Zgoda buduje, czyli razem na Tuska?

Czy czeka nas "szorstka" przyjaźń w wydaniu PO? (fot. PAP/Jacek Turczyk)
Jacek Kloczkowski/ "Dziennik Polski"

Zwycięstwo Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich nie zamyka żadnego istotnego etapu w polskiej polityce. Przeciwnie, otwiera ono pole dla kolejnych politycznych rozgrywek. Niektóre z nich mogą być zaskakujące.

Po pierwsze, Donald Tusk wreszcie może mieć realnego konkurenta we własnych szeregach. Nie wiadomo, czy jako prezydent Bronisław Komorowski zechce stworzyć alternatywny ośrodek władzy w PO względem premiera i jego otoczenia. Konkurenci zarzucają mu przecież, że będzie prezydentem niesamodzielnym, wykonującym zlecenia polityczne Tuska. Ma za tym przemawiać choćby dotychczasowa kariera Komorowskiego, który przez lata - mimo zajmowania kilku istotnych stanowisk i przejścia przez szeregi paru partii - nie dorobił się zaplecza, jakie posiadają kluczowi politycy PO. Nie wykazywał się też nadmierną aktywnością polityczną i nie dał się poznać jako sprawny uczestnik kuluarowych rozgrywek, znacznie ustępując w tym względzie zarówno Donaldowi Tuskowi i Grzegorzowi Schetynie, jak też kilku innym działaczom Platformy. Dlatego nie jest postrzegany jako zagrożenie dla premiera - nie tylko przez komentatorów, a być może również przez samego Tuska. Czy jednak ten ostatni może naprawdę spać spokojnie?

Trudno przesądzać, co zrobi Komorowski. Nie wiemy, czy wygranie wyborów prezydenckich wyznacza kres jego ambicji politycznych i czy starczyłoby mu talentów, gdyby postanowił zagrać o coś więcej - o realne przywództwo w obecnie najsilniejszym i - przynajmniej do najbliższych wyborów - rządzącym ugrupowaniu. Z pewnością jednak zyskał instrumenty, jakich nie miał dotąd ani w partii, ani w Sejmie. Są one przy tym bardzo prozaiczne i wymagają jedynie roztropnej polityki personalnej; nie zależą też formalnie od nikogo, wynikają bowiem z konstytucyjnych uprawnień prezydenta, ale także jego specyficznej roli jako... pracodawcy. Kluczowa dla włączenia się Komorowskiego jako jednego z głównych rozgrywających w wewnątrzpartyjną rywalizację jest możliwość zatrudnienia w Kancelarii Prezydenta wielu działaczy PO, niezadowolonych z powodu pominięcia w dotychczasowych rozdaniach stanowisk przez premiera, a niekiedy przez niego wręcz z tych stanowisk usuniętych. Prezydent wskazuje też nominatów do wielu istotnych instytucji, a z zasiadania w nich wynikają: prestiż, wpływy i pieniądze. To klasyczny sposób budowy zaplecza politycznego. Prezydentura daje ponadto pięcioletnią perspektywę ochrony wpływów swoich współpracowników. Wybory parlamentarne Platforma może natomiast przegrać już za rok. Niewykluczone zatem, że w 2011 roku - jakkolwiek teraz może się to wydawać paradoksalne, zważywszy na rolę Tuska w jego kampanii - to Bronisław Komorowski będzie mężem opatrznościowym PO. Zarazem, jeśli nie odnajdzie się w nowej roli, może być jej poważnym obciążeniem, co dodatkowo wzmocniłoby konflikt w partii. Rywalizacja o przywództwo w Platformie nabierze w każdym wypadku tempa, szczególnie że nałoży się na dotychczasowe konflikty (np. premiera z Grzegorzem Schetyną). Dekompozycja partii po wygranych wyborach prezydenckich jest więc scenariuszem bynajmniej nie tak zaskakującym, jak by się mogło wydawać.

DEON.PL POLECA

Sytuacja w Prawie i Sprawiedliwości jest bardziej klarowna. Jarosław Kaczyński osiągnął na tyle dobry wynik, że realne stały się plany pokonania Platformy w wyborach samorządowych, a zwłaszcza parlamentarnych. Wciąż ma on duży elektorat negatywny, ale odzyskał zdolność wygrywania wyborów. Kluczem do tego jest ugruntowanie jego przywództwa w partii, oraz samej partii na prawicy. W szerokiej formule obozu wyborczego Kaczyńskiego znalazły się różne środowiska, podobnie jak w najlepszym dla PiS roku 2005. Niektóre z nich wsparły go entuzjastycznie, inne z politycznej i ideowej kalkulacji. Niemniej perspektywa odsunięcia PO od władzy jest obecnie realna wyłącznie w wykonaniu PiS i jego lidera. Dlatego nawet trudne do zaakceptowania dla części jego potencjalnego elektoratu wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o PRL, Edwardzie Gierku, postkomunistach, nie powinny mieć dużego znaczenia dla dalszego zwierania szeregów, choć pozostaną dla wielu nieprzyjemnym i niepotrzebnym zgrzytem.

Oczywiście, niejeden zwolennik PiS zadaje teraz pytanie, czy skoro w tak krótkim czasie można było nadrobić tak dużą stratę do PO, to czy znaczy to, że przez wiele miesięcy partia była - przynajmniej wizerunkowo - źle kierowana? Nie będą jednak stąd płynęły wnioski o rozliczenie przywódcy. Te byłyby bardzo prawdopodobne, gdyby poniósł klęskę (np. przegrał w pierwszej turze, albo w drugiej wyraźną różnicą głosów). Podobnie więc jak dla tych ludzi w PO, którzy są niezadowoleni z hegemonii Donalda Tuska i jego ludzi, jedyną alternatywą staje się Bronisław Komorowski, tak dla Polaków niezadowolonych z rządów Platformy jedyną alternatywą na ich przerwanie jest Jarosław Kaczyński i jego partia.

Co na to Tusk?

Czyżby zatem wynik wyborów najbardziej skomplikował życie Donaldowi Tuskowi? Ma on na pewno poważnego konkurenta w walce o władzę w państwie. Może zyskać realnego rywala we własnej partii. Ów potencjalny wewnątrzpartyjny konkurent utrudnił już życie premierowi, gdyż złożone przez niego w kampanii obietnice nie dają się pogodzić z pro-modernizacyjnym wizerunkiem, jaki próbuje - nie bez powodzenia - wykreować sobie Donald Tusk. Wcale nie jest wykluczone, że niektóre z nich nie były uzgadniane z premierem i jego ludźmi, a przecież idą na konto całej partii, nie tylko prezydenta z jej szeregów. Zakłada się, co prawda, że i tak rząd PO nie zaryzykuje daleko idących zmian, gdyż nie jest do nich przygotowany i zna społeczną cenę reform. Zwłaszcza skokowy wzrost poparcia dla PiS i wynikające z niego widmo przegranej w 2011 roku, może skutecznie powstrzymać reformatorskie plany, nawet jeśli faktycznie łączone one były dotąd z zajęciem pałacu prezydenckiego przez prezydenta z Platformy. Tyle tylko, że jawnie bierny lub pozorujący działania rząd może okazać się mało wiarygodny dla tych Polaków, którzy wsparli w ostatnich wyborach Komorowskiego nie z sympatii dla niego, ani nie z niechęci do Kaczyńskiego, lecz z nadziei, że teraz oto zacznie się modernizacja, którą Tusk już dawno temu zapowiedział. I to nie modernizacja kulturowa, ale daleko idące zmiany w strukturach państwa, systemie władzy, gospodarce.

Donald Tusk przez najbliższe miesiące będzie zatem w znacznie gorszym położeniu niż Bronisław Komorowski; odpowiada za realne rządzenie i nie ma już wiarygodnych wymówek, że ktoś mu jest w stanie skutecznie je utrudnić. Jeśli prezydent Komorowski zechce to wykorzystać dla przygotowania swej pozycji przed ewentualnym przejęciem władzy w PO po przegranych wyborach parlamentarnych, możliwości premiera, aby się temu przeciwstawić, nie będą duże. Otwarty konflikt byłby dużo groźniejszy dla szefa rządu, którego poparcie niebawem zostanie poddane demokratycznej weryfikacji w wyborach, niż dla prezydenta, właśnie wybranego na pięcioletnią kadencję.

Skomplikowana sytuacja powyborcza stanowi punkt wyjścia do wielu potencjalnie zaskakujących rozgrywek, które mogą wstrząsnąć polską polityką w najbliższych miesiącach. Karkołomnym byłoby zapewne, póki co, snucie scenariusza, w którym PiS zawiązałoby (w ciszy gabinetów) taktyczny sojusz z otoczeniem Bronisława Komorowskiego, wymierzony w Donalda Tuska - choć polityka zna nie takie kombinacje. Bezsprzecznie jednak, będzie ciekawie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zgoda buduje, czyli razem na Tuska?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.