Jak możemy uszanować wartości, potrzeby i zainteresowania innych, a jednocześnie zaznaczyć własne i nie popaść w wyniszczającą sprzeczność? Święty Ignacy odkrył, że dla dobrej współpracy najistotniejsze jest, by relacje między ludźmi odznaczały się wolnością oraz wzajemnym poszanowaniem światopoglądów i upodobań. Powiązał przy tym dwa wymiary: powołanie do duchowej dojrzałości na drodze do Boga z pozytywnym i owocnym ukierunkowaniem na świat.
Autor książki ukazuje założyciela jezuitów jako doskonałego nauczyciela komunikacji i wykorzystuje jego inspiracje dla formułowania praktycznych wskazań dotyczących udanego kontaktu z Bogiem, drugim człowiekiem i sobą samym.
Willi Lambert – (ur. 1944), jezuita, kierownik duchowny w Collegium Germanicum i Hungaricum w Rzymie, opiekun rekolekcji ignacjańskich, autor licznych publikacji na temat duchowości.
O kluczowym przeżyciu zwykliśmy mówić wtedy, gdy dzięki jakiemuś zdarzeniu, spotkaniu czy lekturze nagle otrzymujemy możliwość dotarcia do drugiego człowieka, do jakiejś płaszczyzny życia lub do siebie samego. Komuś jakiś określony wiersz ułatwił zrozumienie twórczości Goethego, innemu z kolei gra na trąbce Louisa Amstronga pozwoliła odkryć fascynację jazzem. Moim kluczowym przeżyciem, które przed wieloma laty otworzyło przede mną komunikację jako decydującą perspektywę ignacjańskiej duchowości, było dotarcie do listu Ignacego, noszącego tytuł Instrukcja dla teologów na Sobór w Trydencie. Sporządzona na początku 1546 r. instrukcja skierowana jest do trzech jezuitów: Klaudiusza Le Jay, Jakuba Layneza i Alfonsa Salmerona, którzy mieli wziąć udział w soborze w charakterze doradców. Pismo to należy przybliżyć przynajmniej z uwagi na fragmenty dotyczące komunikacji.
Na uwagę zasługują zarówno samo pismo, jak i jego zasadniczy podział. Nie jest przecież oczywiste, że przy tego typu okazjach przygotowuje się specjalną instrukcję. Już sam ten fakt świadczy o świadomości stylu Ignacego. Nic dziwnego, że pierwsi jezuici wciąż mówili o „naszym sposobie postępowania” (noster modus procedendi). Jak często zdarza się, że obrady nie są udane, ponieważ cały ich przebieg, proces komunikacji oraz styl prowadzenia rozmów reprezentowany przez uczestników są zbyt dyletanckie lub pozbawione wyczucia. Podobnie jak sama instrukcja, godny uwagi jest też jej ogólny podział. Pierwsza część została poświęcona Sprawie obcowania i prowadzenia rozmów z innymi – zatem komunikacji z uczestnikami soboru. Będzie ona stanowić główne źródło poniższych wyjaśnień. Jednak należałoby z góry podkreślić jedno: zanim Ignacy napisze w liście choćby słowo o komunikacji, zasadnicza decyzja już zapadła. List nie traktuje soboru wyłącznie jako wydarzenia, w którym chodzi o to, by bronić starych prawd lub by głębiej je pojąć, bądź też odrzucić herezje. Sobór oznacza dla Ignacego w dużej części niecodzienne wydarzenie komunikacyjne. Dlatego nie zaleca swoim współbraciom w pierwszej kolejności, by nie zapomnieli zabrać ze sobą najnowszego teologicznego słownika, lecz by przede wszystkim zważali na swój sposób komunikowania się. Właśnie dlatego, że na tego typu zgromadzeniach chodzi przecież o communio, o stworzenie wspólnoty – czasem też o ekskomunikę. Dla Ignacego pełne uwagi i serdeczności obcowanie ze sobą jest w takim samym stopniu istotne, jak wyjaśnianie pojęć i wypowiedzi teologicznych.
Część druga nosi tytuł: Instrukcja dotycząca pomagania duszom i traktuje o duszpasterskiej pracy jezuitów podczas soboru. O tym, jaka tkwi w niej siła oddziaływania, niech świadczy jeden z cytatów: „Odwiedzać szpitale w godzinach lub porach dnia najodpowiedniejszych dla zdrowia ciała; wysłuchiwać spowiedzi chorych i pocieszać '69ch, a nawet, jeśli to możliwe, coś im ofiarowywać…” (KNB, 114).
Można by zadać tu pytanie: Jak wyglądałoby to dzisiaj, gdyby w trakcie podobnych zjazdów duchowieństwa ich uczestnicy niejako „przy okazji” uczyli dzieci katechezy, wizytowali szpitale i obdarowywali biednych? Czy nie przyczyniałoby się to do wzrostu wiarygodności, skuteczności oraz lepszego zrozumienia teologicznych decyzji?
Ostatni fragment – Instrukcja mająca na celu naszą wzajemną pomoc – dotyczy wspólnych decyzji oraz bieżących sprawozdań o tym, w jaki sposób postrzegano się wzajemnie w ramach soborowego wydarzenia komunikacyjnego.
Wprowadzenie – krzyż i imię
Często Loyola rysował na swoich listach niewielki krzyżyk. Tak było również w przypadku instrukcji na Sobór Trydencki. Krzyżyk ten stanowi coś w rodzaju logo Ignacego, jego znak firmowy. Jest wyrazem jego zasadniczego religijnego doświadczenia związanego z wiarą i życiem. Chodzi o to, aby znieść i przetrzymać krzyż: mówiąc zwykłym językiem – napięcia, konflikty, ból, walkę, nieład, opór. A gdzie łatwiej doświadczymy napięć i krzyża niż wtedy, gdy komunikacja między ludźmi nie powiedzie się, począwszy od codziennych przykrych nieporozumień, raniących uwag, aż do pełnego nienawiści „milczenia niczym grób”?
Krzyż posiada imię. Jest to imię Jezusa. To Jego Ignacy zapisuje na kartce. Może w ten sposób komunikować przesłanie, że nie chodzi wyłącznie o zasady komunikacji, o przekraczanie tych zasad, o zręczność, o manipulacyjne gry słowne, lecz o spotkanie zakończone sukcesem lub klęską. W udanej bądź nieudanej ludzkiej komunikacji odzwierciedla się również relacja między Bogiem a człowiekiem, podobnie jak w jedności miłowania Boga i bliźniego. Krzyżyk w połączeniu z imieniem może także przypominać o procesie komunikacyjnym Jezusa w trakcie Jego drogi krzyżowej: o Jego dystansowaniu się od Piotra, który nie chciał pójść z Nim tą drogą – Zejdź Mi z oczu, szatanie!; o Jego pytaniu skierowanym do tego, który Go bił: Dlaczego Mnie bijesz, czy wyrządziłem ci krzywdę?; o Jego milczeniu wobec Piłata i chóru głosów podżeganego tłumu; o Jego wyrozumiałych słowach względem wyszydzających i katów: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią; o wątpiąco- ufnym, ostatnim krzyku życia i jednocześnie śmierci: Boże, mój Boże, czemuś Mnie opuścił? Czy Ignacy myślał o tym wszystkim, kiedy umieszczał na korespondencji ten krzyżyk? Może nie, a może jednak tak. W każdym razie wraz z licznymi uwagami zaznaczył na wspomnianym liście także krzyżyk i poniżej napisał: „Jezu, moja miłość jest ukrzyżowana”. Słowa te można rozumieć dwojako: że Jezus, którego on kocha, jest ukrzyżowany, ale również, że jego własna miłość odczuwa ciężar krzyża.
Pierwsza zasada – nauczyć się dostrzegać wartość rozmowy
Po pierwsze: O ile w obcowaniu i kontakcie z wieloma ludźmi dzięki Bożej łasce dużo zyskuje się dla zbawienia oraz dla religijnego postępu dusz, o tyle w obcowaniu takim z naszej strony, a czasem z obu stron, wiele tracimy, jeżeli nie jesteśmy czujni, choć obdarzeni łaską Pana.
A że zgodnie z naszym powołaniem nie jesteśmy w stanie uniknąć takiego obcowania, będziemy zatem kroczyć dalej w Panu z tym większym spokojem, im bardziej będziemy nastawieni przewidująco i w pewnym porządku.
Wymienię tu kilka rzeczy, z których lub z im podobnych można mieć korzyść w Panu naszym; można niektóre z nich pominąć lub dodać inne (KNB, 112).
Zasadnicza wymowa tej wskazówki Loyoli jest taka, że rozmowa jest wartościowa, że wiele można zyskać, ale i wiele można stracić. Ten punkt widzenia nie wydaje się zupełnie oczywisty! Dawne powiedzenie filozofa Seneki – „za każdym razem, kiedy wychodziłem, wracałem jako gorszy człowiek” – dla wielu wcale nie brzmi w sposób niemiły ani nierzeczywisty. Przecież jeszcze tekst Ignacego mówi o „niemożności uniknięcia”, jednakże na tej podstawie, że elementem powołania, profilu jego wspólnoty, jest być wśród ludzi. Tam oczywiście osobista, duszpasterska rozmowa, kontakt wzajemny ma istotną wartość.
Godne uwagi w cytowanym fragmencie wydaje mi się także, że Ignacy za nieudaną rozmowę nie obwinia wyłącznie siebie. Wina może leżeć po jednej, po drugiej lub po obu stronach. Tylko taki punkt widzenia upoważnia do tego, by wyraźniej dostrzec błędy w komunikacji i spróbować uniknąć ich w przyszłości.
Troskę o uniknięcie błędów musi jednak poprzedzić zrozumienie dzięki wierze, że udany dialog jest darem. Najlepsza technika prowadzenia rozmowy, najstaranniejsze przygotowanie nie gwarantują jeszcze jej prawidłowego przebiegu. Obowiązuje również zasada, że rozmowa jest zadaniem stojącym przed wszystkimi uczestnikami. Decydujące przygotowanie i współdziałanie opiera się na czujności i uwadze. Prawdziwość tej wypowiedzi przejawia się już w tym, że nic nie ma tak silnie destrukcyjnego wpływu na rozmowę, jak sytuacja, kiedy odnosimy wrażenie, że nasz partner w dyskusji w ogóle nie jest nią zainteresowany. Są wprawdzie i tacy uczestnicy dialogu, którzy wydają się spać, ale w przedziwny sposób budzą się właśnie w decydującym momencie i są zupełnie przytomni; tylko że sygnały świadczące o zmęczeniu nie są szczególnie zachęcające dla pozostałych. Jako prawdziwą przytacza się często opowieść, jak pewien jezuita będąc organizatorem imprezy wyraził podziękowania prelegentowi i dopiero po śmiechu uczestników zorientował się, że przebudził się właśnie podczas jego chwili wytchnienia i nie w porę chciał spełnić swój obowiązek.
Dla Ignacego czujność stanowi niejako cechę zawodową jezuitów, ponieważ ich zadaniem jest przebywanie wśród ludzi. Podobnie jak w przypadku rekolekcji duże znaczenie dla medytacji mają niewielkie wprawki, tak w przypadku rozmowy jest z przygotowaniem. Przewidująco „zadysponować się” do rozmowy, czyli dobrze się nastawić, oznacza również poważnie traktować siebie samego, innych oraz samo spotkanie.
Na zakończenie Ignacy zauważa, że istnieje bardzo wiele różnych wskazówek, które mogą pomóc w prowadzeniu rozmów, ale nie trzeba koniecznie wszystkich zapamiętywać: Można coś „pominąć lub dodać”. Może właśnie w naszych czasach, przy takiej ilości literatury na temat komunikacji, istotne znaczenie ma wskazówka, że wolno nam wiele pominąć, niemniej należy pamiętać przy tym o przestrzeganiu istotnych reguł gry.
Druga zasada – mówić powoli, roztropnie, uprzejmie
Po drugie: Starałbym się mówić powoli, roztropnie i uprzejmie, przede wszystkim w trakcie ustalania spraw, które będą lub mogą być przedmiotem dyskusji na Soborze(KNB, 112).
Na powolność w mówieniu Ignacy zwraca uwagę niejednokrotnie. Wydaje się, że uwaga ta odnosiła się szczególnie do jego współbraci z Południa. Jednak „odkrycie powolności” wydaje się zyskiwać na znaczeniu też dla nas, ludzi z Północy. Po dziesięciu latach pobytu w Rzymie, tuż po moim powrocie odniosłem wrażenie, że także w Niemczech tempo mówienia zarówno w telewizji, jak również w codziennych rozmowach znacznie wzrosło. Jedną z najczęściej spotykanych wypowiedzi prowadzących programy w telewizji i radiu jest sformułowanie: „Czy mógłby Pan/i krótko to skomentować? Proszę jednym zdaniem”.
Czasem brzmi to niemal groteskowo, kiedy najtrudniejsze stany rzeczy mają zostać ujęte w jednym jedynym zdaniu, konkretnie i po prostu, oczywiście bez zbytniego „upraszczania”. Bieda Europejczyków, którzy „nie mają czasu” – w przeciwieństwie do wielu ludzi w krajach ubogich – często nie pozwala w ogóle na spokojną rozmowę. Przypominam sobie, jak przy okazji wizyt w dawnym NRD wciąż miałem wrażenie, że było tam więcej czasu i spokoju na dialog. Pod presją czasu bardzo ciężko jest przeprowadzić dobrą rozmowę. Z pewnością satysfakcjonujące jest odbijanie od czasu do czasu słów niczym w ping-pongu. Tak, błyskotliwa wymiana zdań może niekiedy sprawić radość, podobnie jak mocne i umiejętnie ścięte piłki. Ale tym, czego potrzebujemy przede wszystkim, jest przekazywanie sobie słów wciąż i wciąż jak kawałków chleba, których zapach można poczuć, które można w spokoju żuć, smakować i trawić. Tylko w ten sposób słowa mogą nasycić. I do tego odnosi się również napomnienie Jezusa z Pisma Świętego: Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych (Mt 4,4).
Siostrą powolności jest roztropność. Czasem ktoś mówi tak szybko, że odnosi się wrażenie, iż mówi szybciej niż myśli. Tacy ludzie wydają się kierować dewizą: „Skąd mam wiedzieć, co myślę, jeżeli nie słucham, co mówię”. Takie szybkie mówienie może tak mocno nakręcić, że już wcale nie dostrzega się człowieka, który przy pomocy słów się wyraża, alienuje. Dla takiej sytuacji trafniejsze będzie czasem wyrażenie „mówi się” niż określenie komunikacja.
Zaproszenie do tego, by mówić nie tylko roztropnie, ale co za tym idzie również z namysłem, oznacza także, aby zbyt szybko nie formułować definitywnych tez. Zawsze mamy możliwość postawienia sobie krytycznego pytania: Czy wystarczająco dużo się dowiedziałem? Czy dostatecznie znane mi są stanowiska pozostałych osób?
Właśnie w przypadku kontrowersyjnych tematów teologicznych czy pastoralnych decydujące jest, żeby mówić rozważnie, ostrożnie, a więc uprzejmie. Wskazówka ta nie odnosi się wyłącznie do Soboru Trydenckiego, lecz również do okresu po Soborze Watykańskim II. Jakże często pochopne reakcje, upór, pozbawione serca oceny oraz bezskuteczne zakazy tak z góry, jak i z dołu hamują dziś dyskusje i owocne duszpasterstwo!
Trzecia zasada – słuchać i bacznie przyglądać się całemu człowiekowi
Trzecia zasada jest czymś w rodzaju „złotej reguły komunikacji” Ignacego:
Po trzecie: Mówiłbym powoli, czerpiąc w ten sposób korzyści ze słuchania; spokojnie, by wyczuć i poznać poglądy, uczucia i wolę tych, którzy mówią, aby lepiej odpowiedzieć lub też lepiej przemilczeć (KNB, 112).
W przypadku tego zdania nie pozostaje już niemal nic innego, jak tylko stwierdzić, że jest ono w pewnym sensie rozkoszą dla podniebienia. Odnosi się do niego to, o czym Ignacy mówi w swoich Ćwiczeniach: należy „smakować” słowa (CD, nr 2). Niemal każde słowo mogłoby stanowić tytuł osobnego rozdziału. Już powtarzana rada – Mówiłbym powoli – stanowi rodzaj ostrożnej wskazówki, ponieważ przyjmuje ona postać osobistego świadectwa, nie przemawiając rozkazującym tonem: „Proszę z łaski swojej nieco zwolnić!”. Nie, zamiast tego słyszymy: Mówiłbym powoli. Powolność pomaga, aby lepiej słyszeć. Chodzi właśnie o to, by korzystać ze słuchania, „próbować uczyć się w trakcie słuchania”, jak czytamy w innym przekładzie. Nie chodzi tu tylko o wybadanie czy „szpiegowanie”. Pełne serdeczności słuchanie otwiera drugiemu człowiekowi miejsce, w którym może przebywać. Dobry słuchacz daje mówiącemu legitymację do mówienia. W taki sposób słuchać może tylko ktoś, kto nie żyje w przeświadczeniu, że i tak przecież wie wszystko lepiej niż pozostali i właściwie nie musi już wcale słuchać. Przemawiać i rozmawiać z ludźmi notorycznie wszystkowiedzącymi jest męką lub wręcz niemożliwością. Może to czasem nawet wyprowadzić z równowagi, chociaż Ignacy zaleca, by starać się zachować spokój.
Niemal w każdej książce na temat komunikacji jest fragment wskazujący na fakt, że część uwagi podczas rozmowy powinna być stale skierowana na własne uczucia. Kiedy zauważy się, że opuszcza nas lub zanika w nas wewnętrzny spokój, wtedy zbliża się niebezpieczeństwo. Wytłumaczę to na prostym przykładzie. Niekiedy w spokojnej wodzie odbijają się krajobrazy, rzeczy bądź ludzie tak dokładnie, że na fotografii trudno jest rozpoznać, co jest obrazem, a co jego odbiciem. To samo odnosi się do rozmowy: trzeba zadbać o to, aby „woda duszy” była wystarczająco spokojna, by jasno odzwierciedlić to, co mówi druga osoba. Jeżeli nasze wnętrze przez gniew, zniewolenie, lęk, oburzenie lub tym podobne uczucia przypomina niespokojną, wzburzoną wodę, wtedy odbity obraz będzie zniekształcony. Podobnie czują się w opowieści nowotestamentowej uczniowie Jezusa przestraszeni sztormem: wydaje im się, że widzą nie Pana, lecz ducha. Niektóre spotkania nabierają właśnie takiego złowieszczego charakteru. Należy wtedy zarządzić przerwę, zrobić pauzę i spróbować odzyskać wewnętrzny spokój.
Wewnętrzny spokój powinien pomóc wyjść na spotkanie z rozmówcą z uwagą i dostrzec różnorodne warstwy, różnoraki wymiar człowieka. To wszystko określa Ignacy mianem myśli, uczuć oraz woli. W ten sposób otrzymujemy trzy warunki dobrego słuchania.
(1) Na pierwszej płaszczyźnie chodzi o to, by uważać na treść wypowiedzi, przesłanie, temat – na to, co obiektywne. Decydujące pytanie brzmi tutaj następująco: Co mówi ktoś inny? Czy byłbym w stanie wiernie powtórzyć treść jego słów?
(2)Drugą płaszczyzną, na którą należy zwrócić uwagę, są uczucia. Sama treść nie stanowi jeszcze o całej wypowiedzi, nie prowadzi jeszcze do powstania komunikacji. Człowiek ma też uczucia, które przynależą do jego istoty. Dopiero kiedy dowiem się, dlaczego ktoś na przykład z takim zaangażowaniem o coś walczy, co oznacza też, dlaczego ujawnia przed czymś taki lęk lub tak silnie próbuje bronić jakiejś wartości, to dopiero wtedy dowiem się również, o co naprawdę mu chodzi. Dopiero wtedy jestem w stanie go zrozumieć i być może uda mi się przezwyciężyć jego nieuzasadnione lęki, jeżeli spróbuję pokazać mu, że wartość, którą on postrzega jako zagrożoną, wcale nie zostanie zniweczona. W przypadku blokady w rozmowie najbardziej pomocne okazują się następujące pytania stawiane samemu sobie lub rozmówcy: Czego tak bardzo się obawiam i dlaczego? Którą wartość uważam za zagrożoną? Jak doszło u mnie do takiego przeżywania wartości? Kiedy udzielimy odpowiedzi na te pytania, wówczas często pojawia się możliwość szybkiego powrotu do rozmowy.
(3)Trzecią płaszczyzną jest wola, a właściwie mówiąc, prawdziwy zamiar. Wiedza na ten temat uwzględnia doświadczenie, że za prostą treściowo wypowiedzią mogą ukrywać się głębsze powody. Często wypowiedzi są tylko balonami badawczymi, które mają sprawdzić, jak ktoś reaguje i dopiero później do głosu dochodzi słynny „rzeczywisty” lub „prawdziwy” zamiar. Dlatego dobrze byłoby dokładnie wybadać pierwsze słowa pod tym kątem, czy nie ukrywa się za nimi jeszcze coś innego. Czasem ktoś sam nie do końca jest świadomy tego, czego naprawdę chce. Wtedy nie pozostaje nic innego, jak odegrać rolę akuszerki, tak by do głosu mogły dojść rzeczywista tęsknota, rzeczywiste pragnienie i rzeczywisty zamiar. Znamienne jest, w jaki sposób Ignacy charakteryzuje dostrzeganie myśli, uczuć i woli oraz tego, co ma się z nimi stać. Uwzględnia on przy tym wszystkie trzy wymienione płaszczyzny. Również słuchający powinien przysłuchiwać się całym sobą: Powinien wyczuwać, co odpowiada uczuciu. Powinien rozważać i powinien zdecydować, czy lepiej jest zabrać głos, czy milczeć.
(1) Pierwsze pytanie brzmi zatem: Czy wyczuwam coś ze strony drugiego człowieka? Czy w trakcie słuchania coś się we mnie odzywa? – Jest to niemal dokładnie to samo, co w dzisiejszych czasach często nazywamy empatią, zdolnością wczuwania się. Bez pewnej umiejętności współodczuwania nie jest możliwa żadna pomocna relacja na płaszczyźnie osobistej.
(2) Drugie pytanie brzmi: Czy widzę, rozpoznaję, co mówi inny człowiek? Czy rzeczywiście dostrzegam treściowe przesłanie, czy też towarzyszy mi jedynie uczucie zakłopotania? Jeżeli ktoś znajdzie się wyłącznie pod wpływem uczuć drugiej osoby, utraci zdolność prawdziwego zrozumienia. To z kolei może wymagać pojęciowego wysiłku, „natężenia pojęć” (Hegel). Rozpoznawanie jest poznawaniem. Muszę zatem wystarczająco często pytać: Jakie fakty, jakie argumenty podaje druga osoba? Jakie doświadczenia, leżące u podstaw jej argumentów, stały się jej udziałem?
(3) Wtedy wreszcie nadchodzi pora na decyzję: Czy chcę odpowiedzieć, czy milczeć? Może nam umknąć, ale może też uderzyć nas fakt, że Ignacy nie zamyka zdania sformułowaniem, „by lepiej odpowiedzieć”, lecz stwierdzeniem, by lepiej przemilczeć. Zwykle nieliczni biorący udział w rozmowie czują się zmuszeni do udzielenia odpowiedzi. Chodzi przy tym o świadomą decyzję: Czy mam wrażenie, że lepiej będzie, jeśli odpowiem, czy bardziej celowe będzie, jeśli będę milczał? Odpowiedzieć na poziomie, czy raczej milczeć na poziomie – oto jest pytanie.
Pod żadnym innym względem nie jesteśmy tak krytycznie badani, jak pod względem posiadania uprzedzeń: wobec obcokrajowców, ateistów, intelektualistów, homoseksualistów, chrześcijan (tych ostatnich w ostatnim czasie nie postrzega się już jako tak złych) itd. Wolność od uprzedzeń uchodzi za wielką demokratyczną cnotę. Oczywiście Ignacy nie posługuje się dokładnie dzisiejszym żargonem, ale to, co mówi na temat wyważonego, wolnego i prawdziwego obcowania z rzeczą – a więc też często o byciu razem – zasługuje na uwagę:
Jeżeli mowa jest o tego rodzaju lub innych tematach, należy podać powody właściwe dla obu stron, by nie uchodzić za kogoś, kto ulega własnemu osądowi; starałbym się, żeby nikt nie pozostał niezadowolony (KNB, 112).
Przypominam sobie, jak przed laty na pewnym gremium liturgicznym zgłosiłem wniosek i uzasadniłem, dlaczego niewielka zmiana we Mszy św. wydaje mi się sensowna. Na zakończenie przedstawiłem jeszcze stanowiska, które zawierały kilka przemyśleń przeciwnych mojej propozycji. Zdziwienie było dość duże: Przecież jeżeli pragnie się uzyskać akceptację dla danej sprawy, nie można jednocześnie podawać powodów, które przemawiają przeciwko niej!
Niemniej Ignacy tak postępował. Co więcej, doszedł do wniosku, że ma to naprawdę sens: po pierwsze dlatego, że rzadko, a może nawet nigdy nie zdarza się, by w przypadku konkretnej decyzji zawsze wszystko przemawiało za jednym rozwiązaniem, zaś inne byłyby tylko czystym nonsensem. Po drugie, takie rozważania świadczą o tym, że rzeczywiście zastanowiło się nad kwestią i uwzględniło również kontrargumenty. Po trzecie, ewentualnemu przeciwnikowi sygnalizuje się w ten sposób, że spodziewamy się po nim gotowości do przemyśleń i dobrych argumentów. To z kolei może pomóc w tym, że on łatwiej przekona się do całkowicie obcych mu idei. Przez otwartą na wszystkie strony argumentację daje się wreszcie wyraz temu, że chodzi nam w pierwszej kolejności nie o to, by przeforsować własne interesy lub samego siebie, lecz przede wszystkim o to, aby zorientować się, co najprawdopodobniej jest najlepsze dla „sprawy”, dla wspólnoty itd. Mówiąc prostym religijnym językiem: chodzi o to, by poszukiwać woli Boga.
Takie bezstronne i zróżnicowane postępowanie pomaga w budowaniu atmosfery zrozumienia oraz respektu. Przyczynia się do tego, żeby nikt nie pozostał niezadowolony. Powinno robić wielką różnicę, z czego ktoś cieszy się, kończąc rozmowę lub dyskusję: Czy cieszy się z tego, że „dał do wiwatu drugiej stronie”, że potrafił jeden po drugim zbić argumenty strony przeciwnej i wystawić je na pośmiewisko? Czy też ktoś jest zadowolony, kiedy ma wrażenie, że także pozostali są szczęśliwi z przebiegu rozmowy i że on sam w jakiś sposób się do tego przyczynił?
Zmarły w 1991 r. w wieku 101 lat jezuita Oswald von Nell-Breuning, teolog, ekonomista i filozof społeczny, wygłosił w dniu swoich setnych urodzin mowę dziękczynną, w której przedstawił tajemnicę wielkiego szacunku, jakim cieszył się w społeczeństwie, Kościele i państwie, a ponadto u przedstawicieli związków zawodowych. Tym świadectwem niemal w sposób przykładowy wyłożył reguły gry dla wolności od uprzedzeń. Powiedział, że wpadł na myśl, by poinformować o tym, jaką metodę stosuje i jaką metodę gorąco poleciłby każdemu, kto będzie jego następcą. „Jest to takie postępowanie – podkreślił – by znać wszystko, co w opinii przeciwnika zawiera się w treści prawdy aż do końca, aż do kropki nad i. Jest to dla mnie przede wszystkim przykazanie intelektualnej uczciwości. Poza tym również ze względów metodycznych uważam to za najbardziej odpowiedni i gwarantujący sukces sposób postępowania. Skąd większość błędnych doktryn czerpie swoją siłę przyciągania? Przecież czerpią ją z tego, co jest w nich rzeczywistą treścią. Kiedy więc udowodnię mojemu przeciwnikowi w dyskusji, że znam te elementy prawdy, że dzielę je z nim, wtedy ma on świadomość, że zrozumiałem go i że odczuwam wolę, by rzeczywiście go zrozumieć. W ten sposób zaraz zdobywam jego sympatię i gotowość do tego, żeby i on też zechciał mnie właściwie zrozumieć. Wiem zatem, że rozpoczniemy rzeczową rozmowę, a nie będziemy lali wodę w dyskusji, gdyż każdy pod pojęciami, które stosuje, rozumie coś innego i tam, gdzie sądzi się, że jest się podobnego zdania, faktycznie opinie są rozbieżne, lub odwrotnie: sądzi się, że jest się w konflikcie z rozmówcą, w rzeczywistości zaś jest się dokładnie tego samego zdania. Podobne postępowanie – myślę że wolno mi się w ten sposób pochwalić – stosowałem z żelazną konsekwencją. Sądzę, że nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że ogromna część szacunku, jakim cieszę się również w kręgach odległych od Kościoła i wiary religijnej, wywodzi się właśnie stąd”.
Piąta zasada – ostrożnie z autorytarnymi argumentami
Niekiedy można spróbować bronić się w rozmowie, dając drugiej stronie do zrozumienia, że właśnie zastosowała „frazę killera”. Zarzut ten raczej niechętnie chcielibyśmy na siebie ściągnąć. „Frazy killera” to takie zwroty, które przypominają morderstwo dokonane na rozmowie. „Przecież nikt nie będzie taki głupi, żeby” „To co Pan/i mówi, jest stare jak świat”, „W tych poglądach jest Pan/i zupełnie osamotniony/a”, „Nauka jednomyślnie opowiada się za czymś zupełnie przeciwnym”, „Jeszcze nigdy tak nie było”, „Jak długo mam tu jeszcze coś do powiedzenia, nie pozwolę”. Roma locuta causa finita – Rzym przemówił, sprawa skończona.
Kiedy w rozmowie padają takie słowa, wtedy całkowicie uzasadnione jest pytanie, czy jest tu jeszcze mowa o żywym ruchu w tę i w tamtą stronę, czy też właśnie odbywa się pogrzeb prawdziwej rozmowy. Co ma do powiedzenia na ten temat Ignacy?
Jako autorytetów nie angażowałbym żadnych osób, a już na pewno nie takich, które uznane są za wielkie, z wyjątkiem bardzo złożonych spraw; albowiem muszę być w dobrych stosunkach ze wszystkimi i nie wolno mi mieć do nikogo słabości (KNB, 113).
U wszystkich, dla których Ignacy jest tylko średniowiecznym i wierzącym w autorytety chrześcijaninem, w konfrontacji z powyższą wypowiedzią może pojawić się zdziwienie. Prawda jest taka: pomimo całej lojalności Ignacego Loyoli, mimo całego oczywistego szacunku wobec autorytetu, wie on również, że są takie sytuacje, w których powoływanie się na autorytety i nazwiska bardziej szkodzi niż służy odnalezieniu prawdy. Zwykle nie jest zbyt pomocne w rozmowie, kiedy różne strony ograniczają się wyłącznie do przytaczania własnych „wyroczni”: „Ratzinger mówi…”, „Drewermann pisze przecież…”, „Papież powiedział…”, „Küng wykazał…”, „Zwykli ludzie twierdzą…”. Oczywiście wolno cytować, ale tylko sensownie, by przedstawić interesujące punkty widzenia, istotne rozważania i argumenty, a nie po to, aby przez samo wymienienie autorytetu zmusić pozostałych do milczenia. Decydujące samokrytyczne pytanie brzmi: Czy jestem wolny, czy też jestem „gorliwy” w znaczeniu wewnętrznego zniewolenia, stereotypu, fałszywie rozumianego ducha zbiorowości, osobistej idée fixe?
W przypadku tych pytań znowu staje się zrozumiałe, że w trakcie zbliżania się do prawdy chodzi nie tylkoo rzeczowe, obiektywne, racjonalne rozważania, lecz także o wewnętrzną wolność. Tam, gdzie ktoś jest zniewolony przez lęki czy nastawienia, trudno mu będzie zmienić myślenie, zawrócić, pozostać na ścieżce prawdy lub jej szukać. Taki ktoś nie poczuje prawdopodobnie wewnętrznego impulsu, jak św. Paweł, żeby chcieć być wszystkim dla wszystkich.
Z pewnością nie jest to łatwe, aby „być w dobrych stosunkach z każdym”. Jak powiada przysłowie ludowe, kto pragnie wszystkim dogodzić, ten nie zadowoli nikogo. Bywa również i tak, że osoba, która chce zadowolić możliwie wielu, nie ma określonego stanowiska. Nierzadko musi siadać pomiędzy różnymi krzesłami. Nie bez powodu mówi się, że dla chrześcijanina z jego miłością bliźniego jest to często najlepsze miejsce. W każdym razie lepsze, niż rozsiadanie się wygodnie we wszystkich fotelach
Szósta zasada – skromna wyrazistość
Całkowicie zgodny z dotychczasową linią jest szósty punkt instrukcji na Sobór Trydencki:
Jeżeli rzeczy, o których się mówi, są tak słuszne, że nie można lub nie wolno milczeć, wyrazić swoje zdanie w tej sprawie z największym spokojem i pokorą oraz zamknąć ją „z zastrzeżeniem lepszego osądu” (KNB, 113).
Ta wypowiedź gwarantuje, że nie powinniśmy się stale powściągać z obawy, że komuś się narazimy, jeśli ujawnimy własny pogląd. Inaczej mówiąc, jest zrozumiałe, że nie powinno się wypowiadać wyłącznie z czystej żądzy pokazania się i wywierać wrażenia udawaną pewnością siebie. Owocnemu dialogowi pomaga, jeżeli poprzez styl mówienia i ewentualnie poprzez wymowne zwroty zrozumiałe stanie się, że nie uważa się siebie za nieomylnego. Czyż wielu ludzi nie odmawia papieżowi każdej formy nieomylności i jest jednocześnie ogromnie oburzonych, kiedy ich własne wypowiedzi są poddawane krytycznej ocenie? Może dla higieny duszy opłaca się często prowadzić rozmowę z „papieżem w nas”, „papieżem we mnie”. Od czasu do czasu może to doprowadzić do bardzo interesującej wymiany zdań.
Zasada siódma – nie spieszyć się
Krótki tekst autorstwa Paula Konrada Kurza sprawia wrażenie pozbawionego miłosierdzia lustra, w którym jednak może uda nam się dostrzec część prawdy o nas: „Czas. Momo ma czas. Turek ma czas. Bóg ma czas. Ksiądz nie ma czasu. On jest prawdziwym Niemcem”. Również o posiadaniu czasu wspomina Ignacy w swoich zasadach:
Ogólnie rzecz biorąc, aby rozmawiać ze sobą na pozyskane lub podane tematy i aby nad nimi pertraktować, bardzo pomocne jest, jeżeli pragnę mówić o tym, nie zważając na mój wolny czas lub brak czasu i pośpiech z mojej strony, czyli nie czy to mi odpowiada, lecz czy odpowiada i jest stosowne dla drugiej osoby, z którą chcę pertraktować, by skłonić ją do większej czci wobec Boga (KNB, 113).
Z pewnością w dzisiejszych czasach można to uznać za podstawę zdrowia psychicznego wielu ludzi zajmujących się duszpasterstwem, żeby w pierwszym rzędzie nauczyli się mówić „Nie!” oraz zwracali uwagę na to, żeby ich terminarz nie pękał w szwach. Z pewnością trzeba też mieć wzgląd na siebie, a nie tylko i wyłącznie na innych. Ale również jest prawdą, że potrzeba czasu, kiedy rozmawia się ze sobą o trudnych kwestiach.
Kto przychodzi do kogoś wybranego z osobistym problemem i dostrzega, że jego rozmówca właściwie nie ma czasu, ten nie tak szybko ponownie zdecyduje się na rozmowę. W podobnej sytuacji lepiej byłoby ją przełożyć lub polecić innego partnera, niż wciąż pozwalać na to, by ustalone terminy przepadały, by rozmowy były skracane bądź przerywane telefonami. Czas jest jednym z najcenniejszych darów, jakie możemy sobie nawzajem ofiarować. Niemniej także w tym przypadku obowiązuje zasada: „Radosnego dawcę miłuje Bóg”. I podobnie kochać będzie tego, który potrafi pogodzić się z własnymi ograniczeniami i brakiem czasu oraz po przyjacielsku, choć z żalem, umie powiedzieć „Nie”.
Obchodzenie się z czasem jest sposobem okazywania szacunku Bogu i ludziom oraz „bycia w stanie łaski” – w każdym razie pisarz Peter Handke zaproponował niegdyś, aby te stare słowa Katechizmu przetłumaczyć, używając zwrotu „być w stanie posiadania czasu”.
Ćwiczenie
Ignacy nie byłby Ignacym, gdyby pozwolił sobie poprzestać na pięknych słowach i mądrych zasadach. Ma on świadomość, że wszystko wymaga wprawy. Dlatego też kończy swoją instrukcję akapitem, w którym mowa jest o codziennym ćwiczeniu. Przede wszystkim każdy z osobna powinien zwracać uwagę na to, co jest dla niego ważne. Po drugie trzej bracia jezuici powinni co wieczór gromadzić się na godzinę, podsumować dzień i uświadomić sobie własne decyzje oraz zaplanować nowe. Ponadto powinni wzajemnie zwrócić sobie uwagę na to, co oni spostrzegli u siebie, gdy chodzi o sposób komunikacji.
Tak jak wcześniej ostrożnie formułował swoje wskazówki, tak teraz kończy w sposób bardzo zdecydowany:
Porządek ten rozpoczyna się w ciągu pięciu dni od waszego przybycia do Trydentu. Amen (KNB, 115).
Willi Lambert
Sztuka komunikacji odkrywana z Ignacym Loyolą
Wydawnictwo „Jedność”
Kielce 2009
Skomentuj artykuł