Adopcja. Bać się zaburzeń psychicznych?

(fot. Frau Böb (buuusyyyy) / flickr.com)
A. M.K.

Bycie rodzicem, zarówno biologicznym, jak i adopcyjnym, to udział w loterii. Im młodsze dziecko, tym mniej wiemy, patrząc na nie. Jakie cechy odziedziczyło po swoich przodkach? Czy warto bać się zaburzeń psychicznych? - spojrzenie psychiatry i rodzica adopcyjnego.

Coś się zaczyna i coś się kończy. Przechodzicie w nowy etap. Może ty, przyszła mamo, cisnęłaś do kosza wymiętą wizytówkę gabinetu leczenia niepłodności, a ty, przyszły tato, po raz pierwszy wykręciłeś numer telefonu do ośrodka adopcyjnego. Może czujecie ulgę i podniosłość tej chwili. Ale żeby podjąć decyzję o przysposobieniu dziecka, musieliście stoczyć w sobie walkę z lękami i uprzedzeniami - i po raz pierwszy wygrać. Bitwę, ale jeszcze nie wojnę.

Potem, im bardziej zagłębiacie się w realia ośrodka adopcyjnego, tym bardziej dociera do Was śmieszność stereotypu, mającego korzenie jeszcze w realiach Polski powojennej. Okazuje się, że nigdzie nie ma mnóstwa biednych sierotek, które czekają tylko, aby dobrzy i szlachetni ludzie zabrali je do siebie ze złego domu dziecka. Ustawiacie się zatem w kolejce na kilka lat oczekiwania, poddajecie się szkoleniom, wywiadom i testom psychologicznym, gromadzicie pokaźną teczkę dokumentów. Wszystko to ma świadczyć o tym, czy się nadajecie. A tu jeszcze drugi stereotyp, trudniejszy na początku do podważenia i powtarzany przez różnych "życzliwych" - dzieci adopcyjne zamiast was pokochać, pójdą w ślady rodziców biologicznych, nie tylko powielą w tajemniczy sposób ich cechy charakteru, ale wręcz fizycznie będą do nich dążyć i do nich uciekać.

DEON.PL POLECA

A do prawdy o adopcji przybliża, według mnie, zupełnie inna perspektywa - spotkania ze sobą dwóch światów - dzieci oraz rodziców adopcyjnych, obu cierpiących, choć na różne sposoby i na innym etapie życia, ale tęskniących za czymś podobnym: bliskością, zaufaniem, przynależnością, możliwością rozwoju najpotrzebniejszych uczuć. To spotkanie może sprawić, że wzajemnie sobie pomogą.

Dziecko pozbawione troski i opieki rodzicielskiej cierpi, dopóki nie nawiąże osobistej i wyjątkowej relacji z kimś, kto zaspokoi jego podstawowy głód bezpieczeństwa, wysłuchania, bycia blisko. Jego rodzice biologiczni nie mogli zaspokoić tych potrzeb z różnych względów: czasem wchodził w grę wiek, choroba i niepełnosprawność fizyczna, obecnie bardzo rzadko śmierć rodzica, a najczęściej różnego rodzaju dysfunkcje społeczne, spowodowane przez zaburzenia emocjonalne i zdiagnozowane lub nie choroby psychiczne. Cierpienie dziecka bywa dewastujące dla jego rozwoju: płacz, złość, odrętwienie, myśli, że jest niechciane, niepotrzebne, gorsze od innych, jest dla wszystkich kłopotem. "Skoro rodzice mnie opuścili, to widocznie nie zasługuję na miłość" - może to starania, aby uratować w sobie obraz dobrego rodzica, nawet kosztem siebie? Albo najbardziej niekorzystne: zamknięcie w sobie z poczuciem krzywdy i utratą zaufania do wszystkich.

Z drugiej strony stoi zraniony dojrzały człowiek, który mimo chęci i różnych prób nie może posiadać własnego potomstwa. Potrzeba posiadania dzieci jest podstawowa i naturalna, właściwa wszystkim istotom żywym.

Chcemy przekazać siebie w przyszłość nie tylko w sensie cech ciała, zapisanych w DNA, ale i całego naszego sposobu myślenia, odczuwania, systemu wartości, a nawet dorobku materialnego. Chcemy doznać nieskończenie prostego szczęścia bycia kochanym przez dziecko, zapłacić nawet wysoką cenę setek nieprzespanych nocy, potu i łez, aby doznać w końcu wdzięczności i zobaczyć po latach dojrzały owoc naszego trudu.

Na przeszkodzie stoi najczęściej smutna i frustrująca choroba - niepłodność. W pełni spełnia definicję choroby według WHO, choć ta prawda zdaje się nie docierać w pełni do różnych liderów społecznych w naszym kraju.

Dotknięte nią pary, którym nie pomaga leczenie (lub z różnych powodów na nie decydują się go podjąć), cierpią samotnie, nieraz w izolacji od rówieśników i reszty rodziny, w smutku, irytacji i zawstydzeniu, z poczuciem zmarnowanych lat. Pojawiają się wówczas różne myśli, np.: "Jesteśmy mniej wartościowi niż inni ludzie", "Nie spełniamy oczekiwań naszych bliskich", "Nie jesteśmy pełnowartościową rodziną". Czasem rozwija się pełnoobjawowy zespół depresyjny, z brakiem satysfakcji z życia, przewlekłym zmęczeniem, nierzadko z martwieniem się o wszystko i bezsennością. Depresja z kolei obniża szanse na zajście w ciążę i mamy do czynienia z błędnym kołem.

Oczywiście są również inne przyczyny bezdzietności, nieraz równie smutne lub tragiczne: poronienia, śmierci już urodzonych dzieci, czasem niemożność znalezienia przez kobietę odpowiedniego partnera lub zbyt późne jego odnalezienie, aby mieć potomstwo biologiczne itd.

I tu pojawia się cud - jedno cierpienie może się spotkać z drugim, aby się wzajemnie wyleczyły. Adopcja we współczesnej formie to owoc doświadczeń wielu pokoleń, wynalazek specyficznie ludzki, daleko odbiegający od występujących czasem w przyrodzie instynktownych reakcji macierzyńskich zwierząt. Musi być aktem racjonalnym, nie tylko uleganiem emocjom. Emocje mogą nas zwodzić: miłość do dziecka nie musi się pojawić od razu i od pierwszego wejrzenia, co nie znaczy, że nie rozwinie się w pełni za kilka tygodni. Podobnie bywa przecież przy porodzie. Tak samo w podjęciu decyzji o adopcji mogą nam przeszkadzać nadmierne lęki i obawy.

Jesteśmy szczególnie podatni na zamartwianie, gdy nie poradziliśmy sobie ze smutkiem i frustracją z poprzedniego etapu życia. "Czy dziecko nas będzie potrafiło pokochać?", "Czy nas uzna za swoich prawdziwych rodziców?", "A czy my będziemy potrafili być dobrymi rodzicami?" i wreszcie "Czy dziecko będzie dobre do wychowywania?" Wśród tych pytań i wątpliwości szczególne miejsce zajmuje lęk przed nieznanym - ujawnieniem się dziedzicznych zaburzeń i chorób psychicznych u przysposobionego dziecka. Mając doświadczenie przygnębienia i cierpienia, nieraz demonizujemy zagrożenia, co może się przedłużać w nasz późniejszy pełen lęku stosunek do dziecka. Może się to wyrażać jego nadmierną kontrolą, zbyt częstym karceniem, a także nadopiekuńczością czy zbyt dużą uległością. Umieszczamy wówczas w dziecku własne obawy i negatywne emocje, biorąc każdy przejaw przejściowej, zwykłej "niegrzeczności" za początek poważnych problemów.

W naszym społeczeństwie choroby i zaburzenia psychiczne wciąż budzą lęk, podszyty niechęcią. Wiedza na ich temat jest szczątkowa i oparta na negatywnych stereotypach. Ludzie cierpiący psychicznie nieraz odsuwają od siebie myśl o skorzystaniu z pomocy psychiatry, bo obawiają się ujawnienia i napiętnowania w swoim środowisku. Panuje też dziwne i nieznajdujące potwierdzenia w faktach ze świata nauki przekonanie o niepodatności tych chorób na leczenie (w rzeczywistości na przykład leki przeciwdepresyjne są jednymi ze skuteczniejszych w całej medycynie). Ostatnie dziesięciolecia są również epoką nadmiernej wiary w genetyczne podłoże naszych cech, zaburzeń i chorób.

Powszechnie przecenia się wpływ genów na wystąpienie chorób psychicznych, zresztą podobne zjawisko dotyczy innych chorób, na przykład raka (nowotwory z tkanek nabłonkowych tylko w około 10 procentach mają przyczyny genetyczne). Ciekawe, że jeszcze 40-50 lat temu w świadomości masowej mieliśmy do czynienia z tendencją odwrotną. W dekadach triumfu psychoanalizy we wiodącej na świecie amerykańskiej psychiatrii, w opinii wielu gorliwych wyznawców wszelkie zaburzenia, a nawet choroby psychiczne, łącznie ze schizofrenią, miały być głównie skutkiem zgubnych oddziaływań tak zwanych toksycznych rodziców. Kultura masowa lubi sensację i przemieszczanie się między skrajnościami.

Proces doprowadzający do wystąpienia u kogoś choroby psychicznej jest w rzeczywistości wieloczynnikowy. Nawet w przypadku najbardziej biologicznie uwarunkowanych chorób, takich jak schizofrenia, z genami dziedziczy się tylko podatność na zaburzenia z kręgu schizofrenii, co jeszcze nie znaczy, że musi ona wystąpić. Dla wystąpienia choroby potrzebny jest zwykle jeszcze czynnik środowiskowy. W przypadku schizofrenii, według dość dobrze udokumentowanych hipotez, tym czynnikiem może być jakaś infekcja wewnątrzmaciczna u rozwijającego się płodu (może grypy) albo pewniej reakcja immunologiczna organizmu na nią. Nie bez wpływu są również poród oraz wczesny okres życia dziecka, a także wydarzenia poprzedzające wystąpienie choroby (choć ich wpływ zwykle bywa przeceniany przez rodzinę). Choroba, utajona zwykle w dzieciństwie, wybucha w okresie dojrzewania lub wczesnej dorosłości, gdy mózg z zaburzeniem funkcji niektórych dróg nerwowych zostaje obciążony nowymi zadaniami.

Choć dobrzy i troskliwi rodzice adopcyjni młodego człowieka w świetle tych danych nie mają zbyt wielkiego wpływu na to, czy ta choroba wystąpi, ich dalsza rola może być ogromna. Wcześnie i dobrze zdiagnozowana, a potem odpowiednio leczona, ma szansę zostać zatrzymana i ograniczona w swoich niszczących skutkach. Dziś, dzięki nowoczesnym lekom i rehabilitacji, chorzy na schizofrenię rzadziej i krócej przebywają w szpitalach, pracują, a nawet zakładają szczęśliwe rodziny. Na koniec warto podać suchą liczbę: jeżeli jedno z rodziców biologicznych chorowało na schizofrenię, to ryzyko zachorowania u dziecka w ciągu życia wynosi 13%. To nie tak dużo, zważywszy na ryzyko w populacji ogólnej, wynoszące blisko 1%.

Mniej znana niż schizofrenia, ale częstsza, jest choroba afektywna dwubiegunowa (w łagodniejszych przypadkach zwana raczej zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym, gdy nie występują objawy psychotyczne). Jest to choroba związana ze skrajnymi zmianami nastroju - od depresji aż do jej odwrotności zwanej manią. Kobiety z ChAD mogą się stać niezdolne do opieki nad dzieckiem, kiedy po okresie euforii lub drażliwości, pobudzenia i nadmiernej, często bezkrytycznej aktywności, także seksualnej, nieuchronnie pojawia się depresja. W tym przypadku dość często to właśnie poród i towarzyszące mu wahania hormonalne prowadzą do pogorszenia stanu psychicznego pod postacią psychozy albo depresji poporodowej.

Zawsze w psychozie i przeważnie w cięższej depresji matka nie jest w stanie właściwie zajmować się noworodkiem, czasem nawet może być dla niego (i dla samej siebie) zagrożeniem. Nie zawsze dysponuje też odpowiednim oparciem w rodzinie, z którą więzi często zostają nadszarpnięte przez zachowania chorobowe. Nawet leczona, nie zawsze akceptuje później dziecko. ChAD jest zaburzeniem, na temat którego nasza wiedza rozwija się obecnie bardzo dynamicznie. Jest dość trudna do zdiagnozowania, gdyż tylko część chorych ma tak nasilone objawy, jak w przytoczonym opisie. Jest kameleonem psychiatrii, nader często błędnie rozpoznawaną jako depresja nawracająca, zaburzenia osobowości, "silna" nerwica czy nawet schizofrenia.

Po co tyle o niej piszę? Dlatego, że jest najlepszym przykładem na to, że cechy, które u chorych w dużym natężeniu dają obraz choroby i dezorganizują życie, w mniejszym natężeniu, np. u ich krewnych, mogą być atrakcyjne i nawet korzystne dla społeczeństwa, na przykład łatwość tworzenia, wiara we własne siły, towarzyskość, szybkość myślenia, odwaga. Objawy te są charakterystyczne dla stanów tak zwanej hipomanii (czyli stanów mniej nasilonej manii). Próba wymienienia tylko niektórych wybitnych artystów, pisarzy, polityków, u których dziś na podstawie między innymi ich pamiętników rozeznajemy objawy ChAD, przekroczyłaby ramy tego artykułu. We współczesnych badaniach odnajdujemy związki choroby z cechą kreatywności. Jeśli adoptujesz dziecko chorego na ChAD, może się zdarzyć, że odziedziczy ono jakąś postać choroby - cięższą lub łagodniejszą, może być też zupełnie psychicznie zdrowe, może też na przykład okazać się niezwykle utalentowane!

Bycie rodzicem, zarówno biologicznym, jak i adopcyjnym, to udział w loterii. Im młodsze dziecko, tym mniej wiemy, patrząc na nie. Jakie cechy odziedziczyło po swoich przodkach? Niektóre są bardziej uwarunkowane genetycznie, na przykład temperament, inne rozwijają się pod wpływem danego środowiska, na przykład religijność. Wiemy, które zaburzenia zależą głównie od urazów i innych niekorzystnych czynników środowiskowych, a które mają pewne podłoże genetyczne. (Oczywiście istnieją w medycynie także choroby "czysto" genetyczne). Rodzic adopcyjny jest nieco uprzywilejowany - widzi dziecko i kartę jego badań lekarskich, w większości przypadków zna w zarysie jego historię po urodzeniu i ma niektóre informacje o krewnych, na tej podstawie może podjąć decyzję - tak lub nie.

Jeśli tak - weź do siebie dziecko takie jakie jest, z jego temperamentem, ograniczeniami i uzdolnieniami. I kochaj go najmądrzej jak umiesz. Pozwól mu być sobą w piękny sposób. Niech upór zamieni się w wytrwałość, ruchliwość stworzy sportowca, nieśmiałość - delikatną i wierną towarzyszkę życia, a wrażliwość - człowieka pełnego empatii.

Ośrodek Adopcyjny "Dzieło Pomocy Dzieciom"
ul. Rajska 10, 31-124 Kraków, Filia Żmiąca
oarajskazmiaca@dpd.pl
www.dpd.pl
www.adopcja.dpd.pl

Marek Sowa
Marszałek Województwa Małopolskiego

Dzieło Pomocy Dzieciom

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Adopcja. Bać się zaburzeń psychicznych?
Komentarze (4)
J
Justyna
11 listopada 2013, 16:57
Trzeba kochać każde dziecko - również takie, które jest na coś chore. A jeśli chodzi o problemy psychiczne, to raczej nie należy się tego bać, bo to nie tyle wina genów, co raczej braku więzi z Bogiem, braku Ducha Świętego w sercu. No niestety to nie tak, dwie najczęstsze choroby psychiczne - schizofrenia i choroba afektywna dwubiegunowa są bardzo silnie uwarunkowane genetycznie - to są fakty naukowe. Na przykład gdy oboje rodzice są chorzy prawdopodobieństwo zachorowania u dziecka wynosi 50%, co oznacza, że połowa dzieci mająca chorych rodziców również będzie chora.  
MA
Mama adopcyjna
11 listopada 2013, 16:19
Brak słów dla przedmówcy .Znaczy się ,że wszystkie osoby nie wierzące mają ogromną szanse na choroby psychiczne a raczej są na nie skazane? 
Miłosz Skrodzki
5 listopada 2013, 17:11
Trzeba kochać każde dziecko - również takie, które jest na coś chore. A jeśli chodzi o problemy psychiczne, to raczej nie należy się tego bać, bo to nie tyle wina genów, co raczej braku więzi z Bogiem, braku Ducha Świętego w sercu.
E
elk
4 listopada 2013, 18:16
(dla rozważających adopcję) My w tej loterii wygraliśmy! Adoptowane przez nas córeczki - po rzeczywiście trudnym dla wszystkich stron okresie adaptacyjnym - rozwijają się pięknie, są mądre, kochające, dobre. Oczywiście, trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka chorób, jednak wydaje mi się, że poza RAD i FAS, zagrożenie, że zachorują na pozostałe choroby jest podobne, jak w przypadku dzieci biologicznych. RAD to zaburzenia więzi, a FAS to płodowy zespół alkoholowy. Jedna z naszych córeczek wykazywała symptomy RAD, ale po roku (ciężkim, to fakt) minęły. W momencie poznania dzieci ich "papiery" sugerowały poważne problemy psychiatryczne i neurologiczne. Ale rozsądna miłość jest w stanie wiele pokonać (choć trzeba też być gotowym na wyrzeczenia).