Posłuszeństwo nie odbiera małżonkom wolności

Agnieszka i Tomek / "eSPe"

Słownik języka polskiego definiuje posłuszeństwo jako „poddanie się czyjejś woli, karność, subordynację”. Można by się zastanawiać, czy jest miejsce na taką postawę w małżeństwie. Od razu bowiem rodzi się myśl, że to już blisko ubezwłasnowolnienia. Ale to pierwszy odruch, który daleki jest od prawdy.

Gdy patrzymy na nasze małżeństwo, coraz mocniej dostrzegamy, że ono właśnie na fundamencie posłuszeństwa jest budowane. Co ciekawe, zauważamy, że dziś nie bylibyśmy razem, gdyby nie posłuszeństwo podszeptom Ducha Świętego. Obydwoje podjęliśmy w pewnym momencie swojego życia decyzje dla innych zupełnie niezrozumiałe, wręcz irracjonalne. Bo jak inaczej patrzy się na kogoś, kto mając stałą pracę, dobrą opinię, miejsce zamieszkania, porzuca to nagle, by zamieszkać w wynajętym pokoju (nawet nie mieszkaniu) i rozpocząć pracę w dopiero tworzonej instytucji. Albo jak ocenia się człowieka, który po kilku latach rzetelnej pracy, będąc osobą szanowaną przez dyrekcję i współpracowników, nagle postanawia to miejsce porzucić, by zacząć wszystko od nowa. Każde z nas kiedyś taką decyzję podjęło. I nie była ona wynikiem poszukiwania nowych wrażeń. To były decyzje trudne, ale i głęboko przemodlone. Co więcej – każde z nas miało poczucie pewności, że podjęta decyzja jest słuszna, mimo iż po ludzku wydawała się nonsensowna. Gdyby nie to, że każde z nas zaufało głosowi Ducha Świętego (jesteśmy pewni, że ten głos to odpowiedź na modlitwę), nie mielibyśmy możliwości, by się spotkać.

A dziś – dziś posłuszeństwo obecne w naszym życiu przedstawić można za pomocą dwóch linii: wertykalnej i horyzontalnej. Wertykalna odpowiada relacji między nami – małżonkami a Bogiem, horyzontalna zaś stawia nas – małżonków – względem siebie. Co więcej – oba te wymiary muszą się uzupełniać, obie te linie muszą się przecinać.

Wkraczając na wspólną drogę, każde małżeństwo ma wiele planów, wyobrażeń co do dalszego życia. Nie inaczej jest z nami. Gdzieś w przyszłości – bardziej lub mniej określonej – widzimy nasz dom otoczony ogrodem, w ogrodzie nasze dzieci – rozbrykane i wesołe, no i wreszcie siebie samych – zdrowych i pełnych sił do tego, by udźwignąć obowiązki codzienności. I wokół tych wyobrażeń skupiają się nasze działania. Ale to są nasze plany i nasze wyobrażenia. Budowane tak po ludzku, w świetle nam dostępnej perspektywy. Ważne jest jednak to, że te marzenia, pragnienia – aby mogły być realizowane – powędrować muszą nieco dalej, zderzyć się muszą z Bożą perspektywą. Ta zaś otwiera się przed nami w przestrzeni modlitwy.

Abyśmy mogli na co dzień doświadczać pokoju i nawzajem się tym pokojem obdarzać, konieczna jest nam obojgu świadomość, że kroczymy drogą, która wiedzie nieco dalej niż tylko do ziemskiego szczęścia i tu doznawanych radości. Dlatego te nasze plany – po ludzku piękne – przedstawiamy na modlitwie Bogu, uznając, że Boska perspektywa buduje szczęście trwalsze i pełniejsze. Uczymy się oboje ufności, że to, co powierzone Bogu i przez Niego pokierowane, jest dobrem większym. Choć trudnym czasami do zaakceptowania – bo odległym od naszych planów czy wyobrażeń. I to jest ten pierwszy wymiar posłuszeństwa w małżeństwie. Posłuszeństwa, które realizujemy przez codzienną wspólną modlitwę i powierzanie Bogu wszelkich spraw – od tych najbardziej prozaicznych po najbardziej złożone. Nie oznacza ono rezygnacji z własnych planów, bierności i oczekiwania na to, że jakoś to będzie. To raczej dążenie do realizacji swych pragnień, z pełnym przekonaniem, że nad całością czuwa Ktoś jeszcze – Ktoś, kto przy naszym otwarciu odpowiednio pokieruje naszymi decyzjami.

Co natomiast z linią horyzontalną i posłuszeństwem wobec siebie nawzajem? Gdzieś podświadomie widzi się tu żonę w roli apodyktycznej matki i męża w roli ojca, wymagającego bezwzględnie karności. Nie na tym chyba jednak polega posłuszeństwo małżonków względem siebie. Z racji tego, że linia tego posłuszeństwa przecina się z linią wertykalną, to i ona zmierza w kierunku dalszym niż tylko ziemski. Nie chodzi zatem o to, byśmy nieustannie ze sobą walczyli, kto w danej sprawie ma rację i kto wygrywa (choć, oczywiście, nieustannie takie pokusy się pojawiają). Nie chodzi też o to, by ustalić, kto w domu rządzi, a kto jest wyznaczony do roli wykonawcy poleceń.

Posłuszeństwo tak w relacji do Boga, jak i w relacji między nami dwojgiem opiera się przede wszystkim na zaufaniu. To przecież my jesteśmy najbliżej siebie i my siebie najgłębiej poznajemy. I jeśli któreś z nas zwraca uwagę drugiemu, napomina, to nie po to, by uprzykrzyć mu życie, albo zamanifestować własną przewagę, ale po to, by pomóc się poprawiać, by pomóc w pracy nad własnymi słabościami. Pewne jest to, że tak rozumiane posłuszeństwo wymaga od nas obojga głębokiej otwartości, a przede wszystkim zrozumienia wrażliwości tej drugiej osoby. Łatwo tu przecież zranić, powiedzieć coś nie tak, nie takim tonem, z nie takim spojrzeniem. Ale jeśli intencja jest szczera i czysta, to takie niezrozumienie udaje się wyjaśnić.

Posłuszeństwo nie odbiera nam, małżonkom, wolności. Ono do tej wolności prowadzi, na nią prawdziwie otwiera.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Posłuszeństwo nie odbiera małżonkom wolności
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.