Oczami dziecka

(fot. platos de caf/ flickr.com)
Beata Rybak / slo

Miejsce, w którym przechowujemy klocki Lego, to … legowisko, na kolację można zjeść… "kawał nosa" (kabanosa), największy kamień na świecie to… kula ziemska, a najlepiej w chowanego bawi się… Pan Bóg.

Dzieci jako istoty wyjątkowo twórcze dostarczają nam podobnych spostrzeżeń prawie każdego dnia. Ich słowotwórcze eksperymenty rozbawiają nas do łez, filozoficzne przemyślenia zmuszają do refleksji, zaskakujące skojarzenia pokazują inną stronę znanych rzeczy i zjawisk. Lubimy je kolekcjonować. Lubimy dzielić się nimi podczas rodzinnych zjazdów. Po latach stają się częścią rodzinnych opowieści, które swym bogactwem mogłyby konkurować z niejedną powieścią.

DEON.PL POLECA

Wielka to przygoda to całe wychowanie. Trudna, ale warta zachodu. W jej wir rzuceni zyskujemy o wiele więcej niż jej poświęcamy.

Dzieci cechuje niezwykła spostrzegawczość, dociekliwość, niekonwencjonalny sposób myślenia. Jasne, że wynika to z małej cyferki na "życiowym liczniku". W końcu kiedy miałyby nauczyć się konwencjonalnego myślenia? Z tego i pewnie wielu innych powodów dzieci są wulkanem kreatywności.

Raczej nie miewam obaw związanych z brakiem pomysłu na zabawę z dziećmi. Wystarczy, że znajdę czas, a one już wiedzą, co z nim zrobić. Czy potrzebny jest tu jakieś zestaw kreatywny? Cały świat nim jest! Wystarczy skakanka, kapelusz i pasek (to znaczy pas kowbojski) i zabawa w kulawego Joe polującego na dzikie mustangi może trwać w nieskończoność. "Psie zawody", "mrożąca kula", "lwia rodzinka" - żadna z tych zabaw nie pochodzi z poradnika dla rodziców. Zawsze można liczyć na twórczą inwencję dzieci. To prawda, że pewne wynalazki powstają kosztem innych, a te pierwsze już nigdy nie spełnią swego pierwotnego zadania, ale taka jest cena nauki. Poza tym okazuje się, że kreatywność bywa zaraźliwa.

Kiedy pojawił się na świecie mój pierwszy syn, zaczęłam pisać dla niego wiersze. To dość nieoczekiwane z dnia na dzień zacząć mówić wierszem, a jednak zdarzyło się. Wiele nowych inicjatyw, akcji, biznesów często zbiega się z narodzinami dzieci. Przy dziecku zwalniamy tempo życia, a wiadomo, że, idąc wolniej, widzimy więcej. To druga, trzecia, a czasami czwarta i piąta w życiu okazja do zobaczenia świata z perspektywy wędrowca. Warto z niej skorzystać.

Spacerować z maluchem, to tak jakby wysiąść z pędzącego bolidu i zobaczyć, że świat ma wyraźne kolory i kontury. Zachwyt nad tym, co już dawno przestało budzić większe emocje, wyjście z pewnego "dorosłego" odrętwienia to efekt przystawania z tymi, dla których świat to wciąż miejsce wyjątkowe, pełne tajemnic i niezwykłości. To dzieci zauważają pisklę, które wypadło z gniazda i śpieszą mu z pomocą. Dzięki nim dowiadujemy się, jak mały pajączek zrobił nić, która połączyła dwa oddalone na kilka metrów drzewa. Towarzysząc naszym dzieciom w odkrywaniu świata, szukając odpowiedzi na zadawane pytania, poszerzamy własne horyzonty, zdobywamy wiedzę, rozwijamy zainteresowania, na nowo uwrażliwiamy się na ludzi, przyrodę i świat.

To prawda, że zarażamy dzieci własnymi pasjami, ale często to ich pasja przechodzi na nas.

Kiedyś uważałam, że w kwestii empatii to my - rodzice jesteśmy - "guru". Do czasu. Kiedy zapytana przez młodszego syna, czy "na wyjście z domu" może zabrać ze sobą samolocik i ludziki, stanowczo odpowiedziałam "nie", przewidziawszy wszelkie ewentualne skutki zgubienia części składowych zabawki z płaczem włącznie, usłyszałam w odpowiedzi: "Mamo, gdybyś była chłopcem w moim wieku to wzięłabyś tylko ludziki?" Od razu wiedziałam, że w dziedzinie współodczuwania co nieco trzeba jeszcze podszlifować. Oczywiście, że wzięłabym też samolocik, w końcu co można robić z samymi ludzikami, szczególnie kiedy jest się chłopcem? Oczywiście, że mógł być to świetny wybieg retoryczny, mający spowodować zmianę decyzji. Ale czy nie świetna lekcja empatii przy okazji.

Po każdej takiej sytuacji zadaję sobie kilka podstawowych pytań: "Czy naprawdę umiem postawić się w czyjejś sytuacji? "Czy myślę o potrzebach innych, czy o własnej wygodzie? "Czy rozumiem, co czują inni?" Obserwując, z jakim zaangażowaniem nasze dzieci rysują obrazki, żeby poprawić nam humor lub zasypują nas buziakami, żeby zapewnić o swoim wsparciu, poważnie zastanawiam się, kto kogo czego tu uczy. Dzieci dzięki swojej spostrzegawczości potrafią zaobserwować nawet niewielkie zmiany nastroju, stanu emocjonalnego. Od nich możemy uczyć się wnikliwości. Zawsze zaskakuje mnie, kiedy któreś z nich pyta: "Co się stało?" Dzieci uczą mnie większej wrażliwości i otwartości w okazywaniu uczuć.

Za każdym razem kiedy widzę jak bez najmniejszych oporów wdrapują się na kolana, uwieszają na szyi, głaszczą po włosach, trzymają za rękę, czy dosłownie wchodzą na głowę uświadamiam sobie, że dziś jeszcze nie przytuliłam się do swego męża. Dzieci to barometry domowej atmosfery, jakości relacji, wzajemnej czułości i uwagi. Kiedy w rodzinie dzieje się coś złego, od razu widać to w ich zachowaniu. Dla nich miłość równa się "bliskość".

Trudno przebić dzieci w ich spontaniczności, otwartości i szczerości. Bez najmniejszego skrępowania komentują sumiaste wąsy pana stojącego za nami w kolejce, dziwiąc się, że nie podzielamy ich szczerego zachwytu. W pięć minut nawiązują znajomości w piaskownicy, a decyzja o wyprawie do Afryki zapada zaraz po obejrzeniu filmu przyrodniczego. Jeszcze trudniej pokonać je na polu determinacji. To niezwykłe doświadczenie obserwować, jak jakaś niewidoczna siła pcha je w kierunku zdobywania nowych doświadczeń, wiedzy, umiejętności. Widok kilkulatka, zmagającego się z zapinaniem guzików przy koszuli, to przykład wytrwałości, koncentracji na zadaniu i cierpliwości w jednym. Jest co podziwiać. Inny przykład? Spróbujcie kiedyś nie odpowiedzieć pięciolatkowi na zadane pytanie. Gwarantuję, że narazicie się na cały szereg dokuczliwych chwytów, takich jak ciąganie za nogawkę, potrząsanie za rękaw, klepanie, krzyk i tym podobne. Ich skuteczność wielokrotnie została potwierdzona. Wszystko po to, by zyskać waszą uwagę.

Dziecko intuicyjnie wie, że, jeśli nie patrzysz mu w oczy, to znaczy, że go nie słuchasz. Jakkolwiek nie zalecam stosowania wymienionych wyżej sposobów pozyskiwania uwagi podczas spotkania towarzyskiego, to muszę przyznać, że upór w dążeniu do celu jest godny podziwu. Choć już dawno osłabła we mnie ta wewnętrzna siła, która nie bez powodu konieczna jest maluchowi, to, obserwując jego zmagania z kolejnymi wyzwaniami, przynajmniej czasami próbuję ją w sobie na nowo wskrzesić. Na szczęście moja spontaniczność i otwartość jak na razie mają się całkiem dobrze.

Wiara dziecka jest naturalna i oczywista, nie tylko ta dotycząca spraw nadprzyrodzonych. Dziecko na wiarę przyjmuje wszystko: że Nil jest jedną z największych rzek świata, że z gąsienicy będzie motyl, że babcia też była kiedyś dzidziusiem, że istnieje coś takiego jak bakteria, chociaż wcale jej nie widać. Najpierw wierzy, potem wie. Wiara to jego droga do wiedzy, pierwsza furtka, przez którą musi przejść. Im młodszy człowiek tym większa wiara, tak to już jest. To ona czyni z rodzica bohatera, ze świata raj, ze zwykłego spaceru wielką przygodę. Dzieciństwo to przede wszystkim wiara, wiara tak wielka, że prawie góry przenosi. Dorosłość to przede wszystkim wiedza, wiedza tak ważna, że dla wiary zostawia tylko wąziutki margines. Tak to już jest. Jednak czy nie mamy się czasem stawać jak dzieci. Skądś przecież znamy to zalecenie.

Kiedyś zdarzyło się, że zapytaliśmy naszego czteroletniego synka: "Co jest najważniejsze w życiu?" Z uśmiechem oczekiwaliśmy odpowiedzi, licząc na coś w rodzaju: miłość, Pan Bóg, rodzina. W końcu tego uczyliśmy nasze dziecko. I tym razem nasz syn zaskoczył nas swoją szczerością: "sprzątanie" - odpowiedział bez namysłu. Czy nas to rozbawiło? Nie bardzo. Nie bardziej niż wtedy, kiedy stwierdził, że nie zamierza się ożenić ponieważ cyt.: "żony za dużo gadają". Jeśli przyjąć, że przykłady czerpie z najbliższego otoczenia, to jest nad czym pracować. Jeżeli przyjąć, że najważniejsze jest dla nas to, czemu najwięcej poświęcamy czasu i uwagę, w co wkładamy najwięcej serca, to pierwsza odpowiedź również daje do myślenia.

Wiemy, że dziecko to wnikliwy obserwator, mało co umknie jego uwadze. Jeśli wysuwa taki wniosek, to być może coś jest na rzeczy. Nie twierdzę, że na dziecięcych spostrzeżeniach należy oprzeć plan naprawczy naszego życia. Twierdzę tylko, że dziecko potrafi doskonale wyłapać wszelką niespójność między tym, czego pragniemy go nauczyć, a tym, czym żyjemy sami. Warto czasami zadać kilkulatkowi pytanie o priorytety i zobaczyć, co z tego wyniknie. Można by mnożyć podobne przykłady i udowadniać to, czego udowadniać nie trzeba, a mianowicie, że my - rodzice uczymy się od swoich dzieci.

To oczywiste, że nasze dzieci to szansa na własny szeroko pojęty rozwój. To obecność dzieci w naszym życiu sprawia, że nie tylko zbliżymy się do innych, ale również do siebie samych. Dziecięcy entuzjazm, radość, determinacja, spontaniczność, kreatywność nie mają sobie równych. Jest zatem czym się inspirować, jest od kogo się uczyć. A zmęczenie? O tym pięknie napisał Karol Wojtyła w jednej ze swoich sztuk: "zmęczenie jest miarą miłości". I co tu jeszcze można dodać?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oczami dziecka
Komentarze (1)
T
tak
2 czerwca 2012, 10:53
Fantastyczne! Rzeczywiście nic nie można dodać.