Dotknąć historii, dotknąć wiary
Niedzielna Eucharystia wciąż wyznacza rytm życia, zwłaszcza u osób starszych. - Jeśli chcę spotkać się z moją mamą, to wiem, że w niedzielę ok. 13 będzie w domu - gdy tylko wróci z Mszy św. w południe - mówi Hugo Sá, na co dzień zajmujący się turystyką religijną i kulturalną. Na północy kraju widać to lepiej - bo i młodzieży nie ma tu zbyt wiele. - Czują potrzebę większej swobody i wyjeżdżają - wyjaśnia Hugo. - Większość do Lizbony. W Lizbonie się bawimy, w Porto pracujemy, a w Bradze modlimy - tłumaczy.
Północ - południe
Podział kraju na północ i południe jest bardzo wyraźny. Nie tylko, jeśli chodzi o religijność czy średnią wieku. Na południu kwitnie nowoczesne życie, ale państwo portugalskie i portugalska kultura narodziły się na północy. To tu leży miasteczko Guimarăes, pierwsza stolica Portugalii, w której na świat przyszedł jej pierwszy król - Alfons I. Tu znajduje się również Braga - od XII wieku siedziba biskupa, a także świątynia Nossa Senhora da Abadia -prawdopodobnie najstarsze sanktuarium maryjne na Półwyspie Iberyjskim. Pełno tu starych kościołów, niewielkich sanktuariów, miejsc, gdzie historia jest wciąż żywa.
Kolonialna potęga
Portugalia jako pierwsza zaczęła prowadzić politykę kolonialną w 1415 r. i jako ostatnia ją zakończyła - oficjalnie dopiero w roku 1999. Jej potęga imperialna osiągnęła swój szczyt już na przełomie XV i XVI wieku. To stosunkowo niewielkie państwo miało wtedy swoje kolonie m.in. w Ameryce Środkowej i Południowej, Afryce oraz Indiach i kontrolowało 20 proc. światowego handlu.
Nic dziwnego, że opowieści z tamtego okresu pojawiają się na każdym kroku. W muzeum katedralnym w Bradze można zobaczyć m.in. prosty, metalowy krzyż, przy którym portugalscy kapłani odprawili pierwszą Mszę św. w Brazylii. Z kolei w muzeum sanktuarium w Porto de Ave wiszą nietypowe wota - obrazy. Każdy, kto doświadczył łaski, zamawiał swoistą ilustrację cudu. - Ich poziom jest różny, zależy od tego, na jakiego artystę było stać fundatora - wyjaśnia Hugo Sá. Na jednym z nich widać czarnoskórego mężczyznę, leżącego w łóżku. Zapewne to on został uzdrowiony. - To mój ulubiony obraz - mówi Hugo. - Chory to zapewne niewolnik, a to znaczy, że o jego uzdrowienie modlił się - i ufundował wotum - jego pan.
Gołębie i jaskółki
W niektórych miejscach widać tylko cień ich dawnej wspaniałości. W opactwie cystersów w Alcobaça mieszkało niegdyś tysiąc mnichów. Do klasztornej kuchni woda doprowadzona była bezpośrednio z rzeki Rio Alcoa, a wraz z nią do kamiennego zbiornika wpływały ryby, skrzętnie wyłapywane przez kucharzy. Stojący tam ogromny komin jeszcze dziś intensywnie pachnie dymem. Teraz w całym opactwie królują gołębie i jaskółki, a w ogrodach - żaby. Nikt nie używa kuchni, nikt nie jada w refektarzu, nikt nie śpi w dormitorium. Spotkać można tylko turystów.
Na małą podróż w czasie pozwala tylko tzw. Sala Królów. W tym stosunkowo niewielkim pomieszczeniu zgromadzono posągi królów Portugalii. Ściany wyłożone są charakterystycznymi ceramicznymi płytkami - azulejos - pokrytymi niebieskimi rysunkami. Przedstawiają one oblężenie miasta Santarém, ślubowanie króla Alfonsa I Henriquesa i założenie klasztoru.
Życie zakonne zamarło w Alcobaça po roku 1834, w którym to król Pedro I ogłosił kasatę zakonów. W tym samym czasie dominikanie opuścili inne potężne opactwo - klasztor Matki Bożej Zwycięskiej w miejscowości Batalha. Ta późnogotycka świątynia była wotum wdzięczności króla Jana I Wielkiego za zwycięstwo w bitwie pod Aljubarrotą. Budowa kompleksu trwała 145 lat i nigdy nie dobiegła końca. "Niedokończone Kaplice", nazywane również Panteonem Edwarda I, zachwycają ogromem kunsztownych zdobień. Budowę kaplic ostatecznie porzucono w 1533 r. Do dziś kaplica nie ma sklepienia, misternie rzeźbione filary, portale i okna wystawione są na działanie słońca, deszczu i wiatru.
Początkowo miało to być miejsce pochówku całej rodziny królewskiej. Jednak dopiero w XX wieku przeniesiono tu szczątki Edwarda I oraz jego żony Eleonory Aragońskiej.
Ogień modlitwy
Wśród średniowiecznych katedr, opactw i zamków jest spokojnie. Tradycyjnie. Fatima to osobna opowieść o religijności Portugalczyków. Zupełnie inna niż ta muzealno-katedralna.
- Czasem różne legendy i lokalna pobożność stają się ważniejsze niż dogmaty Kościoła - mówi Crisina Carvalho z organizacji Turismo de Portugal. Przykładem może być choćby ochrzczony pogański zwyczaj palenia woskowych figurek. Na placu przed bazyliką Matki Bożej Różańcowej, tuż obok miejsca objawień, stoi kilka ogromnych palenisk. Ze środka buchają płomienie. Przed nimi kilkadziesiąt osób ustawia się w kolejce. Wrzucają w ogień swoje cierpienia, intencje, swoje życie. Palą się i topią odlane z wosku nogi, ręce, głowy, jelita, a nawet postaci dzieci. Niektórzy wrzucają po prostu świece -pojedynczo albo całymi pęczkami, po kilka, kilkanaście. Na twarzach czują żar. Bolesne doświadczenia na ich oczach odchodzą w niebyt.
Tuż za kolejką do palenisk, przez całą długość placu, wiedzie droga, którą pielgrzymi pokonują na kolanach. Część z pątników ma na nich małe poduszki (można je kupić w niemal każdym sklepie), niektórych trzymają za dłonie kroczący obok bliscy. Idą w stronę miejsca objawień. W ich oczach widać cierpienie, ale i wiarę, że Nasza Pani, Nossa Senhora, może wszystko odmienić.
Namiot, grill i Różaniec
Na placu po raz pierwszy zjawiamy się kilka godzin przed rozpoczęciem procesji światła. Poza idącymi na kolanach i stojącymi w kolejce z woskowymi figurami, na placu nie ma tłumu. Jest 12 maja 2012 r. - wigilia 95. rocznicy pierwszego objawienia Maryi w Fatimie. W całej okolicy bazyliki panuje biwakowa atmosfera. Małe osiedla namiotowe, zapach smażonych na grillach ryb, wszędzie gwar i krzątanina. 400 tys. spodziewanych pielgrzymów przygotowuje jedzenie, odpoczywa, szuka pamiątek albo dopiero dociera na miejsce.
Mijają niespełna dwie godziny, zapada zmrok. Plac wypełniony po brzegi. Tłum ludzi. Każdy z nich zapala świecę. Zaczyna się Różaniec. Każda tajemnica odmawiana jest w innym języku, ale wszyscy modlą się wspólnie. Między modlitwami zapada cisza. Rozbiegany i rozgadany tłum milczy. Wznosi się pieśń "Ave Maria" - wszyscy unoszą świece wyżej. Morze światła wypełnia plac przed bazyliką i faluje. Spod nowego kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej rusza procesja. Figura Matki Bożej przemierza cały plac, powoli przesuwając się wśród tysięcy malutkich płomyków. W tłumie czuje się skupienie, wiarę, nadzieję, wspólnotę. Trudno uwierzyć, że przecież jeszcze przed chwilą ci wszyscy ludzie bardziej byli zajęci własnym namiotem i rybą skwierczącą na grillu. Teraz się modlą.
Miliony ludzi, tony świec
Fatimę odwiedza rocznie 6 mln pielgrzymów. W samym mieście jest 50 tys. miejsc noclegowych. W tym roku, podczas obchodów 95. rocznicy objawień, w ciągu kilku dni spalono 31 ton wosku. - Fatima była niczym, maleńką wioską - przyznaje Fernando Paquim z organizacji turystycznej. Dzięki objawieniom stała się jednym z najważniejszych sanktuariów Europy, rozwinęła się ekonomicznie, ale i duchowo. - Jesteśmy trzecim pokoleniem od objawień, ale to wszystko wciąż jest w nas żywe, ciągle czujemy to wokół siebie - opowiada nasz przewodnik. Zna osoby, które na własne oczy widziały cud słońca w 1917 r., spotkał s. Łucję, wierzy, że właśnie dzięki Fatimie Portugalię ominęła pożoga II wojny światowej. - Wszystko dlatego, że uwierzyliśmy w opowieści trójki ubogich dzieci - dodaje.
- Nie chodzę do kościoła regularnie, ale Fatima na każdym robi wrażenie - tłumaczy Cristina Carvalho. Podobnie mówi wiele osób. Świadomość tego, jak ważnym duchowo miejscem jest dolina Cova da Iria, jak ważne przesłanie stamtąd płynie, jak gorąco wierzą ludzie gromadzący się tam w czasie różnych świąt, tkwi w każdym Portugalczyku. Nawet jeśli z własną wiarą miewają problemy.
Sposób na kryzys
Nie tylko podczas kasaty zakonów w XIX wieku polityka wpływała na życie religijne Portugalii. Portugalia to fado, Portugalia to futbol, Portugalia to Fatima - słyszymy na każdym kroku. Te trzy rzeczy stały się symbolami, bo w czasach dyktatury były dla mieszkańców najważniejszą odskocznią.
Na początku maja tego roku media obiegła wiadomość o likwidacji w Portugalii dni wolnych od pracy w święta Bożego Ciała i Wszystkich Świętych, oraz w rocznice ustanowienia republiki oraz uniezależnienia się Portugalii od Hiszpanii. Zmiana jest konsekwencją umowy o pomocy zewnętrznej, jaką w maju 2011 r. Portugalia zawarła z Unią Europejską i Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Według wcześniejszych doniesień, święta miały stać się dniami roboczymi już od roku bieżącego, tak jednak nie będzie.
Wszystko po to, by ratować gospodarkę pogrążoną w kryzysie. Zdaniem ekspertów, każdy dzień wolny od pracy kosztuje Portugalię od 34 do 37 mln euro. Biskupi od początku negocjacji podkreślali jednak, że likwidacja świąt nie rozwiąże problemów kraju. - Najchętniej nie rezygnowalibyśmy z żadnego święta. Niestety, na mocy przepisów konkordatu jesteśmy zobowiązani do negocjacji z rządem i do wzajemnej współpracy - powiedział po ogłoszeniu porozumienia przewodniczący Konferencji Episkopatu Portugalii kard. José da Cruz Policarpo.
Tymczasem w miejscowościach turystycznych kryzysu nie widać. Cały kraj pokrywa siatka autostrad - zbudowanych przed Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej w 2004 r. Hotele mają wysoki standard, a ulice są czyste (przynajmniej w centrach miast, na uboczu bywa gorzej). Nie widać kryzysu przede wszystkim w nastawieniu ludzi. Są przyjaźni, otwarci, nie narzekają, potrafią odpoczywać. - Wycieczki z Polski chcą być ciągle w biegu, nie potrafią zatrzymać się na spokojny obiad, by posmakować naszej tradycyjnej kuchni, denerwują się nawet, gdy kierowca zatrzymuje się na obowiązkowy postój w długiej trasie - porównuje Cristina Carvalho.
Skomentuj artykuł