Jak zmienia się postrzeganie samego siebie po zabiciu człowieka? Psycholog kryminalny odpowiada

Jak zmienia się postrzeganie samego siebie po zabiciu człowieka? Psycholog kryminalny odpowiada
Fot. depositphotos.com

Osoba, która dokonała zabójstwa, musi sobie z tym faktem poradzić, poukładać w głowie to, co się stało. Ale wiele zależy od okoliczności. Jeśli ktoś zabija jako członek grupy przestępczej, na przykład policjanta podczas napadu na bank czy bandziora w ramach porachunków, to może nawet czuć się dumny ze swojego czynu, zgodnie z etosem takiej grupy - mówi psycholog kryminalny Jan Gołębiowski w rozmowie z Małgorzatą Fugiel-Kuźmińską. Publikujemy fragment książki "Urodzeni mordercy? Nieznane kulisy pracy profilera".

Małgorzata Fugiel-Kuźmińska: Jak zmienia się postrzeganie samego siebie po zabiciu człowieka?

Jan Gołębiowski: - Osoba, która dokonała zabójstwa, musi sobie z tym faktem poradzić, poukładać w głowie to, co się stało. Ale wiele zależy od okoliczności. Jeśli ktoś zabija jako członek grupy przestępczej, na przykład policjanta podczas napadu na bank czy bandziora w ramach porachunków, to może nawet czuć się dumny ze swojego czynu, zgodnie z etosem takiej grupy. W środowisku więziennym zabójca policjanta od razu dostaje wśród grypsujących stopień generała, bo więźniowie kiedyś przyznawali sobie coś w rodzaju stopni wojskowych w zależności od swoich przewinień.

W przypadku seryjnego zabójcy bardzo ważne jest, jak przeżyje swoją pierwszą zbrodnię. Jeśli poczuje się z tym dobrze, dowartościuje się, zauważy, że w ten sposób zyskuje władzę nad życiem innej osoby, i odczuje jeszcze satysfakcję seksualną, podnieci się tym, to będzie zabijał dalej. Pozytywnie przepracowane zabójstwo zrobi z niego seryjnego mordercę.

DEON.PL POLECA

Dla innych zbrodnia to będzie silne przeżycie negatywne, włączą się mechanizmy obronne, poczucie winy, ale też obwinianie ofiary. Dużo zależy od relacji z nią, od tego, czy był to ktoś obcy, czy też osoba bliska. Ważna jest też motywacja. Nie wiadomo, ilu z zabójców ma poczucie winy, potrafi się zdobyć na refleksję nad tym, co zrobili, wykazuje w stosunku do swojego czynu postawę refleksyjną. Z moich doświadczeń i z rozmów ze znajomymi, którzy pracują lub pracowali w zakładach karnych, wynika, że przeważa jednak zrzucanie odpowiedzialności na zabitego, na wspólników, obniżanie znaczenia swojego udziału i samego czynu, wreszcie poczucie skrzywdzenia.

Okładka książki Okładka książki "Urodzeni mordercy? Nieznane kulisy pracy profilera" (Wyd. MANDO)

Sprawcy postrzegają siebie jako ofiary – systemu, policji, prokuratury, sądu. Mówią: dobra, zabiłem, ale powinienem dostać mniejszy wyrok, nie dwadzieścia pięć lat, najwyżej pięć. To nie tak, że w więzieniach siedzą sami niewinni, ale na pewno sami pokrzywdzeni. Poczucie skrzywdzenia jest mechanizmem obronnym, mającym za zadanie ochronę własnego wizerunku, ale niektórzy mają taką osobowość, że przychodzi im to bardzo łatwo. Myślę tutaj o psychopatach, skrajnych egocentrykach, wedle których wszystko kręci się wokół nich. Nie są w stanie zrozumieć, że to ofiara jest ofiarą, a nie oni. Można się zastanawiać, czy pobyt w więzieniu pomoże im to doświadczenie przepracować. Oczywiście w każdym zakładzie karnym jest wychowawca i psycholog, ale ich współpraca z więźniami wygląda różnie. Nieraz wychowawca zajmuje się tylko sprawami socjalnymi osadzonych, a oni sami rzadko chcą korzystać z pomocy psychologicznej. Raczej robią to tylko po to, żeby załatwić sobie więzienne benefity.

Psychologów i wychowawców jest do tego bardzo mało. Gdy pracowałem w szpitalu psychiatrycznym, było nas dwoje na czterdziestu pacjentów, a na jednego psychologa w więzieniu przypada – w zależności od zakładu – od kilkudziesięciu do kilkuset osadzonych. Na ile psycholog może w ogóle popracować z tymi ludźmi, skoro jest ich tak dużo, a do tego większość z nich w ogóle nie chce pomocy? Rozmawiając z pacjentem w szpitalu psychiatrycznym – nie był to co prawda zabójca – powiedziałem jednego razu: „Taki fajny facet, a tyle krzywdy ludziom narobił. Jak to możliwe?”. I co on na to? „Wie pan co? Nie myślę o tym na co dzień”. Być może przeceniamy możliwości introspekcyjne takich osób i niektórzy z nich naprawdę się nad swoimi czynami nie zastanawiają.

Chociaż zdarza się również, że zabójstwo emocjonalne bliskiej osoby skutkuje samobójstwem sprawcy – to tak zwane samobójstwo poagresyjne, a sprawca wymierza sobie sprawiedliwość. Decyzja o samobójstwie jest wypadkową racjonalnej oceny własnego czynu, strachu przed odpowiedzialnością karną i społeczną, ale też emocji i wyrzutów sumienia. To zwykle odbywa się w ten sposób, że zaraz po zabójstwie, na ogół impulsywnym, sprawca nagle orientuje się, że zabił bliską osobę i nie będzie w stanie z tym żyć, a w dodatku zaraz go złapią. Lepiej więc z sobą skończyć. I się zabija.

Czym samobójstwo poagresyjne różni się od samobójstwa rozszerzonego?

- W samobójstwie rozszerzonym zabija się oprócz siebie również inne osoby. Ofiarami często są dzieci, osoby słabsze. Sprawca wierzy, że śmierć jest w jakiś sposób dla nich dobra. Bo gdy zabija się matka czy ojciec, to rodzina zostaje sama, bez pomocy i opieki, więc może lepiej, żeby zginęły i dzieci.

Samobójstwo rozszerzone to kontrowersyjne określenie, mające wielu przeciwników. Amerykanie, którzy często są pionierami w wielu kwestiach, od dawna go nie używają. Zastąpili je najpierw określeniem śmierć diadyczna, dyadic death, a dzisiaj nazywa się to homicide-suicide, czyli zabójstwo-samobójstwo. Skąd te kontrowersje? Przeciwnicy twierdzą, że ofiary nie wyrażają zgody na śmierć, zostają zamordowane, a nazywanie tego samobójstwem umniejsza ich cierpienia. Niektórzy są zdania, że samobójstwem rozszerzonym może być na przykład pakt samobójczy, kiedy dwie osoby lub więcej dogadują się, że zrobią to razem. Uważam, że to też nie jest adekwatne, w końcu nikt na nikogo samobójstwa wtedy nie rozszerza. Może zatem rozszerzeniem jest namawianie do samobójstwa?

Ja w takich wypadkach staram się patrzeć nie z punktu widzenia ofiary, której się rzeczywiście nikt nie pyta, czy chce zginąć, tylko z perspektywy sprawcy. Nie dlatego, że umniejszam cierpienia osób w ten sposób pozbawionych życia, ale dlatego że jestem profilerem i mam nawyk patrzeć oczami sprawcy, badać jego proces decyzyjny. Co nie zmienia faktu, że dla ofiary zawsze jest to zabójstwo. Używam terminu „samobójstwo rozszerzone”, jeśli decyzja o samobójstwie była pierwsza, a ta o dokonaniu zabójstwa została niejako do niej dokomponowana, natomiast w sytuacji, gdy pierwsze wydarza się zabójstwo, a zabójca nie miał wcześniej skłonności samobójczych, mówię raczej o samobójstwie poagresyjnym.

Czym różnią się zabójczynie od zabójców?

- To dobre pytanie, ale niełatwo na nie odpowiedzieć. Po pierwsze, mężczyźni zabijają znacznie częściej niż kobiety. Dlaczego tak się dzieje? Przeciętny facet jest silniejszy od przeciętnej kobiety, więc jest mu łatwiej, może wykorzystać przewagę fizyczną. Po drugie, mężczyźni są z natury bardziej agresywni, chociażby przez testosteron. Wiele jest sporów pomiędzy zwolennikami interpretacji bazujących na naturze i na kulturze, ja zgadzam się z ewolucjonistami, że męska agresja to rodzaj atawizmu.

Kolejna sprawa: mężczyźni mają kiepski wgląd w siebie, brakuje im zdolności do introspekcji, nie rozumieją swoich emocji, bo nie są tego uczeni. To się powoli zmienia, ale od naszych dziadków i ojców przejęliśmy model faceta, który jest twardy, nie płacze i nie pokazuje emocji. Emocjonalność była często tępiona jako cecha kobieca, więc my, mężczyźni, nie rozmawiamy o tym, co czujemy, a potem nagle coś w nas wybucha i jesteśmy zaskoczeni, że zrobiliśmy to czy tamto.

Bardzo trudno przypisać zabójstwo na tle seksualnym kobiecie, bo kobiety nie mają zwyczaju realizować swojej seksualności przez bezpośrednią agresję. Jeśli chodzi o zabójstwo z lubieżności, w którym samo pozbawienie życia drugiego człowieka dostarcza satysfakcji seksualnej, to znam z literatury jeden taki przypadek, z Węgier z lat pięćdziesiątych. Sprawczyni, Jancsó Ladányi Piroska, która zabiła swoją pierwszą ofiarę, jedenastoletnią dziewczynkę, jako dziewiętnastolatka, została uznana za seryjną zabójczynię. Niektórzy wskazują jednak, że nie kierowała nią motywacja seksualna, ale urojeniowa, a zbrodniarka mogła być chora psychicznie. To tylko przypuszczenia, bo w czasie kiedy była sądzona, nie kwestionowano jej poczytalności. Została skazana na karę śmierci przez powieszenie i wyrok wykonano.

Dziś, jeśli ktoś popełnia zbrodnię, mając urojenia z motywami seksualnymi czy religijnymi, to uznajemy, że jego motywacja wynika z samych urojeń, a nie z ich treści. A  zatem w  przypadku niewyjaśnionego zabójstwa na tle seksualnym profiler raczej nie zakłada, że sprawcą była kobieta, chociaż zastanawia się nad możliwością pozorowania takiej motywacji.

Fragment pochodzi z książki "Urodzeni mordercy? Nieznane kulisy pracy profilera".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Jan Gołębiowski, Małgorzata Fugiel-Kuźmińska

Przestępcy, psychopaci, drapieżcy.
I człowiek, który próbuje ich zrozumieć.

Mroczne wspomnienia profilera kryminalnego. Sprawy, które zapamiętał i te, o których wolałby zapomnieć. O pracy na wysokim poziomie adrenaliny, najtrudniejszych przypadkach w karierze i o...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak zmienia się postrzeganie samego siebie po zabiciu człowieka? Psycholog kryminalny odpowiada
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.