Sobór Trydencki, jak żaden inny budzi sprzeczne emocje, często wywołane nieznajomością jego przebiegu i postanowień. O’Malley skrupulatnie oddziela mity od prawdy historycznej i przenikliwie analizuje zarówno błędy, jak i osiągnięcia Soboru.
Fragment Wstępu
Słysząc o Soborze Trydenckim, wiemy wprawdzie, o co chodzi, lecz nie wiemy dokładnie, co się na nim wydarzyło. Z lekcji historii większość z nas pamięta zapewne, że był to sobór kościelny, zwołany, by przeciwstawić się Lutrowi i protestantom.
U wielu osób budzi on skojarzenia dość złowrogie: Trydent przywodzi na myśl regres, prześladowania i koszmar kontrreformacji. Nawet katolikom Sobór Trydencki nie kojarzy się jednoznacznie: niektórzy utrzymują nieprzejednanie, że sobór ten był przyczyną wszelkiego zła, od którego uwolnił ich dopiero w dwudziestym wieku Sobór Watykański II; inni twierdzą, że Trydent to synonim dobrodziejstw, których Vaticanum Secundum bezwzględnie ich pozbawiło. Są to najczęściej spotykane stereotypowe opinie na temat Soboru Trydenckiego. Nawet z nich jednak wynika, że w Trydencie wydarzyło się coś ważnego. W rzeczy samej każdy, kto choć trochę interesuje się kulturalną i religijną historią Europy u progu nowożytności, słyszał o nim i uległ - w mniejszym lub większym stopniu - indoktrynacji, przedstawiającej to wydarzenie w białych lub czarnych barwach.
W istocie "Trydent" stał się w historii synonimem kościelnego soboru powszechnego, zwołanego - zgodnie z jego nazwą - w mieście o nazwie Trydent, położonym w dolinie rzeki Adygi, na północ od górskiego pasma Dolomitów, leżącym na szlaku wiodącym do przełęczy Brenner. Z Trydentu znacznie bliżej jest do Innsbrucka niż do Rzymu. Miasto, choć obecnie leży we Włoszech, podlegało wówczas władzy księcia Tyrolu, który to tytuł w latach 1519-1521 przysługiwał władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego, cesarzowi Karolowi V, a następnie jego bratu Ferdynandowi. Bardziej bezpośrednio władał nim lokalny biskup.
Sobór obradował w Trydencie łącznie w przeciągu osiemnastu lat, w trzech różnych fazach: w latach 1545-1547, 1551-1552 i 1562-1563. Łacińska nazwa miasta, od którego nazwano sobór, brzmi Tridentinum.
W czasach soboru Trydent był nieporównanie mniejszy niż dzisiejsza, tętniąca życiem metropolia. Liczył zaledwie około siedmiu do ośmiu tysięcy mieszkańców, nieomal bez wyjątku włoskojęzycznych. Zimy w Trydencie były długie i surowe, lata często ciężkie i upalne, co stanowiło poważne obciążenie (nie mówiąc o problemach zdrowotnych) dla tych uczestników soboru, którzy przyzwyczajeni byli do bardziej umiarkowanego klimatu i do mniej gwałtownych zmian temperatury. Osobliwe połączenie męczącego bezruchu i napięcia również wpływało na fizyczne samopoczucie i emocjonalną równowagę ojców soboru.
W miarę, jak rosła liczba dostojników kościelnych przybywających na sobór, coraz wyraźniej w małym mieście, które ich gościło, dawały znać o sobie problemy z wyżywieniem i zakwaterowaniem. Problemów nastręczało zwłaszcza zakwaterowanie, trzeba było bowiem ugościć nie tylko samych biskupów, lecz także ich służbę i dwór, które bywały czasem bardzo liczne, i liczyły nawet do 20 bądź 30 osób, a niekiedy nawet więcej. Świta kardynała Ercole Gonzagi, głównego legata papieskiego w końcowej fazie soboru, składała się ze 160 osób, zaś kardynał Karol Gwizjusz przybył z 80 dworzanami.
Należało też przyjąć doradzających biskupom teologów, których niekiedy było nawet więcej, niż biskupów, odwiedzających czasem sobór arystokratów, i oczywiście posłów (wysłanników lub ambasadorów) wielkich władców, którzy na pewno nie przybywali bez asysty. W końcowe fazie wysłannik korony portugalskiej pojawił się na przykład w towarzystwie osiemdziesięcioosobowej świty. W tym czasie z powodu soboru liczba ludności miasta powiększyła się o około 2000 osób. Obok wyżywienia i zakwaterowania dla wszystkich gości, miasto musiało też zapewnić obrok dla koni, na których przybywali, co samo w sobie stanowiło poważny problem.
W jakiś sposób miasto zdołało sprostać temu wyzwaniu, nie obyło się jednak bez poważnych trudności, utrudnień, niewygód i narzekań ze strony tak gości, jak i gospodarzy. Ceny wzrosły niewyobrażalnie. Pojawiły się też inne problemy. Odmiennie niż dziś, miasto było kulturalnie dość zapóźnione, co oznaczało, że nie dysponowało biblioteką zdolną obsłużyć wydarzenie, jakim był sobór, na którym roztrząsano złożone zagadnienia historyczne i teologiczne.
W porównaniu z innymi problemami, z jakimi musiał zmagać się sobór, wszystko to były jednak mało istotne niedogodności. Piętrzyły się przed nim trudności tak liczne i tak ogromne, iż fakt, że sobór w ogóle się odbył i że dokończono obrad wydaje się wręcz cudem. Wojna i groźba wojny oraz, jak się wydawało, nieuchronny straszliwy atak "niewiernych", jaki groził wówczas światu chrześcijańskiemu od wschodu ze strony imperium osmańskiego, czyniły sobór przedsięwzięciem nader ryzykownym. Nawet w czasie zawieszenia broni rywalizacja ówczesnych wielkich potęg i znaczenie, jakie miał dla nich wynik obrad, stanowiły poważną przeszkodę w realizacji stojącego przed nim zadania.
Ze względu na te nadzwyczajne okoliczności, w porównaniu do innych soborów do trzeciej fazy w obradach soborowych wzięło udział stosunkowo niewiele biskupów. Mimo, iż w połowie szesnastego wieku episkopat katolicki liczył około 700 biskupów, sobór otwarło jedynie 29. Na pierwszej sesji drugiej fazy (1551-1552) stawiło się zaledwie 15. W żadnym ze wspomnianych okresów ich liczba nie osiągnęła nawet 100.
Najwięcej biskupów wzięło udział w soborze w fazie trzeciej, w latach 1562-1563; w drugim roku obrad regularnie brało wówczas udział w obradach około 200 ojców soboru. W lecie tego samego roku przez pewien krótki okres było ich nawet 280, co, biorąc pod uwagę niespokojne czasy, było nie lada osiągnięciem. Większość z biskupów, przyjeżdżając podczas której z faz soboru, zostawała aż do jego końca, niektórzy jednak przyjeżdżali, brali przez jakiś czas udział w obradach, po czym wyjeżdżali - czasem potem wracając, a czasem nie. Od rozpoczęcia pierwszej fazy do rozpoczęcia trzeciej upłynęło półtorej dekady, co oznaczało, że bardzo niewielu biskupów, którzy uczestniczyli w obradach w pierwszej fazie, dożyło i było w na tyle dobrej kondycji, by wziąć udział w pracach soboru w fazie ostatniej.
Długi okres czasu, jaki upłynął od początku do momentu zakończenia soboru, spowodował, że jego uczestnicy nie byli ze sobą w żaden sposób powiązani, a dzieje ich udziału zdają się być rozbite na fragmenty; dość trudno jest prześledzić w całości losy nawet najwybitniejszych spośród nich. Postaci trzech papieży, którzy zwołali sobór w trzech kolejnych jego fazach (Paweł III, Juliusz III i Pius IV), dwóch cesarzy (Karol V i Ferdynand I) i dwóch królów Francji (Franciszek I i Henryk II), jawią się oczywiście wyraźnie, podobnie jak, w fazie końcowej, postać króla Hiszpanii, Filipa II. Wyraziste są także sylwetki co ważniejszych legatów papieskich - Giovanni Maria Del Monte i Marcello Cervini w pierwszej fazie soboru, Marcello Crescenzio w fazie drugiej oraz Ercole Gonzaga, Girolamo Seripando, Ludovico Simonetta, a zwłaszcza Giovanni Morone w fazie trzeciej.
Z Soborem Trydenckim wiążą się jednak także i inne ważne postaci, do których należą trzy osoby, które miały rzadki przywilej uczestniczenia w soborze we wszystkich trzech fazach - Seripando, zdolny teolog i przełożony generalny zakonu augustianów w pierwszych dwóch fazach oraz, jak już wspomnieliśmy, legat papieski w fazie trzeciej; jezuita Diego Laínez, który przez pierwsze dwie fazy pełnił rolę teologa papieskiego i który w trzeciej występuje jako generał swojego zakonu oraz Alfonso Salmerón, również jezuita, teolog papieski we wszystkich trzech fazach.
Z kręgu Hiszpanów, stosunkowo nielicznego w zestawieniu z Włochami, wyszły potężne osobistości, takie jak, w pierwszej fazie, kardynał Pedro Pacheco i, w fazie drugiej i trzeciej, arcybiskup Pedro Guerrero. Gdy w połowie trzeciej fazy przybyli wreszcie Francuzi, przewodził im kardynał Karol Gwizjusz, który od samego początku pełnił wiodącą rolę, budząc szacunek, połączony niekiedy ze szmerem niezadowolenia. Jeśli Morone zasługuje na uznanie ze względu na to, że doprowadził dzieło soboru do końca, to warto dodać, że prawdopodobnie nie dokonałby tego bez współpracy z Gwizjuszem.
Było też wielu innych, o których powiemy w kolejnych rozdziałach tej książki; dlaczego jednak w pierwszych dwóch fazach na sobór przybyło tak niewielu biskupów? Biskupi mieli swoje powody (czy też może raczej wymówki), by nie udawać się na sobór. Do istotniejszych należało przekonanie, że sobór nigdy się nie zbierze, bądź że, nawet gdyby się zebrał, papież w rzeczywistości nie życzy sobie jego powodzenia. Biorąc pod uwagę te nastroje, a także niepewną sytuację polityczną i religijną, a także zważywszy na to, że udział w soborze wymagał ogromnego nakładu czasu i środków, należy się dziwić, że tak wielu biskupom udało się dotrzeć do Trydentu, gdy sobór już się rozpoczął i gdy wydawało się już bardziej prawdopodobne, że całe przedsięwzięcie się powiedzie. Tak dobrze, jak Sobór Trydencki, nie powiodła się w szesnastym wieku organizacja żadnego innego zgromadzenia.
Dziś zaskakuje nas jednak to, że mimo wymowy oficjalnych dokumentów, nikt, jak się wydaje, nie oczekiwał wówczas, że wszyscy biskupi udadzą się na sobór. Za skład delegacji z poszczególnych krajów - przynajmniej w sensie ogólnym - odpowiedzialni byli przede wszystkim ich władcy, którzy wydawali się zadowoleni z ograniczonej liczby uczestników. Sami papieże często spotykali się z opieszałością biskupów z obszaru Państwa Kościelnego oraz innych biskupów mieszkających w Rzymie (grupa ta liczyła czasem około stu osób), gdy próbowali naciskać, by wzięli udział w obradach soboru. Najwyraźniej nie oczekiwali jednak, że wszyscy pojadą do Trydentu.
Kardynałowie Kurii Rzymskiej - z wyjątkiem legatów papieskich - pozostali w Rzymie, co oznaczało, że jednocześnie w Trydencie przebywało co najwyżej od pięciu do sześciu kardynałów. W Rzymie byli oni potrzebni do konsultacji na "konsystorzach", czyli na regularnych zebraniach, podczas których doradzali papieżowi w różnych poważnych kwestiach (causae majores). W szesnastym wieku ten kolegialny system ulegał stopniowej ewolucji, lecz papieże wciąż musieli z niego korzystać, nie chcąc przeciwstawić się opinii zdecydowanej większości.
Europa Północna była niedostatecznie reprezentowana nawet w fazie trzeciej; można za to mówić o zdecydowanej nadreprezentacji Włochów. W fazie tej, w przeciągu dwóch lat (1562-1563) przez jakiś czas brało udział w pracach soboru 195 biskupów z Włoch, 31 z Hiszpanii, 27 z Francji, 8 z Grecji (z zamorskich terytoriów weneckich), 3 z Niderlandów, 3 z Portugalii, 3 z Węgier, 3 z Irlandii, 3 z Polski, 2 z Niemiec, 1 z Czech i 1 z Chorwacji. Dominacja potężnych frakcji była w tej sytuacji nieunikniona.
Mówienie w tym kontekście o "Włochach" jest oczywiście mylące, gdyż Włochy były wówczas podzielone na szereg tworów politycznych, wśród których były i takie, jak Republika Wenecka czy Wielkie Księstwo Florenckie, duże, bogate i odznaczające się niezależnością sądów i opinii. Co ważniejsze, jedno z największych i najbogatszych włoskich państewek, Księstwo Mediolanu, było częścią imperium Habsburgów, podobnie jak Księstwo Neapolu. Mimo tego, iż sobór zwołano pierwotnie przede wszystkim po to, by uporać się z sytuacją w Niemczech, biskupi niemieccy byli w Trydencie faktycznie nieobecni, z wyjątkiem drugiej fazy (1551-1552), gdy pojawiło się ich zaledwie 13.
Monarchowie wysyłali na sobór swoich wysłanników. Wysłannicy ci, oficjalnie zwani "mówcami", cieszyli się przywilejami ambasadorów. Część z nich stanowili duchowni, część ludzie świeccy. Mieli oni prawo obecności na wszystkich sesjach roboczych, gdzie mieli własne miejsca honorowe. Choć było ich niewielu, wywierali poważny wpływ. Było tak zwłaszcza w przypadku przedstawicieli wielkich potęg - cesarstwa, Francji, a w ostatniej fazie także Hiszpanii.
Sobór Trydencki nie był wydarzeniem, które dałoby się zamknąć w zakrystii. Jego postanowienia miały głębokie polityczne konsekwencje dla przyszłości Europy, z czego ówcześni władcy doskonale zdawali sobie sprawę. Nie zamierzali zatem czekać z założonymi rękoma. Wszelkimi dostępnymi środkami próbowali wpłynąć na wyniki obrad. Historia Soboru Trydenckiego jest zatem historią tyleż polityczną, co teologiczną czy kościelną.
John W. O Malley SJ, "Trydent. Co się zdarzyło podczas soboru"
Książka jest klarowną, zwięzłą i napisaną z pasją relacją o jednym z kluczowych wydarzeń w dziejach Kościoła katolickiego. Ukazuje wpływ postanowień Soboru na życie Kościoła i na dzieje europejskiej nowożytności. Niezwykłość tej książki polega na wyjątkowym połączeniu solidnego opracowania historycznego z przystępną analizą doktryny katolickiej i ówczesnych kontrowersji teologicznych.
Skomentuj artykuł