Czekają, aż przyjdę
Pracują za darmo po osiem godzin dziennie. Niejednokrotnie ciężko. Bywa, że po raz pierwszy w swoim życiu. Ale to, co robią, uczy ich pokory, a życie nabiera porządku i mądrości. Bo - jak często podkreślają - ich dotychczasowe bytowanie pozbawione było sensu.
Małgorzata Grzybowska-Herman ma dziś 33 lata. Osiągnęła już sukcesy w sporcie, ma maturę, jest mężatką. W tym roku rozpoczyna studia w Warszawie na politologii w Collegium Bobolanum. Małgorzata zawsze marzyła o studiowaniu tego kierunku. Jednak przed kilkunastu laty nie zdała na Uniwersytet Warszawski. Później zaczęła "eksperymentowanie" z narkotykami. Uważała, że jest silna i w każdej chwili może przestać brać. Jednak to narkotyki okazały się silniejsze, uzależniła się. I choć leczyła się, to "wpadała" po raz kolejny. Aż któregoś razu, kiedy zabrakło pieniędzy i mocnej woli, zaczęła kraść. Dziś za wiele przestępstw uzbierała blisko 10 lat więzienia. Siedzi już dwa i pół roku.
Tomasz Markiewicz, 40-latek, z zawodu kierowca, m.in. w zakładach transportu miejskiego, dostał kolejny wyrok, jak mówi - za błędy młodości. Odsiaduje za przestępstwa, jakich dokonał przed 14 laty. Irytuje się, że prokurator nie oskarżył go w jednym procesie za kilka tego samego rodzaju kradzieży z włamaniem, ale że każdy proces wytacza mu oddzielnie. W ten sposób Tomasz co kilka lat odsiaduje wyrok. W przyszłym miesiącu kończy odbywanie 2-letniej kary i wyjdzie na wolność. Jeszcze tego samego roku, jesienią, odbędzie się następny proces - za przestępstwo, które popełnił kilkanaście lat temu. Jak się spodziewa, dostanie około 2 lat. Ale zapewnia, że będzie to ostatni proces, bo już nigdy nie zamierza wchodzić na przestępczą drogę. Martwi się tylko o to, czy jako wielokrotnie karany, będzie mógł dostać pracę.
Malwina Dobryłko skończyła 25 lat. Jest matką 3-letniej córeczki, która mieszka w tej chwili w Anglii. Dziewczyna pochodzi z rozbitej rodziny, ale - jak podkreśla - mama starała się, jak mogła, wychować ją i rodzeństwo na ludzi. Jednak Malwina, mimo że nie miała większych kłopotów z nauką, porzuciła najpierw technikum, a później liceum. Bardziej odpowiadało jej towarzystwo kolegów i koleżanek niż ślęczenie nad podręcznikami. Niewiele pomogły przestrogi babci, która miała u niej największy autorytet. Malwina wciąż włóczyła się z paczką znajomych, wdawała się w różnorakie burdy, piła alkohol. Od czasu do czasu pracowała i - jak zaznacza - bardziej dla szpanu niż z potrzeby któregoś razu włamała się do sklepu. Wyrok: 18 miesięcy w zawieszeniu. To ją otrzeźwiło. Postanowiła zerwać z dotychczasowym środowiskiem. Wkrótce wyjechała do Anglii. Ustatkowała się. Rozpoczęła pracę w barze szybkiej obsługi. Poznała chłopaka. Została matką. Kiedy jednak po 7 latach nieobecności przyjechała po raz pierwszy do Polski, do ciężko chorej ukochanej babci - na warszawskim lotnisku czekała na nią policja. Została aresztowana jako poszukiwana krajowym listem gończym. Malwina "zapomniała" bowiem przed 7 laty zwrócić się do kuratora o zgodę na wyjazd z kraju. Nie kontaktowała się też z sądowym opiekunem. W rezultacie odwieszono jej wyrok i od lutego tego roku siedzi w więzieniu.
Więzień - osoba współczująca?
Troje ludzi i trzy nieco podobne do siebie historie. Łączy ich także wyrok oraz to samo więzienie na warszawskim Grochowie. I program resocjalizacji, którego jednym z założeń jest praca wolontariusza w Domach Opieki Społecznej. Małgorzata i Malwina pracują przy chorych w świeckim domu opiekuńczo-pielęgnacyjnym, Tomasz - jako pracownik gospodarczy - w domu pomocy dla dzieci i młodzieży niesprawnej intelektualnie, prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.
W tej chwili w Polsce przebywa w zakładach karnych ponad 80 tys. więźniów, w tym niecałe 3 tys. kobiet. Około 10 proc. skazanych wykonuje płatną pracę. Blisko 1 proc. osadzonych, w ramach resocjalizacji, pracuje jako wolontariusze. Wykonują przeróżne prace. Począwszy od opieki nad ludźmi, skończywszy na pracy w schroniskach dla zwierząt. Kobiety z aresztu śledczego w Białymstoku pracują na przykład jako sprzątaczki w przedszkolu. Inni więźniowe z tego zakładu pracują na wydziale ortopedii dziecięcej. Więźniowie z warszawskiego Mokotowa wspierają pacjentów w hospicjum onkologicznym. W Zakładzie Karnym Gdańsku-Przeróbce więźniowie zatrudnieni są w Hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza SAC. Wykonują prace jako wolontariusze medyczni, ale mają również zajęcie przy pracach porządkowych i remontowo-konserwacyjnych. Inni zaś posługują w Wojewódzkim Szpitalu Psychiatrycznym w Gdańsku. Natomiast więźniowie z koszalińskiego Zakładu Karnego "(…) w ramach współpracy z Wioską Dziecięcą SOS i Ośrodkiem Wspierania Rodziny «Dom Pod Świerkiem» (…) pomagają organizować wiele imprez dla podopiecznych Wioski Dziecięcej. Pomagają m.in. w prowadzeniu konkursów i zabaw, opiekują się dziećmi" - informuje na stronie internetowej opracowanie Służby Więziennej. Osadzeni w Areszcie Śledczym w Inowrocławiu pracują na oddziale paliatywnym w Publicznym Specjalistycznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej. I jak pisze w swym sprawozdaniu mjr Aleksandra Gapska: "(…) Dyrekcja placówki przesyłała na ręce dyrektora aresztu pisma z podziękowaniami za zaangażowanie osadzonych. Funkcjonariusze dokonujący inspekcji zatrudnienia nigdy nie spotkali się z negatywnymi opiniami na temat zatrudnionych osadzonych. Otrzymują natomiast informacje o sumiennym wykonywaniu przez nich obowiązków. Osadzeni są postrzegani jako osoby współczujące, empatyczne, bardzo pomocne w codziennych obowiązkach personelu".
Podobnych pism dotyczących pracy więźniów przychodzi do dyrekcji zakładów karnych mnóstwo. Ogromnym wyróżnieniem dla skazanych wolontariuszy z terenu Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie było otrzymanie Nagrody Filantropa Roku 2009 Prezydenta Miasta Krakowa.
Oo Grochowa do Mongolii i Teksasu
"Areszt Śledczy w Warszawie-Grochowie jest jednostką organizacyjną Służby Więziennej podlegającą Dyrektorowi Okręgowemu Służby Więziennej w Warszawie i realizuje zadania w zakresie wykonywania kary pozbawienia wolności i tymczasowego aresztowania. Areszt przeznaczony jest dla tymczasowo aresztowanych kobiet i mężczyzn pozostających do dyspozycji Prokuratury Rejonowej (…), jak również dla skazanych kobiet odbywających karę pozbawienia wolności po raz pierwszy, młodocianych i recydywistek penitencjarnych w warunkach zakładu typu zamkniętego (…) oraz odbywających karę pozbawienia wolności po raz pierwszy i młodocianych w warunkach zakładu typu półotwartego (…). Mogą w nim przebywać tymczasowo aresztowane i skazane kobiety oraz tymczasowo aresztowani mężczyźni chorzy na cukrzycę insulinozależną oraz skazane kobiety poruszające się na wózku inwalidzkim i z programem substytucji metadonowej (…)".
W grochowskim areszcie na co dzień przebywa ponad 700 osób. Cele znajdują się w niewielkich pawilonach, pobudowanych na skraju krajobrazowego rezerwatu przyrody. Więzienie nie sprawia ponurego wrażenia. Jest uważane przez "doświadczonych" więźniów za łagodny zakład karny, zaś przez fachowców z branży - za jeden z aktywniejszych zakładów karnych w resocjalizacji. Na stronie internetowej grochowskiego ZK można przeczytać: "W areszcie prowadzona jest praca resocjalizacyjna w oparciu o nowoczesne, ale sprawdzone w praktyce metody oddziaływań. Należą do nich programy readaptacji społecznej, których zrealizowano w jednostce w ciągu kilku ostatnich lat kilkadziesiąt; tylko w roku 2012 - 36. Należą do nich m.in.: «Piszę, więc jestem», «Poznaję inny świat», «W zdrowym ciele zdrowy duch», «Ze sztuką pod rękę», «Resocjalizacja przez kolegowanie». W ramach tego typu oddziaływań w jednostce funkcjonuje grupa teatralna (prowadzona przez siostrę zakonną) oraz grupa redagująca kwartalnik «W Kratkę» (…)".
Zakład współpracuje z wieloma instytucjami kulturalnymi i społecznymi, m.in. z Fundacją "Sławek", realizującą m.in. program "Anioł Stróż", z Biurem Porad Obywatelskich, Uniwersytetem Warszawskim, Bractwem Więziennym, Fundacją "Pomoc Potrzebującym". I, co nie bez znaczenia, służy pomocą innym. Ze strony internetowej można nawet dowiedzieć się, że: "Z doświadczeń Aresztu Śledczego w Warszawie-Grochowie korzystają funkcjonariusze z innych jednostek oraz systemów penitencjarnych wielu krajów, m.in. Iraku, Rosji, Mongolii, Niemiec, Czech, Francji czy Teksasu".
Po raz pierwszy czuję się potrzebna
Właśnie wśród tych kilkuset skazanych przebywających w areszcie grochowskim jest Małgorzata Grzybowska-Herman. Każdego dnia jako wolontariuszka zmaga się z chorobami innych. Pracuje w Domu Pomocy Społecznej dopiero od kilku miesięcy, ale już żałuje, że nie może pracować każdego dnia, choć praca jest ciężka. Żałuje też, że nie może wiele rozmawiać z podopiecznymi. Bardzo interesuje ją na przykład historia Polski, a w DPS mieszka kilkoro powstańców, którzy potrafią ciekawie opowiadać. - Początkowo traktowałam tę pracę jako wyjście poza teren więzienia. Jakąś odmianę po dwóch i pół roku siedzenia za kratami - opowiada Małgorzata Grzybowska-Herman. - Ale z czasem człowiek przyzwyczaja się do drugiego. Słucha jego opowieści. Niekiedy tak osobistych, że zaczynamy się traktować jak rodzina. Jak osoby bliskie. Mam pod opieką ludzi po wylewach, udarach. Naprawdę ciężkie przypadki. Szczególnie, kiedy widzę ich cierpienie, pytam siebie, czy to nie ci ludzie są bardziej w więzieniu niż ja? Bo ja kiedyś stąd wyjdę. A oni? Niektórzy na pewno nie.
Niekiedy dopada mnie świadomość, że podobne schorzenie może mnie spotkać na starość, bo przecież tak lekko traktowałam swoje życie, które dostałam od Pana Boga. Czasem się tego boję. W pracy przyjęto mnie bardzo dobrze, z pełnym zaufaniem, zarówno personel, jak i pensjonariusze. Więc nie było żadnego zdziwienia, żadnego przyglądania się. Nie ma wobec nas żadnego dystansu. Czuję się tam komfortowo. Staram się, jak mogę, być pogodna, ale nie zawsze ma to wpływ na ich samopoczucie. Wiem, że te panie, którymi się opiekuję, czekają na mnie. Pytają, kiedy wrócę do pracy. Wyglądają, kiedy mam przyjść. Chyba po raz pierwszy czuję się komuś potrzebna...
Praca tam podnosi samoocenę. Bo prawdę mówiąc, a nie chcę tu szukać taniego usprawiedliwienia, moje bunty, narkotyki były protestem przeciwko odrzuceniu. Nikomu nie czułam się potrzebna.
- Dla mnie największym elementem resocjalizacyjnym jest zaufanie, jakim obdarzają mnie pracujące tam siostry - stwierdza Tomasz Markiewicz pracujący u sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, jak mówią o nich sąsiedzi - z warszawskiego Międzylesia. - Również świeccy, lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci. Nikt nic przede mną nie chowa. Żadnego uprzedzenia, żadnego dystansu. Wchodzę do pokoju pielęgniarek, również do pokoju pacjentów. Mają różne rzeczy, torebki, telefony, pieniądze. Jesteśmy tam naprawdę obdarzani zaufaniem. Traktują nas nie jak więźniów, ale jak ludzi. Cieszy mnie każde wyjście na zewnątrz. Dla sądu penitencjarnego jest to resocjalizacja. Sąd, rozpatrując mój wniosek o warunkowe zwolnienie, weźmie to pod uwagę, chcę więc w jakiś sposób pokazać, że jestem użyteczny społecznie. I słusznie. Ale dla mnie ta praca to coś więcej - to zaufanie, jakim obdarzają mnie ludzie.
- W Anglii trochę szukałam pracy w domach opieki, ale nie mam odpowiedniego wykształcenia. Tutaj nabieram doświadczenia. Nie wiem, jak długo będę przebywała w zakładzie. Może te całe 18 miesięcy, może krócej? Tęsknię do swojej córeczki. Jednak może dzięki pobytowi tutaj i pracy z chorymi odkrywam swoje powołanie? Coraz bardziej lubię tę pracę. No, ale czy musiałam akurat w ten sposób dowiedzieć się, że lubię pomagać innym?
Skomentuj artykuł