Skandal w Kościele Benedykta
„W imieniu Kościoła wyrażam wstyd i wyrzuty sumienia” – tak bił się w pierś Benedykt XVI w liście napisanym do ofiar księży pedofilów w Irlandii. Papież stanowczo napiętnował winnych molestowania seksualnego i bicia dzieci w instytucjach kościelnych oraz zrugał tuszujących afery biskupów. Choć jego słowa dla wielu stały się symbolem przełomu w stosunku Watykanu do pedofilii w szeregach księży, niektórym Irlandczykom papieska interwencja wydała się niewystarczająca. Zabrakło im skierowania do ofiar prośby o wybaczenie, a także podania recepty, w jaki sposób wykorzenić grzech pedofilii w Kościele. Irlandia nie jest bowiem ewenementem. Wcześniej podobne skandale wybuchły w Stanach Zjednoczonych, Austrii, Holandii, Szwajcarii oraz we Włoszech. W ostatnich natomiast tygodniach prawdziwe trzęsienie ziemi nawiedziło Niemcy i rodzimy Kościół Benedykta XVI.
Lista tamtejszych ośrodków katolickich, w których duchowni dopuszczali się rożnego rodzaju wykroczeń i przestępstw – od bicia różańcem i straszenia piekłem po napastowanie seksualne podopiecznych w gimnazjach, internatach oraz kościelnych chorach – po prostu poraża. Figurują na niej również najbardziej zacne instytucje, w tym między innymi znane gimnazja: jezuickie w St. Blasien (Szwarcwald) i benedyktyńskie w Ettal (Bawaria).
Jak dotąd już kilkunastu wychowanków przyklasztornego Gimnazjum św. Błażeja przyznało, że w latach 80. było wykorzystywanych seksualnie przez jezuitów. Ich oświadczenia zakończyły ponad dwie dekady całkowitego milczenia. Wiemy również, że kilku z nich nie poradziło sobie z psychicznym balastem i popełniło w tym okresie samobójstwo. Z kolei we wzorcowym internacie najstarszego klasztoru w Niemczech w Ettal przestępcze praktyki wydały się, gdy za mury klasztoru – po raz pierwszy w jego tysiącletnich dziejach – wkroczyli policjanci. Trop wiódł do dziesięciu zakonników, którzy w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat molestowali, bili i poniżali swoich podopiecznych. W tym samym czasie do prokuratury zgłosiło się sto dwadzieścia ofiar przemocy mnichów. „Moje pierwsze doświadczenie seksualne to ejakulacja ojca P. na moich plecach” – oświadczył jeden z mężczyzn (dziś czterdziestosiedmioletni). „Czterdziestu uczniów stojących w szeregu i po kolei bitych po plecach i pośladkach, aż do połamania kija” – brzmiało doniesienie kolejnego poszkodowanego. Do prokuratury zgłosił się również zakonnik, który był gwałcony przez współbrata. U innego mnicha znaleziono przegrywane z Internetu filmy o treści pedofilskiej (to nie wszystko: ów benedyktyn umieszczał w sieci spreparowane zdjęcia swoich podopiecznych, przedstawiające ich w homoseksualnych pozach). Śledztwo ujawniło także sadystyczne skłonności klasztornych pedagogów. Jeśli uczeń otrzymał od rodziców paczkę żywnościową, przejmował ją jego bezpośredni przełożony, na oczach wszystkich wyciągał z niej smakołyki, wkładał je sobie do ust, pozostawiając resztki upokorzonemu podopiecznemu.
Kiedy w styczniu ujawniono praktyki zakonników z opactwa w Ettal, ruszyła lawina zgłoszeń dalszych ofiar przemocy. W czasie następnych kilku tygodni na mapie Niemiec przybywało, raz za razem, skompromitowanych niecnymi praktykami wobec swoich podopiecznych gimnazjów, internatów czy chórów kościelnych. Do tej pory przestępstwa ujawniono w dwudziestu (z dwudziestu siedmiu) niemieckich diecezji. Wszędzie obowiązywał ten sam mechanizm: w trosce o dobre imię Kościoła przełożeni kryli swoich podwładnych. Poza mury kościelnych instytucji nie wydostawało się nic.
Szczególnym wstrząsem okazało się ujawnienie przypadków pedofilii i stosowania kar cielesnych w latach 1958–1973 przez dwóch duchownych w najstarszym, a zarazem najsłynniejszym chłopięcym chorze kościelnym na świecie, działającym przy katedrze w Ratyzbonie. Wbrew temu, co sądzono wcześniej, przestępczy proceder kwitł tam w najlepsze również po ich zwolnieniu. Jeden z byłych chórzystów zeznał w prokuraturze, że jeszcze w latach 90. był regularnie gwałcony w internacie przez starszych wiekiem kolegów, a w mieszkaniu prefekta dochodziło do stosunków analnych między chórzystami. „Panujący w chorze totalitarny system przemocy był przenoszony niżej”, brzmiało jego résumé. Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że w latach 1964– 1994 „Ratyzbońskie Słowiki” prowadził ks. Georg Ratzinger, brat papieża Benedykta XVI. Osiemdziesięciosiedmioletni dziś prałat zapewnia, że choć podczas podroży koncertowych chłopcy opowiadali mu o nadużyciach seksualnych, „ich relacje nie wzbudziły w nim konieczności sięgnięcia po środki zaradcze”. Wiedział także i o tym, że dyrektor internatu „często z błahych powodów uderzał podopiecznych w policzek”, ale „skala tych gwałtownych metod nie była mu znana”. „U nas w domu nie mówiło się o tym”, dodał. Tymczasem choleryczny dyrektor miał zwyczaj rzucania krzesłem w chłopców i regularnego wymierzania kar przez okładanie winnego kijem. Georg Ratzinger przyznał się, że sam w porywie gniewu policzkował nastoletnich śpiewaków, rzucał w nich krzesłami, i to tak zapalczywie, iż kiedyś wypadła mu nawet dentystyczna proteza.
Opinia publiczna w Niemczech domaga się od Benedykta XVI przeproszenia w imieniu Kościoła ofiar przestępstw. Wiceprzewodniczący Bundestagu Wolfgang Thierse oświadczył, że „taki gest byłby więcej wart niż nawet najwyższe odszkodowanie za straty moralne”. Tym bardziej, że Josepha Ratzingera – w czasie, gdy piastował on urząd biskupa Monachium – obciąża zgoda na przeniesienie podejrzanego o pedofilstwo księdza z diecezji Essen do jednej z bawarskich parafii. Już za plecami kardynała jego wikariusz generalny skierował owego księdza do pracy duszpasterskiej, podczas której ten rychło powrócił do praktyk seksualnego molestowania chłopców. Odpowiadało to obowiązującej od 1962 roku watykańskiej dyrektywie Crimen sollicitationis nakazującej biskupom diecezjalnym poufne traktowanie przypadków pedofilii wśród księży i zmuszającej ofiary pod groźbą ekskomuniki do milczenia. W 2001 roku kardynał Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary utrzymał w mocy te postanowienia, przyznając kierowanej przez siebie instytucji prawo ingerencji w poszczególnych przypadkach.
Większość biskupów niemieckich opowiada się za współpracą z prokuraturą i szybkim wyjaśnieniem przypadków pedofilii popełnionych przez przestępców w sutannach. Krzykliwa mniejszość woli jednak zachować dotychczasową autonomię Kościoła i trzymać państwowych urzędników z dala od swoich spraw. Ustami biskupa Ratyzbony Gerharda Mullera oskarżyła ona media o prowadzenie antykatolickiej kampanii. Jako głównych oskarżonych wskazała nie pedofilskich księży, lecz… rewolucję kulturową 1968 roku, winną „rozerotyzowania społeczeństwa”. Taką retoryką twardogłowi dolewają tylko oliwy do ognia, radykalizując przeciwników, którzy z kolei uważają, że samooczyszczenie Kościoła to za mało. W samych Niemczech ludzie sceptycznie podchodzący do wewnętrznej odnowy Kościoła wskazują na fakt, że po skandalach pedofilskich w Stanach Zjednoczonych ordynariusz szczególnie skompromitowanej diecezji bostońskiej kardynał Bernard F. Law ustąpił wprawdzie ze stanowiska (udowodniono mu, że krył księży pedofilów przed prokuraturą), ale potem powierzono mu zaszczytną godność archiprezbitera rzymskiej Bazyliki Santa Maria Maggiore, co wielu uważa za jego rehabilitację.
Fakt, że w prasie i telewizji niemal codziennie pojawiają się doniesienia na temat skandalów w Kościele, sprawia jednak, że w społeczeństwie powstał nieco przesadny obraz nadużyć duchowieństwa. Koryguje go kryminolog z Hannoveru Christan Pfeiffer. Na 138 tysięcy przypadków napastowania małoletnich w latach 1995–2009 w Niemczech jedynie 0,1 procent przypada na duchownych. Zatem, zdaniem Pfeiffera, „Kościół katolicki stoi wobec problemu jakościowego, a nie ilościowego”. Jego przyczyn katolicy świeccy upatrują w obowiązkowym celibacie duchownych. Przyciąga on w dużym stopniu mężczyzn, którzy pod dachem kościoła mogą uniknąć konfrontacji z własną zaburzoną seksualnością, a w zamian za deklarację seksualnej abstynencji uzyskują aprobatę, status i niezłe pieniądze. Tyle tylko, że ten, kto jest seksualnie niedojrzały (także do prawdziwej abstynencji), szybko ulegnie presji własnej seksualności. Według Eugena Drewermanna, niemieckiego teologa i psychoterapeuty, także duchowni nie będący pedofilami cierpią na nerwice na tle seksualnym, co otwiera drzwi patologii i charakterologicznym dewiacjom. Celibat rodzi jeszcze jeden, poważniejszy problem. Tuszowanie afer przez biskupów w imię zachowania twarzy zdaje się mieć związek z wysokimi wymaganiami, jakie w kwestii moralności seksualnej przed wiernymi stawia Kościół.
Zrozumiałe jest więc, że skandal pedofilski nad Renem wzmocnił rezonans toczonej od lat debaty nad zniesieniem celibatu. Skandal stał się wodą na młyn dla pierwszego dysydenta Watykanu Hansa Kunga. Teraz ten były kolega kardynała Ratzingera z uniwersytetu w Tybindze powtarza, że celibat tworzy sprzyjający klimat dla stosowania przemocy przez katolickich duchownych. I podpiera się swoim koronnym argumentem, iż zniesienie bezżeństwa nie oznaczałoby rewolucji dogmatycznej, gdyż celibat wprowadzono w średniowieczu w celu uporania się z kwestią dziedziczenia kościelnych włości.
Za otwartą dyskusją o celibacie opowiadają się, za przykładem Kunga, nie tylko wydziały teologiczne europejskich uniwersytetów czy oddolne ruchy katolików świeckich jak niemiecki „Wir sind Kirche”, ale także część hierarchów. „Zmieniło się społeczeństwo i czasy, w których żyjemy”, argumentuje arcybiskup Salzburga Alois Kothgasser. Tego samego zdania jest wiedeński kardynał Schonborn, który stolicę arcybiskupią przejął po skompromitowanym molestowaniem seksualnym kardynale Hansie Groerze. Z kolei hamburski biskup pomocniczy Hans-Jochen Jaschke sugeruje możliwość współistnienia w Kościele żonatych i nieżonatych księży. Podług rzymskiego dziennika „La Repubblica” watykańska Kongregacja ds. Duchowieństwa pod przewodnictwem kardynała Claudio Hummesa w największej tajemnicy sonduje kwestię zniesienia celibatu. Już w trakcie Synodu Biskupów w 2005 roku część hierarchów zainicjowała dyskusję o dopuszczeniu do kapłaństwa mężczyzn, którzy wychowali dzieci i jako sprawdzeni ojcowie cieszą się szacunkiem w swoich lokalnych społecznościach. Benedykt XVI uciął wówczas nabierającą rumieńców debatę. Byłoby jednak nieprawdopodobnym zrządzeniem losu, gdyby to akurat pedofilski skandal w jego rodzimym Kościele przesądził o zmianie nastawienia konserwatywnego papieża do celibatu.
Skomentuj artykuł