Niekończące się dzieciństwo
Kiedy jesteśmy dziećmi, bardzo lubimy bajki. Moglibyśmy ich słuchać bez końca. Albo je oglądać. Bajki nigdy się nie nudzą. Są takie kolorowe. Można przy nich popłakać i pośmiać się, a nawet zasnąć. Zasypiając, cieszymy się, że jest taki świat, cudowny świat bajek. Ale kiedy dorastamy, bajki są już nie dla nas. Musimy poznać prawdziwe życie.
Ono jest pozbawione bajkowego czaru, kojącej pewności, że wszystko zawsze dobrze się kończy. W prawdziwym życiu nie zawsze zdarza się szczęśliwe zakończenie. Jako dorośli musimy otworzyć oczy przywykłe do słodkiej dziecinnej bajki. Zobaczyć świat, jaki jest naprawdę. Przyjąć prawdę. A ona nie daje spokoju. Ona stawia na baczność, zmusza do czujności, refleksji, namysłu, pracy nad sobą i swoim poznaniem. Prawda dużo kosztuje. To wysiłek woli, umysłu i serca. Ten wysiłek owocuje poznaniem Boga, który oczekuje od nas, byśmy Go poważnie traktowali. To Bóg stworzył drugiego człowieka. Kogoś nad wyraz przykrego dla nas - tak często. Ale, choć tak przykry, jest kimś, wobec kogo także musimy zachować się poważnie. Pomóc, jeśli coś mu dolega. Obronić go, gdy jest krzywdzony. Obronić się przed nim, jeśli chce nas zniszczyć. Tego oczekuje od ludzi dorosłych Bóg.
Jako ludzie dorośli musimy zrozumieć, na jakim świecie żyjemy. Że jest to miejsce, na którym toczy się krwawa walka, straszliwy bój. Nie da się udawać, że ten wzburzony, spieniony, wrzący ocean świata to bajorko z nieruchomą, ciepławą wodą. Mamy naturalny lęk przed zanurzaniem się w przepastnej toni niebezpiecznego oceanu. Wolelibyśmy popluskać się w bajorze. Usilnie trzymamy się brzegu, wolimy przywrzeć do bezpiecznej bajki. Dlatego kard. Giacomo Biffi powtarza: "Gorszą rzeczą od utraty wiary jest utrata rozumu". Nie chcieć korzystać ze swych władz umysłowych, lenistwo duchowe - to infantylizm, to powrót do dzieciństwa - na wariackich papierach, bez przepustki. Tymczasem ktoś usłużnie podsuwa nam propozycję: "Zatrzymaj się, nie idź tam, gdzie czekają cię trudy. Zobacz, jest wyjście. Siedź bezpiecznie na brzegu i nie patrz przed siebie. Nie musisz drżeć z zimna, obijać się o skały, szarpać z falami. Sięgnij po miłe kłamstwo, po bajkę dla dorosłych". To kusząca propozycja zatrzymania się w rozwoju. I wielu z nas udaje się zatrzymać. Zamiast walczyć o swoją duszę i o świat, by nie połknął go smok ognisty - zupełnie jak w bajkach, ale tym razem jest on całkiem realny - siadamy na brzegu, rozkładamy nasze namioty i przeżywamy cudze życie w bajce dla dorosłych. Wszystko tu można zobaczyć. Rzeczy dziwne, podniecające, niesamowite, ciekawe. Diabeł jest specjalistą od rzeczy ciekawych. Jeszcze i jeszcze, wszystkiego warto spróbować - zobaczmy, jaką dziś sukienkę ma ta aktorka, jaki makijaż spikerka, jak sobie radzą bohaterowie serialu, jaką śmieszną minę przywódcy opozycji uchwycił operator. Jak ładnie śpiewają, grają, tańczą, straszą, kochają… Jak nienawidzą się ci ludzie. Tamci. Znajomi z okienka, prasy, magazynu, witryny, portalu. Nie my.
Staje się coraz mniej realne. Nie liczy się. I już się nie boimy spotkania ze ścianą oceanu, pod którą trzeba toczyć walkę, by nie zginąć. Gdzie trzeba być mężczyznami i kobietami, świadomymi swych ról i swej odpowiedzialności przed Bogiem. Za życie własne i dzieci. Albo gdzie trzeba zakasać rękawy i w pocie czoła uprawiać ziemię. Dogłębnie rozumieć swoje zadania, rozeznawać Boży plan wobec swojego życia… Nie, nam jest to obojętne. Słodko usypiamy na brzegu, zapatrzeni i zasłuchani w bajkę, nogi moczymy w bajorze. Żyjemy nie własnym, a cudzym życiem. Możemy tak od rana do nocy, z krótkimi przerwami na pracę, jedzenie, zakupy. Ktoś wymyślił taki ciekawy świat. Można bez bólu przeżywać tyle ciekawych historii. Aż tyle znać wątków, opowieści, stanów psychicznych, scenerii, krain, przygód. Czujemy się bogatsi, pełniejsi. To nic, że to nie nasz świat. On jest lepszy niż prawdziwy. On jest bezpieczny. Uzależnienie psychiczne od zgrabnie zapowiedzianych i opowiedzianych historyjek, mniej lub bardziej bajkowych, efektownie przyciętych, zakomponowanych i zilustrowanych to nic nowego pod słońcem. Człowiek tak jest skonstruowany, że zawsze ma na nie chęć. Kolorowe magazyny jeszcze w XIX wieku specjalizowały się w powieściach w odcinkach zwanych "literaturą dla kucharek" (co nie znaczy, że w ambitnej prasie nie publikowano arcydzieł).
Gdy media stają się autorytetem
Nasza epoka nie różni się pod tym względem w sposób istotny od poprzednich. Już dwieście lat temu prasa przyciągała uwagę osób ciekawskich nowościami, prognozami, plotkami. Były w zasięgu ręki - pierwsze gazety czytano w londyńskich herbaciarniach, wiedeńskich i paryskich kawiarniach; szybko przeniosły się stamtąd do saloników zamożnego mieszczaństwa. Arystokracja zawsze miała wobec gazet dystans. Paweł Sapieha, światowiec mieszkający w majątku pod Rawą Ruską, nie krył w listach do córki Marysi pogardy dla prasy codziennej. "Wszystkie gazety kłamią…" - pisał zdegustowany w latach trzydziestych XX wieku, a przecież nie był to czas subtelnie mamiącej umysły propagandy, lecz prostodusznej i w miarę rzetelnej informacji. A jednak ten przenikliwy człowiek - brat rodzony kard. Adama Sapiehy - odkrył bez trudu, że obraz świata, który aspiruje do tego, by być ukazany na masową skalę, tak jakby był to świat prawdziwy, nie może mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Jest sztuczny z definicji, zniewala umysły wystudiowaną ułudą. I tak jak setki tysięcy i miliony jego współczesnych, ludzi wiary, refleksji i męskich zmagań z własnymi grzechami, słabościami i trudami życia, Paweł Sapieha żył na własny rachunek, nie zajmując się tym, co pisały gazety. Nie miało to wpływu na jego poglądy, wybory. Gazety przeglądał, ale nie były dla niego żadnym autorytetem. Autorytetem był Bóg i kapłan. Sapieha czytał książki, studiował zagadnienia wiary, modlił się, wychowywał dzieci i pracował. Gdy osiągnął wiek męski, przeżył swoje życie jak dojrzały człowiek.
Zmiana, którą obserwujemy dziś, polega na tym, że media, choć nie zmieniły swojej natury, dla milionów stały się głównym autorytetem. I korzystając z prawa wyłączności, robią wszystko, by zinfantylizować swoich odbiorców. Poszczególnych ludzi i społeczeństwo. Zatrzymać ich w rozwoju. Żeby przypadkiem nie myśleli. Nie widzieli spraw w ich prawdziwym kształcie. Nie rozeznawali przymilnego lub przeciwnie - porażającego kłamstwa. Żeby nie dostrzegali złożoności spraw, nie byli świadomi drugiego i trzeciego dna. Bo wtedy byliby dorosłymi, a nie dziećmi. Realistami, a nie fantastami. Z realistami zaś niektóre instytucje, rządy, organizacje nie potrafią w ogóle sobie poradzić.
Skomentuj artykuł