Nowy polski elementarz
Któż z nas nie lubi dostawać prezentów? Jednak różnie to bywa z dawanymi "na siłę" bezpłatnymi dodatkami. Ten, a jest nim podręcznik dla pierwszoklasistów, wziąć musimy. Warto jednak przynajmniej zadbać o to, żeby nie zapłaciły za niego kolejne pokolenia Polaków. I to słono.
Taki prezent dostali właśnie od rządu rodzice przyszłych uczniów klas pierwszych szkół podstawowych. Premier obiecał darmowe podręczniki dla pierwszaków od września tego roku i choćby wszystko miało być postawione na głowie, obietnica będzie spełniona. To, co stanęło na drodze tej pięknej idei, musi ustąpić. Prawo zostanie zmienione, pieniądze się znajdą. W końcu było to przecież słowo premiera! Nic więc dziwnego, że MEN od początku roku pracuje pełną parą, a Sejm głosuje i uchwala w ekspresowym tempie. Powstaje bowiem rządowy elementarz dla pierwszaków. I w tym momencie można by albo ciągnąć laudację na cześć darczyńców (tj. rządu), albo skończyć ten artykuł, zgodnie ze starym polskim powiedzeniem, że "darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy". Jest w tym wszystkim jednak pewien sęk. Z Naszego Elementarza, bo tak nazywa się nowa rządowa książka, będą się uczyły kolejne roczniki naszych dzieci. Takie są przynajmniej założenia. I to nie tylko w klasach pierwszych, gdyż obiecano, że w kolejnych latach opracowane zostaną tego typu bezpłatne książki dla następnych klas podstawówki i gimnazjum. A jeśli chodzi o edukację naszych dzieci, a co za tym idzie, także o przyszłość naszego kraju, to jednak warto popatrzyć komu trzeba, czy to w paszczę, czy na ręce.
Gdy się człowiek spieszy...
Tych przysłowiowych sęków jest zresztą więcej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że idea bezpłatnych podręczników (ale nie do języków obcych - te musimy kupić, na razie, naszym dzieciom sami) zrodziła się, aby nieco osłodzić rodzicom fakt, że do pierwszej klasy powędrują jednak już sześciolatki. Decyzja ta i zamieszanie, które wokół niej powstało w mediach, w szkolnictwie i wśród wydawców podręczników, odwróciły też uwagę od tego, że rząd po prostu zlekceważył protesty rodziców i blisko milion podpisów zebranych przeciwko reformie edukacyjnej, w wyniku której m.in. dzieci mają o rok wcześniej znaleźć się w szkołach.
Prawodawców niepokoi pośpiech legislacyjny przy dostosowywaniu prawa oświatowego do tego, aby otworzyć formalną drogę do przygotowania bezpłatnych podręczników. Nauczyciele i metodycy zastanawiają się, czy w ciągu paru miesięcy można przygotować dobrą książkę do nauki. Wydawcy podręczników liczą straty, a rodzice boją się po prostu tego, że na rynku ukaże się bubel. Wiadomo bowiem, że robienie czegokolwiek na ostatnią chwilę niesie ze sobą ryzyko, że dużo więcej czasu i pieniędzy przeznaczy się potem na nanoszenie poprawek.
"Podejrzana" autorka
Jednak już w drugiej połowie kwietnia zaprezentowano pierwszą z czterech części przygotowywanego na zlecenie MEN podręcznika i rozpoczęły się związane z nim konsultacje. Na temat książki wypowiedziała się wybrana grupa nauczycieli i uczniów, a swoją opinię mógł też przesłać każdy obywatel, oglądając podręcznik w internecie (www.naszelementarz.men.gov.pl). I tu znowu ekspresowe tempo, bo konsultacje trwały jedynie dwa tygodnie. Do 1 września bowiem coraz mniej czasu, a to dopiero pierwsza część książki.
Jeszcze wcześniej, kiedy ujawniono, że główną autorką książki będzie Maria Lorek (wieloletnia nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej, współzałożycielka katowickiej Fundacji Ekologicznej - Wychowanie i Sztuka "Elementarz" oraz Stowarzyszenia Nauczycieli Edukacji Początkowej), pojawiły się zarzuty, że nowy podręcznik może być podobny do napisanego przez nią w latach 90. Elementarza. Podobny, czyli jaki? Ano, ponoć dyskryminujący kobiety, powielający stereotypy płci i niespełniający standardów równościowych. Czyli, mówiąc prościej, genderyści i środowiska lewackie z nimi związane niepokoją się, że Nasz Elementarz nie wpisze się w nurt popierający tę wrogą chrześcijaństwu, a promowaną obecnie na siłę ideologię. Autorka, odpowiadając w wywiadach na te zarzuty, wyjaśnia, że nie zamierza, ani też nie zamierzała wcześniej, nikogo dyskryminować. Zapewnia też, że wszystkie materiały zawarte w książce są konsultowane m.in. pod kątem równości szans kobiet i mężczyzn. Przekonuje jednocześnie, że bardzo zależy jej na tym, aby edukacja, której poświęciła większość dotychczasowego życia, stała w polskich szkołach na wysokim poziomie.
Czego ma nas nauczyć szkoła?
Takie zapewnienia, dobra wola i doświadczenie, mogą jednak nie wystarczyć. Genderyści uważają bowiem, że w polskich podręcznikach spotyka się nieujawnioną, utajoną dyskryminację płci oraz krzywdzące, według nich, stereotypy dotyczące płci. Zwraca na to uwagę prof. Magdalena Środa w swoim wstępie do raportu krytycznego "Ślepa na płeć edukacja równościowa po polsku": "Społeczność przyszłości to społeczność otwarta (a nie konglomerat narodów), to społeczność spluralizowana (a nie homogeniczna), multikulturowa (a nie monokulturowa), zindywidualizowana (a nie rodzinocentryczna), laicka (a nie fundamentalistyczna) oraz egalitarna (a nie hierarchiczna). I szkoła powinna przygotowywać do bycia członkiem takiej właśnie społeczności. Tymczasem polska szkoła jest narodowa, konserwatywna, unifikująca, a jedyne uznanie dla różnicy widać w uznaniu różnicy płci: szkoła socjalizuje bowiem młodzież do zajmowania tradycyjnych ról płciowych". Wynika z tego, że z nauczania powinniśmy właściwie wyeliminować patriotyzm, wychowanie religijne i kulturowe, chrześcijańskie wartości moralne i rodzinę.
Można się spodziewać, że pod tym właśnie kątem będzie oceniała nowy podręcznik jedna z jego recenzentek - ds. równościowych, dr Iwona Chmura-Rutkowska. Takie obawy biorą się stąd, że dr Chmura-Rutkowska, pedagog i socjolog, oprócz tego, że zajmuje stanowisko adiunkta w Zakładzie Socjologii Edukacji na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, jest również członkinią Rady Programowej Interdyscyplinarnego Centrum Badań nad Płcią i Tożsamością Kulturową UAM, a także wykładowcą gender studies na tej poznańskiej uczelni.
Stop naciskom!
Obawy te podziela również Fundacja Mamy i Taty, zajmująca się m.in. działalnością na rzecz wolności, poszanowania godności i praw człowieka oraz wartości rodzinnych, a zarazem inspirowaniem i realizowaniem inicjatyw wspierających i wzmacniających instytucję rodziny i małżeństwa. I to na tyle mocno, że postanowiła napisać list otwarty do autorki podręcznika (jego fragmenty publikujemy przy artykule), wzywając ją do tego, by nie ulegała naciskom ideologicznym. - Chcemy, aby podczas prac nad podręcznikiem Maria Lorek pamiętała, że równość kobiet i mężczyzn to nie jest jedyna perspektywa, którą powinien on uwzględniać. Chcemy, aby była w nim wyrażona, zawarta w konstytucji, szczególna troska Rzeczypospolitej Polskiej o małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny - wyjaśnia Paweł Woliński, prezes Fundacji Mamy i Taty. Pragnie on również, podobnie jak większość rodziców, tego, aby uszanowane zostało ich konstytucyjne prawo do wychowania własnych dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. - Krótko mówiąc, chcemy, by podręcznik wolny był od modnych dziś, jedynie słusznych ideologii - dodaje Woliński. Cały list dostępny jest na stronie internetowej Fundacji (www.mamaitata.org.pl). Tam też może go podpisać każdy, kto jest zatroskany o kształt nowego podręcznika i zawarte w nim treści. Co prawda premier w zeszłym roku machnął ręką na prawie milion takich podpisów, ale takie postawy nie zwalniają nas, rodziców, od walki o to, czego będą się uczyły w szkole nasze dzieci. I o to, aby to był naprawdę nasz elementarz.
Fragmenty listu wystosowanego przez Fundację Mamy i Taty do Marii Lorek:
"Szanowna Pani, Piszemy do Pani jako rodzice, obywatele i podatnicy.
Niedługo nasze dzieci dostaną do swych rąk podręcznik, przygotowywany przez Panią, za pieniądze z naszych podatków. (...) widzimy presję różnych wpływowych środowisk, by w Pani podręczniku dominowała jedyna słuszna dziś perspektywa − perspektywa równości płci. Nie mamy nic przeciwko wyrażonej w Konstytucji RP równości praw kobiet i mężczyzn. Wiemy też, że deklaruje Pani szczególne wyczulenie na tę sferę. (...) Chcielibyśmy, żeby pamiętała Pani, że miliony dzieci w Polsce wychowują się w klasycznych rodzinach. Nie jest rolą żadnego podręcznika podkopywanie w nich przekonania, że Mama i Tata to było, jest i będzie najlepsze środowisko dla dziecięcego rozwoju. (...) Chcielibyśmy, żeby nie ulegała Pani presji współczesnej poprawności politycznej (...). Chcemy, żeby szanując nasze przywiązanie do szkoły wolnej od ideologicznych ambicji, stworzyła Pani podręcznik, który zgodnie z Konstytucją nie będzie naruszał naszego prawa do wychowania dzieci według naszych przekonań".
Skomentuj artykuł