Nie umrzeć za życia

Nie umrzeć za życia Wydawnictwo WAM
ks. Robert Skrzypczak / Wydawnictwo WAM

Chrześcijański bieg z przeszkodami zaczyna się od konfrontacji z "nowoczesną mentalnością". W świecie, w którym nikt nie ceni sobie prawdy, istotne staje się dobre trawienie i środki nasenne. Bóg jest zbyt angażujący, Dekalog zbyt kategoryczny, Kościół zanadto staroświecki. Najlepiej przestać się tym wszystkim przejmować i zafundować sobie przyjemną, odprężającą ateistyczną drzemkę. Kto przejdzie pozytywnie tę próbę musi stawić czoła kolejnej, mierząc się z pytaniem, czy Ewangelia dziś jeszcze stosuje się do życia? Miłość do nieprzyjaciela czy paradoks stracenia życia, aby je odnaleźć - bez Chrystusa i Jego Boskiej mocy odnalezionej w Kościele - wgląda na szaloną ideologię dla potencjalnych pacjentów klinik psychiatrycznych. Tylko człowiek, który otrzymał nową naturę i nową moralność jest w stanie naśladować Chrystusa.

Bądźcie naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował (Ef 5, 1)

Człowiek jest istotą mimetyczną, to znaczy ma potrzebę naśladowania. Mechanizm ten zawdzięcza przynależności do świata ssaków. W ten sposób uczy się żyć i działać w zgodzie z własnym gatunkiem. Widać to najlepiej na przykładzie mody, zwłaszcza w epoce mass mediów i show biznesu. Nowa fryzura Beckhama czy Ronaldo szybko zawita na głowach miłośników futbolu, tak jak sukienki piosenkarek popu, okulary bohaterów Matrixa, spodnie raperów czy dowcipy Shreka. Małe dzieci, oglądając reklamy lub programy rozrywkowe w TV, nie tylko szybko przyswajają sobie piosenki czy hasła, ale naśladują cudzy styl mówienia, śpiewania i gestykulacji. W ogóle trzeba powiedzieć, że żyjemy w epoce jednej wielkiej imitacji. Przynależność do grupy zawsze określała styl bycia (łyse głowy i szaliki kibiców, swoiste krawaty polityków). A co, jeśli globalny świat zaczyna przemieniać się w jedną wielką przynależność? W Nowym Yorku i Tokio, w Pretorii i Buenos Aires, w Nowosybirsku i Warszawie pijemy tę samą coca-colę, oglądamy te same seriale, słuchamy tych samych dźwięków, nosimy te same dżinsy i wymieniamy te same gazetowe poglądy.

Istnieje w każdym z nas potrzeba czerpania wzorów z osób ważnych, ideałów. Cóż dziwnego w naśladowaniu Chrystusa? Najważniejsze, aby został On dobrze rozpoznany i zaakceptowany taki, jaki jest i według sposobu, w jaki chce nam się objawić. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, jest zainteresowanych osobą Chrystusa, lecz poznają go pod postacią, jaka przeniknęła do popkultury: z filmów, musicali, tekstów piosenek. A jest to często Chrystus podobny do Che Guevarry lub Gandhiego, jako ideał i wcielenie określonych wartości. Bez Kościoła, bez sakramentów, bez wymagań moralnych.

Naśladować Chrystusa to w pierwszej kolejności otworzyć Ewangelię i posłuchać przepowiadanego o Nim kerygmatu, czyli słowa zbawienia. Wpatrywać się w świadectwo życia tych, których Chrystus zafascynował i którzy Mu się oddali. Lecz nie chodzi tu jedynie o jakiegoś wspaniałego człowieka, ale o Syna Bożego. „Bądźcie naśladowcami Boga" - mówi św. Paweł. Rozumiem niejednego, który nie zgadza się z tymi warunkami gry i mówi: a kimże ja jestem? tylko śmiertelnikiem, i to jeszcze dość wybrakowanym. Jednakże Jezus staje nad brzegiem jeziora i do prostych rybaków mówi „pójdźcie za Mną", zatrzymuje się przed człowiekiem w komorze celnej - i to samo. Bogatemu młodzieńcowi, który pyta o drogę do życia wiecznego, Jezus odpowiada: Idź, sprzedaj wszystko, co masz... A potem, przyjdź i chodź za Mną. Ale kto może pójść za Chrystusem, kto Go jest w stanie naśladować?

W tym miejscu potrzeba zwrócić uwagę na dwie pułapki. Jedną z nich jest myślenie, że Chrystus przyszedł na ziemię, aby dostarczyć mi wzoru do postępowania, ukierunkować moje wybory. Jest sprawiedliwy, ubogi, kocha pokój, odnosi się życzliwie do wszystkich ludzi, piętnuje hipokryzję, uczy miłości bliźniego. Mnie pozostaje praca nad sobą i powolne wprowadzanie cnót moralnych według wzoru, jaki zostawił nasz Pan. Jakimi siłami to robić? Siłami dobrej woli i wewnętrznej mobilizacji. Akcent spoczywa na moim „ja". Problem ten nazywa się neopelagianizmem. Proponuje chrześcijaństwo oparte o wartości, ale bez żywej osoby Boga, który zbawia swoją bezpośrednią interwencją. Chrystus, którego mam naśladować pozostaje na zewnątrz mnie. Człowiek zaś fałszywie łudzi się co do swych możliwości, że jest w stanie sprostać Chrystusowemu wyzwaniu. Czyż nasz Pan nie powiedział: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić"? (J 15, 5). Człowiek, bez pomocy Ducha Świętego nawet nie jest zdolny wyznać Jezusa jako Pana. Drugą pułapką jest czysty ewangelizm. Propagował go m.in. Tołstoj, a dziś niektóre sekty. Chodzi o chrześcijaństwo w najczystszej formie, bez rytuałów, instytucji. Należy przyjąć dosłownie naukę moralną Ewangelii i zachować ją wraz z wszystkimi konsekwencjami, jakie z niej wynikają. Cuda Jezusa i sama Jego osoba nie jest interesująca, bo przynależy właściwie do świata mitów. Lecz czymże jest bez Kościoła i sakramentów nauka ewangeliczna o miłości do nieprzyjaciela czy o nie opieraniu się złu bez osoby Chrystusa i Jego Boskiej mocy? Szaloną ideologią, czymś dla potencjalnych pacjentów klinik psychiatrycznych.

Rzeczywiście, tylko nowy człowiek może naśladować Chrystusa, ktoś, kto ze stanu grzesznika został przeprowadzony w stan łaski, otrzymując nową naturę i nową moralność. Upodobnić się do Chrystusa może ten, kto żyje w Chrystusie, mocą Jego męki i zmartwychwstania. „Boście zwlekli z siebie starego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu Boga, na obraz Tego, który go stworzył", gdzie „wszystkim we wszystkich jest Chrystus" (Kol 3, 10).

W swoim czasie zastanawiałem się, i to bardzo intensywnie, kim w życiu być. Zacząłem sobie zadawać pytanie o powołanie. Sprawa to konieczna, choć męcząca, by odkryć, czy ożenić się z poznaną osobą, która się podoba, czy pójść do seminarium, czy jeszcze jakąś inną formę życia przygotował Pan Bóg. Z moich rozterek wybawił mnie jeden ksiądz z Francji, którego spotkałem całkiem przypadkowo, a którego powierzono mi, bym go oprowadził po jakichś zabytkach. W pewnym momencie, gdy zwierzyłem mu się z dręczących mnie dylematów, ten mi odpowiedział: „To jest całkiem drugorzędne, czy będziesz księdzem, czy ojcem rodziny. To tylko sposób, realizacja. Najważniejszym jest, abyś stał się uczniem Chrystusa". To było światło, które uwolniło mnie od nerwicy szybkiego opowiedzenia się co do ról życiowych, a w konsekwencji pomogło lepiej rozróżnić wybór stanu. A więc, bycie chrześcijaninem jest powołaniem. Nie wynika ono tyle z faktu, że mnie ochrzczono w dzieciństwie i wyrosłem na młodzieńca w katolickim domu, ile że łączy się z zawezwaniem ze strony Boga. Chrystusowe „pójdź za mną" nie było przeznaczone w pierwszym rzędzie dla kleryka czy zakonnicy, lecz dla uczniów Pana.

To jest pierwotne powołanie. Nikt nie stanie się chrześcijaninem, bo tak chce. Musi zadziałać moc Słowa Chrystusowego. Jednego razu przyszedł do Jezusa ktoś, kto chciał za Nim chodzić. Jezus mu na to odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć" (Łk 9, 58). I więcej o tym człowieku Ewangelia już nie wspomina. Nikt nie może pójść po śladach Mistrza z Nazaretu, jeśli nie zostanie mu to dane. Przekonał się o tym Piotr, gdy pytał Jezusa o cel Jego misji: „Panie, dokąd idziesz?" I usłyszał: „Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz". A Piotr dalej swoje: „Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą?" (J 13, 36). Nie rozumiał tego, co usłyszał od Jezusa: „później", „gdy się zestarzejesz". Oznaczało to łaskę, którą Piotr miał otrzymać po śmierci i zmartwychwstaniu Pana, gdy Jezus objawi się w nim i pozostałych uczniach jako zwycięstwo nad grzechem i lękiem oraz moc kochania Boga i drugiego człowieka, o jakiej pierwszy z apostołów nie miał w tym momencie zielonego pojęcia. Nowa natura w Chrystusie będzie oznaczała nową wolność wyrzeczenia się wszystkiego ze względu na miłość Zbawiciela, sposób życia absolutnie niemożliwy do osiągnięcia w oparciu o czysto ludzkie wysiłki. „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je" (Mt 10, 37).

 

Dlatego być chrześcijaninem znaczy ruszyć w dro­gę, na wezwanie Jezusa, by doświadczyć przemiany. Tak było z dziesięcioma trędowatymi, którzy przyszli do Pana, prosząc o uzdrowienie. A Jezus wysłał ich w drogę, by pokazali się kapłanom. Idąc, doznali uzdrowienia. Tak samo było ze ślepym od urodzenia - Jezus namazał go błotem i kazał pójść do sadzawki Siloe, by tam się obmył. Poszedł i odzyskał wzrok. Chodzi o drogę nieustannego nawracania się, nieustannej konfrontacji swego życia z Ewangelią. Drogę od łaski do łaski, od konfesjonału do konfesjonału, od jednej Eucharystii do następnej. Św. Antoni co rano mówił do siebie: „dziś zaczynam od nowa". Zaś jego współbrat z pustelni, Pojmen, gdy był na łożu śmierci, wyznał: „dopiero zacząłem się nawracać".

Naśladować Chrystusa to iść ze wzrokiem utkwionym w Nim. Tak samo Chrystus naśladował Boga, swego Ojca: cały zwrócony ku Niemu, całkowicie oddający się w Jego moc. Swą publiczną działalność wykonywał wewnątrz swej synowskiej relacji, zakotwiczony w miłość Ojca. Mówił do Żydów w świątyni: „Syn nie może niczego czynić sam z siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego. Albowiem to samo co On czyni, podobnie i Syn czyni..., Ja sam z siebie nic czynić nie mogę" (J 5, 19. 30). Przy innych okazjach podkreślał, że nie przekazuje im swych własnych słów, ale słowo Tego, który Go posłał. Każde wydarzenie przeżywał wpatrzony w Ojca: wybór Dwunastu, ustanowienie Eucharystii, konanie w Ogrójcu, wreszcie umieranie na Krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce...". Naśladuje Boga, kochając Go, aż do końca. Na krzyżu wypełnił największe Boże przykazanie: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem... Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" (Pwt 6, 5; Kpł 19, 18), aby w Sobie samym otworzyć drogę do naśladowania Boga w naszym życiu. „Jeśli Mnie miłujecie, zachowujcie Moje słowo". Naśladować Chrystusa to otworzyć się na Jego słowo, ponieść je w sobie aż do całkowitego wypełnienia się.

Tylko nie wolno nam się oglądać wstecz. Nie mów: ja się nie nadaję, ja jestem zbyt wielkim grzesznikiem, przypadkiem klinicznym. To wszystko prawda, ale ile tutaj zależy od ciebie? To On cię prowadzi od grzechu do wolności, z krainy ciemności i frustracji do królestwa Bożego. On się nie gorszy twoim grzechem. Doskonale wie, jak jesteś słaby i niekonsekwentny. Jemu to nie przeszkadza. Jeden szczegół - pamiętaj o żonie Lota. Gdy Bóg ratował Lota i jego rodzinę z Sodomy, na którą miały spaść konsekwencje grzechów jej mieszkańców, kazał im iść, nie oglądając się do tyłu. Kobieta nie wytrwała i zamieniła się w twardą skałę solną. Księga Mądrości wspomina o „sterczącym słupie soli, pomniku duszy, co nie dowierzała" (10, 7). Jezus chodził od miejscowości do miejscowości, głosząc Ewangelię, uzdrawiając i wypędzając z ludzi duchy nieczyste. Jedynie w Nazarecie, Swym własnym miasteczku, nie mógł nic uczynić. I dziwił się, widząc w Swych rodakach niedowiarstwo.

W życiu wiele zależy od tego, w kogo jesteśmy wpatrzeni i kogo naśladujemy: „Kto z kim przestaje, takim się staje". Pewnego razu rolnik złapał młodego jastrzębia na polu i zamknął go w kurniku. Rósł ów jastrząb i chował się między kurami. I choć wyrywał się i szarpał, gospodarz, by tamten mu nie uciekł, uwiązał go sznurkiem za nogę do kurnika. Z czasem szarpał się coraz mniej, coraz słabiej ciągnęło go do nieba. Wnet zaczął zachowywać się jak kury: dziobać ziarno, przysiadać na grzędzie, przysypiać w kurniku. Mimo że wyglądem przypominał dorodnego jastrzębia, wewnątrz już był kurą, nawet, gdy po jakimś okresie sznurek sparciał i się przerwał. Zapomniał o swej prawdziwej naturze, o swoim powołaniu.

ks. Robert Skrzypczak, Nie umrzeć za życia. Dziesięć kroków w poszukiwaniu wiary, Wydawnictwo WAM 2010

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie umrzeć za życia
Komentarze (7)
G
gość
2 października 2010, 16:43
Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Traci się wiarę, umiera się za życia i popełnia sie samobójstwa Z SAMOTNOŚCI.
T
teresa
2 października 2010, 15:56
Najważniejsze-żeby nie wiem jaka herezja wypadła spot mojego mózgu-udało mi sie przenieść zwyczajny,szczery,radosny uśmiech.
D
deska
2 października 2010, 13:37
 Zdaje się,że zaczynacioe rozumieć o co chodzi. Chodzi o wizualizację wiary,niewielu jest takich,którzy nie widzieli a uwierzyli...Jezus ukazał się po Zmartwychwstaniu[z premedytacją piszę dużą literą] wielu ludziom,choć Tomasz apostoł ma nam slużyć za wzór -ukazuje się go jako niedowiarka,mimo to Zbawiciel łaskawie udowadnia mu,że jest wśród żywych,a przecież mógł go pozostawić w tym zwątpieniu. Może misją kościoła jest dotrzeć do głębokich pokładów zaprzeczenia,aby rozbudzić Bożą wyobraźnię wykorzystując znane powszechnie postacie,symbole ,zjawiska z życia,mediów,historii i tak jak Pan przedstawić Królestwo Boże w sposób obrazowy,prosty-przypowieści o garnku. Przykro mi,że nie jestem taka czysta,ale ślubowałam małżeństwo i nie mogę tego odwołać. Dzieciaki źle reagują na uduchowione wzloty starszych pań,bardziej im do  wesołej gromadki pani katechetki.Ale ,żeby to dostrzec-trzeba patrzeć na ich buzie i reakcje.   Jak opisać Raj,Duchowy wzrost,Oczekiwania Boże wykorzystując obrazy ,które znają ...
J
jw
2 października 2010, 12:21
Obdarzyłam błędem ortogr. ten artykuł,niemniej pięknie nawiązuje do dzisiejszego odcinka P. Wojciecha Cejrowskiego.
PO
Patrzeć Oczami Boga
2 października 2010, 09:53
  Zdaje się,że wczorajszy tvfilm-Eragon ma wiele analogii do łaski jaką daje Bóg-obdażając każdego czlowieka Aniołem Strożem. polecam dzisiejsze czytania Liturgii Słowa.Wj. Nie tak?
M
Mattijjah
19 czerwca 2010, 22:17
"W pewnym momencie, gdy zwierzyłem mu się z dręczących mnie dylematów, ten mi odpowiedział: „To jest całkiem drugorzędne, czy będziesz księdzem, czy ojcem rodziny. To tylko sposób, realizacja. Najważniejszym jest, abyś stał się uczniem Chrystusa". To było światło, które uwolniło mnie od nerwicy szybkiego opowiedzenia się co do ról życiowych, a w konsekwencji pomogło lepiej rozróżnić wybór stanu. A więc, bycie chrześcijaninem jest powołaniem." Praktycznie, w ten sam sposób, o. Josef Maureder ksiazce "Wybierz własną drogę" tłumaczył szumnie nazywane "wybór powołaninia".  Napisał on, że najważniejsza jest relacja z Jezusem, a „zmiana stanu” następuje niejako „przy okazji”, że jest ona konsekwencją, tej relacji. Sam czytałem obydwie książki i naprawdę gorąco polecam – można w nich znaleźć praktyczne przeżywanie chrześcijaństwa na co dzień.
19 czerwca 2010, 22:00
Mam prawie 40 lat i wciąż szukam mojego powołania, a to pewnie nie o to chodzi, tylko o nieustanne przemienianie siebie od wewnątrz niezależnie od tego w jakiej sytuacji życiowej znajduje się w danym momencie. To jest naprawdę fascynującą wędrówka na swój sposób. Fakt, nic mi już nie pozwala zagrzać nigdzie miejsca, zwłaszcza wewnętrznie na to patrząc. Można udawać, że świat jest interesujący itp., jednakże porażająca prawda o życiu w świecie zwłaszcza w dzisiejszych czasach jest jednoznaczna. Można żyć, tak jak Chrystus przykazał, tylko, ze czasami mam wrażenie, ze współziomków do takiego życia już brakuje. Nawet jeśli są bracia w wierze, to sami zdają się być silnie uwarunkowani od tego świata. Wędrówka w prawdzie jak najbardziej, tylko trzeba nie mieć złudzeń, ze jest to wędrówka samotna, przynajmniej wewnętrznie. Trzeba o tym pamiętać.