Nie taki Krzyżak straszny

Kadr ze spotu TV przygotowanego na 600. rocznicę Bitwy pod Grunwaldem (fot. grunwald600.pl)
Grzegorz Mleczko / "Wzrastanie" lipiec-sierpień 2010

Grzegorz Mleczko: W związku z 600-leciem bitwy pod Grunwaldem, w Polsce będzie znów głośno o Krzyżakach. W naszym kraju budzą oni zdecydowanie złe skojarzenia. Czy słusznie? Jaka jest geneza zakonu?

o. Dariusz Cecerski OT: Owszem, będzie głośno, nawet już jest. Przygotowania do obchodów rocznicy bitwy grunwaldzkiej idą pełną parą. W tegorocznych uroczystościach po raz pierwszy wezmą udział również przedstawiciele Zakonu. Rzecz nie do pomyślenia jeszcze np. 20 lat temu. Przypominam sobie pierwsza wizytę Wielkiego Mistrza Arnolda Wielanda w Polsce w latach 90-tych. Pewne obawy o jego bezpieczeństwo przyznam, że były. Natomiast dziś nie powiedziałbym, że Zakon budzi zdecydowanie złe skojarzenia. Zaryzykuję stwierdzenie, że raczej skojarzenia mieszane. Istnieje oczywiście szeroka grupa ludzi, która zaszufladkowała sobie Zakon zamykając go w kategorii – „coś złego”, ale obok nich jest znaczna część osób, które myślą inaczej. Nie tylko wybitni historycy z Warszawy, Poznania, Gdańska czy Malborka, ale zwykli, normalni ludzie, którzy zadali sobie trud sięgnięcia głębiej niż do podręczników historii z minionej epoki. Nie przeczę, że Zakon na kartach historii Polski zapisał się, delikatnie mówiąc, niezbyt chwalebnie. Ale jeśli chcemy być obiektywni nie możemy pominąć innych aspektów jego działalności i koncentrować sie jedynie na militarnej rywalizacji z Polską. Zakon od początku swego istnienia jest wierny swemu hasłu „Heilen und Helfen” – „Leczyć i pomagać”. A w praktyce przekładało się to i dalej przekłada na prowadzenie szpitali, domów spokojnej starości, domów dziecka, przedszkoli i szkół.

W 1190 roku grupa kupców z Lubeki i Bremy założyła bractwo szpitalne w pobliżu Akkonu w Ziemi Świętej, którego zadaniem była opieka nad chorymi lub rannymi pielgrzymami. Pierwszy lazaret został zbudowany z masztów i płótna żagli ich statków. Niedługo potem (1198 r.) bractwo zostało przez papieża wyniesione do godności zakonu rycerskiego jako trzeci obok joannitow i templariuszy. Ich strojem stał się biały płaszcz z czarnym krzyżem. Stając sie zakonem rycerskim Zakon Niemiecki (bo tak sie właściwie nazywa) wziął też na siebie obowiązek obrony i szerzenia wiary chrześcijańskiej z mieczem w ręku. Takie były nasze początki. Do dziś mamy krew na rękach, ale nie spływa ona z mieczy, ale chirurgicznych lancetów, które ratują życie.

W świadomości wielu Polaków historia zakonu kończy się na Hołdzie Pruskim. Jakie były jego losy po 1525 r.?

Różne, często burzliwe. Przestało istnieć państwo zakonne, ale nie Zakon, który miał swoje prowincje w całej Europie. Siedzibę Wielkiego Mistrza przeniesiono do Niemiec, dokładnie do Bad Mergentheim, które stało sie stolicą Zakonu aż do roku 1809. Był to czas Reformacji, a sprawdzian z ekumenizmu Zakon zdał na szóstkę z plusem. Przez kilka dziesięcioleci funkcjonował, i to z sukcesem i bezkonfliktowo, jako zakon trójwyznaniowy: katolicko-luterańsko-kalwiński. Brzmi kosmicznie – ale tak było! Do dziś istnieje protestancka komturia w Holandii, z którą okazjonalnie utrzymujemy kontakty. Z innych ciekawostek mogę przytoczyć fakt, że o mały włos Wielki Mistrz nie został królem Polski! Chodzi mi o Maksymiliana Habsburga. Po roku 1525 możemy odnotować wiele przeciekawych sytuacji współpracy Polski z Zakonem, np. podczas odsieczy wiedeńskiej zakonne oddziały walczyły z Turkami pod dowództwem króla Jana III, a jego wnuk Klemens August był Wielkim Mistrzem. Po wojnach napoleońskich stolica Zakonu została przeniesiona do Wiednia i tam też jest do dzisiaj, chociaż w czasach międzywojennych Wielcy Mistrzowie rezydowali na zamku w Bruntalu, mieście w którym ja dzisiaj pracuję. W roku 1929 Zakon przeszedł kolejną reformę. Zrezygnowano z elementu rycerskiego i stał się zakonem wyłącznie klerykalnym. Pierwszym Wielkim Mistrzem po abdykacji arcyksięcia Eugeniusza Habsburga został biskup Brna Norbert Klein. Ostatni rycerz zakonny graf Belrupt-Tissac zmarł w roku 1970 i spoczywa w naszym kościele w Wiedniu.

Jaka jest dzisiejsza sytuacja Zakonu Niemieckiego, czym się zajmujecie, gdzie Was można spotkać?

Obecnie Zakon dzieli sie na 5 prowincji: Południowy Tyrol, Niemcy, Czechy, Słowenia, Austria. Podałem według liczebności członków, aby pokazać, że Zakon nie jest „niemiecki” – ale międzynarodowy. Do tego dochodzi komturia w Belgii (ale bez księży, tylko świeccy członkowie Zakonu, tzw. familarzy). Ogółemjest nas niewiele ponad 100. Zakon nigdy nie był wielki, nawet w czasie największego rozkwitu liczył trochę ponad 1000 braci.

Czy prowadzicie jakieś dzieła skierowane w szczególny sposób do młodzieży? Czy młodzież interesuje się Waszym zakonem?

O dziełach skierowanych szczególnie do młodzieży raczej trudno mówić. Jak już wspomniałem, naszym powołaniem jest głównie szpitalnictwo. Nie zapominamy jednak o młodych. Konserwatorium w Opawie, które Zakon prowadzi jest jedną z najlepszych uczelni na Śląsku. Studenci mogą się specjalizować w grze na organach lub śpiewie. Szkoła ma świetne wyniki, koncertuje w całej Europie. W Ołomuńcu Zakon prowadzi gimnazjum, również ze świetnymi osiągnięciami. To przykłady z czeskiej prowincji, pozostałe również prowadzą tego typu działalność. Natomiast jeśli chodzi o drugą część pytania, to na brak zainteresowania młodych ludzi naszym Zakonem raczej nie narzekamy.

Jak wygląda praca duszpasterza w Czechach? Jaka jest specyfika czeskiego Kościoła?

Z tego pytania można by się doktoryzować, więc powiem krótko. Każdy Kościół lokalny ma swoją specyfikę. Inaczej wygląda praca duszpasterska w Polsce, inaczej w Niemczech czy Austrii, inaczej we Włoszech, a inaczej w Czechach. Trzeba się po prostu inkulturować. Kto tego nie potrafi, lepiej, żeby został tam, gdzie jest i nie wybierał się do pracy w innym kraju. Najgorsze, co może być, to to, że przyjeżdża ksiądz do danego kraju i za wszelką cenę chce w swojej parafii wprowadzić zwyczaje i tradycje z kraju swojego pochodzenia. To zawsze kończy się źle.

 Polak w zakonie krzyżackim – to brzmi nieco egzotycznie? Jaka była Ojca droga do zakonu?

Można powiedzieć, że do Zakonu trafiłem jakby przez przypadek. Znalazłem się we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Historią Zakonu interesowałem się już od czasów szkoły podstawowej, ale moje wiadomości kończyły się na roku 1525, tak jak u wszystkich.

Po maturze wstąpiłem do seminarium duchownego i tam na wykładach spotkałem Krzyżaka – ojca Waldemara. I tak to się zaczęło. Od niego dowiedziałem się o dalszych dziejach Zakonu i jego działalności dziś. Po kilku miesiącach byłem już pewien, że tam jest moje miejsce. Zakończyłem drugi rok studiów, wystąpiłem z seminarium i pojechaliśmy wspólnie do Wiednia do Wielkiego Mistrza. Zostałem przedstawiony i rozpocząłem kilkumiesięczny postulat. Następnie nowicjat w Południowym Tyrolu, potem kontynuacja studiów. Po święceniach kapłańskich zostałem skierowany do Czech, do Bruntalu, gdzie pracuję do dziś.

Czy jest więcej Krzyżaków-Polaków? Czy planujecie założenie swojej placówki w Polsce? Jak można zostać Krzyżakiem?

Wspomniałem już o ojcu Waldemarze, on jest pierwszy po kilkusetletniej przerwie, następnie dołączyłem ja. Niedawno dwóch kolejnych Polaków rozpoczęło nowicjat.

Wysiłki Zakonu koncentrują się obecnie na postawieniu na nogi prowincji w Czechach, reaktywowanej po upadku komunizmu. Dlatego też na razie nie planujemy otwarcia placówki w Polsce i myślę, że jeszcze dużo wody w Nogacie upłynie, zanim taka placówka powstanie. Osobiście nie wykluczam takiej ewentualności, ale to raczej odległa przyszłość.

Jak zostać Krzyżakiem? Tak jak ja – trzeba „czuć bluesa” i zgłosić się do przełożonego którejś z pięciu naszych prowincji lub bezpośrednio do Wiednia. Dla uspokojenia dodam, że nie egzaminujemy kandydatów z jazdy konno, fechtunku i strzelania, natomiast bezwzględnie wymagana jest dobra znajomość języka niemieckiego oraz chęć wypełniania swą pracą 800-letnich ideałów Zakonu zawartych w haśle „Heilen und Helfen”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie taki Krzyżak straszny
Komentarze (1)
CD
Chodź do żubra
14 lipca 2010, 12:46
Yung- ing- enenek ?