Szczególną formą rozstania jest porzucenie osoby, która była w nas zakochana, a także bycie przez kogoś porzuconym.
W akcie porzucenia jestem sprawcą - wyrządzam krzywdę drugiej osobie, zadaję jej cierpienie. Natomiast w byciu porzuconym jestem ofiarą - istotą pokrzywdzoną i zranioną. Skoncentrujmy uwagę tylko na fenomenie bycia porzuconą (ym) zakochaną (ym). Oddajmy głos jednej z porzuconych zakochanych, która po latach, już z pewnego dystansu, opisuje swoje doświadczenie.
"Była piękna złota polska jesień. Zaczynałam studia. Zamieszkałam w akademiku. Wszystko było nowe: nowe miasto, nowa szkoła, nowi profesorowie, nowi koledzy… Pewnego razu dosiadł się do mojego stolika na stołówce. No i zaczęło się. Po paru miesiącach byłam w nim zakochana po uszy. Było nam ze sobą tak dobrze. Byłam naprawdę szczęśliwa.
Po trzech latach znajomości oświadczył mi, że nie możemy dalej być ze sobą razem. Szok, niedowierzanie. To był najstraszniejszy dzień w moim życiu. Świadomość, że tracę największy skarb mojego życia, a w dodatku kogoś, kto był idealny i nie miał żadnych wad, była nie do zniesienia. Dotychczasowy świat mi się zawalił. Czułam, że tracąc jego, w istocie sama nic nie znaczę. Życie bez tego skarbu wydało mi się nędzne i pozbawione sensu. Wpadłam w rozpacz. Z czasem rozpacz przekształciła się w poczucie beznadziei, apatii, depresji. Jak przerwać ten koszmar? Tak: otarłam się o nicość - o pokusę samobójstwa. Z mojego bólu i z mojej pustki zaczęły się stopniowo wyłaniać wątpliwości i pytania: Czy porzucający mnie jest rzeczywiście skarbem? Czy ten, którego uważałam za ideał, istota kochająca mnie może porzucić osobę kochaną, tak straszliwie ją krzywdząc, zadając jej ból i ją raniąc? Kim w końcu jest porzucający mnie mężczyzna: moim skarbem czy raczej moim krzywdzicielem? W ten sposób mój ból się spotęgował: do cierpienia związanego z utratą skarbu dołączył się ból prawdy, że w istocie jest on moim krzywdzicielem.
Moja dusza stała się rozdarta, a uczucia ambiwalentne. Mimo wszystko trudno mi było uznać prawdę, że mój ukochany jest moim krzywdzicielem. Nadal wierzyłam, a może tylko chciałam wierzyć, że jest on moim skarbem. Nie mogłam się za nic pogodzić z jego utratą. Nie mogłam się pogodzić z faktem rozstania. Przecież on nie umarł, on istnieje. Trzeba go tylko dla siebie odzyskać. Odzyskać krzywdziciela?
Czas leczy rany: ból osłabł, tęsknota za nim się wzmogła, a nadzieja na odzyskanie go wzrosła. Postanowiłam ponownie zbliżyć się do niego. Ta myśl, że znów może być tak pięknie, jak przed rozstaniem, stała się ekscytująca. Zaczęłam odzyskiwać wolę życia i poczucie własnej wartości. Potworne poczucie osamotnienia ulatniało się.
Jednak tę piękną perspektywę ciągle zakłócał bolesny fakt porzucenia. Aby do niego powrócić, należy go jakoś z jego decyzji wytłumaczyć, usprawiedliwić ją. I pojawia się genialna myśl: przecież on - ten skarb, ten ideał - nie mógł zrobić czegoś takiego, a jego decyzja to jakieś nieporozumienie. Najlepiej będzie, jeśli się spotkamy i wszystko sobie wyjaśnimy. I rzeczywiście: spotkaliśmy się. O dziwo: okazało się, że on ma podobne zdanie do mojego, że to było faktycznie nieporozumienie.
I znów byliśmy razem. Odzyskany skarb jest cenniejszy niż przed zgubieniem go. Więc radość obcowania z nim stała się jeszcze większa. Wróciłam do normalnego życia. A o tamtych bolesnych przeżyciach całkowicie zapomniałam, a może nawet wyparłam je totalnie z mojej świadomości.
Od tamtego czasu minęło wiele lat. Ostatecznie jednak - nieważne z jakiego powodu - nie związałam z nim mojego życia. I dziś tego nie żałuję. Widzę jasno, że powrót do niego był w gruncie rzeczy brakiem mojej emocjonalnej niedojrzałości i narcyzmu - po prostu nie byłam w stanie pogodzić się nie tyle z utratą jego, ile raczej z faktem, że w moim wyimaginowanym świecie zniknie coś cennego, nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości, że ja - taka genialna - mogę coś utracić. A teraz już wiem, że do istoty dojrzałego życia należy również to, iż wybierając jedno dobro, niekiedy musimy utracić inne oraz umiejętność odróżniania dobra prawdziwego od pozornego."
Pomocą w tych rozważaniach są filozofia cierpienia i wiara chrześcijańska. To one wskazują sposoby, dzięki którym można się zaprzyjaźnić z cierpieniem oraz poradzić sobie z trudnymi odczuciami, takimi jak pustka, czy lęk. One też mogą prowadzić nas do życiowej mądrości pozwalającej lepiej żyć, nawet gdy przyjdzie nam zmagać się z bólem.
Książka powstała przede wszystkim z myślą o lekarzach, terapeutach i duszpasterzach; jednak zawarta w niej mądrość jest tak głęboka i przystępna, że każdy może w niej znaleźć pomoc dla siebie.
Skomentuj artykuł