Ostatni będą pierwszymi?

(fot. sejm.gov.pl)
Zbigniew Bartuś / "Dziennik Polski"

Jeśli wpisać w wyszukiwarce kandydatów PiS do Sejmu nazwisko "Kaczyński", to na pierwszym miejscu wyskakuje Filip, na drugim Leonard, a dopiero na ostatnim - Jarosław. Leonard jest bodaj najbardziej tajemniczym kandydatem w Polsce - na 10 dni przed wyborami z PiS-owskiego portalu wyborczego można się dowiedzieć, że kandyduje z 13. miejsca na liście śląskiej. I tyle. Brak zdjęcia i cienia informacji każe się domyślać, że Leonard postawił na magię nazwiska.

Jarosław okazuje się TYM Jarosławem, co w przypadku głośnych nazwisk nie zawsze jest oczywiste.

I wreszcie ten, który nas najbardziej interesuje: Filip. Urodził się 24 lata temu w Suchej Beskidzkiej, a mieszka w Wadowicach. Skończył studia wyższe, które - zapewne chcąc nam uzmysłowić wagę wydarzenia - pisze wielkimi literami: "Wyższe Studia"; ujawnia, że chodzi o politologię (z małej) "o specjalności Public Relations" (znowu z dużej). Jest zatem specjalistą (Specjalistą?) od prezentacji wizerunku.

To czuć, bo w notce dodaje: "Jestem muzykiem, perkusistą zespołów: Arymathea, TSFV i Happy Band. Współpracuję również z wielokrotnie nagradzanym zespołem Attaca. Aktualnie uczę się w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej." Poza tym pracuje w samorządzie, działa w Solidarności oraz "kole Inicjatyw Kulturalno-Sportowych PiS".

Dlatego chciałby do Sejmu RP, gdzie "pragnie swe zaangażowanie poświęcić pracy na rzecz rozwoju kultury, propagowaniu inicjatyw młodzieżowych oraz promocji regionu".

Aby to się ziściło, Filip, który w wyszukiwarce wyskakuje jako pierwszy, ale tak naprawdę ma ostatnie - szesnaste - miejsce na liście PiS w okręgu 12. (powiaty: chrzanowski, myślenicki, oświęcimski, suski i wadowicki), musiałby pokonać kogoś z czołówki. A są to: wiceprezes partii Beata Szydło, były wiceminister spraw zagranicznych Krzysztof Szczerski oraz posłowie - Marek Łatas z Myślenic i Marek Polak z Andrychowa.

Polak kontra Kaczyński

Marek Polak rozpala wyobraźnię wszystkich outsiderów. Sześć lat temu z odległego ósmego miejsca (nie było ono jednak ostatnie) wszedł do Sejmu, zdobywając ponad 6 tys. głosów. Okazał się posłem pracowitym, oddanym ludziom i lokalnym sprawom. W kolejnych wyborach, startując z 4. miejsca, podwoił liczbę głosów i też zdobył mandat. Teraz uchodzi za pewniaka.

Czy ostatni na liście Filip Kaczyński ma jakiekolwiek szanse zostać członkiem 460-osobowej elity reprezentującej polskie społeczeństwo? Tworzącej prawo - i solidnie przez nas za to wynagradzanej (10 tys. zł miesięcznie na rękę)?

Kaczyńskiemu (Filipowi) i innym ostatnim na listach pomóc ma obywatelska akcja "STOP JEDYNKOM" zapoczątkowana przez prof. Andrzeja Piaseckiego z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i jego studentów (www.facebook.com/STOP.JEDYNKOM)? To rodzaj buntu przeciwko temu, co chcą nam narzucić partie. Zachęta dla wyborców, by ślepo nie ufali kandydatom umieszczonym na czele list przez partyjnych wodzów, bo to wypacza, a w końcu niszczy demokrację. Wybieramy wtedy ciągle tych samych ludzi lub (i) w pełni posłuszne partyjnym bonzom maszynki do głosowania. Przestajemy mieć wpływ na cokolwiek.

Buntownicy proponują, byśmy się uważniej przyjrzeli innym kandydatom, oceniając ich dorobek i kompetencje. Równoległa akcja społeczna kieruje naszą uwagę na ostatnich na listach. A jest tam sporo ciekawych postaci. I trochę kuriozów.

Ostatni, czyli siedem i pół

Dr Jarosław Flis, znany socjolog z UJ i publicysta, prowadzący w internecie ciekawy blog "Zygzaki władzy", od lat bada mechanizmy demokracji. Po wyborach parlamentarnych w 2007 roku sprawdził, jaki jest związek między miejscem na partyjnej liście a wynikiem osiągniętym w wyborach.

- Kilkanaście procent wyborców danej partii z zasady głosuje na lidera listy. Dochodzi do tego widoczność medialna liderów. Ale to nie wszystkie ich przewagi - mówi naukowiec.

Konkurenci jedynki są z reguły rozproszeni - przeważnie każdy z nich walczy o głosy tylko w swojej niszy, czyli zazwyczaj w jednym powiecie. I w co drugim przypadku udaje mu się prześcignąć lidera. - Tyle tylko, że prześciga wyłącznie u siebie - tłumaczy dr Flis. Zaś lider listy, nawet gdyby w każdym z powiatów przegrał z lokalnym kandydatem, w każdym nazbiera trochę głosów. I to wystarczy. Kandydat z drugiego miejsca może w powiecie innym niż własny dostać mniej niż co setny głos. Lider listy rzadko dostaje mniej niż 10 procent!

Wniosek: wyznaczone przez partię jedynki rzadko przegrywają. W poprzednich wyborach nie zdarzyło się to w Małopolsce żadnemu z liderów czołowych partii. - Teraz może być różnie, bo niektóre partie przeszarżowały - uważa Jarosław Flis. Jedynką PO w Krakowie jest Ireneusz Raś; jest prawdopodobne, że wyborcy będą częściej wskazywać na kogoś innego, np. Jarosława Gowina (poz. 3). Z kolei liderem listy SLD w zachodniej Małopolsce jest nieznany tu ekolog, który zepchnął na dwójkę posła Stanisława Rydzonia. Raczej wątpliwe, by lokalny elektorat zaakceptował ów partyjny wybór.

A jakie są szanse ostatnich na liście? - Z badań wyszło, że osiągali oni przeciętnie siódmy, ósmy wynik wśród kandydatów z danej listy - wyjaśnia dr Flis.

Generalnie tam, gdzie ugrupowanie ma jeden mandat do wzięcia, bierze go lider, chyba że jest on bardzo słaby. Tam, gdzie partie biorą po kilka mandatów, najczęściej zdobywają je osoby z czołowych miejsc, ale statystycznie rzecz ujmując, kiedy są cztery mandaty do wzięcia, to jeden z nich weźmie ktoś spoza miejsc 1-4. Postać rozpoznawalna może wówczas wejść do parlamentu z ostatniego miejsca, jak kiedyś Jarosław Wałęsa, który pokonał lidera listy, Sławomira Nowaka.

W przypadku osób o nie tak mocnych nazwiskach liczy się coś innego: liczba głosów we własnym mateczniku - i brak lokalnej konkurencji. Kiedyś do Sejmu wszedł człowiek startujący z 23. miejsca na lubelskiej liście ludowców. Był jedynym kandydatem z Łukowa. W kolejnych wyborach miał już 3. lokatę na liście - i nie wszedł. - Partyjni koledzy zadbali o to, by z Łukowa wystartowało kilka innych osób. Głosy się rozproszyły. To najlepszy sposób na wycięcie kolegi - mówi socjolog.

W polskim systemie wyborczym najkrwawsza wojna nie toczy się bowiem między listami, lecz - na listach.

Czarny koń, zielony koń

W okręgu 12 PiS zdobył cztery lata temu 4 mandaty i na co najmniej tyle samo liczy teraz. PO miała o jeden mandat mniej. Przynajmniej jeden mandat uzyskuje regularnie lewica.

Ostatni (16.) na liście PO jest tu wójt Stryszowa (od 1993 roku) Jan Wacławski. Niebywale popularny w rodzinnych stronach, musiałby pokonać w okręgu kogoś z czołówki listy, którą otwiera rzecznik rządu Paweł Graś (rodem z Kęt). Dużo tu samorządowców: Tadeusz Arkit (wieloletni burmistrz Libiąża), Andrzej Saternus (od 9 lat burmistrz Chełmka)... Mimo to szanse Wacławskiego wydają się duże.

Posłem lewicy z okręgu 12 jest od dekady - znany m.in. z prac komisji ds. afery Rywina - prawnik Stanisław Rydzoń. Ku zdumieniu wszystkich władze partii umieściły go na 2. miejscu listy. Jedynkę dostał Dariusz Szwed, współzałożyciel partii Zieloni 2004. W przeciwieństwie do Rydzonia - kompletnie nieznany mieszkańcom zachodniej Małopolski. Sześć lat temu startował do Sejmu w Olsztynie, potem próbował zostać europosłem z województwa pomorskiego. Zdobył 1.758 głosów, a cała jego lista - mniej niż 1 proc.

Tak słaby lider to szansa dla innych. Trzeba "tylko" pokonać Rydzonia. Co nie będzie proste. Tak naprawdę musiałby się zdarzyć jakiś kataklizm. Albo cud: gdyby lewica zdobyła bardzo dużo głosów - dostałaby dwa mandaty. I niewykluczone, że jeden z nich przypadłby ostatniemu (16.) na liście SLD Pawłowi Kobieluszowi, 33-letniemu kandydatowi lewicy na prezydenta Oświęcimia w zeszłorocznych wyborach samorządowych.

Dobrze wykształcony radny powiatu oświęcimskiego był kiedyś hokeistą miejscowej Unii, mistrzem i wicemistrzem Polski, obecnie jest sędzią. Wiceszefuje SLD w powiecie, a popierają go m.in. prof. Jan Widacki oraz Paweł Jezierski, były szef młodzieżówki SDPL i asystent Marka Borowskiego.

"Cud", gdy lewica wzięła w tym okręgu więcej mandatów niż jeden, już się kiedyś zdarzył. Dziesięć lat temu Stanisław Rydzoń, który wcześniej, po wielu latach, odszedł od ludowców - wystartował z listy lewicy z 10. miejsca (na 14). Zdobył ponad 9,9 tys. głosów i był to drugi wynik spośród 154 kandydatów w okręgu. Ale lewica była wtedy na fali. Dzięki ponad 40-procentowemu poparciu zdobyła władzę w Polsce. Potem w jeszcze bardziej spektakularny sposób ją straciła.

Mimo to liczba zwolenników Rydzonia nigdy nie zmalała. Ludzie wyraźnie głosują tu na osobę, a nie partyjnego pomazańca. Gdyby mrówczo pracowity poseł został umieszczony na ostatnim miejscu na liście - zapewne także zdobyłby mandat.

Z pewnością liczy na to także ostatni na liście PSL - Józef Kała. Były starosta oświęcimski (wcześniej wójt Polanki) jest w tej części Małopolski niemal równie popularny jak Rydzoń. Ludowcy nie zdobywają tu jednak wystarczającej liczby głosów, by zdobyć choć jeden mandat. Może teraz?

Raczej wątpliwe, by sztuka ta udała się Ruchowi Palikota - choć ostatni na liście, Robert Bylica, jest bardziej znany niż lider, Andrzej Tawrel. Zdecydowanie większe szanse ma PJN - jeśli przekroczy próg. Listę zamyka tu znany radny Krzysztof Kuczek (ex-PiS). Musiałby pokonać lidera listy, Grzegorza Gołdynię, wiceministra zdrowia w rządzie PiS.

Lokomotywa plus

Najwięcej nadziei daje ostatnim na listach przypadek Moniki Ryniak, nauczycielki z Krakowa. Jesienią 2004, gdy jej syn Kamil został pobity na nowohuckim osiedlu, zorganizowała ogólnopolską akcję "Przeciw przemocy" i wraz z mężem zebrała 110 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy zaostrzającej kary dla chuliganów. W 2005 roku Ryniak z ostatniego miejsca na liście PiS w okręgu 13. (Kraków) wystartowała w wyborach do Sejmu. Dostała 2193 głosy. Wystarczyły do zdobycia mandatu, bo będący lokomotywą listy Zbigniew Ziobro otrzymał ponad 120 tys. (85 proc.).

Jest w tym pewna prawidłowość: ostatnim na liście udaje się wejść do parlamentu niemal wyłącznie wtedy, gdy silny lider zbierze liczbę głosów zapewniającą mandat jemu - i innym. Wtedy wystarczy być od tych innych bardziej rozpoznawalnym.

W 2007 roku Monice Ryniak nie udało się powtórzyć sukcesu, choć startowała z 5. miejsca - zdobyła 1494 głosy. W Sejmie zasiadła trzy lata później, po katastrofie smoleńskiej, w miejsce Zbigniewa Wassermanna. Teraz w ogóle nie startuje.

W okręgu 13. (oprócz Krakowa obejmuje powiaty: krakowski, miechowski i olkuski), w którym sześć lat temu czarnym koniem okazała się Ryniak, z ostatniego - 28. - miejsca na liście PiS próbuje się tym razem dostać Joanna Jahn-Machowska. Przekonuje nas tak: "Urodziłam się i wychowałam w Krakowie - mieście pełnym urokliwych miejsc - mieście tysiąca opowieści. Mój wuj Mieczysław Owca-Orwicz w czasie II Wojny Światowej działał w organizacji partyzanckiej, za co został zamordowany przez Niemców. Po wojnie moja rodzina została przesiedlona do Nowej Huty - utopii wznoszonej przez komunistów."

Dalej kandydatka - zapewne po to, by zdobyć głosy realnych nowohucian i by nie pomyśleli oni, że jej jedynym atutem jest zamordowany wuj - wspomina, że ma 26 lat, z czego od sześciu związana jest z PiS. "Jestem specjalistą od pozyskiwania funduszy UE oraz dyplomowanym ekonomistą. W mojej pracy w polskim parlamencie chcę skupić się na gospodarce. Interesują mnie kwestie związane z sektorem małych i średnich przedsiębiorstw. Znajomość tej dziedziny daje możliwość walki z tak destrukcyjnymi zjawiskami dla polskiego społeczeństwa, jak bezrobocie czy szalejące ceny żywności. Mam wiele pomysłów na to jak polepszyć teraźniejszość Polaków."

Wyborcy zdecydują, czy są to pomysły lepsze od wizji lidera listy, Andrzeja Dudy, który "jako doktor prawa wykłada na Uniwersytecie Jagielońskim" (trudno powiedzieć, kto mu ukradł drugie "l" - PO, czy koledzy z listy?), jest krakowskim radnym i sędzią Trybunału Stanu, a w zeszłym roku kandydował na prezydenta Krakowa. Joanna Jahn- -Machowska może nie mieć szans z takim argumentem jedynki: "byłem ministrem w Kancelarii śp. Prezydenta RP Pana prof. Lecha Kaczyńskiego, który nazywał mnie swoim głównym prawnikiem. Nokautujący dla kandydatki winien być też taki passus z notki lidera: "Dając świadectwo wydarzeń związanych z tragedią smoleńską wystąpiłem w filmie Mgła. Wcześniej, w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, byłem wiceministrem sprawiedliwości - zastępcą Zbigniewa Ziobro".

Może się zdarzyć, że dzięki temu Duda pociągnie listę PiS jak niegdyś Ziobro. Będą mu pomagać m.in. posłowie: Andrzej Adamczyk, Ryszard Terlecki, Jacek Osuch oraz popularna Barbara Bubula. By zdobyć mandat, Joanna Jahn-Machowska będzie musiała pokonać przynajmniej jednego z nich. I 22 inne osoby z listy.

Bezdomne zwierzęta kontra król kampanii

Cztery lata temu w okręgu 13. najwięcej miejsc w Sejmie (7) zdobyła PO. Teraz chciałaby co najmniej utrzymać wynik, tym bardziej, że w tych wyborach można tu zdobyć o jeden mandat więcej (w sumie 14).

Ostatnie, 28. miejsce na liście Platformy ma 34-letnia Anna Szybist, "HR manager, filolog polski, muzyk wokalista". Reklamuje się tak: "Prowadzę akcję Nie wstawaj od stolika bez persa lub jamnika, w której małe firmy i wielcy artyści pomagają Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt. Dzięki akcji wiele zwierząt znalazło wspaniałe domy, a szpital w krakowskim schronisku wzbogacił się o nowoczesny sprzęt medyczny. Jestem zaangażowana w pomoc Japonii, która ucierpiała w czasie trzęsień ziemi i tsunami.". W Sejmie chciałaby m.in. "pomóc we wprowadzeniu i praktycznym egzekwowaniu nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt."

Annie Szybist nie będzie łatwo, bo krakowska lista nafaszerowana jest znanymi nazwiskami: Raś, Matusik-Lipiec, Gowin, Fedorowicz, Jantos, Lassota, Marczułajtis, Meysztowicz, Gibała ("król kampanii"), Filemonowicz... Do tego zjawiskowe piękności spoglądające z plakatów.

Jeden mandat z Krakowa zdobywała w ostatnich latach lewica. Tym razem - po "aferze z kolczykiem", w wyniku której odpadł szef krakowskiej SLD Grzegorz Gondek - liderem listy został rzecznik lewicy Tomasz Kalita. Kolejne miejsca zajmują Elżbieta Bińczycka, Jan Hartman i Jan Orkisz. Czy ostatni - 27. - na liście Grzegorz Meus ma z nimi jakieś szanse? Zachęca tak: "urodził się ponad 24 lata temu. Mieszka w Krakowie. Wykonywany zawód: student".

Mandat w Krakowie będzie próbował wywalczyć PJN. Ostatni, 19., na liście jest tu Marcin Emilewicz (rocznik 1974), politolog z UJ, publicysta, były doradca ministra kultury. Musiałby pokonać m.in. lidera listy, posła Zbysława Owczarskiego, niezwykle popularnego w Miechowskiem.

Żona i matka kontra inseminator

W okręgu 14 (Nowy Sącz oraz powiaty: gorlicki, limanowski, nowosądecki, nowotarski i tatrzański) na przynajmniej połowę z 10 mandatów (dotąd było 9) liczy PiS. Platforma nie chce być gorsza, ale realnie w jej zasięgu są 3, w porywach 4 miejsca w Sejmie. Co najmniej jedno pragną utrzymać ludowcy.

Ostatnia, 20., na liście PiS jest Helena Ostrowska, która przedstawia się jako 48-letnia "mężatka, matka trzech córek".

Swoją drogą to ciekawe, jaką informację kandydaci wyciągają na sam początek, by nas sobą zachwycić (wiadomo, efekt Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, potem napięcie rośnie). Sąsiadujący z Ostrowską (czyli przedostatni) 50-letni Bonifacy Baran na wstępie wyłuszcza, że "pracuje jako inseminator w Małopolskim Centrum Biotechniki Krasne". Czyli umie zapładniać bez stosunku. Cenna informacja dla wyborców. Którzy jednakowoż po bacznej lekturze notki Heleny Ostrowskiej dowiedzą się, że ukończyła politologię na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, 28 lat pracowała w Urzędzie Gminy Łapsze Niżne, a rok temu startowała w wyborach na wójta gminy. Zdobyła 1.467 głosów i przegrała o włos z Pawłem Dziubanem z PO.

By zdobyć poselski mandat, musiałaby pokonać któregoś z potężnych konkurentów. Są to m.in.: znany poseł Arkadiusz Mularczyk, legendarny Piotr Naimski, współzałożyciel KOR-u, b. szef Urzędu Ochrony Państwa, doradca Lecha Kaczyńskiego i wiceminister gospodarki; posłanka Anna Paluch, od 1991 w PC, od 2001 w PiS; posłanka Barbara Bartuś; Edward Siarka, były wójt Gminy Raba Wyżna; poseł Wiesław Janczyk; b. wicemarszałek małopolski i szef gabinetu ministra Ziobry Andrzej Romanek.

Z ostatniego, 20., miejsca na liście PO w okręgu tarnowskim startuje 32-letni Krzysztof Kozioł, "technik budownictwa, członek OSP Pagorzyna i Komitetu Budowy Wodociągów, radny gminy Lipniki i pełnomocnik wojewody małopolskiego ds. zakładów opieki zdrowotnej" w tej gminie. By wejść do Sejmu, musiałby pokonać kogoś z czołówki, a brylują tu: były prezydent Nowego Sącza i od wielu lat poseł Andrzej Czerwiński, popularny na Podhalu poseł Andrzej Gut-Mostowy, wójt Sękowej Małgorzata Małuch, wójt Mszany i poseł Tadeusz Patalita, były wicemarszałek Małopolski Leszek Zegzda. Startuje również Justyna Kowalczyk - ale nie ta.

Ostatnia na liście PSL jest Elżbieta Wiśniowska: "filozof, Wrocław, nie należy do partii politycznej". Raczej wątpliwe, by pokonała jedynkę - doświadczonego posła Bronisława Dutkę.

Szafarz w kontekście gospodarki wodnej

W okręgu nr 15 (Tarnów oraz powiaty: bocheński, brzeski, dąbrowski, proszowicki, tarnowski i wielicki) PiS liczy znów na przynajmniej 5 z 9 mandatów. PO chciałaby zachować minimum 3. Tradycyjnie jeden zdobywali tu ludowcy.

Ostatni, 18., na liście PiS jest 48-letni Roman Łucarz. Na wstępie informuje, że "urodził się w Szczurowej, przez 21 lat mieszkał w Woli Przemykowskiej, a obecnie w Jadownikach Mokrych w Gminie Wietrzychowice." Jak do siebie przekonuje? "Mam żonę, Jadwigę, i trzech synów: Marcina, Arkadiusza i Mateusza. Jestem absolwentem Akademii Pedagogicznej w Krakowie, ukończyłem studia podyplomowe z matematyki na Uniwersytecie Jagiellońskim i z informatyki w PWSZ w Tarnowie, obecnie pracuję jako nauczyciel (od 23 lat). Bardzo aktywnie uczestniczę w życiu kościoła katolickiego: pełnię funkcję prezesa Akcji Katolickiej, przewodniczącego Rady Parafialnej, a także szafarza komunii św."

Dopiero na końcu dowiadujemy się, że kandydat jest od 17 lat radnym i był nawet kiedyś zastępcą wójta, a potem członkiem zarządu powiatu.

Liderami jego listy są: prof. Włodzimierz Bernacki, publicysta m.in. "Naszego Dziennika" i "Gazety Polskiej", prezes Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Ofiar Tragedii Narodowej pod Smoleńskiem oraz posłowie: Edward Czesak, Barbara Marianowska, Józef Rojek, Michał Wojtkiewicz; do tego: Urszula Rusecka, z-ca burmistrza Wieliczki i Bogdan Kosturkiewicz, były burmistrz Bochni. Jest się z kim boksować.

Na liście PO ostatni, 18., jest 60-letni Jan Wójcik, nauczyciel i radny z Łapanowa. Konkurencję ma dużą: tarnowską jedynką Platformy jest minister Aleksander Grad, dwójką - posłanka i dziennikarka Urszula Augustyn, trójką - poseł Jan Musiał, wieloletni burmistrz Brzeska.

Na ostatnim, 18. miejscu na liście ludowców w Tarnowskiem jest Adam Kwaśniak: "specjalista pracy socjalnej, Borzęcin, nie należy do partii politycznej". Prawdziwa walka o mandat (jeśli PSL przekroczy próg) rozegra się zapewne między liderami listy: posłem Adamem Sztorcem i członkiem zarządu województwa, b. wicewojewodą Stanisławem Sorysem (prywatnie: jego żona i żona ministra Grada to siostry - bliźniaczki).

Chyba że wyborcy odrzucą kolejność narzuconą przez partie. Tylko wtedy ostatni mają szansę zostać pierwszymi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ostatni będą pierwszymi?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.