Pójdę tam, gdzie mi otworzą celę

Ewa Kopcik / "Dziennik Polski"

Rozmowa z księdzem Antonim Stachurą, kapelanem Aresztu Śledczego przy ul. Montelupich w Krakowie.

Ks. Antoni Stachura: Jak co roku. Właśnie przygotowujemy się do pasterki. Tym razem na nabożeństwo do kaplicy przyjdą kobiety. Od tygodnia ćwiczą już w celach teksty kolęd.

Czyli pasterka dla wybranych, a nie dla wszystkich chętnych?

DEON.PL POLECA

Wszyscy będą mogli wysłuchać nabożeństwa przez radiowęzeł, ale do kaplicy może przyjść tylko grupa wybrana, czyli ci, którzy spotykają się na spacerze. Inni nie mogą, ponieważ mają zakaz kontaktów. Takie są rygory aresztu śledczego. Inaczej jest już w zakładach karnych, gdzie przebywają ludzie po wyrokach. Tam na niedzielną mszę świętą czy na pasterkę może przyjść każdy kto chce.

Strach, bo nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu. Zacząłem tu pracować przed 15 laty, a zdecydował o tym przypadek. Ówczesny kapelan akurat gdzieś wyjeżdżał i poprosił mnie o zastępstwo podczas opłatka. Pamiętam, że zaskoczyła mnie miła atmosfera tego spotkania, więc kiedy dyrektor zaproponował mi pracę, zgodziłem się. Na początku tylko pomagałem kapelanowi, a kiedy on odszedł, zostałem sam. Tak jest już od 14 lat. Bardzo dobrze czuję się w tym miejscu.

Mówię o atmosferze wśród pracowników. To ciężka, stresująca i odpowiedzialna praca, a mimo to na każdym kroku spotykam się z życzliwością i szacunkiem. Trudne problemy staramy się rozwiązywać wspólnie.

Rzeczywiście po trosze tak jest. Gdy coś złego dzieje się z osadzonym, wychowawcy proszą, żebym z nim porozmawiał. Naszym wspólnym zadaniem jest zmiana postawy, świata wartości i zasad moralnych więźniów. Bez zmiany na płaszczyźnie religijnej jest to bardzo trudne.

Odkąd tu pracuję, nie spotkała mnie ze strony osadzonych żadna niemiła niespodzianka. Nikt mi tu nigdy nie ubliżył, ani nie obraził Pana Jezusa w kaplicy – przekleństwem, bądź zachowaniem. Wręcz przeciwnie, kiedy mijam ich na korytarzu, słyszę "Pochwalony”. To oznacza, że jest jakiś kontakt. Często zresztą mówią wprost, że chcą porozmawiać. Praca ewangeliczna kapelana w więzieniu polega na głoszeniu słowa Bożego w różnej postaci, czyli w czasie kazania na mszy świętej, podczas rekolekcji, spowiedzi, ale też w czasie zwykłej rozmowy z osadzonym.

Samo więzienie zawiera w sobie ogromny ładunek negatywnych emocji. Tam są oszuści, złodzieje, gwałciciele, także mordercy. Ludzie, którzy uczynili wiele zła. Ale oni też są nieszczęśliwi. Ich dramatem jest już samo pozbawienie wolności; to że siedzą w wieloosobowych celach. Czasami od nich słyszę: "Ksiądz mi nie musi mówić, co to jest piekło, bo ono jest właśnie tutaj”. Robią więc wszystko, żeby je opuścić.

Niekoniecznie. Sądzę, że w wielu przypadkach postanowienia odmiany swego życia są szczere.

Ale bardzo wielu skazanych wraca z powrotem do więzienia.

To jest, niestety, wielki problem. Czasami wydaje się, że wszystko jest już na dobrej drodze, że nastąpiła prawdziwa odmiana człowieka, że wreszcie odnalazł w swoim sercu Pana Boga. Jednak po wyjściu na wolność nie znajduje dobrego sposobu na życie. Nie może znaleźć pracy, spotyka się z podejrzliwością, zostaje odtrącony przez rodzinę i nie znajduje dość sił, by wytrwać w swoim postanowieniu. Dzisiaj do więzień często trafiają ludzie uzależnieni od narkotyków. Szczególnie dla nich powrót do normalnego życia jest trudny, bo czują się bezradni wobec nałogu. Są bardzo słabi, nierzadko zdają sobie z tego sprawę. Wielokrotnie proszą mnie o wsparcie i modlitwę.

Przychodzą sami. W grupie lub pojedynczo. Jeśli w grupie, to spacerowej, do której należą 3–4 cele.

Jeśli już przychodzą, to rozmawiamy otwarcie, bo zazwyczaj w celi wszystko już sobie opowiedzieli. Czasami chcą się usprawiedliwić, mówią o trudnym dzieciństwie, ubóstwie materialnym i duchowym. Innym razem winią szatana, który doprowadził ich za więzienne mury. Moja praca polega na tym, żeby ich z powrotem połączyć z Bogiem, z ludźmi i z nimi samymi.

Jest przynajmniej kilkunastu takich, którzy od lat mnie odwiedzają lub piszą listy i dziękują za uratowanie życia.

Zazwyczaj to osoby, których tak bardzo gnębiło poczucie wstydu, że byli o krok od targnięcia się na swoje życie w areszcie. Wcześniej byli kimś, mieli wysoką pozycję. Niezależnie od tego, czy czuli się winni, czy nie – sam pobyt w areszcie był dla nich prawdziwą katastrofą. Bali się, jak przyjmie ich otoczenie: rodzina, ksiądz z parafii czy sąsiad z wioski. Spotkania modlitewne i rozmowy pozwoliły im przetrwać ten najtrudniejszy okres.

Do naszego aresztu trafiają ludzie z całej Polski, a nawet z całego świata, więc często tracimy kontakt i nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę dziś się z nimi dzieje. Nie potrafię powiedzieć, jaki procent więźniów autentycznie się nawraca. Ale nawet gdyby to miała być jedna osoba – to warto.

Głównie żal. Zdarza się, że ktoś wychodzi na wolność i wydaje się, że bardzo dużo zrozumiał, a tymczasem któregoś dnia dowiaduję się, że znów siedzi w areszcie. Ale zdarzają się też sytuacje, które dają mi siłę do dalszego działania.

Oczywiście jest wielu takich, którzy nie chcą się zmieniać i mówią o tym otwarcie. Wychodzą z więzienia z postanowieniem, że teraz będą sprytniejsi i nie dadzą się już złapać. W celach ładują się wzajemnie złością i nienawiścią. Trudno mi powiedzieć, ile jest w tym autentycznej agresji, a ile szpanowania. Są jednak cele, w których osadzeni razem się modlą i chodzą na nabożeństwa.

To jest areszt śledczy, więc jest ciągła rotacja. Dziś ktoś jest np. w areszcie na Montelupich, a jutro jedzie do Tarnowa lub do Wadowic. Oceniam jednak, że mniej więcej jedna trzecia osadzonych regularnie przychodzi do kaplicy na nabożeństwa. Z różnych przyczyn: jedni z potrzeby ducha, inni z nudów. Jedni chcą się tylko pomodlić, inni chcą porozmawiać. Czasami nie znają modlitwy i przyznają, że po raz pierwszy są tak blisko ołtarza, ale swoją postawą okazują szacunek dla Pana Boga.

Nie, bo jak już mówiłem, w kaplicy może się spotkać tylko specjalnie wyselekcjonowana grupa, czyli ci, którzy razem siedzą w celi izolacyjnej lub razem wychodzą na spacery – oni i tak mają ze sobą kontakt.

U nas nigdy nie było żadnych bójek. Dozór nie jest potrzebny, bo jestem tu już tak długo, że wiem, kogo na co stać. Zresztą jeśli są jakieś niepokojące sygnały, to wychowawcy nie zezwalają, aby aresztant szedł w grupie do kaplicy.

Nadal bardzo ważna jest przyjaźń, prawo do życia, sprawiedliwość. W takich szczerych rozmowach oni często mi mówią, że wielokrotnie się zawiedli – na kolegach, żonie, mężu, na dzieciach. Czują się skrzywdzeni, ale nie ukrywają, że i sami krzywdzili. Bardzo często stawiam pytanie: ile bierzesz odpowiedzialności za to, że tu jesteś?

Jedni biorą, ale inni – gdy się im tłumaczy przykazania boże – z uśmiechem mówią, że ksiądz im bajki opowiada. Często mają swoistą moralność: deklarują, że są wierzący, ale równocześnie przyznają, że na wolności do kościoła chodzili tylko raz w roku – z koszyczkiem do święcenia. Mówią: "Wierzę, ale jak wyjdę z więzienia też będę kradł”. Poustawiać to wszystko na właściwym miejscu nie jest rzeczą prostą.

Utkwiła Księdzu w pamięci jakaś szczególnie trudna rozmowa?

Najtrudniejsze są zawsze po wyroku. Zadaniem kapelana jest ukazanie sensu życia, a to jest trudne jeśli ktoś dostał dożywocie lub ma perspektywę 25 lat za kratami. Taki człowiek zwykle jest załamany i gotów zrobić, to co najgorsze. Ważne jest więc, by jak najczęściej z nim być, modlić się i wskazać mu jakiś cel w życiu. Tak jak powiedział Ojciec Święty podczas wizyty w płockim w więzieniu: "jesteście skazani, ale nie potępieni”.

Zawsze jest jakaś szansa, u Pana Boga wszystko jest możliwe. W każdym trzeba widzieć człowieka.

Potrzebują zarówno wsparcia duchowego, jak i materialnego. Niektórych w areszcie nikt nie odwiedza, nie dostają paczek i pieniędzy na tzw. wypiskę. Na szczęście z pomocą przychodzi Towarzystwo Brata Alberta, które dostarcza kawę, herbatę, książki, które później rozdaję. Ponieważ wielu łaknie kontaktu z "wolnością”, zapraszam też na spotkania z nimi różnych ludzi, np. młodzież oazową czy chór kameralny. Niedługo będziemy mieli w areszcie kolędę. Przyjdą klerycy, siostry zakonne i młodzież z różnymi instrumentami muzycznymi. Będziemy chodzić od celi do celi – śpiewać kolędy, dzielić się opłatkiem, składać życzenia i rozmawiać.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pójdę tam, gdzie mi otworzą celę
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.