Dotknąć Jezusa. Jak Bóg działa przez zmysły?
Jezus uzdrawia przez kontakt, nie boi się dotyku, nie odwraca się od ludzkich bied. Co istotne, Jezus sam dotyka i pozwala, by Jego dotykano. Nie tylko On dotknął człowieka chorego – również ów cierpiący dotykał Pana.
Jednym z moich ulubionych fragmentów Ewangelii jest ten mówiący o uzdrowieniu teściowej Piotra. Jezus „podszedł i podniósł ją, ująwszy za rękę, a opuściła ją gorączka” (Mk 1,31). Ilekroć słyszę lub czytam te słowa, zatrzymuje mnie gest Jezusa, który bierze tę kobietę za rękę. Dla mnie jest to wyraz delikatności, a nawet czułości. Ewangelista podkreślił tę realność bezpośredniego kontaktu i wskazał, że elementem uzdrowienia była bliskość: „podszedł do niej i ujął ją za rękę”. A zatem ważną rolę w tym cudzie odegrała nie tylko mesjańska władza Jezusa nad chorobą, ale i zwykły ludzki gest, który potrafi przynieść ulgę, podnieść na duchu i ciele. Uważny dotyk, ów bezpośredni kontakt z drugą osobą, stał się integralną częścią tamtego uleczenia.
Nie tylko zresztą tamtego. W innym fragmencie Ewangelii cierpiąca kobieta musnęła szatę Jezusa i doznała w ten sposób uzdrowienia z uciążliwej dolegliwości. „Mówiła bowiem: «Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa»” (Mk 5,28). Owa kobieta całą swoją nadzieję położyła w dotknięciu się Jezusa. Nie liczyła na rozmowę, rytuał i szczególne potraktowanie, ale na najprostszy i – wydawać by się mogło – zupełnie nieangażujący kontakt. Tymczasem Jezus odczuł ten dotyk, choć „zewsząd ściskał Go tłum” (por. Mk 5,31) i mnóstwo osób przypadkowo Go dotykało. Są różne dotknięcia, większość z nich jest mimowolna, przypadkowa, nieuważna. Ale jest też dotyk, który pomaga, który uzdrawia: „Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w [swym] ciele, że jest uleczona z dolegliwości” (Mk 5,29). Dotyk jest szczególną formą nawiązania kontaktu z drugą osobą. To przekroczenie przestrzeni osobistej, rozpościerającej się wokół naszego ciała po to, by wejść z kimś w relację, przekazać coś z siebie lub coś z drugiego przejąć.
Dotyk budzący nadzieję
Jeszcze inna scena z Ewangelii ukazuje Jezusa, który wskrzesza córkę Jaira: „Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: «Dziewczynko, mówię ci, wstań!»” (Mk 5,41). I znów zwraca uwagę gest Jezusa, który bierze dziecko za rękę. A trzeba przypomnieć, że dotknięcie ciała zmarłego człowieka jest w judaizmie równoznaczne z zaciągnięciem nieczystości rytualnej najpoważniejszej w skutkach (por. Lb 19,11–22). Jezus z powodu tego kontaktu stał się na cały tydzień (siedem dni) niezdolny do uczestnictwa w kulcie, stworzenia minjanu (kworum modlitewnego) czy wejścia na teren świątyni lub synagogi. Mimo to ujmuje dziewczynkę za rękę. Nie boi się bliskości przejawiającej się w dotyku. Przedkłada ten kontakt nad dbałość o rytualną doskonałość. Dotyk bowiem stanowi najbardziej intymną formę związku pomiędzy dwoma osobami i jest mową miłości.
Podobny wydźwięk ma scena spotkania Jezusa z człowiekiem chorym na trąd. Nauczyciel z Nazaretu nie ucieka przed bezpośrednim kontaktem nawet wtedy, gdy pojawia się osoba, której dotykać nie należy. „Wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: «Chcę, bądź oczyszczony!» I natychmiast został oczyszczony z trądu” (Mt 8,3). Jezus dotknął osoby, której dotyku wszyscy się bali. Gest znaczył tu być może więcej niż słowa. Był leczący. Być może równie ważne jak uzdrowienie fizyczne była świadomość, że jest ktoś, kto się go nie boi, kto nie odwraca się zniesmaczony na jego widok. Dotykając człowieka trędowatego, Jezus zapewnił: nie boję się ciebie, nie brzydzę się ciebie, jesteś Mi bliski.
To, że ów człowiek zbliżył się do Jezusa, było niezgodne z prawem. Trąd – czyli różnego rodzaju choroby bakteryjne atakujące cały organizm, ale objawiające się na skórze – był uważany za nieuleczalny i silnie zaraźliwy. Stąd chory na trąd, dla bezpieczeństwa wspólnoty, musiał przebywać poza obozem – z dala od ludzi (zob. Kpł 13–14). Co więcej, nie było drugiej takiej choroby, która byłaby tak silnie utożsamiana z grzesznością, z winą człowieka, jak trąd.
Człowieka trędowatego uważano zatem nie tylko za nieczystego fizycznie, lecz także zepsutego moralnie. Choroba była odwleczonym w czasie wyrokiem śmierci, a zarazem społecznym oraz psychicznym piętnem. Dotyk Jezusa w takiej sytuacji to nie tylko gest fizycznego uzdrowienia, ale też zdjęcie stygmatu potępieńca.
Jezus, przez bezpośredni kontakt, na nowo buduje w człowieku trędowatym poczucie godności i zaufanie do świata. Odbiera mu paraliżujący lęk przeradzający się w poczucie beznadziei. Jezus uzdrawia przez kontakt, nie boi się dotyku, nie odwraca się od ludzkich bied. Co istotne, Jezus sam dotyka i pozwala, by Jego dotykano. Nie tylko On dotknął człowieka chorego – również ów cierpiący dotykał Pana.
Dotykać Jezusa
Gdy podróżuję po Ziemi Świętej – a mam po temu wiele okazji, jako że „po godzinach” jestem przewodnikiem po krajach Bliskiego Wschodu – napotykam rzeźby postaci biblijnych (św. Piotra, św. Józefa, Mojżesza czy króla Dawida), których ręce, kolana i stopy są całkowicie wytarte przez pielgrzymów. To samo z kamieniami z czasów Jezusa. Każdy chce nie tylko nawiedzić święte miejsce, ale i dotknąć, fizycznie odczuć, przywitać się, wejść w bliski kontakt… Prym wiodą tu wyznawcy Kościołów wschodnich – ale nie tylko oni – którzy przytulają się do rzeźb i obrazów, kładą się na świętych kamieniach, trą je, całują i namaszczają olejami. Jak na dłoni obserwuję wówczas potrzebę fizycznego kontaktu ze świętością, ze śladami zostawionymi przez Pana. Potrzebę, która w duchowości zachodniej bywała spychana do cienia pod zarzutem pobożności dewocyjnej. W duchowości, w której zmysły są podejrzane, a ciało jest siedliskiem pokus, nie ma miejsca na dotyk. Takie rozumienie ludzkiego ciała wzbudza lęk przed zmysłami, a jedynym wobec nich zadaniem staje się strofowanie i przywoływanie do porządku.
A przecież Bóg działa także przez zmysły: w Biblii przede wszystkim przez zmysł słuchu, ale także wzroku (np. słup obłoku, wizje), węchu (np. kadzidło, oleje święte), dotyku, a nawet smaku – prorok Ezechiel otrzymał dziwny nakaz zjedzenia zwoju Pisma: „Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód” (Ez 3,3), by przekonać się, jaki „duchowy” smak ma Słowo. Dotyk w duchowości biblijnej jest niezwykle istotny. Nierzadko mówi się tu o dotknięciu przez Boga. W Biblii oznaczać może ono karę (np. dotknięcie plagami, dotknięcie chorobą), ale przede wszystkim łaskę: „I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje usta»” (Jr 1,9); „Gdy […] ze mną rozmawiał, padłem oszołomiony twarzą ku ziemi; wtedy dotknął mnie, postawił mnie na nogi” (Dn 8,18). Niezwykłe doświadczenie Bożego dotknięcia przeżył prorok Izajasz w trakcie pierwszego spotkania z JHWH: „Ujrzałem Pana zasiadającego na wysokim i wyniosłym tronie […]. Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który szczypcami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł: «Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech»” (Iz 6,1.6–7). Dotyk, którego doświadczył, oczyścił go, przemienił i uzdolnił do jednej z najtrudniejszych misji prorockich w całej Biblii.
Wracając do obrazu pielgrzymów szukających kontaktu ze świętością jak dziecko szukające kontaktu z matką, jestem przekonany, że każdy z nas ma potrzebę fizycznego kontaktu z ukochaną osobą i potrzeba ta nie znika, gdy mamy do czynienia z rzeczywistością duchową. Chcemy dotykać rzeczywistości niefizycznej. Paradoks? Niekoniecznie, przecież ta rzeczywistość zostawia w świecie swoje ślady. I to ich przynajmniej chcemy dotykać. Kiedy stoję w ogromnej kolejce, by położyć rękę na skale Golgoty, gdy zanurzam stopy w rzece Jordan lub gdy kładę z największym przejęciem czoło na płycie Bożego Grobu, przypomina mi się postawa jeszcze innej postaci z Ewangelii: „A oto kobieta […], dowiedziawszy się, że [Jezus] gości w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku i stanąwszy z tyłu u Jego stóp, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego stopy i włosami swej głowy je wycierała. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (Łk 7,37–38). W dotyku jest wzajemność. Przez dotyk część z siebie dajemy, a część drugiego dostajemy. Gdy goście powyższej uczty poczuli się zgorszeni zachowaniem kobiety, Jezus powiedział do niej: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!” (Łk 7,50). Dotyk Jezusa nie tylko uzdrawia, ale zmienia ludzkie życie.
Doświadczenie, o którym piszę, znakomicie ujął holenderski ksiądz Henri Nouwen, autor ponad czterdziestu książek z zakresu duchowości. Kiedy doświadczał bliskości własnej śmierci i związanej z tym niemożności modlenia się słowami, napisał: „Czułem taki ból, że nie mogłem modlić się słowami, ani nawet za bardzo myśleć. Jednak ilekroć pielęgniarka wkładała mi w ręce mój drewniany różaniec, odczuwałem pociechę. Dotykanie tych koralików było jedyną rzeczą, jaką mogłem robić, ale to widać wystarczało, abym się modlił. Nie słowa, nie myśli, tylko zwyczajny dotyk”[1].
Nie dotykaj Mnie, jeszcze nie wstąpiłem do Ojca
Kiedy Maria Magdalena ujrzała Jezusa po Zmartwychwstaniu, zakrzyknęła „Rabbuni” i od razu chciała Go objąć. Reakcja Jezusa, w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, brzmi: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca” (J 20,17) – jednak w grece czytamy Me mou aptou (łac. Noli me tangere). Czasownik apto oznacza: pochwycić, ująć, dotknąć, a nawet objąć, przylgnąć. Dlaczego Jezus tym razem nie pozwala na bliskość? Przecież jeszcze podczas Ostatniej Wieczerzy umywał uczniom nogi – niezwykły gest pokornego i pełnego czułości dotyku – a umiłowany uczeń spoczywał na Jego piersi.
Dotyk jest niezwykle istotny, ale ma swój czas i swoje miejsce; nie zawsze jest pożądany. W Księdze Wyjścia czytamy: „Strzeżcie się wstępować na górę i dotykać jej podnóża, gdyż kto by się dotknął góry, będzie ukarany śmiercią” (Wj 19,12). Przekonał się o tym Uzza, doborowy wojownik Dawida, który dotknął nietykalnego – Arki Przymierza: „Gniew Boży zapłonął przeciwko Uzzie i poraził go za to, że dotknął ręką arki, i umarł tam przed obliczem Boga” (1 Krn 13,10). Sceny te potwierdzają spostrzeżenia poczynione powyżej: dotyk jest na tyle bliską, wręcz intymną formą kontaktu, że nie może być wykorzystywany w dowolnej sytuacji.
Nie każdemu dajemy się dotykać i nie wszystko możemy bez przeszkód dotknąć. Jeśli dotyk wkracza w czyjąś prywatną sferę bez przyzwolenia, taki dotyk jest niedopuszczalny.
Ewa w raju zauważyła, że owoców z drzewa poznania nie wolno im spożywać, a nawet dotykać (por. Rdz 3,3), by nie ulegli pokusie ich skosztowania. Dotyk, z racji swych niezwykłych właściwości nawiązywania szczególnego kontaktu, musi być uważny i w pewnych sytuacjach miarkowany.
Dotknij, byś uwierzył
Potrzebujemy dotyku. Potrzebujemy świadectwa zmysłów. Apostoł Tomasz w sławnej sentencji, która przysporzyła mu przydomek „niewierny”, zastrzegał: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Słuch, a nawet wzrok może nas mylić – ostatecznego potwierdzenia szukamy w zmyśle dotyku. Ewangelista, który zapisał tę scenę, św. Jan, nie potępiał Tomasza za jego domaganie się naocznego i namacalnego świadectwa. To jemu, a nie Piotrowi, przypisał najbardziej bezpośrednie wyznanie wiary w całej Ewangelii: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20,28). Co więcej, w pierwszym ze swoich listów – mając być może w pamięci scenę spotkania Tomasza z Jezusem, napisał: „[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce”… (1 J 1,1).
Dotyk jest świadectwem realizmu, prawdziwości tego, czego doświadczamy. Budzi zaufanie do świata. Jest sposobem odbierania rzeczywistości i kontaktowania się z tym, co nas otacza. Ale przede wszystkim jest sposobem dawania i przyjmowania. Dotyk jest językiem miłości.
Marcin Majewski (ur. 1980), biblista, dr hab. teologii, wykładowca Pisma Świętego, archeologii biblijnej i języka hebrajskiego na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z zamiłowania badacz starożytności i przewodnik po Izraelu. Ostatnio opublikował: Pięcioksiąg odczytany na nowo.
[1] H. Nouwen, Po drugiej stronie lustra. Refleksje o życiu i śmierci, Kraków 2004, s. 35.
Tekst ukazał się w najnowszym numerze "Życia Duchowego". Zachęcamy do lektury całego numeru.
Skomentuj artykuł