Jest taki stary dowcip: Przyjaciele spotykają się po latach. - Co słychać? - Jednym słowem? - Jasne! - Dobrze. - No... a tak w dwóch słowach? - Nie dobrze.
Pozwoliłem sobie przytoczyć ten nieco odgrzewany żart, by pozostać w zgodzie z podstawową zasadą wystąpień publicznych głoszącą, że na początek warto widza (słuchacza, czytelnika) rozbawić. A zasadę tę, jak i sam żarcik, przypomina Piotr Legutko w swojej książce „Sztuka debaty, czyli jak się nie dać", wydanej właśnie nakładem krakowskiego Wydawnictwa WAM.
Debata o debacie - zobacz relację i zdjęcia z promocji książki Piotra Legutki
To - jak stwierdza sam autor - swoisty „pamiętnik znaleziony w telewizji”, czyli zbiór doświadczeń, przemyśleń i anegdot, jakie obecny redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” zgromadził podczas setek debat telewizyjnych, które miał okazję prowadzić. A naprawdę miał się od kogo uczyć, by wspomnieć tylko spotkanie z samym Lechem Wałęsą, jednym z najbardziej efektownych i efekciarskich uczestników naszego życia publicznego. „Kiedyś miałem zaszczyt podejmować pana prezydenta w studiu krakowskiej telewizji, oczywiście w odświętnym anturażu. Dla mnie, proste acz stylowe krzesło, dla prezydenta elegancka kanapa. Wchodząc do studia wskazałem gościowi jego miejsce. Lech Wałęsa błyskawicznie zlustrował pole bitwy, po czym zasiadł na... krześle. Żadne prośby, perswazje, błagania nie pomogły. Musiałem prowadzić rozmowę z kanapy. Trudno dociec, jaki podstęp wietrzył prezydent w przygotowanej scenografii. A może po prostu chciał swego rozmówcę zbić z pantałyku? Takie gry wojenne w debatach to wszak dla polityków codzienność” - wspomina w książce Piotr Legutko.
Książka została pomyślana jako swoisty podręcznik uzupełniający dla adeptów dziennikarstwa, zwłaszcza radiowego i telewizyjnego, marzących o karierze Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik. Ale równie (może nawet bardziej) przydatna może być wszelakiego rodzaju politycznym kibicom, namiętnie śledzącym wszystkie „Kropki nad i”, „Śniadania w Trójce” czy „Antysalony”. Bo debaty publiczne stały się w naszej kulturze medialną codziennością, dostarczając nam nie tylko (swoistej) rozrywki, ale i w decydujący niekiedy sposób wpływającą na nasze życie (czytaj wynik wyborów).
„Zdaniem wielu analityków sukces wyborczy Prawa i Sprawiedliwości w wyborach 2005 roku wziął się z takiego właśnie pytania, stawianego politykom PO we wszystkich debatach przedwyborczych: „Czy chcecie Polski solidarnej czy liberalnej?”. Odpowiedź A oznaczała w kontekście tamtej kampanii poparcie dla programu PiS, odpowiedź B przyznanie, że PO ma program liberalny, co wówczas wyborcom kojarzyło się z podwyżkami i pustą lodówką. Oczywiście pytanie było tendencyjne, trochę w rodzaju „kiedy przestanie pan bić swoją żonę?”. Tego rodzaju konstrukcje przyjmują za pewnik coś, co w ogóle nie zostało udowodnione, a na jego podstawie budują fałszywą alternatywę. Pytany jest w kłopocie, musi bowiem najpierw obalić ów pewnik (że bije żonę), bo przecież nie jest w stanie odpowiedzieć, kiedy ją bić przestanie. W podobnej sytuacji znaleźli się politycy PO, którzy musieli co rusz udowadniać, że fałszywa jest przesłanka, iż wybór solidarna-liberalna jest tym, przed którym właśnie stoją Polacy. Wtedy nie bardzo im się to udało, więc niejako w rewanżu, za dwa lata, w trakcie kolejnych przyśpieszonych wyborów narzucili publicznej debacie inne, równie podchwytliwe pytanie: „Chcemy IV RP czy Polski, w której przestaniemy się bać?” - wspomina niedawne wydarzenia autor.
Debata polityczna, dyskurs publiczny
Bo debata polityczna to nie tylko wymiana argumentów, ale przede wszystkim spektakl, w którym nie chodzi o przekonanie adwersarza do swoich racji. Prawdziwym adresatem debaty jest publiczność, którą polemiści chcą przekonać do siebie, niezależnie od stopnia racjonalności i sensowności głoszonych poglądów. Dlatego tak wielką rolę odgrywają w debacie czynniki pozamerytoryczne - sposób zachowania, timbre głosu, aparycja, styl formułowania wypowiedzi, wreszcie spokój lub jego brak. Znów warto odwołać się do powszechnie znanych przykładów.
„Lech Wałęsa, któremu puściły nerwy na widok spóźniającego się przeciwnika (Aleksandra Kwaśniewskiego), czy Jarosław Kaczyński, którego z równowagi wyprowadziło zachowanie publiczności zgromadzonej w studio (podczas debaty z Donaldem Tuskiem) przegrali dlatego, że spora część wyborców pod wpływem tych wydarzeń zmieniła swoje dotychczasowe preferencje” - pisze Legutko.
Dlaczego tak się dzieje, dlaczego jesteśmy coraz bardziej podatni na wszelakiego rodzaju manipulacje, perswazje, dlaczego przywiązujemy wagę do zdarzeń, cech czy sygnałów z punktu widzenia meritum zupełnie nieistotnych? To - paradoksalnie - efekt coraz słabszego zainteresowania przeciętnego wyborcy życiem publicznym. „Większość ludzi dysponuje wiedzą powierzchowną, częściej zasłyszaną niż przeczytaną. I to się nie zmieni, bo czytelnictwo gazet systematycznie spada. Zaś co do wiedzy zasłyszanej, także pochodzi ona z drugiej ręki, bowiem w mediach elektronicznych kanały i programy są informacyjne... tylko z nazwy. Przeważa w nich naskórkowa publicystyka, słuchana przez pasjonatów polityki, którzy z kolei stają się źródłem wiedzy dla zabieganego kręgu rodziny i przyjaciół, nie mających czasu na śledzenie telewizyjnych i radiowych informacji. I to właśnie na podstawie tak przefiltrowanych danych przeciętny Polak wyrabia sobie pogląd na większość kwestii społecznych, politycznych i ekonomicznych. Nic dziwnego, że nie jest to pogląd ugruntowany, czego dowodzą prowadzone regularnie badania opinii. Preferencje Polaków, nie tylko polityczne, zmieniają się jak pogoda w marcu, stąd nie brak chętnych, by je nieustannie kształtować” - zwraca uwagę autor „Sztuki debaty”.
Czy z tego wynika, że my, wyborcy, powinniśmy unikać śledzenia wszelakiego rodzaju debat? Z pewnością nie. „Zagrożeniem są debaty pozorowane lub ludzie stosujący w trakcie debat nieczyste metody. To prawda. Nie wolno jednak a priori z debaty publicznej rezygnować. Zakładając, że dojdzie w niej do nadużyć czy manipulacji, albo że przeciwnik, z którym mamy zasiąść do stołu nie ma zdolności honorowej, by z NAMI debatować. Problemem ostatnich lat w Polsce stało się takie właśnie podejście. W efekcie często debatujemy jedynie we własnym gronie, utwierdzamy wyłącznie swój elektorat i poprawiamy swoje oraz swoich przyjaciół samopoczucie” - stwierdza Legutko.
Czyli - odwołując się do innego autora- warto rozmawiać.
Piotr Legutko „Sztuka debaty, czyli jak się nie dać”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2009, 136 str.
Przeczytaj fragment książki
Piotr Legutko - publicysta i dziennikarz. Był redaktorem naczelnym „Czasu Krakowskiego", „Nowego Państwa" i „Gościa Niedzielnego", współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym" i „Rzeczpospolitą". Autor programów telewizyjnych, reportaży i filmów dokumentalnych, od 1997 związany był z krakowskim oddziałem TVP, był kierownikiem redakcji publicystyki TVP 1 i zastępcą dyrektora Agencji Informacji TVP. Obecnie jest redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego". Wykłada w Studium Dziennikarskim Papieskiej Akademii Teologicznej oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Skomentuj artykuł