Książka ,, Być znakiem nadziei. Rozważania o kapłaństwie” stanowi wybór refleksji o kapłaństwie, postawie księdza, jego roli w świecie. Refleksje wyrastają z ducha Ewangelii. Wzbogacone o barwne, nie wolne od krytycyzmu i humorystycznych, często autoironicznych, obserwacji Księdza, który dzieli się swoimi doświadczeniami. Publikacja jest kolejną okazją do głębokiego poznania wrażliwości Jana Twardowskiego, dla którego praca kapłańska była sensem życia i drogą głoszenia nadziei.
Pokazać Jezusa samemu sobie
Merton powiedział: w czasie konferencji ascetycznej trzeba podawać chleb zwykły, a nie żadne delikatesy. :: Czy potrafimy Jezusa pokazać samemu sobie? Ksiądz mówi o Panu Jezusie, ale czy dostrzega Jezusa w swoim życiu? Czasem tak mówi, jakby Go nie dostrzegał. Jakby uciekał od Niego. Jakby zasłaniał Go sobą.
Księża mają sukcesy w swojej pracy kapłańskiej, mówią dobrze kazania, prowadzą ludzi, budują kościoły ku podziwowi wiernych - i nieraz rodzi się myśl: „Ja jestem taki ważny, jak z orderami! Nie jakiś baranek...".
Jest taki stary wiersz Gilberta Chestertona pt. Osioł. Osiołek kroczy z Jezusem do Jerozolimy. Patrzy tylko na dół i jest przekonany, że palmy są dla niego, a nie dla Jezusa.
Kapłan jest narzędziem Pana Boga. Jest tutaj pewne niebezpieczeństwo. Spotykamy czasem księży bardzo pobożnych i trochę nieludzkich. Tak przejęli się swą rolą w świecie, pobożnością, że stracili wrażliwość dla ludzi. Wytworzyli dystans wokół siebie.
Znam taką anegdotę: Wpada pani do kancelarii parafialnej, zakonnej, i krzyczy: „Nieszczęście! Wpadł mąż pod samochód! Zginął!". Ksiądz podnosi się zza stolika i mówi: „To takie naturalne, proszę pani. Umarł. Cóż robić? Niech pani usiądzie. Spiszemy akt zgonu.
Może się pani przydać, jak będzie pani za mąż wychodziła" .
W tym jest czasem i pewna mądrość, doświadczenie, ale i oddalenie się od człowieka. Człowiek, obcując ze świętościami, oddala się od ludzi, mówi innym językiem, który nie trafia do człowieka.
Chrześcijaństwo to jedyne wyznanie, które głosi, że Bóg stał się człowiekiem, że Bóg ma ludzką twarz.
Mówił Jezus, że Ojciec działa przez Niego. Miłość Boga Ojca działa poprzez ludzkie Serce Jezusa. Jezus nie boi się ludzkiego serca. Lubi bardziej Magdalenę od innych kobiet. Lubi bardziej Piotra od innych Apostołów. Pyta go: „Czy kochasz Mnie?". Nie boi się ludzkiego spojrzenia. Patrzy na Mateusza i odrywa go od celników. Myślę, że nie boi się uśmiechu, na przykład do Zacheusza, który schodził z drzewa. Nie boi się ludzkich łez. Nie boi się ludzkiego niepokoju, jaki przeżywał.
Ksiądz tak samo ma służyć miłością Bożą poprzez swoją miłość do ludzi. Ma mieć ludzkie serce, które ma nie bać się ludzi. Ma służyć miłością poprzez ludzkie spojrzenie, ludzki uśmiech, ludzkie łzy. To jest takie trudne.
Można się pogubić, bo z jednej strony jest wielka Boża sprawa, z drugiej ludzkie serce, nieraz tak bardzo ludzkie, że może się uwikłać w jakieś ludzkie sprawy. Jak to wszystko ująć?
Myślę, że jest to sprawa i trudna, i prosta. Jeżeli ktoś jest księdzem tak zwanym „porządnym", który trzyma się pewnego rytmu tak w domu, jak i na parafii, jeżeli modli się, przygotowuje się do Mszy Świętej, czyta Pismo Święte, nawiedza Najświętszy Sakrament, to nawet najtrudniejsze sprawy w jego życiu mogą potem być łatwiejsze. Przejdzie w jakiś sposób nawet nad upadkiem; uratują go czyjeś dobre ręce. Pokonać trudności może uczciwość kapłana.
Wskazywać Jezusa
Usiądź czasem nie na Jezusa wskazuje, tylko na siebie.
Jest takie opowiadanie Marshalla. Pewna pani pytała księdza o jakieś Boże sprawy. A on pisze jej stale, że jest chory, strasznie zmęczony, od rana do nocy spowiada, ma piasek w nerkach... Wszystko opisywał.
Ksiądz czasem nie szczyci się sobą, bo nie ma czym, ale zwraca uwagę na siebie, że jest taki zapracowany, taki zmęczony... Odrywa się od Jezusa, którego ma wskazywać. Albo mówi, że mu się na parafii powodzi, albo że mu się nie powodzi, ale nie ma w nim sprawy Bożej. Gubi Jezusa, którego wskazywał święty Jan Chrzciciel.
Jest w księżach lęk przed ofiarą, cierpieniem. Rozmawiałem kiedyś z księdzem świętym, Ali Fedorowiczem (dawne czasy), i on po; wiedział: „Słuchaj, my za mało - jako księża - cierpimy".
Kiedy patrzę na ludzi świeckich, widzę, jak oni się strasznie męczą! My zaś robimy Bóg wie co z jakiegoś niepowodzenia, upokorzenia...
Co jest istotą kapłaństwa? Czy głoszenie kazań? Dzisiaj i diakoni głoszą, i świeccy głoszą... Czy spowiadanie? To już bardzo kapłańska sprawa, ale jak ktoś nie ma kapłana koło siebie... Czy błogosławienie małżeństwa? Mówimy, że sami małżonkowie sobie tego sakramentu udzielają.
Istotą kapłaństwa jest uobecnianie ofiary Jezusa i włączanie siebie w tę ofiarę.
Ksiądz uobecnia wspaniały owoc - uobecnia ofiarę Chrystusa, oddanie się Syna Ojcu, ofiarę ponad czasem i przestrzenią. Jako grzesznik musi włączyć się w nią.
Wszystkie nasze upokorzenia, przykrości, jakich doświadczamy, to jest materia do tego, by łatwiej być księdzem, który mszę tak odprawia, że ona sama go porwie, bo on włączył coś w swoje misyjne dzieło. Jak mamy grzechy, no to jeszcze uważamy, że zasłużyliśmy! A jak nie mamy żadnej winy, to czujemy się przerażeni.
Nauczyłem się jednej rzeczy od pewnego księdza, który powiedział mi: „Dziękuj za wszystko, co cię spotka". To jest bardzo trudne, ale jak ktoś spróbuje, to wielka siła w niego wstępuje. Spotkała go przykrość: „Panie Boże, dzięki Ci!". Mówię o tym z doświadczenia.
Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym lęka się, widząc swą śmierć niedługo. Kiedy powiedział: „Nie moja, ale Twoja wola" - przychodzi anioł, pociesza Go i wzmacnia. Najpierw jednak powiedział: „Nie moja, ale Twoja wola". Czy naprawdę umiem włączyć w ofiarę Jezusa swoje wszystkie kłopoty, upokorzenia? I przyjąć to z miłości dla Pana Boga? Wszystko, co mnie spotkało w życiu?
Ksiądz nieraz rozmyśla o swoich kłopotach, jak ich jest wiele. Opowiada o nich, a ma taki wspaniały materiał! Może włączyć wszystko w ofiarę Jezusa.
Pozmac .swoją słabość
Są takie chwile, kiedy raptem ksiądz czuje, że się wszystko mu rozsypało. , Znałem księdza, który powiedział: „Nie widzę sensu kapłaństwa. Pracowałem jak mogłem, jak młody lew na parafii. Przyjeżdżam po piętnastu latach - nikt mnie nie pamiętał. Jedna babka o mnie pamiętała... Potem byłem tylko dekoracją przy chrztach, ślubach czy pogrzebach. Chciałem być księdzem świętym. Miałem szczere pragnienie! Potem zawiódł mnie ktoś...". Jak Dawid, który zjednoczył całe królestwo, pobił Goliata, innych pokonał i [zgrzeszył?]. Wszystko mu się poplątało.
Po takich właśnie chwilach triumfu [przychodzi?] moment rozsypania wszystkiego - to moment wielkiej łaski Pana Boga, bo widzę, że to Bóg wszystko buduje, a nie ja. Mam oczywiście łączyć wszystko, ale za bardzo nie mogę liczyć na siebie. Bóg stale nam to pokazuje.
Jeżeli nawet nie ma rozsypania wszystkiego, to przychodzi śmierć, starość... Moment prawdziwej radości, kiedy przekonałem się, że sam na siebie nie mogę liczyć. Zostało jedno: mam rzucić się w ramiona Pana Boga, ręce Bożego miłosierdzia.
Święto świętych Piotra i Pawła połączyło razem dwóch świętych.
Łączyła ich miłość do Jezusa. Łączyło i to, że i jeden, i drugi właściwie zawiódł się na sobie. Święty Piotr, wybrany, najlepszy, zaparł się Jezusa, i to trzykrotnie. Święty Paweł, Szaweł, również był mężem sprawiedliwym, kiedy zwalczał chrześcijaństwo. Nie był to grzesznik. Szaweł był przekonany, że służy Bożej sprawie. Raptem coś się stało: zobaczył, że opierał się na starych [prawach?]. Bóg mu to pokazał.
Piotr i Paweł - filary Kościoła. Ludzie, którzy mieli wielką miłość do Jezusa, a jednocześnie poznali swoją słabość.
Oby ksiądz nie bał się poznania siebie. Nie bał się pedagogiki Boga, który nas upokarza. W tym jest Jego mądrość.
Są rozmaite rocznice kapłaństwa. Czy ja w ogóle dojrzewam do rocznicy kapłaństwa? To nie jest tylko honor i radość, ale i krzyż doświadczenia.
ks. Jan Twardowski, Być znakiem nadziei. Rozważania o kapłaństwie, Wydawnictwo Bernardinum 2009
Skomentuj artykuł