Ewangelia wg... no właśnie, kogo?

Ewangelia św. Łukasza spisana własnymi słowami - Jakub Kołacz SJ
Jakub Kołacz SJ / Wydawnictwo WAM

Okazuje się, że Ewangelię można napisać dwa tysiące lat po narodzinach i śmierci Jezusa, a wydarzenia przedstawić w fascynujący i przystępny sposób z perspektywy naocznego świadka.

Prolog

Od tamtych dni minęło już bez mała dwa tysiące lat. W tym czasie wielu usiłowało opisać tamte zdarzenia, zgodnie z tym, jak je przekazali naoczni świadkowie, których Pan uczynił sługami Słowa. Ja także postanowiłem zbadać wszystko dokładnie, od początku aż do końca (choć w rzeczywistości pożegnanie z Jezusem nie było żadnym "końcem"), i opisać to, aby każdy, kto weźmie do ręki tę książkę i przeczyta ją z uwagą, mógł przekonać się i uwierzyć, że to, co mówimy o Jezusie Chrystusie, jest prawdą.

[...]

DEON.PL POLECA


Zapowiedź narodzenia Jezusa

Sześć miesięcy od poczęcia Jana znów posłał Bóg stojącego nieustannie przy Nim anioła Gabriela na ziemię, lecz tym razem do miasteczka Nazaret, do domu Joachima i Anny, którzy mieli córkę imieniem Maryja, zaręczoną ze sprawiedliwym mężczyzną ze starożytnego rodu króla Dawida, któremu na imię było Józef.

Anioł wszedł do domu, gdy dziewczyna była sama, i zanim ta zdołała powiedzieć cokolwiek, ukłonił się przed nią i powiedział:

— Raduj się, pełna łaski. Pan z Tobą!

Ona wyraźnie zmieszała się na te słowa. Nieznajomy mężczyzna tak uroczyście rozpoczął swą przemowę, że choć była rezolutną dziewczyną, zupełnie zbiło ją to z tropu. Myślała, że poprosi o podpłomyk i wodę, a on zaczął od takich wzniosłych słów. Kiedy tak stała w zakłopotaniu, on przez moment napawał oczy jej pięknem, ale po chwili, jakby tłumacząc swój zachwyt, powiedział:

— Nie bój się, Maryjo, bo Bóg jest dla Ciebie łaskawy. Poczniesz i urodzisz syna, któremu dasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da mu chwałę tronu Jego ojca Dawida. Będzie królował nad domem Izraela, a Jego panowanie nie będzie miało końca.

Słowa te wydały się jej nieprawdopodobne. Zaręczona z Józefem myślała, że urodzi syna, który będzie nazywany synem Józefa, a nie króla Dawida, tym bardziej że przydomek ten został zarezerwowany w Izraelu dla Tego, na którego cały naród czekał od wieków! Od dawna jednak uczono ją, że Pan zdolny jest dokonać rzeczy niemożliwych. Ona też dla Pana gotowa była na wszystko, z dziewczęcej jednak ciekawości zapytała:

— A jak to się stanie, skoro nie znam męża? Skoro nigdy nie spotkałam Najwyższego?
— Duch Pański zstąpi na Ciebie — powiedział anioł — i moc Najwyższego Cię osłoni, dlatego też Dziecko, które urodzisz, będzie święte i będzie nazywane Synem Bożym.

Słowa te niewiele wyjaśniały w ludzkim umyśle, ale niosły z sobą jasne przesłanie, które zresztą chwilę później wypowiedział Posłaniec:

— Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

I jakby na dowód prawdziwości tych słów, ciągnął dalej:

— Widzisz, Pan sprawił, że stara Twoja krewna Elżbieta, pomimo swego wieku, poczęła syna i dziś jest już w szóstym miesiącu, choć wszyscy uważali ją za niepłodną.

Maryja, choć już od samego początku wiedziała, że zrobi wszystko, czego tylko zażądałby od niej Bóg, dopiero teraz ochłonęła na tyle, aby wypowiedzieć głośno słowa, które odmieniły bieg historii świata:

— Jestem służebnicą Pana. Niech będzie tak, jak Pan tego chce.

Anioł uśmiechnął się do niej i — jak człowiek — wyszedł drzwiami, aby zaraz za progiem rozwiać się w powietrzu i natychmiast z radością w sercu i z uwielbieniem upaść przed Tym, który go posłał na ziemię. Maryja zaś została sama ze swymi myślami. Miała tylko wrażenie, że gdzieś w niej, cicho i bez rozgłosu, dokonuje się cud, i miała wewnętrzną pewność, że już wkrótce poczuje go w dotykalny sposób.

A kiedy nieco ochłonęła, zrobiło się jej wstyd, bo kiedy gość się pojawił, to myślała, że poprosi o podpłomyk i łyk wody. Z tego wszystkiego jednak zapomniała poczęstować go czymkolwiek.

[...]

Ujawnienie się Jana Chrzciciela

W piętnastym roku panowania cezara Tyberiusza, kiedy rzymskim namiestnikiem w Judei był Poncjusz Piłat, w Galilei tetrarchą był Herod, w Iturei i Trachonie tetrarchą był brat jego Filip, w Abilenie tetrarchą był Lizaniasz, kiedy w Jerozolimie najwyższymi kapłanami byli Annasz i Kajfasz — wówczas na Pustyni Judzkiej Bóg przemówił do Jana, syna Zachariasza. Opuścił on wtedy pustynię i przeszedł przez wszystkie krainy nad Jordanem, nawołując ludzi do przyjęcia chrztu, który miał być dla nich znakiem nawrócenia i wejścia na drogę prawego życia, co Bóg nagrodziłby odpuszczeniem wszystkich ich grzechów. A wszystko to działo się zgodnie z zapowiedzią proroka Izajasza, który przed wiekami ujrzał wizję Bożego posłańca, przygotowującego drogę Panu, i napisał o nim:

  • To Głos, który woła na pustyni:
    "Przygotujcie drogę dla Pana!
    Wyprostujcie dla Niego ścieżki!
    Każda dolina niech się wzniesie,
    a góry i pagórki niech się obniżą;
    niech wyprostują się kręte drogi,
    a wyboiste niech się staną drogami gładkimi!
    Wtedy każde stworzenie ujrzy zbawienie Boże".

W końcu Jan osiadł w jednym miejscu nad rzeką Jordan. Ludzie, gdy dowiedzieli się, gdzie przebywa, odwiedzali go tłumnie. On zaś, nie przebierając w słowach, bywających odzwierciedleniem surowego życia, jakie sam prowadził, przemawiał do zebranych, którzy pokornie schylali głowy. Jan wołał:

— Plemię jadowitych żmij! Kto wam powiedział, jak uniknąć nadchodzącego gniewu? Skoro jednak wykazujecie dobrą wolę, doprowadźcie to dzieło do końca i wydajcie dobre owoce nawrócenia! Wyrzeknijcie się pychy i nie tłumaczcie się, mówiąc, że waszym ojcem jest Abraham, bo jeśli Bóg zechce, to sprawi, że te kamienie przemienią się w synów i córki Abrahama! A teraz wiedzcie, że siekiera już przyłożona jest do pnia: każde drzewo, które nie wydaje owocu, zostanie wycięte, porąbane i wrzucone do pieca!

Truchleli ludzie, słysząc takie słowa. Jeden więc przez drugiego pytali:

— Co mamy robić?

A Jan, już nieco łagodniej (mówił przecież do ludzi pragnących lepszego życia) odpowiadał:

— Kto ma dwa ubrania, niech się podzieli z tym, który nie ma żadnego i jest nagi. Kto ma żywność, niech postępuje podobnie.

To jedno zdanie wystarczało, aby ludzie stawali się lepsi. Przychodzili do Jana także pogardzani przez wszystkich celnicy i pytali:

— Nauczycielu, co my mamy robić?
— Nie pobierajcie więcej niż to, co wam wyznaczono — odpowiadał.

Przychodzili do niego również skorzy do okrucieństwa żołnierze i pytali:

— A my co mamy robić?

On, wiedząc, jakie są ich grzechy, napominał:

— Na nikim nic nie wymuszajcie, nikomu nic siłą nie zabierajcie, ale zadowalajcie się tym, co dostaniecie z waszego żołdu.

Jan nauczał, udzielał chrztu i jednym słowem i prostym nakazem sprawiał, że ludzie porzucali grzeszne przyzwyczajenia. Jego sława rozchodziła się coraz bardziej i wkrótce wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy Chrzciciel nie jest przypadkiem zapowiedzianym od wieków Mesjaszem? On jednak, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości i mając wewnętrzną pewność, że jest wyłącznie "głosem", tak do nich przemówił:

— Ja was chrzczę wodą, ale po mnie idzie ktoś potężniejszy ode mnie, któremu ja nie jestem godny rozwiązać rzemyka u jego sandała. On was ochrzci Duchem Pańskim i ogniem. On jest jak ten, który wymłócił zboże, a teraz trzyma w ręku szuflę, aby przewiać ziarno: pszenicę zgromadzi w swym spichlerzu, a plewy wrzuci do rozpalonego pieca.

Jan dawał wiele innych wskazań ludowi, ten zaś z jeszcze większym utęsknieniem i ciekawością czekał na objawienie się owego Mocniejszego. Ludzie jeszcze gorliwiej starali się wydawać dobre owoce nawrócenia, aby w ostatecznym rozrachunku nie okazało się, że to, co uważali za wartość swego życia, to tylko marne plewy. Jan upominał także tetrarchę Heroda, który za żonę wziął swą bratową Herodiadę i który popełnił wiele innych grzechów. Wszystko to miało wkrótce stać się początkiem prześladowania Chrzciciela, którego Herod — nie mogąc znieść upominania — już niedługo miał wtrącić do więzienia.

Chrzest Jezusa

Zanim jednak Jan popadł w niełaskę możnych tego świata, któregoś dnia, pośród ludzi uznających zło ludzkich grzechów i wyrzekających się jakiegokolwiek przywiązania do złego stanął sam Jezus. Jan ochrzcił także Jego, a gdy dokończył ceremoniału, a Jezus stojąc jeszcze po kolana w wodzie modlił się, otworzyło się nad Nim niebo i ludzie po raz pierwszy od trzydziestu lat mogli zobaczyć cud: Duch Pański zstąpił na Jezusa w widocznej postaci podobny do gołębicy, a z nieba rozległ się głos: "Ty jesteś moim Synem umiłowanym! Ciebie sobie upodobałem!".

[...]

Powołanie Lewiego Mateusza

Potem idąc ulicą, Jezus zobaczył celnika, poborcę podatków, któremu na imię było Lewi Mateusz. Podszedł do niego i powiedział:

— Pójdź za mną!

On zaskoczony nieco, zostawił jednak wszystko i posłusznie poszedł za Nim. Nie mieli wprawdzie jeszcze okazji, aby zamienić z sobą zbyt wiele zdań, Lewi jednak już od samego początku wiedział, że te proste słowa, a jednocześnie tak zagadkowe i wymagające, całkowicie odmienią jego życie. Wdzięczny Jezusowi za to, że ten dojrzał go i docenił (wszyscy przecież gardzili celnikami), jeszcze tego samego dnia urządził dla Niego wielkie przyjęcie. Za stołem zasiadło wielu celników i innych, których zaprosił Lewi — ludzi jemu podobnych. Na to faryzeusze i uczeni w Piśmie, którzy za żadne skarby nie weszliby do tego domu i nie wzięliby udziału w takiej uczcie, pogardzali bowiem tymi, których uważali za grzeszników większych od siebie, bojąc się wprost zwrócić uwagę Jezusowi, ze zgorszeniem syczeli do uszu Jego uczniów:

— Wasz Nauczyciel je i pije z celnikami i grzesznikami. Dlaczego na to pozwalacie?

Podkreślali to "wasz", jednocześnie dystansując się od nauki Jezusa. W — jakby się wydawało — świętym oburzeniu podsycali w sobie i między sobą to zgorszenie, aż w końcu Jezus, gdy spotkał kilku z nich, wyjaśnił im powody swojego postępowania:

— Zdrowy nie potrzebuje lekarza, a jedynie ten, który nie ma się najlepiej.

A kiedy po ich twarzach poznał, że wolą hołubić w sobie to fałszywe zgorszenie niż przyjąć prawdę i otworzyć się na łaskę, powiedział im wprost:

— Nie przyszedłem po to, aby wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników. Dlatego właśnie nie przesiaduję z tymi, którzy uważają, że ich życie jest tak dobre, że już lepsze być nie może, ale chodzę do tych, którzy chcą podjąć wysiłek nawrócenia.

Pytanie o posty

Wtedy ochłonęła nieco ich zaciętość i poprosili Go o wyjaśnienie innej nurtującej ich kwestii:

— Uczniowie Jana Chrzciciela wiele się modlą i dużo poszczą, podobnie uczniowie co znaczniejszych faryzeuszów. Twoi zaś uczniowie jedzą i piją, czasami ponad miarę. Dlaczego?

Jezus odpowiedział im przypowieścią:

— Czy możecie zmusić gości weselnych, aby pościli wtedy, gdy pan młody jest z nimi? — tu zrobił krótką przerwę, po czym ciągnął dalej swą myśl: — Ale nie martwcie się, przyjdą takie czasy, że będą pościć.

To ich nieco uspokoiło, a Jezus, komentując zderzenie i konflikt Jego nauki z tym wszystkim, co oni sami nazywali świętą tradycją, mówił dalej, znów uciekając się do języka przypowieści:

— Nikt nie niszczy nowego ubrania po to, aby zrobić z niego łaty, którymi naprawi stare ubranie. Gdyby tak zrobił, to i nowe by zepsuł, i staremu niewiele by pomógł. Nikt też nie wlewa młodego, buzującego wina do starych skórzanych bukłaków. Gdyby tak zrobił, to żywe wino rozerwałoby stare bukłaki: i z rozlanego wina nie byłoby żadnego pożytku, i z popsutych bukłaków. Nowe wino trzeba wlewać do nowych skórzanych bukłaków. Podobnie nikt, kto napił się starego wina, nie chce już nowego, bo stare wydaje mu się o wiele lepsze.

Z tym ich Jezus zostawił.

[...]

Miłosierdzie okazane grzesznej kobiecie

Zdarzyło się kiedyś, że pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do swego domu i na Jego cześć wyprawił wielką ucztę. Wszyscy bawili się wesoło i nikt nie zadawał podchwytliwych pytań, jakie miałyby ośmieszyć kogokolwiek, nikt nie odnosił się do drugiego podejrzliwie albo z niechęcią. Wtedy to wydarzyło się coś, co zakłóciło porządek świętowania i wywołało konsternację w sercach wielu z biesiadników. Otóż pewna kobieta, znana w mieście jako ta, która prowadziła grzeszne życie, dowiedziała się, że Jezus przebywa w domu faryzeusza i nieproszona weszła do sali, gdzie siedzieli zaproszeni goście. Ubrana była skromnie, ale z wielkim smakiem. Ale najbardziej zwracała uwagę jej twarz — kobieta z taką twarzą nie może wejść do żadnego domu niezauważona. Była piękna. W tym mieście jednak wszyscy ją znali, nawet ci, którzy nigdy nie odwiedzili jej osobiście. Stąd jej nagłe pojawienie się w domu człowieka słynącego z rygorystycznych poglądów religijnych i moralnych wywołało tak wielkie poruszenie, że nikt, nawet zaskoczeni służący, nie próbowali jej powstrzymać. Kobieta ściskała w dłoni alabastrowy flakonik drogiego wonnego olejku. Podeszła z tyłu do Jezusa (o którym tak wiele już słyszała) i bez słowa upadła Mu do nóg, po czym wybuchła głośnym łkaniem. Łzy same popłynęły z jej oczu, a ona nimi obmywała stopy Nauczyciela, wycierała je swymi pięknymi włosami, całowała je i namaszczała olejkiem, którego szlachetny zapach szybko rozszedł się po całym domu.

Wszyscy obecni zamilkli zaskoczeni, patrzyli tylko na kobietę (zgorszeni jej postępowaniem) i na Jezusa (zdziwieni Jego brakiem reakcji). Każdy na swój sposób zastanawiał się, co z tego wszystkiego wyniknie, ale nikt nie ośmielił się powiedzieć ani słowa. Tylko gospodarz domu pomyślał sobie, że Jezus wcale nie jest prorokiem, bo gdyby nim był, to przecież wiedziałby, kim jest ta kobieta — wiedziałby, że jest grzesznicą i że od takich należy się raczej odwracać, a nie pozwalać się im dotykać, i to jeszcze w taki sposób!

Wtedy Jezus w końcu przerwał milczenie i powiedział do faryzeusza:

— Szymonie, chcę ci coś powiedzieć.

On, myśląc, że Jezus zacznie mu robić wyrzuty, iż wpuszczono tę kobietę i że cały ten incydent miał miejsce, odpowiedział pokornie:

— Powiedz, Nauczycielu.

— Było dwóch dłużników pewnego wierzyciela: jeden był mu winien pięćdziesiąt denarów, a drugi dziesięć razy tyle. Gdy nie mieli z czego oddać, wierzyciel obu darował dług. Jak myślisz, który z nich, za to, co dla nich zrobił, będzie go bardziej kochał?

Odpowiedź wydawała się prosta, ale ponieważ faryzeusz obawiał się jakiegoś ukrytego sensu tej przypowieści, z pewnym ociąganiem odpowiedział:

— Myślę, że ten, któremu darował więcej...

Jezus jakby ożywił się:

— Słusznie! Z pewnością ten, któremu darował więcej.

Faryzeusz odetchnął z ulgą. A Jezus kontynuował:

— Spójrz, Szymonie, na tę kobietę — wskazał na tę, która wciąż przytulała się do Jego nóg. — Kiedy wszedłem do twojego domu, nie podałeś mi wody do obmycia stóp, a ona od dłuższej chwili nie przestaje ich obmywać swymi łzami. Szymonie, nie pocałowałeś mnie na powitanie, a ona nie przestaje całować moich nóg. Ty nie namaściłeś mi głowy oliwą wesela, a ona, Szymonie, szlachetnym olejkiem namaściła moje stopy. Dlatego opowiedziałem ci tę przypowieść, a teraz mówię ci: odpuszczone są jej liczne grzechy i ponieważ bardzo mnie ukochała, dla mnie nie jest już grzesznicą, choć ty i wielu innych dokoła wciąż patrzycie na nią z pogardą. Bo tak to już jest: komu mało się daruje, ten kocha niewiele.

Szymon słuchał tego oniemiały, a wszyscy inni zaskoczeni byli prawie tak samo jak on. Jezus zaś pochylił się nad kobietą, podniósł ją, spojrzał w jej śliczne, zapłakane oczy, i powiedział łagodnie:

— Odpuszczone są twoje grzechy! Twoja wiara cię ocaliła! Żyj w pokoju!

Na te słowa wszystkich ogarnął lęk i pytali jedni drugich:

— Kim On jest, że nawet grzechy odpuszcza?

Kobieta odwróciła się powoli, wyszła na zewnątrz i poszła do swojego domu. Wiedziała jednak dobrze, że świat, w jakim teraz żyje, nie jest już taki sam, jak jeszcze parę chwil temu, zanim weszła do domu faryzeusza Szymona. Od tej pory trzymała się blisko Jezusa.

Kobiety idące za Jezusem

Potem Pan znów wędrował przez miasta i wioski, nauczał i głosił Dobrą Nowinę o Bożym królestwie. Gdziekolwiek się udał, szło za Nim dwunastu uczniów, których wcześniej wybrał i nazwał apostołami, a także kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów, rozmaitych słabości i które nie zmarnowały ofiarowanej im łaski. Była wśród nich Maria, nazywana Magdaleną, w której niegdyś panoszyło się siedem demonów, Joanna, żona zarządcy w pałacu Heroda, Zuzanna i inne, które służyły im pomocą i dzieliły się tym, co posiadały.

[...]

Jezus objawia się swoim uczniom

Pierwszego dnia po szabacie dwóch uczniów Jezusa pożegnało się z pozostałymi i postanowili wrócić do miejscowości, skąd pochodzili: do Emaus. Idąc, rozmawiali z sobą o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Gdy tak szli, w pewnym momencie dogonił ich i przyłączył się do nich pewien człowiek. (Był to sam Jezus, ale zaaferowani nie rozpoznali Go, gdyż zabrakło im tej przenikliwości ducha, która pozwala dostrzec to, co niewidzialne). Jezus ich zapytał:

— O czymże tak rozmawiacie w drodze?

Przystanęli, jakby dopiero teraz dostrzegli, że nie są sami. Na ich twarzach malował się wielki smutek, który rzeczywiście aż do głębi przenikał ich dusze. Spojrzeli na Niego z jakimś niedowierzaniem, bo przecież po tym wszystkim, co dane im było przeżyć i czego byli świadkami, o niczym innym nie można było rozmawiać. O tym mówiła cała Jerozolima, a wkrótce pewnie będzie mówił cały kraj, a może nawet świat! Wtedy jeden z nich — miał na imię Kleofas — powiedział z nutką ironii:

— Ty chyba jesteś jedynym spośród przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co tam się w tych dniach stało.

— Co takiego? — zapytał.

— Nie słyszałeś o Jezusie z Nazaretu, który był prorokiem potężnym wobec Boga i całego ludu? Nasi przywódcy i wyżsi kapłani wydali na Niego wyrok skazujący i ukrzyżowali Go.

— A myśmy się spodziewali, że On przyniesie Izraelowi wolność — wtrącił się drugi.

— Dziś jest już trzeci dzień od tego wydarzenia — ciągnął Kleofas. — Jakby tego wszystkiego było mało, dziś niektóre z naszych kobiet przeraziły nas. Gdy wczesnym rankiem poszły do grobu, gdzie Go złożono po zdjęciu z krzyża, nie znalazły Jego ciała. Wróciły szybko i opowiadały, że miały widzenie aniołów, którzy powiedzieli im, aby nie szukały żyjącego wśród umarłych. Niektórzy spośród nas poszli do grobu. Tam zastali wszystko tak, jak to opowiedziały kobiety, ale nikogo nie spotkali i nie mogli się przekonać o tym, że On żyje...

Jezus — którego wciąż nie poznawali — wysłuchał tego wszystkiego cierpliwie, po czym ruszyli w dalszą drogę, a On zaczął mówić:

— Głupi jesteście i macie serca leniwe i ociężałe.

Oni słuchali w milczeniu, i choć były to ostre słowa, nie wiedzieć czemu, przytakiwali Mu w duszy.

— Czytacie Pisma — mówił dalej Jezus — ale nie wierzycie w to, co powiedzieli prorocy. Czy Mesjasz nie miał cierpieć tego wszystkiego, aby wejść do swojej chwały?

I zaczynając od Mojżesza wyjaśniał im wszystko, co na Jego temat powiedzieli prorocy i co odnosiło się do Niego i do drogi, jaką miał przejść. W ten sposób doszli do wioski, do której zmierzali. Uczniowie odnieśli wrażenie, że towarzysz ich podróży zamierza iść dalej. Zaczęli więc nalegać na Niego:

— Jest już późno, kończy się dzień i zaraz zapadnie zmrok. Zostań z nami.

Przystał na to i wszedł z nimi do domu. Gdy zasiedli przy stole do wieczornego posiłku, On wziął chleb, odmówił modlitwę dziękczynną, połamał go i dał im, aby się posilili. Wtedy doznali olśnienia. Poznali Go po tym geście, który przed paru dniami dokonał w wieczerniku, gdzie jedli uroczystą kolację paschalną, a On, podając im chleb, powiedział, że to Jego Ciało... Poczuli w sercach eksplozję radości, ale w tym momencie... Pan zniknął im z oczu, jakby rozpłynął się w powietrzu. Spojrzeli więc na siebie i w ich oczach zaszkliły się łzy: szczęścia, bo przekonali się, że Jezus żyje, ale i żalu:

— Czy serca nie rozpalały się w nas, kiedy szedł z nami i wszystko nam wyjaśniał?

Nie zważając więc na zapadający zmrok, zebrali się szybko i wrócili do Jerozolimy. Kiedy tam przyszli, była już noc. Zastali zebranych jedenastu apostołów i innych uczniów razem z nimi. Ci przywitali ich z radością, mówiąc:

— Nasz Pan naprawdę zmartwychwstał!

— Ukazał się Szymonowi!

Oni więc także podzielili się swoim weselem i opowiedzieli wszystkim o tym, co przydarzyło się im w drodze i jak Go w końcu rozpoznali przy łamaniu chleba.

Zainteresował Cię ten temat, pragniesz czegoś więcej? Sięgnij po książkę

O. Kołacz sięgnął po opowiadanie Łukasza, by przekazać je lekkim i zrozumiałym językiem. Treść wzbogacił opisami emocji bohaterów wydarzeń oraz krótkimi wyjaśnieniami historycznymi i kulturowymi. Stąd Ewangelię św. Łukasza spisaną przez O. Kołacza czyta się jak dobre opowiadanie zarówno dla młodszych, jak i starszych czytelników.

Ewangelia św. Łukasza spisana własnymi słowami - Jakub Kołacz SJ - zdobądź swój egzemplarz!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ewangelia wg... no właśnie, kogo?
Komentarze (2)
C
czytelnik
25 kwietnia 2013, 21:03
Już kroś zrobił to lepiej - Roman Brandstaetter
U
ufna
24 kwietnia 2013, 15:43
Co wy robicie... zaraz nie koniecznie księża, będą spisywać swoje ewangelie i wypaczać u podstaw naukę Kościoła... I już nie ędzie wiadomo w co wierzyć... Jest tylko jeden Pan, Jedna Wiara, jeden Chrzest...