Dziura optymisty Rostowskiego
Z 35,6 mld zł planowanego w tegorocznym budżecie długu zrobi się za chwilę 51 mln. To niemożliwe? A od czego jest minister Rostowski i sejmowa większość koalicyjna? Szast-prast i wszelkie przeszkody prawne znikają. Teraz można już do woli zadłużać kraj na potęgę.
Najpierw rząd źle, bo nazbyt optymistycznie, skonstruował budżet na 2013 r., zakładając zbyt duże wpływy do państwowej kasy i nie uwzględniając wysokości deficytu. Teraz w trybie alarmowym próbuje łatać pustkę metodą "zalewania dziury wapnem gaszonym" - czyli zawieszając 50-procentowy próg ostrożnościowy, który uniemożliwiał wyższe zadłużanie się państwa. A co gorsza, wszem i wobec przekonuje, że będzie to jeszcze miało ożywcze skutki dla naszej gospodarki! Tak w ogromnym uproszczeniu wygląda długofalowa polityka gospodarcza obecnej ekipy rządzącej. Niestety, jest to myślenie w kategoriach "od pożaru do pożaru" - a więc coś, czego wolnorynkowa gospodarka nie znosi wręcz organicznie. Przed tego rodzaju działaniami przestrzega także zdecydowana większość ekspertów ekonomicznych, którzy wskazują, że takie skokowe powiększenie deficytu jest niebezpieczne i prędzej czy później musi się zemścić. Tak jak zemściło się niegdyś na ekipie Gierka.
Efekt domina
W Sejmie odbyło się już pierwsze czytanie projektu nowelizacji budżetu. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami premiera Donalda Tuska deficyt budżetowy zwiększy się o ok. 16 mld zł. Za taką sytuację rząd obarcza odpowiedzialnością niższe wpływy podatkowe w okresie styczeń-lipiec spowodowane spowolnieniem gospodarczym. To jednak nie powinno wcale dziwić - skoro minister Rostowski coraz bardziej podwyższa wszelkie możliwe podatki, to i wpływy do budżetu są automatycznie mniejsze, bo obywatele po prostu mniej mają w kieszeniach. I to jest akurat ekonomia na poziomie szkolnego abecadła. Ale żeby to dostrzec, trzeba patrzeć nieco dalej niż tylko w perspektywie najbliższych sześciu, dwunastu miesięcy.
Ażeby złagodzić nieco złe wrażenie, rząd postuluje także cięcia, które mają dać w tym roku 7,7 mld zł oszczędności. Bardzo ładnie, tylko że przy bliższym przyjrzeniu się poszczególne pozycje "idące pod nóż" mogą nieco dziwić. Dla przykładu - jak celnie zauważył Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl - z jednej strony mamy sensowne ograniczenie o 8 mln zł wydatków na eksplorację kosmosu (co, przyznajmy, nie jest dziś raczej wydatkiem pierwszej potrzeby), a z drugiej zmniejszenie o ok. 100 mln zł środków na zasiłki pielęgnacyjne i alimentacyjne - a więc szukanie oszczędności na tych najuboższych i najbardziej potrzebujących pomocy.
Gdzie tu logika?
Tymczasem propagandowe malowanie trawy na zielono trwa w najlepsze. Podczas niezwykle burzliwej debaty sejmowej dotyczącej nowelizacji budżetu wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski mówił: "Pomyliliśmy się, ale pomylili się prawie wszyscy. 11 krajów UE znowelizowało budżet, niektóre wielokrotnie. A oczekuje się, że do końca roku swoje ustawy budżetowe znowelizuje 17 państw Unii". Pytanie tylko, czy w innych krajach także majstruje się przy ustawowych zabezpieczeniach mających chronić je przed "wielkim greckim bankructwem"? Ano właśnie…
Lista zaniedbań po stronie naszego rządu jest zresztą znacznie dłuższa - ot, choćby rozbuchanie administracji i zwiększenie w ciągu ostatnich sześciu lat armii urzędników o bite 100 tys. osób. Albo szastanie publicznymi pieniędzmi na prawo i lewo i wydawanie ich na różne nieistotne, a czasami kompletnie niepotrzebne rzeczy - poczynając od sławetnych bączków mających promować naszą prezydencję w UE, a kończąc na finansowaniu chorych ideologicznych pomysłów genderowej minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz.
Miliardy Rostowskiego
Opozycja przestrzega także, że wbrew temu co mówi minister Rostowski, zwiększenie deficytu budżetowego nie tylko nie będzie stymulujące dla naszej gospodarki, ale stanie się wręcz kamieniem młyńskim u szyi i prowadzić będzie do dalszego wzrostu zadłużenia publicznego. A wtedy naprawdę już tylko krok do realizacji czarnego greckiego scenariusza nad Wisłą.
Partie opozycyjne są zresztą - jak rzadko kiedy - wyjątkowo zgodne, solidarnie zarzucając obecnemu rządowi nieodpowiedzialność i brak jakiejkolwiek długofalowej strategii dotyczącej finansów publicznych i rozwoju gospodarczego. "Pan minister finansów mówi dzisiaj: pomyliłem się, bo wszyscy się pomylili. Tylko co to obchodzi Polaków. Pan jest od tego, żeby się nie mylić, tylko by planować budżet tak, by nie trzeba było przeprowadzać nowelizacji, która odbije się na różnych resortach i dziedzinach życia" - grzmiała z sejmowej mównicy Beata Szydło (PiS). Z kolei Andrzej Romanek z Solidarnej Polski wyliczał, że wicepremier zadłużył nasz kraj już na ponad 844 mld zł. "To są dokonania pana ministra Rostowskiego. Ale w tym czasie nieudolny minister zatrudnia dziewiątego wiceministra. (...) Efekty: w ciągu miesiąca - od maja do czerwca - dług wzrósł o 6 mld zł" - podkreślał Romanek podczas debaty nad nowelizacją budżetu. Solidarna Polska chce także jak najszybciej złożyć w Sejmie wniosek o odwołanie Rostowskiego. Poparcie w tej sprawie zadeklarował już Ruch Palikota, a prawdopodobnie uczyni tak również SLD. Natomiast PiS podtrzymuje zdanie, że powinna zostać powołana komisja śledcza, która zbadałaby faktyczny stan finansów publicznych.
Ale przeciwników budżetowych działań rządu można znaleźć także w szeregach samej Platformy Obywatelskiej. Trzech posłów PO, John Godson (dziś już poseł niezależny), Jarosław Gowin i Jacek Żalek, wbrew dyscyplinie klubowej wstrzymało się od głosu podczas sejmowego głosowania nad nowelizacją ustawy o finansach publicznych, za co spotkały ich później partyjne sankcje. Jarosław Gowin tłumaczył, że nie podniósł ręki za rządowym projektem, ponieważ głosował zgodnie "z interesem milionów Polaków". "Likwidacja progu ostrożnościowego prowadzi do tego, że się zadłużymy. Można wcześniej było ciąć wydatki, zwiększać dochody" - argumentował lider konserwatywnego skrzydła PO.
Teraz najważniejsze pytanie brzmi: czy skończy się tylko na zawieszeniu progu ostrożnościowego? Bo skoro poszło z tym tak gładko, to może w ogóle zamachnąć się na ustawę zasadniczą i zlikwidować święty konstytucyjny zapis określający maksymalną wielkość relacji długu publicznego do PKB? Dzisiaj wszystko jest możliwe. Naprawdę, strach się bać.
Skomentuj artykuł