Za Chiny ludowe

Budowa węzła autostrady A2 w Wiskitkach (fot. PAP/Paweł Supernak)
Zbigniew Bartuś / "Dziennik Polski"

Krakowski hotel był dla Azjatów przyczółkiem w Unii. Mieli stąd wyruszyć na podbój Polski i Europy, namieszać w budowlanym świecie, zarobić miliardy, jak w Azji i Afryce. Nie wyszło. Europejscy budowlańcy, po cichu, świętują.

Przed wejściem do największego w Krakowie centrum kongresowego - na pięć tysięcy osób! - miały od ponad roku parkować limuzyny z chmarami gości. Na razie leży tu wielka fura ziemi, gruzu, żelastwa i śmieci.

Do środka lśniącego kolosa przy

Orzechowej, rzut kamieniem od centrum handlowego "Zakopianka", można wskoczyć ponad błotem albo przejść po chybotliwej desce. Z mroku wyłania się tysiąc zwisających z sufitu kabli, plątanina rur, wszędzie worki, puszki, butle, metalowe i kamienne elementy.

W przepastnej sali na parterze, gdzie wiosną obradować miało ponad dwa tysiące osób, nieosłonięte instalacje tworzą obraz z filmu science fiction. Na ustawionym pośrodku rusztowaniu uwija się jeden instalator. W bliźniaczej auli na piętrze, pod równie gigantycznym - i rozbebeszonym - stropem, nie ma nikogo. W całym obiekcie, na pięciu tysiącach metrów kwadratowych powierzchni dla biznesu oraz w części hotelowej dla 420 gości, pracuje w sumie pięciu Chińczyków.

Może się to wydawać dziwne, bo na wpół upadła żółta tablica przy wjeździe na plac budowy informuje, iż wykonawcą obiektu jest "China Overseas Engineering Group Co. Ltd. (COVEC Poland)", czyli polski oddział potężnej korporacji budowlanej COVEC, należącej do chińskich kolei państwowych. Jako inwestor figuruje tu Ogólnokrajowa Spółdzielnia Turystyczna (OST) "Gromada", która kilka lat temu zawarła z Chińczykami pionierski w Unii Europejskiej kontrakt. Azjaci obiecali, że w dwa lata za 10 milionów dolarów zbudują w Borku Fałęckim "Hotel Centrum Konferencyjne Gromada", cudo, za sprawą którego Kraków zaistnieje wreszcie na kongresowej mapie świata.

- Kontrakt został podpisany zanim COVEC wygrał przetarg na budowę odcinka autostrady A2 z Warszawy do Łodzi. To miał być przyczółek i poligon doświadczalny Chińczyków w Unii Europejskiej - uważa Tadeusz Kierzek, dyrektor nieukończonego hotelu. W jego gabinecie stoją krzesła, regały i inne elementy wyposażenia. Czekają na swój czas. Kiedy nadejdzie?

Terminy zakończenia robót przesuwano już - w uzgodnieniu z Chińczykami - kilkakrotnie. - Kolejnego nie wyznaczaliśmy - przyznaje inż. Romuald Grochocki, pełnomocnik zarządu Gromady ds. budowy hotelu. Dodaje, że w obiekcie pracuje w tej chwili kilkunastu polskich malarzy wynajętych przez COVEC. - Są też ekipy zatrudnione bezpośrednio przez nas, bo w przeciwnym razie budowa trwałaby wiecznie - uzupełnia.

Prywatnie odniósł wrażenie, że wiele miesięcy temu COVEC "stracił do tej budowy serce", a kiedy Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad wyrzuciła chińską firmę z A2, sytuacja w Krakowie zrobiła się "totalnie nieciekawa".

- Uważam, że my, Polacy, zrobiliśmy dosłownie wszystko, żeby Chińczyków do budowania u nas i w całej Unii zniechęcić - kontruje Dariusz M. Saletra, asystent menedżera projektu ze strony COVEC-u, prywatnie brat byłego kierownika budowy hotelu w Borku. - Obawiam się, by Azjaci nie wzięli nas za jakichś chachmętów. Bo zwiną manatki i już nigdy nie wrócą.

Czy prócz Saletry i ministra Cezarego Grabarczyka ktoś będzie po nich płakał? Raczej nie polscy budowlańcy. A już na pewno nie właściciele zachodnich koncernów, którzy w ostatnich latach wykupili największe firmy budowlane nad Wisłą, albo założyli u nas swe oddziały i wygrywają publiczne przetargi.

Im "wejście smoka" zagrażało najbardziej.

Chińczyk na zmowę

Dotychczas żaden z krajów Unii nie wpuścił na swój rynek firmy budowlanej z Chin ani w ogóle spoza wspólnoty. - Unia integruje i otwiera wszystko, ale rynki budowlane pozostają rynkami lokalnymi. W Niemczech budują Niemcy, we Francji - Francuzi, w Hiszpanii - Hiszpanie - opisuje Marek Michałowski, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB) zrzeszającego największe korporacje nad Wisłą.

Obserwuje branżę - i obowiązujące w niej od lat zasady - z bliska. Pracę zaczynał w erze Gierka, w Budimeksie. U progu przemian został członkiem zarządu tej firmy, a w latach 1998-2009 był prezesem. Potem awansował na dyrektora generalnego Ferrovial Agroman SA w Europie Środkowo-Wschodniej.

Ferrovial to hiszpański gigant budowlany, który zarobił miliardy euro na rodzimych zamówieniach publicznych, gdy w połowie lat 80. Hiszpania weszła do UE i korzystała (jak my teraz) z unijnego wsparcia. Koncern urósł, budując hiszpańskie autostrady, drogi krajowe, mosty. Potem rozpoczął zagraniczną ekspansję. Dziś zatrudnia 70 tys. pracowników w kilkunastu krajach. W 2000 roku przejął kontrolę nad Budimeksem.

W tym samym czasie osiedli w Polsce inni europejscy potentaci budowlani: Strabag, Skanska, Eiffage, Hochtief, Mota-Engil. Wygrywają kluczowe przetargi. I niemal od początku spotykają się z zarzutem "zmowy cenowej", za sprawą której my, Polacy, cztery razy biedniejsi od Niemców czy Francuzów, płacimy za budowę dróg, lotnisk itp. znacznie więcej niż oni.

- To mit, mamy analizy, z których wynika, że koszty budowy są identyczne jak na Zachodzie - przekonuje Michałowski.

Ale sześć lat temu zarzut "zdzierstwa" i "zmowy" stawiany był przez wszystkie liczące się ugrupowania polityczne. I PO, i PiS, i SLD, i PSL przekonywały, że trzeba z tym coś zrobić.

Teoria "zmowy" wydawała się całkiem sensowna, zważywszy że zachodnie koncerny w różnych branżach (m.in. farmaceutycznej) zaliczyły wcześniej kilka głośnych wpadek. W budownictwie wykryto przynajmniej jedną zmowę: w 2006 roku Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów dostał sygnał, że siedmiu największych producentów cementu w Polsce, kontrolujących prawie cały rynek, od 11 lat wspólnie wyznacza ceny i terminy wprowadzania podwyżek. Nielegalny kartel ustalał też dopuszczalne udziały w rynku. Twarde dowody udało się zebrać dzięki temu, że dwie firmy poszły na daleko idącą współpracę z UOKiK. Po trzyletnim postępowaniu, w grudniu 2009 r., urząd ukarał uczestników zmowy rekordową karą - 411,5 mln zł.

Skoro polskie cementownie, kupione w latach 90. i odnowione przez zachodnich potentatów (dzięki czemu należą do światowej czołówki) mogły się zmówić przeciwko konsumentom, to czemu kontrolowane przez tamtejszych bonzów firmy budowlane nie miałyby się spiknąć w celu wyciśnięcia fury pieniędzy z naszego budżetu i napływających masowo środków unijnych?

Dowodów na taką zmowę (jak dotąd) nie ma. Wystarczyło jednak samo domniemanie, by rządzący od 2005 roku PiS zaczął się rozglądać za kimś, kto utrze nosa (i da odpór) zachłannym zachodnim kapitalistom. Chińczycy wydawali się idealni.

Po pierwsze: przed letnimi igrzyskami w Pekinie wybudowali u siebie wiele tysięcy kilometrów dróg (w tym autostrad), najdłuższą na świecie sieć szybkiej kolei, zmienili nie do poznania główne miasta (z powodu szalonego tempa budowy stalowo-szklanych wieżowców na światowych rynkach zabrakło koksu i stali), postawili w błyskawicznym tempie skomplikowane obiekty. Znaczy: potrafią. Po drugie: twierdzą, że budują nawet dwa razy taniej od zachodnich potentatów.

Zdawało się, że i to twierdzenie nie jest pozbawione sensu. Skoro Chińczycy wznieśli się na taki poziom technologiczny, że produkują z powodzeniem wyrafinowane amerykańskie (dotąd) komputery (Lenovo kupiło zajmujący się tym dział IBM), kultowe włoskie skutery (Piaggio), albo markowe ubrania i buty, to czemu nie mieliby nam zacząć budować dróg i hoteli?

To pytanie zaczęliśmy stawiać akurat w momencie, gdy chińskie koncerny budowlane kończyły największe inwestycje u siebie i rozglądały się za nowymi rynkami. A rynek europejski uchodzi za najlepszy w świecie. Unia buduje bardzo drogo.

Układ z Chińczykami miał być prosty. Oni pobudują nam tanio autostrady i linie kolejowe, a może i wszystko (hotele, biurowce, stadiony...). My pomożemy im wejść na europejskie rynki. PiS-owski minister transportu Jerzy Polaczek przewiózł po Polsce swego chińskiego odpowiednika - Liu Zhijuna, nadzorującego m.in. potężny kolejowy holding CREC, a za jego pośrednictwem - budowlany COVEC. A prezes Gromady, po paru wizytach w Państwie Środka, pozostawał pod silnym wrażeniem niebywałego rozmachu i technicznego wyrafinowania Azjatów.

Bez atestów

Chińczycy potrzebowali przyczółka (poligonu) w Polsce z kilku powodów. Główny: zaoferowali nam niską cenę pod warunkiem, że będą używali własnych materiałów i robotników.

- Zapewne podczas budowy w Krakowie chcieli przećwiczyć zdobywanie unijnych atestów - przypuszcza Romuald Grochocki.

- Tak właśnie było - przyznaje Dariusz Saletra. - "Gromada" miała pomóc w ich uzyskaniu.

Obrazowo: gdyby przy okazji realizacji krakowskiej inwestycji COVEC-owi udało się dostać atest na chińskie śrubki, mógłby potem takich śrubek używać w całej Unii. Gdyby dostał atest na chińskie gwoździe, kable, pręty, silikony czy granity - to by nimi zabudował całą Europę.

Azjaci przekonali się jednak, że uzyskiwanie atestu na śrubkę trwa rok albo dłużej. A towarzyszące temu badania słono kosztują. Wywołało to u nich szok. Najwyraźniej przywykli do tego, że zgodę na użycie materiałów dają politycy. Tak to działa w Azji, w Afryce. Doskonale sprawdziło się w Mozambiku. A w Polsce - nie.

- Tak było u nas za komuny: sekretarz kazał i już. Ale dzisiaj Polska należy do innego świata - tłumaczy Edward Szwarc, szef rady nadzorczej Instalexportu, który realizował i nadzorował wiele zagranicznych budów, m.in. na Bliskim Wschodzie. I nie zaliczył żadnej wpadki w stylu COVEC-u.

 

Zdaniem polskich budowlańców Chińczykom trudno było zrozumieć, że w krajach UE o wyborze wykonawcy robót decydują przetargi, a atesty na materiały przyznają niezależne instytucje, opierając się na drobiazgowych przepisach.

- Ostatecznie - aby nie zawalić terminów - musieli większość materiałów kupić w Polsce - przyznaje Romuald Grochocki.

Kupowali względnie drogo, bez upustów, z jakich korzystają największe koncerny. Ponoć bardzo ich to dziwiło. - Bo weszli do Polski bez znajomości rynku - komentuje Marek Michałowski.

- Zachowali się jak dyletanci. Nie mogli się przecież spodziewać, że ktoś im da na materiały taki rabat jak firmie z dwudziestoletnim stażem w Polsce - wtóruje Andrzej Królicki, prezes Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa.

Nieliczni stronnicy Chińczyków zwracają uwagę, że rynek kluczowych materiałów budowlanych w Polsce (i całej UE) zdominowany jest przez zachodnie koncerny, często powiązane z firmami budowlanymi albo wręcz przez nie kontrolowane. Zatem i dostawcom nie mogło zależeć, by Chińczykom u nas wyszło. Kolejna zmowa? Nie ma twardych dowodów.

Podobnie jak na zmowę podwykonawców, z których usług Chińczycy też musieli skorzystać. W przypadku krakowskiego centrum konferencyjnego - już na samym początku. Okazało się, że grunt w Borku jest niespójny. Obiekt wymagał osadzenia na palach. Palowanie wykonała polska firma przy użyciu swoich maszyn. Nie opłacało się przywozić sprzętu z Chin.

Zwłaszcza że nie ma on unijnych atestów.

Tanio, czyli drogo

Polscy podwykonawcy COVEC-u pojawili się również na etapie instalacji i wykańczania wnętrz. - Chińczycy musieli im zapłacić normalne polskie stawki, bo nikt przecież nie robiłby za przysłowiową miskę ryżu, jak oni początkowo chcieli. W naszym kraju obowiązują płace minimalne, Prawo pracy reguluje liczbę nadgodzin itp. - tłumaczy Andrzej Królicki.

Efekt? Chińczycy obiecali w kontrakcie wybudować hotel niemal dwa razy taniej niż to wynikało z kosztorysu inwestorskiego. Również dwa razy taniej "budowali" A2. Za materiały musieli jednak płacić drożej niż zadomowione w Polsce koncerny, a za usługi podwykonawców - co najmniej tyle samo. - Jestem pewien, że drożej! - wykrzykuje doświadczony krakowski inżynier budowlaniec, kierownik wielu dużych budów.

Twierdzi, że kiedy w połowie 2008 roku COVEC zaczął budować dla "Gromady", znajomi szefowie firm podwykonawczych współpracujących z zachodnimi potentatami pokazali mu "zobowiązania", jakie musieli podpisać w celu kontynuacji owej współpracy. - Zapewnili w nich - twierdzi inżynier - że nie będą pracować dla firm z krajów łamiących prawa człowieka.

Nikt nie napisał wprost, że chodzi o Chińczyków, ale było to dla wszystkich oczywiste. Podobnie jak zapisy w "Stanowisku" przyjętym na początku zeszłego roku przez uczestników konferencji zorganizowanej przez PZPB. Organizacje pracodawców budownictwa i budowlane związki zawodowe wyraziły wtedy "zaniepokojenie niekontrolowanym napływem firm spoza UE."

Pracodawcy i związkowcy zwrócili uwagę, że już teraz z powodu kryzysu moc przerobowa krajowych przedsiębiorstw jest niewykorzystana. Wpuszczenie obcych tylko pogorszy sytuację, powodując: "bankructwo wielu małych i średnich firm budowlanych, problemy z płatnościami, wzrost bezrobocia, obniżenie wpływu podatków CIT, PIT, VAT do budżetu państwa, a także zakłócenia w realizacji wielu ważnych budów".

Stu siedzi, nie robi

Na A2 Chińczycy, wbrew planom, musieli korzystać w polskich maszyn i materiałów, a w końcu - wykonawców. W Krakowie własnymi siłami udało się im się wykonać jedynie stan surowy. Pracowało przy nim blisko stu Azjatów (mieszkali na budowie).

- Postawili bardzo solidną konstrukcję żelbetową, najlepsi fachowcy takiej w Krakowie nie widzieli - przekonuje Dariusz Saletra. - Wszystko tutaj zrobili po kosztach, cierpliwie znosili zmiany projektów, a nawet decyzję "Gromady" o podniesieniu standardu hotelu z trzech do czterech gwiazdek oraz montażu klimatyzacji, której w ogóle nie było w projekcie! Z tego powodu doszło do wielomiesięcznych opóźnień, bo wynajęci przez inwestora robotnicy montujący klimę pętali się po budowie i nie dało się ukończyć pomieszczeń. COVEC musiał odesłać kilkudziesięciu swoich robotników do kraju, bo nie mieli co robić! Potem wynajął polskich podwykonawców, oczywiście drożej. I wciąż nie wszystko ma popłacone, bo "Gromada", której brakło pieniędzy, jak to w Polsce, szuka powodów, żeby nie zapłacić. Mnie jest wstyd. Jako Polakowi.

Już w lipcu 2009 r., po 13 miesiącach budowy, menedżerowie COVEC-u pisali do zarządu "Gromady", że ani razu nie dostali na czas projektów wykonawczych, przez co opóźnienie wynosi według harmonogramu 2 miesiące, a 90 chińskich robotników nie ma roboty, co oznacza "stratę 10.000 euro dziennie". W styczniu 2010 r. zwracali uwagę, że władze "Gromady" od pół roku obiecują zakończenie montażu klimatyzacji, co umożliwi montaż sufitów i oświetlenia, malowanie i wyposażenie wnętrz. "Niestety, do dziś nie widzieliśmy na oczy wykonawcy klimatyzacji".

Romuald Grochocki kontruje, że to Chińczycy mieli zrobić projekty wykonawcze, ale sobie z tym nie poradzili i dlatego "Gromada" zleciła je Polakom. Co ważniejsze: to kierownik budowy - a był nim zgodnie z umową człowiek COVEC-u - powinien zadbać o taką koordynację prac na budowie, by inwestycja szła zgodnie z harmonogramem. - Kierownik budowy jest na obiekcie alfą i omegą - mówi inżynier. - Sęk w tym, że oni to puścili na żywioł. Nie było tu żadnej koordynacji.

"Gromada" wysłała więc swojego człowieka, Grochockiego właśnie, by ogarnął chaos i doprowadził budowę do szczęśliwego końca. Ściślej rzecz ujmując - zrobił to nowy zarząd "Gromady", bo poprzedni - przed utratą stanowiska - starał się trzymać spółdzielców jak najdalej od krakowskiej inwestycji (jak wspomina dyr. Kierzek, "prezes zakazał wyjazdów na budowę"). Podobno ustalił z Azjatami wiele rzeczy "na gębę", ale trudno w tej chwili dociec, jak było naprawdę.

Zdaniem Romualda Grochockiego Chińczycy posiłkowali się polskimi podwykonawcami w obawie o jakość robót. - Oni mają inne standardy, inną kulturę techniczną, pewnie bali się, że nikt im tego nie odbierze - spekuluje inżynier.

Spór między "Gromadą" a COVEC-iem na początku czerwca wyciekł do mediów. Niewykluczone, że - podobnie jak na A2 - zakończy się w sądzie.

Pewne jest, że współpraca nie zadowoliła nikogo. Spółdzielcy musieli szukać dodatkowych pieniędzy, bo obiekt kosztował już o połowę więcej niż planowano - i nadal nie zarabia. Chińczycy nie zrealizowali żadnego ze swych celów. "Przyczółek" okazał się kosztowną pułapką. - Czują się oszukani - mówi Saletra.

"Nasze pieniądze"

Zachodnie koncerny mają swoje biura projektowe, park maszynowy, złoża surowców. Chińczycy nie mieli w Polsce nic. Nie zadbali nawet o ludzi, którzy zapewniliby im wcześniejsze rozpoznanie terenu. - Jak mieliśmy budować w Iraku czy Jordanii, wiedzieliśmy o nich wszystko. Znajomość rynku to podstawa. A zaplecze to rzecz niezbędna, by normalnie pracować - mówi Edward Szwarc.

Tym bardziej że wszystkim chyba europejskim budowlańcom zależało na tym, żeby Chińczykom nie wyszło. Dla koncernów zagrożenie było oczywiste. Dla potencjalnych podwykonawców pierwotne chińskie stawki były po prostu głodowe.

- W zamówieniach publicznych chodzi o pieniądze polskich podatników i środki unijne - tłumaczy Marek Michałowski. - Idea jest taka, że one mają służyć rozwojowi krajów i mieszkańców Unii, inwestycje są kołem zamachowym gospodarki, pieniądze przepływające przez lokalne firmy - dostawców, wykonawców, podwykonawców, trafiające do portfeli pracowników, a także jako podatki do budżetu państwa i składki do ZUS napędzają rozwój. A Chińczycy mieli wywieźć środki za granicę.

Prezes Michałowski przypuszcza, że COVEC sporo dopłacał do inwestycji w Polsce, żeby zdobyć wymarzony przyczółek. Chińczycy przyznawali, że dopiero się uczą. Liczyli, że zostaną zaakceptowani jako nowy gracz na rynku.

- Pieniądze nie stanowiły dla nich problemu, długo nie wspominali o nich, choć z braku środków mieliśmy opóźnienia w płatnościach dla COVEC-u - przyznaje Romuald Grochocki.

Zdaniem prezesa Michałowskiego wszystko szło jako tako, dopóki była w Chinach wola polityczna, by to ciągnąć (w domyśle: finansować nierentowne polskie inwestycje). Ale na przedwiośniu minister Liu Zhijun (ten od wojaży z Polaczkiem i ściskania dłoni z Grabarczykiem) stracił stanowisko. Znawcy chińskiej gospodarki kojarzą to z przeinwestowaniem holdingu CREC (w tym COVEC-u) za granicą: w pierwszym kwartale tego roku straty z tego tytułu miały wynieść 600 mln dolarów. Po usunięciu Liu budżet chińskiego ministerstwa transportu został drastycznie przycięty. Doszło do tego w kwietniu. I niemal z dnia na dzień COVEC przestał płacić podwykonawcom na A2. - A u nas stracił serce do roboty - twierdzi Romuald Grochocki.

Bilans aliansu z Chińczykami jest smutny. "Gromada", z potężnym poślizgiem, pewnie ukończy swój wymarzony obiekt w tym roku. Na A2 nie zanosi się na finał przed Euro 2012. Ministra Grabarczyka musi to boleć nie tylko z powodów finansowych. Cztery lata temu nakręcił krytyczny wobec "nieudolnego PiS-owskiego rządu" spot "Zaginiona autostrada" - pechowo - akurat na odcinku z Warszawy do rodzinnej Łodzi.

A potem uczepił się Chińczyków.

Źródło: Za Chiny ludowe

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Za Chiny ludowe
Komentarze (1)
A
anonim
15 lipca 2011, 13:23
Z państwem zamordystycznym, w którym panuje kult jedego z największego zbrodniarzy w dziejach, z państwem, które prześladuje obywateli i narody, nie tylko Tybet, nie powinno się robić interesów na takich samych zasadach, jak z innymi. To jakieś zaprzaństwo i nierozważność, że wykarmiono nieprzewidywalnego potwora. Importować to, czego u nas nie ma, co dobre. Na resztę powinny być wysokie, chroniące polskich przedsiębiorców, producentów cła. Nie możemy uzależniać się od innych, zwłaszcza od, delikatnie mówiąc, niedemokratycznego monstrum. Wiele się gada o martyrologii polskiej, żydowskiej, innej. Jakie wnioski? Czy to ma tyczyć się tylko zmarłych? Jałowe dysputy, szantaże, licytowanie się? A teraz? Ilu teraz cierpi? Również przez chiński reżim.