała światu w postaci nauki, naczelną wartością zawsze była przede wszystkim prawda, która jako taka nie podlegała ani estetyzacji, ani waloryzacji moralnej, chociaż często narażona była na rozmaite restrykcje. Dążenie do prawdy w nauce jest zgodą na aproksymację, na niezbywalność stopniowych rozwiązań. Dlatego bliska mi jest koncepcja Gadamera, który z jednej strony postulował poszukiwanie prawdy na miarę metody, a z drugiej uznawał metodę i jej ograniczenia za postawę wszelkiego namysłu i dyskusji nad badanym przedmiotem. Rezygnacja z tak rozumianej metody i jej krytyki jest rezygnacją z paradygmatu nauki, stanowiącego jedną z fundamentalnych wartości kultury europejskiej.

Pozostaje otwartą kwestia doboru przedmiotu badań i moralnych konsekwencji wynikających z zastosowania ich wyników. Poczucie indywidualnej odpowiedzialności badacza w dobie dzisiejszych możliwości technicznych może być już niewystarczające. Ale z drugiej strony ufność w stworzenie przez gremia pozaakademickie mechanizmów niwelujących potencjalne niebezpieczeństwa płynące z badań i odkryć też wydaje się mało uzasadniona. Przekraczając granice wielkości społeczeństwa, które pojedynczy człowiek mógł uznać za własne i oswojone, stworzyliśmy stale poszerzający się zbiór problemów, których jednoznacznie rozwiązać niepodobna, gdyż niepodobna ich wyizolować z coraz bardziej poszerzającego się kontekstu.. Nie znaczy to jednak, że należy poniechać prób optymalizacji warunków, w których to, co dobre byłoby odróżnialne od złego – przynajmniej na miarę indywidualnego poczucia.

dr hab. Dorota Heck

(Uniwersytet Wrocławski)

1.

W zależności od tego, jak określimy granice współczesności, kategorie etyczne będą nadreprezentowane, prawie nieobecne lub nadużywane. W XXI w. intensywnie wykorzystuje się argumentację w kategoriach etycznych, aby dyskredytować zwolenników koncepcji moralnych, obowiązujących kilkadziesiąt lat temu. Argumentacja taka występuje nie tylko w dyskursie publicznym, lecz także wkracza do kurczącej się sfery prywatności. Podczas gdy w antyutopijnej powieści Rok 1984 Orwella „teleekrany” w każdym mieszkaniu śledziły poszczególnych obywateli, w naszej rzeczywistości poszczególni odbiorcy przekazu medialnego stają się jego propagatorami.

Aksjomatem dla wielu badaczy społecznych stały się homogenizacja kultury i – w rezultacie – nierozróżnianie kultury elitarnej i masowej. Mimo to, uznając owo rozróżnienie, przypuszczam, że najgroźniejsze jest przewartościowanie wszystkich wartości w kulturze elitarnej. Stopniowo przenika ono coraz niżej, ulega trywializacji, rujnuje zaś aspiracje duchowe twórców, przyczyniając się do upadku sztuki i pośrednio do degrengolady całej kultury euroatlantyckiej.

Problemem stała się nie tyle nieobecność kategorii etycznych, co ich rozmycie i/lub opatrzne funkcjonowanie, przy czym nie bez znaczenia jest brak consensusu aksjologicznego. Dawniej prosty lud kresowy mawiał: „Czego się mądry wstydzi, tym się głupi szczyci”. Dzisiejsza prawem kaduka intronizowana na królową intelektu pospolita przewrotność powoduje, że zrelatywizowały się wyobrażenia o głupocie i mądrości. Na przykład odpowiedź na ankietę dla jednych dowodzi ciasnoty umysłowej, gdyż jedynie socjolog przeprowadziwszy stosowne badania, mógłby kompetentnie się wypowiadać. Rzekomo arogancka żonglerka dyletantów ogólnikami gniewa technokratów. Inni dowodziliby zagrożenia dla spójności kultury spowodowanego nadmierną specjalizacją, zawężaniem zainteresowań, rezygnacją z intuicyjnego rozpoznawania i niezrygoryzowanego metodologicznie opisu przemian świadomości społecznej.

2.

We współczesnej kulturze nie obowiązuje już tolerancja. Bez względu na uparte powoływanie się na nią jak na hasło, praktykuje się surową dyskryminację. Właśnie dyskryminacja bywa przedstawiana jako dobro moralne, rzekoma przyzwoitość, polegająca na piętnowaniu innych, izolowaniu, potępianiu. Wywołuje się wrażenie, jakoby walory intelektualne i moralne danej osoby wzrastały w miarę wygłaszanych przez nią potępień innych ludzi. Autorytet ufundowany zostaje na aktach delatorstwa: im głośniej wskaże się na kozła ofiarnego, tym bardziej samemu jest się postrzeganym przez naiwny ogół jako ktoś prawy.

Intensywnie propaguje się modele zachowań, które były obce kulturze polskiej, przynajmniej tej wysokiej, tkwiącej immanentnie w przesłaniu literatury polskiej XIX i pierwszej połowy XX w. Oto donos staje się na naszych oczach aprobowanym i wymaganym sposobem wpływania na los innego człowieka. Anonimowe ankiety, w których uczeń ocenia nauczyciela, czyli adept – mistrza odwracają tradycyjną hierarchię ról. Adept wiedzy zamienia się w klienta. Mistrz – w usłużnego najemnika. Zaciera się godność osoby, a podkreślana jest sprawność bezosobowego funkcjonowania w skonwencjonalizowanych relacjach interpersonalnych. Zdumiewające, jak szybko akceptowalna społecznie stała się „kultura anonimu”. Zapewne grunt pod zgodę na nią przygotowały wojenna eksterminacja elit moralnych oraz demoralizacja kilkudziesięciu lat prób narzucenia ludności w Polsce komunizmu. Trwał wówczas jednak, jeśli dobrze pamiętam, powszechny opór. Może słaby, może tylko deklaratywny, ale panujący ton prywatnych rozmów wyrażał niechęć do oficjalnej edukacji-indoktrynacji oraz do „środków masowego przekazu” (tak wówczas nazywano dzisiejsze „media”; marzyciele z krótkiego okresu pierwszej „Solidarności” ze znamienną bezskutecznością zabiegali o wylansowanie terminu „środki komunikacji społecznej”). Obecnie pod pozorem modernizacji wypierane są tradycyjne wartości, takie jak: wielkoduszność, wyrozumiałość, ludzkie ciepło.

Rzekomo neutralne moralnie poradniki, szkolenia czy treningi uczą innej hierarchii wartości, zgodnie z którą egoizm urasta do rangi najwyższego dobra. Efekt skutecznego blefu wzmocniony jest z reguły przez autorytet eksperta (o wątpliwych przecież kwalifikacjach, bo przekazującego pospiesznie przyswojone wiadomości lub umiejętności nabyte w ramach gwałtownego i spóźnionego przekwalifikowania się na starszego modernizatora).

Niewygodne z punktu widzenia uzurpatorów treści eliminuje się z dyskursu publicznego pod pretekstem ich niestosownej formy. Przebrany za arbitra elegancji hochsztapler uchodzi za bezstronnego znawcę przedmiotu. Z wyżyn swoich przywilejów mentora lub instruktora rozsądza – we własnej sprawie – jakie treści mają stosowną formę. Dziwne, że z zasady są to te, które sprzyjają odnoszeniu przezeń korzyści. Cóż, etycznego estetę cechuje bezbłędny smak.

3.

Problematyczne stały się prawa badaczy do formułowania suwerennych ocen. Jeżeli bezosobowy dyskurs wprowadza się w miejsce osoby kierującej się zasadami moralnymi o tradycjach sięgającej co najmniej dwu tysięcy lat i relacjonującej rozpoznany przez nią stan faktyczny, trudno oczekiwać od danego typu dyskursu, żeby usłyszał głos sumienia. Bezosobowe konwencje, procedury, role są martwe jak gilotyna.

Wmówiono bezkrytycznym umysłom, że warto się snobować na „immoralizm intelektualisty”. Nic więc dziwnego, że triumfuje cynizm rzezimieszka. Przepraszam, należy przystępnie i ściśle formułować myśli, to nie cynizm – to jest cwaniactwo.

Z jednej strony, deprecjonującym mianem ideologów bywają określani zwolennicy odrzucania moralnego zła w wytworach kultury i skazywani na ostracyzm, z drugiej wszakże, wszelka hierarchizacja zakrawa na zbrodnię, gdy obowiązuje powstrzymywanie się od ocen. Gdyby wspomniana koncepcja nauki ograniczyła się do pozytywizmu, budziłaby taką samą wzgardę żądnej sukcesu młodzieży, jak cała przeszłość. Niestety, wciąż postrzegany gdzieniegdzie jako nobilitujący bądź karierotwórczy akces do grona entuzjastów postmodernizmu wymaga powtarzania zaklęcia: „Ja nie oceniam” (bo ocenia wsteczny kołtun, a od niego musimy się pryncypialnie odciąć, skądinąd zupełnie jak w czasach stalinowskich). Etyzm w badaniach literackich lat dziewięćdziesiątych nie przełamał indyferentyzmu, może dlatego, że raczej kwestionował Dekalog, niż pogłębiał rozumienie jego obecności w literaturze czy też w refleksji nad nią. Szereg kierunków we współczesnej filozofii nauki podważa metafizyczne kategorie uniwersalne. Sytuacja ta stanowi najpoważniejsze wyzwanie na trzech płaszczyznach: intelektualnej, moralnej oraz wychowawczej. Jednym ze sposobów sprostania mu jest poszukiwanie sprzymierzeńców wśród humanistów Zachodu, upowszechnianie dostępu do tamtejszej debaty, by nie mylono jej u nas z monologiem ani z dyktatem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dobro i zło w kulturze współczesnej - ankieta
Komentarze (6)
R
R
16 stycznia 2011, 13:34
gadu-gadu
RD
raz, dwa, trzy
16 stycznia 2011, 12:59
"Operowanie kategoriami etycznymi w języku dzisiejszych mediów, a co za tym idzie – w kulturze masowej – nie jest zjawiskiem rzadkim". Zgoda. Z tym, że zdanie "nie jest zjawiskiem rzadkim" zamieniłbym na "jest zjawiskiem częstym". Niemal każdy od prawa do lewa używa no i nadużywa tych pojęć, manipulując sobie nimi jak mu wygodnie i opłacalnie. No i mam dziś wynik taki, dobre=poprawne politycznie, złe=niepoprawne . No i  wszystko proste, jasne.
A
absolwent
20 września 2010, 13:52
Kiedyś miałem zajęcia z Profesor Kosowską - pozdrawiam i polecam jej teksty.
CT
Co to
18 września 2010, 22:17
Co to za pismo?
A
ale
12 września 2010, 20:04
Właśnie w moralitet. ale to i tak nie najgorsza z możliwości.
Z
zielony
3 września 2010, 17:39
Dobro i zło: mocno to brzmi, na najwyższych tonach - bez nich kultura staje sjię masówką, ale gdy za dużo tego to przemienia się w moralitet