Wjeżdża pociąg, to wsiadam
Beata Szydło, prawa ręka Jarosława Kaczyńskiego - silna kobieta z górniczej gminy Brzeszcze.
W rozkwicie wakacji skromne biuro na osiedlu Paderewskiego w Jawiszowicach - obok solarium, optyka i dentysty - zmieniło się w siedzibę wiceprezeski największej partii opozycyjnej. Przemiana zaszła bez pompy, bo posłanka pompy nienawidzi.
Na drzwiach toalety na piętrze, gdzie działa biuro, nadal wisi kartka "Klucz w solarium", a nad wejściem do budynku, między pstrokatymi szyldami - tabliczka: "Punkt obsługi wyborców bliżej ludzi". Tubylcy wierzą, że to się nie zmieni.
Ci, którzy jej nie znają, sądzą, że prawa ręka Jarosława Kaczyńskiego jest "niewiastą wśród talibów", "owcą wśród wilków prowadzących wojnę". Ostrzyżona na krótko Beata Szydło na pewno ich zaskoczy. W zdominowanej od stu lat przez górników gminie Brzeszcze nieraz dowiodła, że potrafi być stanowcza - i twarda. Może nawet twardsza od prezesa.
Z okna biura widać skrzyżowanie i drogowskaz: "Pszczyna". Sąsiednie miasteczko oddziela od Brzeszcz mrowie malowniczych stawów oraz wąska tutaj - raczej łącząca niż dzieląca - Wisła. Na wschód od niej rozciąga się kraina Beaty Szydło, za rzeką leży ląd Tomasza Tomczykiewicza. 22 lipca Szydło została wiceprezesem PiS, dwa dni później Tomczykiewicza wybrano na szefa Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
Szydło i Tomczykiewicz cenią się nawzajem - i prywatnie lubią. On ma dwoje dzieci, jego żona jest nauczycielką; ona ma dwóch synów, jej mąż jest nauczycielem. Tuzin lat temu 37-letni wówczas Tomczykiewicz został burmistrzem rodzinnej Pszczyny, a o dwa lata młodsza Szydło - burmistrzem rodzinnych Brzeszcz. Dwa miesiące później, w wyniku reformy administracyjnej, znaleźli się w dwóch różnych regionach (wcześniej obie gminy leżały w Katowickiem). Był to jednak ciągle ten sam mikroświat, rozdzielony jedynie strużką Wisły.
Połączony siecią mostów - i podobieństw.
Więcej
Jako burmistrzowie mieli u siebie po jednej kopalni. Dyrektorzy KWK "Brzeszcze" i KWK "Czeczott" przez lata trzęśli okolicą. W III RP górnictwo popadło w długi i zajęło się ratowaniem siebie samego, co dla górniczych gmin oznaczało upadek: kultury, sportu, turystyki, wczasów, socjału, remontów dróg, szkół itp. Trzeba było znaleźć gospodarzy, którzy temu zaradzą, nauczą aktywności - bez oglądania się na kopalnię.
Szydło i Tomczykiewicz odegrali taką właśnie rolę. Oboje ukończyli podyplomowe studia w Szkole Głównej Handlowej, żeby mieć lepsze pojęcie o samorządzie i gospodarce. Szydło, przed przystąpieniem Polski do Unii, dołożyła do tego podyplomówkę: "Zarządzanie terytorialne w procesie integracji europejskiej".
Twardzi górnicy uważali ją początkowo za maskotkę, owieczkę, którą łatwo będzie manipulować. Pokazała im, że jej otwartość i nastawienie na dialog ze wszystkimi nie mają nic wspólnego z miękkością czy "babskim rozmemłaniem". Zespół pod jej okiem wypracowywał koncepcje, ale to ona podejmowała decyzje. I z całą stanowczością dążyła do realizacji kolejnych zadań.
- Ujawniał się jej ukryty wcześniej talent przywódcy stada - mówi jej przyjaciel Janusz Szczęśniak, starosta chrzanowski.
Szydło i Tomczykiewicz wyzwolili po obu stronach Wisły niebywałe pokłady ludzkiej aktywności, tworzyli, budowali. Wyborcy to docenili w kolejnych wyborach. Gospodarze nie chcieli być jednak wiecznie burmistrzami. Pragnęli więcej. Ale nie "więcej wziąć", tylko - "więcej zrobić".
- Beata to nie człowiek od przecinania wstęg. Nienawidzi tego! - podkreśla Janusz Szczęśniak. - Kocha pracę u podstaw.
Przed wyborami parlamentarnymi 2005 roku gruchnęła wieść, że "ekipa Szydłowej, skupiająca całą władzę gminy Brzeszcze, chce wstąpić do partii". Jakiej? Tomczykiewicz był już wtedy od czterech lat posłem PO, a od dwóch - regionalnym szefem tej partii. Ale po małopolskiej stronie rządzili inni.
Jarosław Gowin, w owym czasie bezpartyjny kandydat PO do Senatu, słyszał, że pani burmistrz próbowała dostać się na listę Platformy. Potwierdzają to oświęcimscy działacze tej partii. Beata Szydło przyznaje jedynie, że proponowano jej, by utworzyła gminne koło PO w Brzeszczach. Dodaje, że bliżej jej było do PiS. Zresztą wierzono wtedy w powyborczy PO-PiS.
Od 2002 roku zasiadała w sejmiku województwa z ramienia Wspólnoty Małopolskiej Marka Nawary, z Romanem Ciepielą, Jerzym Fedorowiczem, Witoldem Kozłowskim i Andrzejem Sasułą.
- Wspólnota powstała, bo słowo "partia" źle się kojarzyło. Chodziło też o to, by nie wciągać samorządów w polityczne spory na górze - wspomina Teresa Jankowska, szkolna koleżanka Beaty Szydło, która zastąpiła ją najpierw na stanowisku szefa ośrodka kultury, a potem - burmistrza; brzeszczanie mieli szczęście: oto ujawnił się kolejny wybitny talent do sprawnego kierowania górniczo-wiejską gminą - i znowu babski; co zabawne, bywało, że obie panie mylono z uwagi na fryzurę.
Beata wiedziała, że jeśli w wyborach do Sejmu nie trafi na listę poważnej partii, nie ma szans. - Rozmawiałyśmy o zaangażowaniu w politykę. Była gotowa - ciągnie Jankowska.
Oświęcimscy liderzy PO bali się, że charyzmatyczna burmistrz zagrozi ich pozycji; nie zaproponowali jej startu. A Zbigniew Ziobro zaoferował drugie miejsce na liście PiS, za Pawłem Kowalem, współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego. W 2005 roku brzeszczanka zdobyła 14,5 tys. głosów, najwięcej w całym okręgu. O 2 tys. więcej niż Kowal i o 2,5 tys. więcej niż lider listy PO Paweł Graś z sąsiednich Kęt. O trzy długości wyprzedziła Janusza Chwieruta, szefa oświęcimskiej PO.
Brzeszcze zyskały pierwszego w historii posła (kobietę!). A każdy mieszkaniec był i jest przekonany, że to PiS zawdzięcza świetny wynik i pozycję Beacie Szydło, a nie na odwrót.
Buty
Przekonanie to wzmacnia fakt, że lokalni przywódcy PiS, jak działacze PO, nie chcieli przyjąć Beaty Szydło w swe szeregi. - Był taki niechlubny epizod w moim życiu, kiedy Beata z kilkuosobowym zapleczem zjawiła się u nas w celu zapisania się, a myśmy się nie zgodzili. Mam nadzieję, że pani prezes nie ma o to do mnie żalu. Byłem młody. Dostrzegły ją tęższe głowy - wspomina Zbigniew Starzec, szef oświęcimskiego PiS.
Nigdy o tym nie rozmawiali. - W ogóle nie dała mi odczuć, że coś takiego miało miejsce - mówi z uznaniem Starzec.
- Nie jestem pamiętliwa - śmieje się Beata Szydło.
Wszyscy podkreślają, że to ważna cecha jej charakteru. Nie szufladkuje ludzi, nie kieruje się urazami. - Używa siły argumentu, a nie argumentu siły - precyzuje Janusz Szczęśniak.
- Otwarty na dialog człowiek środka - opisuje Stanisław Rydzoń, poseł SLD.
- Zawsze postrzegałem ją jako osobę umiarkowaną - dodaje Janusz Chwierut, poseł i lider lokalnej PO.
Dwaj ostatni sądzą, że to się zmieni. Beata Szydło przestała być zwykłym posłem. Nie może milczeć w głośnych sprawach. Musi prezentować stanowisko partii, mówić jak prezes.
- A obowiązuje wojownicza retoryka - mówi poseł SLD.
- Ona zaostrzyła język. Weszła w buty PiS - uważa poseł PO.
- Ależ ja w tych butach od dawna chodzę! Odkąd jestem w PiS - odpowiada z uśmiechem Beata Szydło.
Myślenie
W zeszłym tygodniu założyła jednak ulubione trapery, by połazić po Tatrach. Jak zawsze - z rodziną: mężem Edwardem oraz synami 18-letnim Tymoteuszem i o dwa lata młodszym Błażejem, uczniami krakowskiego Liceum Pijarów.
Postawnego Edwarda z Wielopola Skrzyńskiego pod Rzeszowem (skąd Tadeusz Kantor) poznała na UJ. Etnografia zdawała się elitą: piętnaście osób, trzeba było być wiecznie przygotowanym do zajęć. Coś dla niej. - W latach 1982-88 była to oaza wolności. Wybitni profesorowie uczyli nas myśleć - opowiada. I z ognikami w oczach wspomina historię sztuki z Tadeuszem Chrzanowskim, filozofię z Józefem Tischnerem...
Edward był kapitanem reprezentacji szczypiornistów, a na praktykach w Zubrzycy Górnej przewodził drużynie piłkarskiej. - I zabrał do niej mnie - śmieje się Beata Szydło, wtedy - Kusińska. - Żadne tam fory. Po prostu dobrze grałam.
- Miała świetne wyniki w nauce i w sporcie - przyznaje Teresa Jankowska. Chodziły do równoległych klas w najstarszej podstawówce w Brzeszczach, "Jedynce" im. Staszica. Motto szkoły to słowa patrona: "Równość, wolność i własność są najpotrzebniejszym i najprostszym wnioskiem z praw człowieka". Oraz: "Bądź sobą dla siebie, człowiekiem dla świata". Rdzenni brzeszczanie - jak Beata - mocno w to wierzą.
Matka, pracownica opieki społecznej i pożeraczka książek, obdarzyła ją społeczną wrażliwością i miłością do literatury. Ojciec, górnik, dorzucił do tego pracowitość i obowiązkowość.
Klub '63
Pewnego razu "Jedynce" brakowało reprezentantki w zawodach tenisa ziemnego. Tydzień przed turniejem Beata wzięła do ręki rakietę - i nauczyła się grać. Na tyle, by wygrywać mecze.
- Wierzy w zwycięstwo i umie zwyciężać - mówi Starzec.
W drużynie Edwarda była zawodnikiem, ale w kole naukowym etnografów - przewodniczącą (on - zastępcą). Pobrali się w 1987 roku, mieszkali w bursie. W 1992 roku urodził się Tymek, potem Błażej. Beata robiła studia doktoranckie na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UJ i pracowała w dziale folkloru Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. - Doktoratu przy dwójce małych dzieci nie dałam rady obronić. To jedyna rozpoczęta rzecz, której nie skończyłam. Ale skończę - zapowiada.
Musieli zdecydować, które z nich będzie politykiem. Edward, nauczyciel w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym, dyrektor Społecznej Szkoły Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu, znał liderów centroprawicy. Został radnym powiatu. Jednak doszedł do wniosku, że Beata ma lepsze predyspozycje. Dwóch polityków w rodzinie to za dużo. Ktoś musi zająć się domem, dziećmi. Na co dzień.
W połowie lat 90. wrócili do Brzeszcz, mają duży dom w Przecieszynie i hektarowe gospodarstwo. Beata znalazła pracę bliżej. - Edek znał Kazika Poznańskiego, ówczesnego burmistrza Libiąża - opowiada. - Ten chciał reanimować centrum kultury, porzucone przez kopalnię. Wszystko trzeba było stworzyć od zera. Zebrała się młoda ekipa. Uznałam, że może być ciekawie. W Krakowie tkwiłam za długo, zrobiło się zbyt spokojnie.
Szef libiąskiego centrum Tomasz Kikla wprowadził nowoczesne metody zarządzania i zasady podpatrzone za granicą. Stworzyli prężne centrum, wymyślili ważne imprezy. Można się było wiele nauczyć. Dzięki temu Beata wygrała dwa lata później konkurs na dyrektora ośrodka kultury w Brzeszczach. Gdzie trzeba było wszystko stworzyć od zera... Idealnie.
Półtora roku później Adam Bilski, lider oświęcimskiej centroprawicy, znajomy Edwarda, zaproponował jej start w wyborach do Rady Powiatu. Potem startujący z listy Bilskiego kolega z podstawówki, jej rocznik - stąd nazwa kręgu współpracowników Beaty: "Klub '63" - górnik Zdzisław Filip, działacz rozlicznych stowarzyszeń, przyszedł do ośrodka kultury z propozycją: może byś została burmistrzem?
- Przekonywał, że gdy pociąg wjeżdża na peron, trzeba do niego wsiąść - wspomina posłanka. - I tak robię: wsiadam.
Lans
Została najmłodszym burmistrzem w Małopolsce. Pierwszą kobietą na czele gminy górniczej. Znów trzeba było budować od zera. Tworzyły się powiaty, regiony, Brzeszcze z rubieży Katowickiego trafiły do Małopolski. Do stolicy daleko. A jednak to gmina zarządzana przez Beatę zrealizowała pierwszy projekt wojewódzko-gminny: rondo, które ułatwiło życie mieszkańcom i przyjezdnym. Potem były kolejne inwestycje.
Kierowane po nowemu przez Teresę Jankowską centrum kultury rozpełzło się po mieście i wioskach - do ludzi. Nie, żeby im coś darmo dawać. Lecz po to, by pomóc im się organizować i działać. Szybko się tego nauczyli. I docenili gospodarza. Nie od przecinania wstęg i gadania. Tylko od konkretów.
Więc kiedy w końcu uczynili swoją burmistrz posłem i ujrzeli tabliczkę nad drzwiami jej lokalnego biura: "Punkt obsługi wyborców bliżej ludzi" - wiedzieli, że to nie jest puste hasło. W wyborach 2007 roku Beata Szydło dostała o 6 tys. głosów więcej. I zapewniła PiS-owi połowę mandatów w okręgu.
- Pracował na to cały sztab społeczników. Bo polityka jest jak piłka, grą zespołową - mówi posłanka.
- Drużyna potrzebuje kapitana, który nie tylko zagoni do roboty, ale także da przykład. A Beata jest pracowita, świetnie zorganizowana, życzliwa i lojalna - wylicza Janusz Szczęśniak.
- Oddana, pracuje dużo i ciężko - mówi Zbigniew Starzec.
Z niedowierzaniem czytali bloga europosła PiS Marka Migalskiego: "Nic nie robiłeś? No to masz awans! Żebyś następnym razem też nic nie robił..." . W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" wyjaśnił, że chodzi o Szydło, o której wcześniej nie słyszał. Co może "świadczyć o tym, że wiceprezesem partii (...) może zostać każdy jej członek".
Brzeszczanka odpowiedziała dowcipnym zaproszeniem na rozmowę służącą wzajemnemu poznaniu. "Ja też na tym skorzystam, gdyż jak do tej pory miałam okazję zapoznać się jedynie z Pańskimi lansami medialnymi" - napisała, dedykując oponentowi bajki Krasickiego: "Paw i orzeł" oraz "Owieczka i pasterz".
Pięknie
Przeżyła totalną nawałnicę medialną (czego nie lubi, ale rozumie, że musi), pracowite dyżury w warszawskiej centrali, by w końcu wyjechać z bliskimi w upragnione Tatry. Miała czas pomyśleć. Na przykład o programie gospodarczym PiS.
Ślęczały nad nim wcześniej Aleksandra Natalli-Świat i Grażyna Gęsicka. - Z Olą pracowałam w komisji finansów, wiele się od niej nauczyłam - mówi skromnie wiceprezes. Mało kto wierzy, że będzie umiała zastąpić tragicznie zmarłe koleżanki. Ale ona przecież "od zawsze" udowadnia niedowiarkom - że umie.
W partii cieszy się szerokim, ale raczej cichym poparciem wszystkich, którzy - jak ona - zaczynali w samorządzie. - Patrzy na Polskę naszymi oczami i czuje, że sprawy z pierwszych stron gazet nie mają w terenie aż takiego znaczenia - mówi jej stronnik. Jego zdaniem "partyjne doły liczą, że pomoże przywrócić rozchwianemu po wyborach PiS-owi spokój i równowagę". Chodzi o "mniej agresji, więcej konkretów".
Niektórym marzy się nawet powrót do idei PO-PiS-u. Sądzą, że Szydło, która potrafi jeździć ekspresem do Warszawy w towarzystwie Janusza Chwieruta i Stanisława Rydzonia oraz współdziałać z nimi w ważnych dla regionu sprawach, pociągnie partię w tym kierunku. Bo... "zgoda buduje".
- PO-PiS to dzisiaj mrzonka - odpowiada Beata Szydło. - Był możliwy kilka lat temu, teraz obie partie zbyt wiele dzieli.
Natura świetnie obrazuje ów podział. Po ostatnich ulewach między "krainą Szydły" a "królestwem Tomczykiewicza" powstało olbrzymie rozlewisko. Po zachodniej stronie podwyższono wały - o metr. Nie da się tego wszystkiego przeskoczyć paroma susami.
Wody kiedyś opadną, ale granica przecież pozostanie.
- Bez granicy powstałby jakiś nowy PZPR - śmieje się wiceprezes PiS. - To nie byłoby zdrowe. Można, a nawet trzeba się różnić. To twórcze. Wierzę, że można się różnić pięknie.
Źródło: Wjeżdża pociąg, to w niego wsiadam, www.dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł