Zafundowano im „złotą” jesień
Któż z nas nie chciałby mieć spokojnej starości? Przez całe życie staramy się na nią zapracować. Okazuje się jednak, że mimo naszych usilnych starań nie wszystko da się przewidzieć.
Kiedy Edward Gierek w latach 70. pytał: „No to jak, pomożecie?”, ludzie głośno odpowiadali: „Pomożemy!”. I rzeczywiście popierali swoje słowa czynami, m.in. powierzając ciężko wypracowane pieniądze PZU i wykupując polisy tzw. rent odroczonych czy polisy posagowe dla dzieci. Tymczasem państwo zawiodło. Jego polityka doprowadziła do szybkiego spadku wartości pieniądza. Niestety, przy zawieraniu umów z ubezpieczycielem nikt nie przewidział załamania gospodarki i hiperinflacji. Cóż stało się potem? Skrupulatnie, zgodnie z rosnącą w zawrotnym tempie inflacją, podwyższano oprocentowanie kredytów, co wielu ludzi doprowadziło do bankructwa. Natomiast pieniądze, które obywatele w czasach PRL-u mieli zdeponowane w państwowych instytucjach finansowych, takich jak PZU, były waloryzowane niewspółmiernie do rzeczywistej zmiany siły nabywczej pieniądza.
Przez 40 lat Zenon Morawski razem z żoną Stanisławą prowadzili prywatną piekarnię w Sulechowie k. Zielonej Góry. W tamtych, PRL-owskich czasach nikt nie chciał zatrudnić się u „prywaciarza”, więc właściciele pracowali po nocach, nie szanując swojego zdrowia. − Zależało mi na tym, żeby moja rodzina zawsze miała co jeść, bo jako dziecko przeżyłem straszny głód i biedę. W czasie wojny wysiedlono nas z Wielkopolski w Lubelskie i tam, w 1943 r., moich rodziców rozstrzelano. Zostałem sam i mogłem tylko wspominać szczęśliwe dzieciństwo w naszej rodzinnej posiadłości w Karczewie – dodaje.
Pan Zenon przez lata pracy cały czas myślał też o zabezpieczeniu starości swojej i żony. Nie ukrywa więc, że kiedy pojawiła się możliwość wykupienia polisy ubezpieczenia renty odroczonej, która miała być wypłacana dożywotnio po osiągnięciu określonego w umowie wieku, chętnie z niej skorzystał. – W 1979 r. wpłaciłem na rentę odroczoną dla mnie i dla żony po 150 tys. zł. Wtedy za te wszystkie pieniądze można było wybudować dwa domki jednorodzinne. Byliśmy więc pewni, że na starość będziemy otrzymywali rentę, za którą spokojnie wyżyjemy – przyznaje dzisiaj 76-letni, schorowany człowiek. Panu Zenonowi świadczenia zaczęto wypłacać zgodnie z umową, gdy skończył 65 lat. Pierwsze, jakie otrzymał wynosiło... 12 zł. – Po procesie sądowym i zawarciu ugody z PZU obecnie dostaję 522, a żona 380 zł. Jak za to wyżyć, kiedy na same leki żony miesięcznie wydajemy tysiąc złotych? – pyta rozżalony. − Nie chcę jałmużny od państwa, tylko tego, co mi się słusznie należy – stwierdza pan Zenon, dodając, że czuje się dwukrotnie oszukany. Do dzisiaj bowiem nie odzyskał również rodzinnego majątku w Karczewie, który zabrało państwo.
Szacuje się, że w całym kraju polisę renty odroczonej w latach 70. i 80. wykupiło kilkanaście tysięcy osób. Byli to głównie rzemieślnicy, ogrodnicy i rolnicy, którzy kiedyś nie byli objęci ubezpieczeniem społecznym i chcieli sobie w ten sposób zapewnić na starość środki do życia. Joanna Stolarz, obecnie mieszkająca w Poznaniu, dawniej prowadziła razem z mężem gospodarstwo rolne. – Po tym, jak mąż przeżył zawał serca, sprzedaliśmy je częściowo Skarbowi Państwa i w grudniu 1987 r. wpłaciliśmy na moją rentę odroczoną milion złotych – mówi pani Joanna. Rentę zaczęła pobierać po ukończeniu 55. roku życia, a więc w lutym 1992 r. Początkowo otrzymywała 80 zł miesięcznie. Od czterech lat, po ugodzie zawartej z PZU, dostaje 205 zł.
W podobnym okresie, bo w latach 1983–1987, Paweł Ziemecki z Czerwonaka wpłacił na rentę odroczoną 710 tys. złotych. − Agent, który sprzedawał mi polisę, tłumaczył, że wypłata zawsze będzie w wysokości mniej więcej średniej krajowej. Powinno więc to być w tej chwili ok. 2 tys. zł, a dostaję, po podpisaniu ugody z PZU 480 zł – wylicza Ziemecki.
Z kolei Alicja Adamska z Szamotuł w czasach PRL-u pomagała mężowi w prowadzeniu firmy. − ZUS nie uznawał wtedy współpracy małżonków jako pracy zawodowej. Abym zamiast emerytury miała jakąś rekompensatę dla siebie, mąż wpłacił mi na rentę odroczoną 100 tys. zł – tłumaczy. Pierwszą wypłatę pani Alicja dostała w 1991 r., gdy skończyła 55 lat. − To była szokująca suma 25 zł. Obecnie mam 186 zł renty. Żal, że człowiek tak dał się nabrać – przyznaje Adamska. Nie wnosi jednak sprawy do sądu, obawiając się „gehenny”, jakiej się tam spodziewa. Tak jej przynajmniej opowiadali ci, którzy się na to zdecydowali.
Trzeba przyznać, że sądy nie cieszą się powszechnym społecznym zaufaniem. Stąd też tylko część ubezpieczonych decyduje się na proces. Niestety, droga sądowa jest jedynym sposobem walki z ubezpieczycielem, a procesy kończą się różnymi ugodami. Bywa, że zasądzającymi kwoty niewiele większe od dotychczas otrzymywanych. Jak wyjaśniają bowiem specjaliści, PZU Życie, które przejęło renty odroczone po sprywatyzowaniu PZU, wypłaca świadczenie według zasady nominalizmu, a więc nie uwzględniając zmiany siły nabywczej pieniądza. Umówione sumy ubezpieczenia powiększone zostały jedynie o procent umowny i stąd w rezultacie świadczenia wypłacane są w kwotach o znikomej wartości. Inne jest natomiast stanowisko wymiaru sprawiedliwości. − Zmiany w orzecznictwie nastąpiły w wyniku akceptacji i powszechnego stosowania w praktyce uchwały 7 Sędziów Sądu Najwyższego podjętej w 1992 r. o następującej treści: „Wysokości nominalnej renty miesięcznej, określonej w umowie ubezpieczenia renty odroczonej oraz natychmiast płatnej [...] mogą być zmienione na podstawie art. 358 [1] § 3 Kodeksu Cywilnego” – wyjaśnia mecenas Świętosław Fortuna prowadzący w Kaliszu Kancelarię Adwokatów i Radców Prawnych, zauważając, że mimo to praktyka ubezpieczyciela się nie zmienia. – Ubezpieczyciel twierdzi, że odpowiedzialność za deprecjację świadczeń ubezpieczeniowych ponosi państwo, albowiem środki pieniężne ulokowane na rachunkach bankowych nie zostały zabezpieczone przed ryzykiem hiperinflacji, która w ciągu kilkunastu miesięcy, między rokiem 1989 i 1990, sięgnęła 600 proc. − dodaje. Zdaniem mec. Fortuny pogląd ten nie zyskał akceptacji sądów, bowiem do obowiązków ubezpieczyciela jako profesjonalisty należało zachowanie najwyższej staranności w zabezpieczeniu pieniędzy klientów.
Według prawników najwłaściwszym rozwiązaniem dla osób, które wykupiły polisy rent odroczonych, są pozwy zbiorowe. − Ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym weszła w życie w lipcu ubiegłego roku – zauważa zaangażowana w tę sprawę prawnik Magdalena Półtorak. − W pewnych sytuacjach daje ona możliwość, aby grupa co najmniej 10 osób, które są w identycznej sytuacji prawnej, mogła dochodzić wspólnie swoich praw. Wiąże się to również z dużo mniejszymi kosztami sądowymi – dodaje. Przygotowanie pozwu zbiorowego wymaga oczywiście zorganizowania się tych ludzi. I właśnie taki cel przyświecał powołaniu Stowarzyszenia Poszkodowani przez PZU, które działa w Poznaniu od początku tego roku. Jego inicjatorem jest Zdzisław Kostrzewski, który sam także wykupił w 1976 r. polisę renty odroczonej. – Wpłaciłem po 100 tys. zł na siebie i na żonę. To była wówczas równowartość sześciu „maluchów”. Obecnie wspólnie otrzymujemy 600 zł – stwierdza. − Zakładając stowarzyszenie, myślałem jednak nie o własnym interesie, ale o tysiącach poszkodowanych. Mam nadzieję, że uda się też zainteresować którąś z partii politycznych naszym problemem i doprowadzić do stworzenia stosownej inicjatywy ustawodawczej – przyznaje Kostrzewski. Stowarzyszenie Poszkodowani przez PZU skupia już ponad 30 osób. − Ciągle poszukujemy kolejnych poszkodowanych. Chcemy im pomagać na różne sposoby – dodaje.
W działalność stowarzyszenia zaangażowali się także młodzi ludzie. − Pomagamy w kwestiach formalnych i organizacyjnych, bowiem wielu poszkodowanych to ludzie w bardzo podeszłym wieku, często schorowani. Oni po prostu nie mają sił, żeby dochodzić swoich praw – tłumaczy Sebastian Kostrzewski, wnuk pana Zdzisława. − Pomagamy też w kontakcie z mediami czy w prowadzeniu bloga internetowego (pozywamypzu.blogspot.com), zachęcając innych młodych, aby pomogli swoim dziadkom – stwierdza Magdalena Półtorak. Stowarzyszenie stara się także upowszechniać wiedzę o możliwości dochodzenia rewaloryzacji rent odroczonych na drodze sądowej. – Ciągle jeszcze wiele osób nie wie o takiej możliwości – mówi Maciej Łodyga, prawnik.– Z kolei tym, którym brakuje środków, aby pójść do kancelarii adwokackiej czy radcy prawnego, proponuję, aby udali się do powiatowego rzecznika konsumentów, którym jest prawnik – dodaje Łodyga, wyjaśniając, że po obejrzeniu dokumentów wstępnie oceni on całą sprawę.
A co PZU na to?
Agnieszka Rosa z biura prasowego PZU Życie SA wyjaśnia:
− Świadczenia wypłacane z tytułu dobrowolnych umów ubezpieczeń podlegają waloryzacji jedynie w ramach posiadanych przez PZU Życie SA rezerw pochodzących ze składek ubezpieczeniowych. Nie kwalifikują się zatem do rzeczywistego urealniania z punktu widzenia procesów inflacyjnych i kosztów utrzymania. Rachunek kalkulacyjny, dotyczący kwot wpłacanych przez ubezpieczonych, nie uwzględniał bowiem zwiększenia kosztów ubezpieczenia wywołanych hiperinflacją, załamaniem gospodarki oraz denominacją złotego. Ponadto PZU było zobowiązane lokować składki na rachunkach NBP, gdzie oprocentowanie lokat było znacznie niższe niż wysokość wskaźników inflacyjnych. Mimo wielokrotnych próśb skierowanych do Ministerstwa Finansów PZU nie otrzymało dofinansowania do umów z tzw. starego portfela, tak jak to miało miejsce np. w przypadku książeczek mieszkaniowych.
Skomentuj artykuł