Baśnie o szczęściu, nieszczęściu i o tym ...

Baśnie o szczęściu, nieszczęściu i o tym, co jest najważniejsze w życiu Wydawnictwo WAM
Elżbieta Zarych / Wydawnictwo WAM

Świat baśni to świat wyobraźni, niezwykłych miejsc, fantastycznych istot, cudownych przedmiotów. To świat, który odrywa nas od codzienności i przenosi w miejsca odległe i wymarzone. Gdy się bliżej przyjrzeć, odnajdziemy w baśniach sytuacje szczęśliwe i trudne, sceny wzniosłe i brutalne. Prawdy, które przekazują baśnie, mogą do nas dotrzeć tylko wtedy, gdy wejdziemy w ich świat. Jeśli jednak zadamy sobie ten trud, znajdziemy skarb, który nas wzbogaci na całe życie.


Zdobędziemy siłę, potrzebną do zmagania się z przeciwnościami losu. Odkryjemy świat, w który można się schronić, gdy jest ciężko i smutno. Znajdziemy odpowiedzi na pytanie, które człowiek zadaje sobie pod każdą szerokością geograficzną i od początku świata - nieważne, ile mamy lat i czy zadajemy je sobie po raz pierwszy czy też zapomnieliśmy, że już znaleźliśmy kiedyś na nie właściwą odpowiedź. Jak być szczęśliwym? Jak zmienić swój los? Co jest ważne w życiu?

 

 

Żył sobie pewnego razu na dalekiej Północy staruszek. Mieszkał samotnie w małej chat­ce w lesie i choć bardzo się starał, wciąż był nieszczęśliwy. Nie mógł bowiem zapomnieć o obietnicy, którą złożyła mu dawno, dawno temu wróżka…

Pewnego dnia, jak co dzień, siedział na ławce przed domem i patrzył przed siebie. Jak już wiele razy wcześniej, rozmyślał o tym, co obiecała mu wróżka. Był tak zagłębiony we wła­snych myślach, że nie widział, jak piękne są kwiaty, nie słyszał, jak brzęczą pszczoły i trzmiele, jak śpiewają ptaki w gałęziach drzew, nie czuł podmuchów wiatru na twarzy i pocałunków słońca na pomarszczonych rękach… W powietrzu unosił się cudowny zapach kwiatów, wiatr bawił się listkami na drzewach, leśne zwierzęta ośmielone jego bezruchem podchodziły coraz bliżej i bliżej… Ale on tego nie widział i nie cieszył się tym. Siedział na ławce ze zwieszoną głową, pogrążony w smutku i myślał o niespełnionej przepowiedni wróżki. Sam tego nie pamiętał, ale matka opowiadała mu wiele razy, że dokładnie godzinę po urodzeniu przy jego kołysce stanęła wróżka. Była nieziemsko piękna, miała długie piękne włosy tak, jak jego matka. Była delikatna i krucha jak lśniąca w słońcu pajęcza sieć, a jej cudowny uśmiech rozpromieniał serce każdego, kto go tylko zobaczył, zaś smutki topniały jak śnieg na wiosnę. Wróżka spojrzała na niemowlę i powiedziała: „Na końcu tęczy leży twój skarb”. Te słowa zapadły matce głęboko w pamięć i w serce i odtąd często je powtarzała swemu najstarszemu synowi.

Słowa te zaważyły na jego życiu. Czuł się wybrany przez wróżki, był pewien, że te słowa tak jasne i oczywiste zapowiadają, że czeka go wielkie szczęście i wielki skarb. Tylko musi go znaleźć… Nie przestawał więc szukać. Szukał go po całym świecie. Patrzył w niebo wielu krajów, wy­patrując na nim tęczy, mókł w deszczu, czekając, że może promień słońca namaluje łuk na niebie. Szukał w górach i na wybrzeżach, przy rzekach, z których tęcze piły wodę i w gęstych lasach, gdzie nagle urywał się łuk… Jego życie było trudne, pełne niebez­piecznych podróży, niecierpliwości i nienasyconej żądzy zna­lezienia tego, co mu obiecało życie. Ale skarbu nie znalazł. Przez całe życie był biedny, a cały majątek przejął brat, który wybrał spokojne, stabilne życie w domu rodziców. Młodszy brat żył spokojnie, bezpiecznie i dostatnio, a on wciąż błądził w poszukiwaniu szczęścia po całym świecie. Wreszcie, czując, że jest już stary i coraz słabszy, osiadł w lesie, zbudował sobie chatkę i spędzał całe dnie, rozmyślając o swojej zmarnowanej szansie.

Pewnego razu po wielu deszczowych dniach staruszek wyszedł jak zwykle przed dom i usiadł na ławce, by nacieszyć się promieniami dawno niewidzianego słońca. Jeszcze trochę kropiło i po raz pierwszy od dawna cieszyły go kropelki na twarzy spijane przez coraz silniej­sze słońce. Nagle światło się zmieniło i nad jego głową pojawiła się tęcza. Tak gwałtownie, że staruszek aż się przestraszył. Nad lasem rozpięty był ogromny siedmiobarwny łuk. Kolory były tak piękne, głębokie, soczyste… słowem tak wspaniałe, że jeszcze nigdy dotąd takich nie widział. A koniec tęczy… był tuż przed jego stopami. Staruszek siedział dokładnie na końcu tęczy!

I wtedy zrozumiał. Skarbem na końcu tęczy był on sam. Staruszek zaczął płakać. Wszedł do domu i płakał tam długo i rzewnie. Kiedy znów wyszedł, odetchnął świeżym powietrzem. Czuł jak przepływa przez niego życie. Czuł, że żyje i że życie jest piękne. Poczuł się młodszy i silniejszy. Jego serce było lekkie jak nigdy dotąd. Rozejrzał się wokół po raz pierwszy od dawna i zobaczył, jak piękny jest las wokół niego, jak cudowne zapachy i dźwięki unoszą się w powietrzu. Spojrzał na ziemię i zauważył, że żuczek przewrócił się, leży na grzbiecie i bez­radnie przebiera nogami. Pomógł mu i żuczek, połyskując szafrowo, zniknął w trawie. Sta­ruszek wyprostował się i spojrzał w niebo. Tęcza powoli blakła na niebie, które stawało się coraz bardziej błękitne. Staruszek patrzył na niebo i myślał, że jest skarbem, swoim własnym skarbem. Wierzył, że czeka go jeszcze wiele lat szczęśliwego życia…

 

Była sobie pewnego razu biedna wdowa, która miała sześcioro dzieci. Kiedy pewnego dnia wyszła z domu, żeby zdobyć coś do jedzenia, spotkała staruszka siedzącego na brzegu rzeki. – Dzień dobry – odezwał się, gdy ją zauważył. – Dzień dobry, ojczulku – odpowiedziała.

– Czy byłabyś tak dobra i pomogłabyś mi umyć włosy? Już wiele razy próbowałem, ale moje plecy nie są już tak giętkie, aby się pochylić tak nisko, a ręce tak silne, aby utrzymać cię­żar. Siedzę więc tu na brzegu, licząc, że ktoś nadejdzie i zechce mi pomóc. – Dobrze, ojczulku – powiedziała kobieta. – Chętnie ci pomogę. Jak obiecała, tak też zrobiła. W podziękowaniu staruszek dał jej monetę i nakazał: – Idź przed siebie, a gdy zobaczysz dyniowe drzewo, zakop w jego korzeniach tę monetę. Kiedy to zrobisz, na drzewie pojawi się mnóstwo dyń i będziesz mogła wziąć tyle, ile zechcesz.

Kobieta zdziwiła się bardzo, bo nigdy nie słyszała, żeby dynie rosły na drzewie, ale ponieważ nie miała nic do stracenia, zrobiła tak, jak jej kazał ' staruszek. I rzeczywiście, na drzewie pojawiło się mnóstwo dyń. Wtedy poprosiła o sześć dyń, po jednej dla każdego dziecka i sześć dyń spadło na ziemię. Kobieta wzięła więc warzywa i poszła do domu ugotować zupę dla rodziny. Odtąd mieli tyle dyń, ile zapragnęli, wystarczyło tylko pójść pod drzewo i o nie poprosić. Pewnego dnia, kiedy kobieta rankiem wychodziła po dynie, znalazła na progu niemowlę. Ponieważ płakało z głodu, zabrała je do domu, nakarmiła i położyła spać. Potem, jak co dzień, poszła po dynie na obiad. Kiedy wróciła z dyniami do domu, zobaczyła, że wszystkie zapasy zniknęły. Przekonana, że to dzieci pod jej nieobecność wszystko wyjadły, skrzyczała je. Dzieci broniły się, że nic nie wzięły, a wszystko zjadło to nowe dziecko. Matka rozzłościła się jeszcze bardziej:

– Jak niemowlę mogło wstać i zabrać jedzenie ze spiżarni?

Ale dzieci nie ustępowały, twierdząc, że widziały to na własne oczy. Kobieta postanowiła więc to sprawdzić. Zanim następnego dnia wyszła z domu, przed spiżarnią postawiła pu­łapkę, żeby mieć na to dowód, gdyby dziecko rzeczywiście chciało zjeść zapasy. Kiedy tylko kobieta wyszła, niemowlę wstało i ruszyło w stronę spiżarni i… oczywiście wpadło w pułapkę. Płakało i prosiło, żeby je uwolnić, ale dzieci nie reagowa­ły. Wiedziały, że jeśli mu pomogą, to nie będą miały dowodu, że to ono wszystko zjada, a wtedy dostaną od matki lanie za zapasy i za kłamstwo. Czekały więc spokojnie na powrót matki. Kiedy matka wróciła i znala­zła niemowlę w pułapce, początkowo się przestraszyła, a potem dała mu nauczkę i wyrzuciła za drzwi, zaś dzieci przeprosiła za niesłuszne podejrzenia. Ledwie dziecko znalazło się za progiem, zaczęło rosnąć.

Już nie była mu potrzebna niewinna postać, by zmiękczać serce kobiety. W parę minut dziecko stało się mężczyzną.. Mężczyna, ponieważ był nadal głodny, postanowił poszukać jedzenia. Szedł i szedł, aż doszedł do rzeki. Tu na brzegu wciąż siedział staruszek, który i jego poprosił o pomoc:

– Czy byłbyś tak dobry, młodzieńcze, i pomógłbyś mi umyć włosy? Już wiele razy pró­bowałem, ale moje plecy nie są. już tak giętkie, aby się pochylić tak nisko, a ręce tak silne, aby utrzymać ciężar. Siedzę więc tu na brzegu, licząc, że ktoś zechce mi pomóc.

Ale młodzieniec odparł mu hardo:

– Nie mam zamiaru myć twoich paskudnych, brudnych włosisków

I już chciał sobie pójść, ale staruszek zapytał go:

– A czy chciałbyś może zjeść dynię?

Temu oczywiście młodzieniec nie mógł się oprzeć. Staruszek powiedział więc do niego:

– Idź przed siebie, a gdy zobaczysz dyniowe drzewo, poproś o jedną..

Młodzieniec ruszył więc przed siebie, a gdy doszedł do drzewa, zobaczył na nim mnóstwo dyń tak wspaniałych, wielkich i żółciutkich, że nie mógł się im oprzeć. Poprosił je więc nie o jedną, dynię, ale o dziesięć. Ledwie to powiedział, spadło na niego dziesięć wielkich dyń i tak został ukarany za swoje łakomstwo, chciwość i bezczelność.

 

zawsze własnymi rękami i ciężką, pracą, można zapracować na dostatek i nie zawsze jest się kowalem własnego losu… Przekonał się o tym jeden z dwóch braci, którzy żyli sobie dawno temu w niewielkiej wsi. Dopóki bracia mieszkali z ojcem, który dzielił między nich wszystko po równo, gdyż jednako ich kochał i jednako pracowali na wspólnej ziemi, wiodło się im dobrze. Jednak ojciec zmarł. Przed śmiercią, podzielił majątek między synów Każdy z nich odziedziczył spory kawałek ziemi, na którym gospodarował jak umiał. Obaj bracia byli pracowici i zaradni, ale dziwnym trafem starszemu bratu dobrze się powodziło, a młodszy klepał biedę. Dom starszego brata piękniał z roku na rok, zboże miał bujne, krowy mleczne, a kury znosiły największe jaja w okolicy. Tymczasem dom młodszego się rozsypywał, zboże raz wytłukł grad, raz stratowały dziki, innym zaś razem zbiory zjadły myszy, krowy padały, a kury nie chciały się nieść. Chociaż młodszy pracował nawet więcej od starszego i tak wiecz­nie miał długi. Powoli wyprzedawał pole i dobytek, mając nadzieję, że wreszcie jego los się odmieni, ale daremnie. Gdy kolejny raz ziarno, które kupił za ostatnie pieniądze, le­dwie wzeszło i nie miał już co włożyć do garnka, a koszula na jego grzbiecie składała się głównie z dziur, postanowił znowu poprosić brata o pomoc. Nie chciał go prosić, ale na widok głodnych i zmarzniętych dzieci, scho­wał dumę do kieszeni i znów po­stanowił wyciągnąć rękę.

Brat dał mu bochenek chleba i powiedział:

– To ostatni raz i nie przychodź do mnie więcej. Nie mogę wciąż dawać ci jedzenia, ziarna i pieniędzy. Dostałeś od ojca tyle samo pola, co ja, więc pracuj na nim tak, abyś nie głodował. Mnie jakoś zawsze się wiedzie, a tobie wciąż mało i mało.

Mądrze mówią, polskie przysłowia: „Syty głodnego nie zrozumie”, a „U ską­pego zawsze po obiedzie”… Młodszy brat nie powiedział ani słowa, tylko smutno zwiesił głowę i wrócił z bochenkiem do domu. Chleba wystarczyło ledwie na jeden dzień i na­zajutrz znowu głód zajrzał im w oczy. Postanowił więc, że zetnie parę kłosów z pola starszego brata, a w domu zetrą ziarna na mąkę i upieką chleb. Wstyd mu było, że musi kraść, a i żona mówiła, że to nie po chrześcijańsku, ale nie mógł już patrzeć na głodne dzieci, więc gdy za­padł zmierzch, schował wstyd do kieszeni, a za pazuchę sierp i worek, i ruszył w stronę pola.

Na miejscu położył worek na ziemi i już miał ściąć pierwsze kłosy, gdy wtem wydało mu się, że mignęła mu przed oczyma jakaś postać.

„Eee tam, chyba mam zwidy z głodu” – pomyślał i znów schwycił garść kłosów, gdy nagle w poświacie księżyca wyraźnie zobaczył ciemną, wyglądającą jak cień postać, która zbliżyła się do niego.

– Czego tu chcesz? – zawołał cień. – Uciekaj i nie bierz, co nie twoje!

– Nie jestem złodziejem, tylko bratem gospodarza. – odparł. – Wezmę tylko kilka kłosów i oddam tyle samo bratu, jak tylko będę miał.

– Brat czy swat, nic mnie to nie obchodzi – powiedział twardo cień. – Ja jestem jego Szczęściem i pilnuję jego majątku. Nie pozwolę nikomu zabrać memu panu choćby jednego ziarenka.

– Jak to Szczęściem? – zdumiał się chłop. – To mojemu bratu Szczęście pilnuje majątku? No tak, jak to mówią „biednemu wiatr zawsze w oczy”, a „bogatemu i diabeł dzieci koły­sze”… Nie dziwota więc, że mu się wiedzie. A gdzie jest moje Szczęście, że wciąż moje pola nie rodzą i pustoszą je szkodniki i zwierzyna?

– Każdy ma swoje Szczęście. A twoje Szczęście nie mieszka na wsi – odparł cień. – Znam je, mieszka w pobliskim mieście i od dawna już na ciebie czeka. A teraz idź już, bo mi przeszkadzasz w pracy.

Młodszy brat wrócił do domu zadumany. Żona widzia­ła, że mąż nie może przestać o czymś myśleć, a na do­datek nie przyniósł ani ziarenka, więc zapytała go, co mu się przydarzyło. Ten opowiedział jej o spotkaniu ze Szczęściem brata i o tym, co mu powiedziało o jego własnym.

– Nie mamy nic do stracenia – powiedziała żona. – Tu cokolwiek byśmy nie robili i tak głodujemy. Czy to prawda, czy też ci się tylko przywidziało, nic nie tra­cimy. Jedź jutro wieczorem do miasta i poszukaj swojego Szczęścia.

Tak też zrobił. Chodził i szukał, aż wreszcie zobaczył cień. Stanął przed nim, a cień po­wiedział do niego z wyrzutem:

– Dlaczego dopiero teraz mnie znalazłeś? Już dawno na ciebie czekam.

Chłop opowiedział mu, jak próbował gospodarować na wsi i jak mu się nie wiodło, i o spotkaniu ze Szczęściem brata.

– Nie mogło ci się powodzić, gdy ja tu jestem – powiedziało Szczęście. – Ale skoro już mnie zna­lazłeś i posłuchasz mojej rady, to twój los się odmieni. Wróć do domu, sprzedaj wszystko, co masz, oprócz wozu, a za pieniądze kup u garncarza misy, garnki i kubki. Sprzedaj je ludziom z okolicznych wsi. Wielu chętnie je kupi na miejscu, zamiast jechać specjalnie do miasta. Gdy je sprzedasz, znowu kup więcej, a kiedy sprzedasz i te, wróć z pieniędzmi do mnie do miasta.

Młodszy brat pojechał do domu, opowiedział o wszystkim żonie, a potem zrobili tak, jak im kazało Szczęście. Ludzie chętnie kupowali od nich misy, garnki i kubki, więc uzbierał się całkiem spory mieszek. Gdy sprzedali wszystko, pojechali do miasta. Chłop spotkał swoje Szczęście w tym samym miejscu, co poprzednio i znów zapytał je o radę.

– Wynajmij na tej ulicy, gdzie mieszkam, sklep i zajmij się handlem. Odtąd będzie ci się dobrze powodziło – odparło.

Brat podziękował za radę i tak też zrobił. Wynajął sklep i odtąd on przywoził towary, a jego żona sprzedawała. Za jakiś czas wykupił sklep, który dotąd wynajmował, potem go powięk­szył, potem wykupił całą kamienicę… Niczego im nie brakowało, a wraz z dostatkiem wróciła do ich domu radość.

Pewnego dnia do miasta przyjechał starszy brat. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy w wielkim i pięknym sklepie, do którego wszedł, spotkał swojego młodszego brata. Ten przy­witał dawno niewidzianego z radością i za jego dotychczasową dobroć podarował mu piękny komplet talerzy.

Starszy brat zamiast się ucieszyć z podarunku i szczęścia młodszego, zasmucony wrócił do domu.

– Mojemu bratu dobrze się powodzi – powiedział do żony. – Nie wiem, co się stało, ale teraz on jest nawet bogatszy od nas. Bez mrugnięcia oka podarował nam drogi komplet talerzy, na który musiałbym długo pracować w pocie czoła na polu, czy deszcz, czy upał.

– Może my też tak zróbmy – powiedziała żona. – Wydzierżawmy majątek, a sami kupmy sklep w mieście. Nie napracujemy się, będziemy ładnie ubrani i będziemy mieli białe dłonie. A ja będę sobie siedziała w sklepie jak pani i pilnowała sprzedawców, którzy będą. uwijać się wokół mnie i mówić do mnie „pani pryncypałowo”... To będzie wspaniałe życie!

Jak uradzili, tak też zrobili. Trochę się chłopu nie uśmiechało zostawiać wszystko, do czego przywykł od dziecka i przenosić się do miasta, ale zazdrość nie dawała mu spokoju. Wydał wszystkie oszczędności, by kupić jeszcze większy i piękniejszy sklep niż miał brat. Jego żona strojnie ubrana zasiadła w sklepie, by zgodnie z marzeniem pilnować sprzedawców. Mieli pięk­ny sklep i duży wybór towarów, dużo pracowali, ale jakby wbrew wszystkiemu z dnia na dzień było coraz gorzej. A to włamali się złodzieje, a to klienci wybrzydzali i oddawali kupione już towary... jakby jakieś licho robiło im na złość. A na dodatek wszyscy chwalili sklep młodszego brata.

W końcu starszy nie wytrzymał i poszedł zapytać, co ten robi, że mu się powodzi.

– To proste, bracie – odparł młodszy. – Mnie się nie powodziło na wsi, a tobie w mieście. Po prostu moje Szczęście mieszka tu, a twoje tam. Widziałem je, jak pilnuje twojego pola i dba o twój majątek. Wróć tam, gdzie twoje Szczęście, a twój los się odmieni, tak jak odmienił się mój, gdy znalazłem swoje Szczęście.

Starszy brat był bardzo zaskoczony tym, co usłyszał. Najpierw pomyślał, że brat chce się po prostu pozbyć konkurencji i go okłamuje, ale potem postanowił mu uwierzyć. Tym bar­dziej, że bardzo mu brakowało świeżego powietrza, zieleni i śpiewu ptaków. Sprzedał sklep i wrócił na wieś. I rzeczywiście znów stał się jednym z zamożniejszych i bardziej szanowanych gospodarzy.

I tak każdy z braci znalazł swoje miejsce w życiu, które było tam, gdzie jego Szczęście. Najważniejsze tylko umieć je odnaleźć...

Elżbieta Zarych, Baśnie o szczęściu, nieszczęściu i o tym, co jest najważniejsze w życiu, Wydawnictwo WAM 2009.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Baśnie o szczęściu, nieszczęściu i o tym ...
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.