Krew na Majdanie

Maria Przełomiec

W ostatnich dniach sytuacja na Ukrainie zmieniała się błyskawicznie. Wiemy na pewno, że w wyniku starć przeciwników władz z milicją zginęło 77 osób, ale według opozycji ofiar śmiertelnych jest co najmniej 100, do tego setki rannych. Jakie są i jakie będą konsekwencje dramatu, który rozegrał się na kijowskim Majdanie?

Najpierw strzały snajperów i krwawe walki, potem negocjacje, dyplomatyczne rozmowy z demonstracjami w tle, wreszcie podpisanie porozumienia między władzą a opozycją i sprzeciw Majdanu. Błyskawiczne przywrócenie przez Radę Najwyższą konstytucji z 2004 r., znacznie ograniczającej uprawnienia prezydenta. Nagłe zniknięcie Janukowycza, który po kilku godzinach odnalazł się w Charkowie, gdzie w telewizyjnym wywiadzie odwołał wszystkie porozumienia, twierdząc, że został do nich zmuszony i nazywając to, co się dzieje w Kijowie, faszystowskim przewrotem. Wyjście z więzienia Julii Tymoszenko i jej natychmiastowy przyjazd na Majdan w Kijowie. Na Ukrainie sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie.

Co tam się dzieje?

W Charkowie w tym samym czasie odbywał się zjazd radnych wszystkich szczebli z obwodów południowo-wschodniej Ukrainy, zrzeszonych w tzw. Ukraińskim Froncie, czyli dziwnej organizacji, powołanej na początku lutego przez charkowskiego gubernatora i mającej przeciwdziałać postępującej okupacji kraju. W zjeździe uczestniczyli także znaczący przedstawiciele Rosji, czyli przewodniczący komisji spraw zagranicznych obu izb rosyjskiego parlamentu panowie Puszkow i Margiełow. Rosyjskie media przewidywały, że na spotkaniu zapadnie decyzja o secesji albo przynajmniej padną twarde żądania zamiany Ukrainy w państwo federalne, a więc kraj składający się z posiadających dużą samodzielność obwodów autonomicznych. Tymczasem do niczego takiego nie doszło. W rezultacie organizator zjazdu - charkowski gubernator Michaił Dobkin uciekł za granicę, najprawdopodobniej do Rosji, a Wiktor Janukowycz po nieudanej próbie opuszczenia Ukrainy na pokładzie nieoznakowanego samolotu, wsiadł do samochodu i odjechał w nieznanym kierunku. Gdy pisałam ten tekst, miejsce pobytu byłego prezydenta pozostawało nieznane. Byłego, bo w sobotę ukraiński parlament odsunął Janukowycza od władzy, wybrał nowego marszałka (poprzedni także uciekł), bliskiego współpracownika Julii Tymoszenko - Ołeksandra Turczynowa i postanowił, że właśnie Turczynow będzie pełnił obowiązki głowy państwa. Do wyznaczonych na 25 maja przyspieszonych wyborów prezydenckich. Wyborów, w których wystartuje najprawdopodobniej Tymoszenko. Zwolniona decyzją Rady Najwyższej z więzienia była premier już w sobotę wieczorem dotarła do Kijowa i natychmiast wystąpiła na Majdanie. Do wtorku ma powstać nowy ukraiński rząd zgody narodowej. Uff, tempo wydarzeń jak w politycznym thrillerze, tyle że od wieńczącego szczęśliwe zakończenie napisu "the end" dzieli nas jeszcze dużo. Sytuacja pozostaje niestabilna. W Sewastopolu, na wrogim Majdanowi Krymie, stacjonuje rosyjska flota, a poza tym skończyła się olimpiada w Soczi i Władimir Putin całą uwagę może skupić na próbującej mu uciec Ukrainie.

Bezsilność Rosji

W sobotę Moskwie puściły nerwy. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w specjalnym oświadczeniu oskarżył ukraińską opozycję o złamanie warunków porozumienia i oznajmił, że "nielegalne grupy uzbrojonych ekstremistów przejmujące kontrolę nad Kijowem za pozwoleniem przywódców opozycji i parlamentu stanowią zagrożenie dla niepodległości oraz porządku konstytucyjnego Ukrainy". Minister żądał od Zachodu, by ten nacisnął na opozycję i zmusił ją do przywrócenia porządku na Ukrainie. Rosjanie najwyraźniej byli wściekli także dlatego, że zjazd Ukraińskiego Frontu w Charkowie nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. W analizie umieszczonej na stronach ściśle związanej z Kremlem agencji informacyjnej regnum.ru Oleg Niemieńskij - ekspert rosyjskiego Centrum Badań Strategicznych, napisał: "(…) Od zebranych w Charkowie deputowanych oczekiwano obrony interesów mieszkańców niezukrainizowanych południowo-wschodnich regionów, a tymczasem wszystko, na co ich było stać, to ewentualne odbudowanie usuniętych pomników Lenina (…) To polityka zdradziecka i skazana na klęskę. Tyle że jest to klęska nie tych konkretnych działaczy, ale całej ludności południowego wschodu Ukrainy. Delegaci charkowskiego zjazdu dogadają się z ukraińskimi nacjonalistami, bo przede wszystkim chodzi im o terytorialną całość Ukrainy (…) Niewykluczone jednak, że w pewnym momencie w południowo-wschodnich obwodach pojawią się nowe siły, które będą walczyć nie o jedną Ukrainę, ale o swoje interesy, zupełnie inne niż interesy ukraińskich nacjonalistów. Tylko stworzenie własnego projektu dla południowo-wschodniej Ukrainy, może przerwać praktykę stałego zdradzania interesów rosyjskojęzycznej ludności i przygotować pokojowy «rozwód» ukraińskich regionów". Swoją analizę rosyjski ekspert zatytułował "Zjazd w Charkowie - zdrada i bezsilność". W tym wypadku chodzi raczej o bezsilność Rosji, której nie wyszedł plan podziału nieposłusznego sąsiada. Nie miejmy jednak złudzeń, Putin nie będzie stał i przypatrywał się z założonymi rękami, jak z imperialnej korony znika najcenniejsza, jego zdaniem, perła. Odpowiednie wzmocnienie wschodnio-ukraińskiego separatyzmu może trochę potrwać, zresztą Kremlowi zależy na całej Ukrainie, kawałkiem zadowoli się tylko w ostateczności.

Ukraina to nie Gruzja

Janukowycz w sobotę zwymyślał opozycję od bandytów, oskarżył ją o nazistowski przewrót i stwierdził, że posłów rządzącej dotąd Partii Regionów siłą zmuszono do przegłosowania zaproponowanych przez Majdan ustaw. Poza tym, jak podkreślił, ustawy te i tak nie mają mocy prawnej, gdyż zabrakło pod nimi podpisu prezydenta, czyli jego samego. Stwierdzenia te można potraktować jak bezsilne groźby, ale jeżeli połączyć janukowyczowskie wypowiedzi z oświadczeniami Ławrowa, sprawa zaczyna wyglądać poważniej. Być może były ukraiński prezydent właśnie pracuje na azyl w Rosji, by tam przygotować razem ze wschodnim sojusznikiem grunt do powrotu. Sytuacja gospodarcza Ukrainy jest katastrofalna, kraj czekają trudne reformy, ludzie mogą stracić cierpliwość, szczególnie na południowym wschodzie, nastąpi rozczarowanie Zachodem, protesty, a wtedy… Co prawda wątpliwe, aby Putin naprawdę chciał pomóc ukraińskiemu nieudacznikowi, który swoim niewytłumaczalnie głupim postępowaniem doprowadził do obecnej sytuacji, będzie miał jednak w ręku argumenty przemawiające za tym, że demonstranci władzę na Ukrainie przejęli nielegalnie. A coś takiego może np. pozwolić na wprowadzenie sankcji ekonomicznych.

Ukraina nie jest Gruzją, do której łatwo wejść z czołgami. To duże państwo leżące praktycznie w centrum Europy, tu potrzebne są nieco subtelniejsze metody. Na razie Rosja przycichła. W niedzielę minister finansów Anton Siłuanow zadeklarował nawet, że po powołaniu nowego rządu Moskwa zastanowi się nad przelaniem Kijowowi 2 mld dolarów, czyli kolejnej transzy obiecanej pożyczki.

Zachód - czas na działanie

Unia Europejska ma swój wkład w zwycięstwo ukraińskiej rewolucji. Wielogodzinne mediacje trzech ministrów spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji doprowadziły do wstępnego porozumienia opozycji z ukraińskimi władzami, co wyzwoliło falę, która ostatecznie doprowadziła do zwycięstwa. Zachód twardo oznajmił, że ostatnie wydarzenia na Ukrainie nie są żadnym przewrotem politycznym, a niewykluczone, iż ostrość pierwszych rosyjskich reakcji nieco stępiły telefoniczne rozmowy, jakie przeprowadzili ze sobą najpierw prezydenci Obama i Putin, a potem ministrowie Kerry i Ławrow. Jednocześnie trzeba pamiętać, że to unijne, delikatnie mówiąc, niedopatrzenia stały się jedną z przyczyn ukraińskiej rewolucji, która kosztowała życie kilkudziesięciu osób. To UE bezkrytycznie stawiała na Janukowycza i wierzyła, że podpisanie umowy stowarzyszeniowej przebiegnie bez problemów. To część unijnych państw nie chcąc sobie psuć stosunków z Rosją, powstrzymywała Brukselę przed bardziej zdecydowaną i konkretną pomocą dla Ukrainy czy mocniejszymi naciskami na Kreml w obronie ukraińskich demonstrantów.

Widać to było dobrze na styczniowym szczycie UE - Rosja. Zrozumiałe, że Moskwa jest i będzie dla Unii ważniejszym partnerem niż Kijów, ale Zachód zapomina o jednej bardzo istotnej kwestii. Unia Europejska jest Rosji dużo bardziej potrzebna niż Rosja Unii i tylko słabość oraz brak solidarnej polityki państw europejskich pozwalają Putinowi grać rolę rozdającego karty. Nawet przeżywająca gospodarcze trudności wspólnota ma wszelkie dane, by rozmawiać z Rosją z pozycji siły. Tymczasem dzieje się dokładnie odwrotnie. Przypominam o tym wszystkim, bo bez zdecydowanej pomocy Zachodu, finansowej oraz politycznej, Ukrainie się nie uda. Kijów nie tylko musi mieć swój plan Marshalla opracowany wspólnie przez Brukselę i Waszyngton. Zastanowić się trzeba także nad innymi działaniami, takimi chociażby jak wprowadzenie bezpłatnych wiz, co na pewno wywoła rosyjskie sprzeciwy.

Majdan nie ma zaufania do polityków

Janukowycz zrezygnował z podpisania umowy stowarzyszeniowej z kilku powodów. Głównym były naciski Rosji, ale spore znaczenie miał także fakt, że Moskwa obiecywała pieniądze za posłuszeństwo, nie wymagając żadnych reform. Niestety pomoc dla Ukrainy musi być uwarunkowana wprowadzeniem koniecznych zmian i gospodarczych i prawnych. To na pewno nie będzie łatwe, chociaż przykład sąsiadów z Europy Środkowej, którzy ten etap mają już za sobą, może pomóc Kijowowi uniknąć wielu błędów. Nowe ukraińskie władze mają jednak przed sobą gigantyczne zadanie, które dodatkowo komplikuje ciągle niestabilna sytuacja w południowo-wschodnich regionach. Zadanie jest tym trudniejsze, że opozycja ma kilku liderów. To znaczy owszem jest jeden przywódca, tyle że zbiorowy. Kilka tygodni temu pytany o lidera protestu szef partii Batkiwszczyna Arsenij Jaceniuk, powiedział, że jest nim ukraiński naród. A ten lider, czyli Majdan, nie ma specjalnego zaufania do polityków opozycji. Ani do trójki dotychczasowych jej przywódców, czyli Witalija Kłyczki, Arsenija Jaceniuka i Oleha Tiatnyboka, ani do tak oczekiwanej Julii Tymoszenko. Ukraińcy pamiętają, że już raz porwała ich do buntu i że potem razem z drugim zwycięzcą "pomarańczowej rewolucji" Wiktorem Juszczenką zmarnowała sukces. Wspomniałam już o chłodnym przyjęciu niegdysiejszej "pomarańczowej księżniczki" na kijowskim Majdanie. W drodze na plac miało miejsce bardzo interesujące zdarzenie. Wyjeżdżającą z lotniska byłą panią premier i towarzyszącego jej Jaceniuka zatrzymała kontrola Samoobrony Majdanu. Zdziwionym politykom aktywiści powiedzieli, że walczyli o Ukrainę, w której nie będzie równych i równiejszych, więc ich samochody muszą być sprawdzone tak jak wszystkie inne. Na odjezdnym przestrzegli: "To myśmy zrobili tę rewolucję, nie rozczarujcie nas". 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Krew na Majdanie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.