Czy Bóg jest w cierpieniu? Ta książka to przewodnik na czas kryzysu

(fot. AP / DEON.pl)

Gdzie jest Bóg tam, gdzie mamy do czynienia jedynie z okrucieństwem, bólem, grzechem, śmiercią i cierpieniem? Jest w cierpliwości wiary i nadziei tych, którzy również w takiej sytuacji nie dali się opanować złu.

Czas epidemii jest jednym z tych, w których szczególnie pyta się o działanie i obecność Boga. Martwimy się o zdrowie swoje i bliskich, męczy nas dystans, a w tym wszystkim pojawia się też brak nadziei. W chwilach beznadziejnych mierzymy się z pytaniami o to co robi Bóg? Gdzie jest? Książka ks. Tomáša Halíka "Cierpliwość wobec Boga" jest doskonałym przewodnikiem na czas taki jak ten, dlatego zachęcamy do lektury wybranych fragmentów:

DEON.PL POLECA

Kto to jest "bliźni"?

„Kto jest moim bliźnim?” – pytano Jezusa, licząc na to, że ustanowi jasne granice. Czy jest nim tylko porządny Żyd, pełniący swoje religijne obowiązki – a może także grzesznik i celnik, jak ów Zacheusz? I czy wyłącznie Żyd, a może także któryś z naszych nieobrzezanych sąsiadów?

A Jezus, jak to miał w zwyczaju, opowiada zdarzenie – przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (por. Łk 10, 30–37). I sedno przypowieści, odpowiedź na postawione pytanie, do udzielenia której Jezus prowokuje przecież samego pytającego swoim kontrpytaniem, brzmi następująco: ty sam uczyń siebie bliźnim. To, kto jest twoim bliźnim, nie może być przedmiotem spekulacji, odpowiedzi na to nie szukaj u żadnego mistrza. To określasz ty sam, swoim postępowaniem, swoją postawą, dzięki której możesz przekroczyć każdą granicę. Przekraczając swój egoizm, będąc blisko ludzi – zwłaszcza w ich potrzebach – przetwarzasz ich w swoich bliźnich, w ten sposób możesz nieustannie i bez granic rozszerzać obszar bliskości.

Ludzie często chcą słyszeć, jakie znaki na ziemi, na słońcu i w gwiazdach będą towarzyszyć nadejściu królestwa Bożego. I wydaje się, że Jezus wychodzi naprzeciw tym ich pragnieniom. Jednak pewnego razu mówi do nich: „Królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17, 21). Jest wśród nich w samym Jezusie, przede wszystkim w Jego miłości, przekraczającej wszelkie granice.

Gdziekolwiek – naśladując Go – czynimy siebie bliźnimi dla innych, także dla tych „oddalonych”, tam rozszerza się królestwo Boże na ziemi. Liturgia Wielkiego Czwartku – w chwili gdy celebrans wypełnia Jezusowy nakaz: „tak i wy jeden drugiemu powinniście umywać nogi” – śpiewa o tym słowami starodawnej sekwencji: „Gdzie miłość, tam Bóg”.

Gdziekolwiek – naśladując Go – czynimy siebie bliźnimi dla innych, także dla tych „oddalonych”, tam rozszerza się królestwo Boże na ziemi.

Gdzie jednak jest Bóg tam, gdzie nie ma miłości, gdzie mamy do czynienia jedynie z okrucieństwem, bólem, grzechem, śmiercią i cierpieniem? Jest w cierpliwości wiary i nadziei tych, którzy również w takiej sytuacji nie dali się opanować złu. Okrucieństwo, ból i obojętność nie mają jedynie swoich sprawców, ale zawsze mają swoje ofiary, chociaż czasami ich nie widzimy albo nie chcemy widzieć. Ofiara przemocy może zostać wciągnięta w krąg zła przez pragnienie zemsty, ale może również owo ciemne pragnienie odrzucić. Ofiara bólu kuszona jest do zła lub rezygnacji, ale może tę pokusę w końcu przezwyciężyć i te swoje stany wewnętrznie przetworzyć.

Być może w niektórych przypadkach od ofiar dotkniętych piekłem bólu i nienawiści żądamy zbyt wiele, domagając się od nich miłości i radości. Może jednak okażą cierpliwość. Cierpliwość, jak powiedzieliśmy na samym początku, zawiera w sobie dwa podstawowe aspekty wiary – zaufanie i wierność. W pewnych sytuacjach wiara i cierpliwość są jedynie innym imieniem tej samej postawy.

Być może w niektórych przypadkach od ofiar dotkniętych piekłem bólu i nienawiści żądamy zbyt wiele, domagając się od nich miłości i radości. Może jednak okażą cierpliwość.

I jeśli miłość może „podpowiadać” czy implikować wiarę – jak widzieliśmy to na przykładzie umierającej Teresy z Lisieux – wtedy także cierpliwa wiara może czekać, aż skończy się noc nienawiści czy bólu, i w ten sposób przynajmniej przygotować drogę miłości. Tak, może przygotować drogę, choć samo przyjście miłości i radości przyspieszyć czy wymusić jest równie łatwo, jak wywołać nocą wschód słońca.

Dopiero tutaj, w ciszy pustelni, przyszło mi na myśl, że być może wspomniany człowiek posłał ów straszny list pełen bluźnierstw do Boga, od którego nie otrzymał odpowiedzi, ponieważ gdzieś w głębi duszy sądził czy wierzył, że będę się za niego modlić. Być może on także jest Zacheuszem, wypatrującym z oddali, a ja powinienem był przybliżyć mu Tego, który bardziej niż ktokolwiek inny rozumiał ludzki ból.

A więc tutaj, w pustelni, rzeczywiście modlę się za niego. O co się modlę? O jego „nawrócenie” – w tym sensie, aby zamienił swoje wyobrażenia o religii na moje? To byłoby chyba zbyt… zuchwałe. Staram się wyprosić dla niego dar cierpliwości, aby rozpacz z powodu bólu, gniew i przekleństwa nie były ostatnim słowem w komunikacji z Bogiem, któremu poświęcił już przecież tyle czasu i energii – więcej niż niejeden pobożny człowiek. Dziś pomyślałem sobie – i musiałem się przy tym uśmiechnąć, ponieważ tak naprawdę nie mogę mu tego napisać – że gdyby tę swoją energię skierował w nieco inną stronę i gdyby ten dar „cierpliwości wobec Boga” rzeczywiście otrzymał i wykorzystał, mógłby zostać świętym. Ostatecznie – któż z nas wie, gdzie zakończy się jego wędrówka?

Czy Chrystus znajdzie wiarę na ziemi?

Czy Chrystus znajdzie wiarę na ziemi? Przynajmniej „małą”, jeśli już nie wielką?

W jednej ze swoich poprzednich książek broniłem „małej wiary” wobec wielkiej*. Prowokacyjnie (rzecz jasna, ku uzasadnionej zgrozie wielu egzegetów) wyjaśniam tam odpowiedź Jezusa na prośbę uczniów, aby im „przydał wiary”, Jego słowa o wierze małej jak ziarnko gorczycy (por. Łk 17, 5–6). Zadaję tam pytanie: czy Jezus nie mówi także do nas – zwłaszcza do nas – że nasza wiara jest „zbyt wielka” i że będzie zdolna dokonywać niezwykłych czynów dopiero wtedy, gdy będzie mała jak ziarnko gorczycy?

Czy nasza wiara nie jest zbyt „wielka” (zbyt ciężka i ociężała) przez to, że jest obciążona balastem wielu naszych wyobrażeń, że jest „zbyt ludzka” – i że naprawdę żywa będzie wtedy, gdy stanie się wiarą Bożą – ponieważ to, co Boże, w świecie zawsze jawi się jako małe, słabe i niedorzeczne? I czy tego, co w oczach świata jest wielkie, silne i trwałe, nie uczynił Bóg niedorzecznym (por. 1 Kor 1, 25–28)?

Być może wiara, która jest miła Bogu, jest „niepozorna” według ludzkich miar.

Być może wiara, która jest miła Bogu, jest „niepozorna” według ludzkich miar, to naga wiara Jana od Krzyża lub dziecięca droga Teresy z Lisieux (będąca, jak widzieliśmy, całkowitym przeciwieństwem infantylizmu). I kto wie, czy Bóg, który przyjął twarde zarzuty Hioba i rany Jakuba w nocnej walce, nie znalazł także jakiegoś upodobania w sporze, jaki wiódł z Nim Nietzsche i wielu innych; być może nawet przyjął to, co ukryte było gdzieś w pozornie bluźnierczych, lecz w rzeczywistości aż do bólu szczerych okrzykach człowieka, który na próżno szukał Go w ową noc po śmierci swej wnuczki.

Opowieść Jezusa o Sądzie Ostatecznym upewnia nas, że Bóg przyjmuje tę pośrednią, „anonimową” wiarę, zawartą w czynach miłosierdzia, w posłudze cierpiącym, wiarę tych, którzy według słów Apostoła Jakuba będą mogli „pokazać swoją wiarę ze swoich uczynków” (por. Jk 2, 18). Z opisu Jezusa jasno wynika, że wśród usprawiedliwionych znajdą się także ci, którzy tych swoich uczynków nie spełniali wprost z Jego powodu, nie mieli żadnej „pobożnej” motywacji – robili to po prostu ze względu na owych cierpiących, nie rozpoznawali w nich Chrystusa, być może w ogóle o Nim nie słyszeli, albo nie słyszeli w taki sposób, aby na ziemi zdecydowanie przyłączyć się do widzialnej rodziny Jego wyznawców – dlatego będą Go pytać zaskoczeni: Panie, kiedy widzieliśmy Cię? A Chrystus, który nigdy nie przestaje zaskakiwać, zaskoczy ich – a potem, z całkiem odwrotnym skutkiem, swą odpowiedzią na to samo pytanie zaskoczy tych, którzy wprawdzie mają Go pełne usta, ale w cierpiących i potrzebujących mijają się z Nim (Mt 25, 31–46).

Wśród usprawiedliwionych znajdą się także ci, którzy tych swoich uczynków nie spełniali wprost z Jego powodu, nie mieli żadnej „pobożnej” motywacji – robili to po prostu ze względu na owych cierpiących.

Czy istnieją jeszcze inne formy „pośredniej”, „anonimowej” wiary, dające również nadzieję na doprowadzenie tych, którzy w niej żyją, do miejsca po prawicy Chrystusa? Czy Ten, który skrywa wielkie rzeczy w małych, a w słabych objawia swoją siłę, jest także jakoś obecny w wierze tych, których wyznaniem jest jedynie szukanie, nienasycony głód prawdy i sensu oraz nieustanne stawianie pytań? W wierze Zacheuszów, którzy wciąż jeszcze trwają w swoim ukryciu i tylko wypatrują nieśmiało? W wierze, która ma jedynie kształt niewyartykułowanej tęsknoty? W wierze, w której jest więcej chwiejności niż zadufania, więcej pytań niż odpowiedzi, więcej wątpliwości niż pewników? Także w wierze, która jest już zmęczona, wciąż w drodze – a celu nie widać?

A jeśli już targowalibyśmy się z Panem jak Abraham w sprawie Sodomy (por. Rdz 18, 20–32) – czy nie znalazłby się jakiś rodzaj „pośredniej, anonimowej wiary”, która obroni się w oczach Pana, przynajmniej u kilku kobiet i mężczyzn, toczących szczerze swoje zażarte spory z Bogiem, Kościołem i religią? A jeśli znajdzie się ich co najmniej dziesięciu?

Fragmenty pochodzą z książki "Cierpliwość wobec Boga". Więcej znajdziesz tutaj.

***

Przeczytaliście już wszystkie książki na czas kwarantanny? Szukacie dobrych tytułów religijnych albo lifestylowych? Świetnie się składa - wybraliśmy dla Was najlepsze propozycje z wydawnictwa WAM! Szukajcie ich na naszej stronie, Facebooku i Instagramie pod hashtagiem #książkatygodnia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy Bóg jest w cierpieniu? Ta książka to przewodnik na czas kryzysu
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.