Wirtualne wychowanie

(fot. flyzipper / flickr.com)

Technologia powinna pomagać rodzicom w wychowaniu dzieci. Problemy rodzą się, kiedy ich zastępuje. Zaczyna się już od kołyski. Wśród sprzętów polecanych przyszłym rodzicom przez portale internetowe na poczesnym miejscu znajduje się elektroniczna niania. Daje podgląd, odsłuch i mierzy temperaturę w pokoju. A dane może przesyłać opiekunowi nawet na znaczną odległość.

Troska rodzica sprowadza się zatem do tego, by na tę elektroniczną supernianię zarobić. I żeby nie była ona zbyt promieniotwórcza. Konkurencja przestrzega, że nianie stosujące pulsacyjne promieniowanie radiowe mogą powodować nerwowość i większą płaczliwość podopiecznych.

DEON.PL POLECA

W miarę, jak dziecko rośnie, elektroniczną nianię zastępuje elektroniczny pastuch, czyli telewizor. Z badań przeprowadzonych w ub.r. przez TNS OBOP wynika, że polskie dziecko spędza przed nim przeciętnie dwie i pół godziny dziennie, zaś w weekendy - ponad trzy.

To zdecydowanie za długo. Uniwersytety w Michigan i w Montrealu ogłosiły w 2010 r. wyniki wspólnych badań nad wpływem telewizji na rozwój dzieci. Wynikało z nich, że im więcej czasu dwulatek spędził przed telewizorem, tym gorzej angażował się później w szkolne obowiązki. "Wczesne dzieciństwo to okres krytyczny dla rozwoju mózgu i kształtowania się zachowania" - tłumaczyła kierująca badaniami dr Linda Pagani z University of Montreal.

Psychologowie ostrzegają, że dziecko do dwóch lat w ogóle nie powinno oglądać telewizji. Potem należy ją dawkować umiarkowanie. Jednak wielu rodziców jest zbyt zajętych, by wsłuchiwać się w apele pedagogów. A kreskówka potrafi skutecznie zająć uwagę kilkulatka. Joanna Wolańska-Operacz, matka trójki dzieci i publicystka publikująca felietony o wychowaniu w tygodniku "Niedziela", opowiada o wrażeniu, jakie na jej córce zrobiły pierwsze telewizyjne projekcje. - Córka, która przez dwa i pół roku nie miała kontaktu z telewizorem, siedziała przed ekranem jak zahipnotyzowana. Nawet kiedy stawaliśmy naprzeciw niej i coś do niej mówiliśmy, nie reagowała, tylko przesuwała głowę tak, by móc widzieć ekran. - opowiada Wolańska-Operacz.

Nie znaczy to jednak, że telewizor z założenia musi być wrogiem. Jeśli bajki dobierane są starannie, stosownie do wieku i rozwoju intelektualnego dziecka, pomagają w procesie edukacji. W rodzinie można o nich porozmawiać, skomentować losy bohaterów. Gorzej, gdy przekaz, który płynie z ekranu, jest przypadkowy. Małe dziecko ma bowiem trudności z odróżnieniem prawdy od fikcji. Treść filmu przyjmuje za rzeczywistość. Kiedy zostaje samo - twarzą w twarz z ekranem telewizora - wierzy w świat, który ogląda, choćby był on naszkicowany grubą kreską rysownika anonimowego filmu.

Elżbieta Napora z walczącej z przemocą Niebieskiej Linii przeanalizowała badania i eksperymenty psychologiczne badające wpływ telewizji na dzieci. Wynika z nich jednoznacznie: "Dzieci spędzające dużo czasu przed telewizorem oglądają w ciągu tygodnia kilkadziesiąt aktów przemocy, agresji, zbrodni. Przez to stają się pobudzone emocjonalnie, wewnętrznie przeżywają akty okrucieństwa, uniemożliwiające powrót do stanu równowagi emocjonalne." - pisze autorka.

Coraz wyższą pozycję na liście domowych wychowawców zajmuje komputer. Z ankiet przeprowadzonych w ramach projektu AVG Digital Diaries wśród ponad dwóch tysięcy europejskich, amerykańskich i australijskich matek wynika, że w grupie dzieci w wieku 2-5 lat więcej potrafi grać na komputerze niż jeździć rowerem. Więcej potrafi korzystać z przeglądarki internetowej niż pływać.

Takie zaprzęgnięcie techniki w proces wychowawczy wielu napawa dumą. "Współczesne dzieci szybciej uczą się obsługiwać komputer niż wiązać buty" - obwieszcza portal internetowy. W tym zdaniu wyraźnie czuć satysfakcję. Oto jesteśmy świadkami triumfu ludzkiego rozumu nad niezbornym jeszcze ciałem.

Urszula Sajewicz-Radtke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej oddziału zamiejscowego w Sopocie przyznaje, że skoro żyjemy w świecie pełnym nowych sprzętów i technologii, to oswajanie dziecka z nowinkami technicznymi jest naturalne. - Rodzic powinien być dla dziecka mądrym przewodnikiem po tym świecie. Pokazywać mu sposób funkcjonowania, ale też wady i zalety. - mówi Sajewicz-Radtke.

W praktyce jednak częściej to właśnie dziecko pełni rolę cicerone. Wraz z dorastaniem coraz silniejszą więź odczuwa zaś z komputerem, iPadem czy smatfonem, niż z najbliższymi osobami. - Rodzice nie traktują zakupu tych gadżetów jako chęci pozbycia się dziecka. Ale próbują nimi zrekompensować swoją nieobecność w domu, brak czasu, potrzebę zarabiania pieniędzy. - mówi Sajewicz-Radtke.

"Komputer zawładnął moim synem" - zwierza się na forum dla rodziców internautka gwolska. "Po przyjściu ze szkoły od razu odpala kompa, prędko je obiad i długie godziny gra w jakieś strategiczne gry. Próbowałam różnych metod, aby ograniczyć czas korzystania z komputera, ale wszelkie moje wysiłki nie dały nic". Co gorsza, w piętnastolatku wyzwalała się agresja. Pod tym wpisem zebrało się kilkaset kolejnych - najczęściej z wyrazami solidarności od zdezorientowanych rodziców. Urszula Sajewicz-Radtke zauważa, że reakcja nastolatka może wskazywać na pierwsze objawy uzależnienia. Tu pomóc może tylko lekarz - terapeuta. Ale taki stan rzeczy nie jest winą elektroniki, jak alkoholizm nie jest winą alkoholu. - Kontakt nastolatka z rodzicem jest w ogóle trudny, w tym okresie dziecko buduje własną tożsamość, bardzo często podobną do tożsamości rodziców, ale jednak odrębną. Psycholog z SWPS doradza mądrą, delikatną ale pedagogiczną obecność rodziców w komputerowym świecie ich dzieci, która może zapobiec niebezpieczeństwom. Więź z dzieckiem, wypracowana na wcześniejszych etapach dorastania, jest w tym czasie bardzo pomocna.

- Należy kontrolować, z czego dziecko korzysta na swoim komputerze, na jakich stronach przebywa, z kim spotyka się w sieci. - przekonuje Sajewicz-Radtke. Tym bardziej, że to do sieci przeniosło się obecnie życie towarzyskie i uczuciowe nastolatków. Godziny spędzone na portalach społecznościowych są tym, czym kiedyś był czas spędzony w kinie, na dyskotece, w gronie znajomych po szkole. To po prostu towarzyskie "bywanie".

W ubiegłym roku całą Polskę zelektryzowała wypowiedź chłopca, który w międzynarodowym badaniu HSBC przeprowadzonym wśród 11-18 latków na pytanie: "Ilu masz przyjaciół?" - odpowiedział: "Nie mam facebooka".

Ci zaś, którzy z facebooka korzystali, wymieniali często liczby między 400 a 500. - My ten świat z komputera nazywamy wirtualnym, ale dla młodych ludzi jest on jak najbardziej realny. Oni przeżywają w nim życie, choć trudno nam to zrozumieć. - mówi Sajewicz-Radtke.

Skutkiem ubocznym przebywania w internecie staje się to, że młodzi ludzie coraz częściej traktują go jako jedyne źródło wiedzy. Na uczelnie trafia właśnie pokolenie, dla którego wiedza ogólna sprowadza się do hasła w Wikipedii. A jeśli czegoś w niej nie ma, to nie istnieje. Choć generalizacja byłaby krzywdząca, praktyka "wytnij wklej" kusi młode pokolenie - mimo programów antyplagiatowych wykorzystywanych przez uczelnie i wywieszanych na stronach wydziałów pouczeń, że w przypadku cytowania należy zawsze podać źródło.

Dr Piotr Nowak, wykładowca filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, opowiada: - Skonfundowany milczeniem studentów pytanych o ich ulubione książki, od paru lat dodaję na wszelki wypadek: "Kafka - wielki pisarz niemiecki" albo "Dostojewski - rosyjski myśliciel religijny i polityczny". Dawniej, kiedy to robiłem, słyszałem śmiech "osób dobrze poinformowanych", które wszystkie te fakty całkiem nieźle kojarzyły. Dziś tego śmiechu już nie słyszę. Wyjaśnienie nasuwa się samo: studenci przestali czytać i zastąpili wiedzę informacją. Oryginalną lekturę wyparły streszczenia, wielkie nazwiska przestały im cokolwiek mówić.

Winę za to rozleniwienie ponoszą często sami nauczyciele akademiccy, którzy dla wygody studentów sami kserują im lub skanują fragmenty książek. - Nie zgadzam się na to. Uważam, że to naganna praktyka stojąca u źródeł wielu niedobrych zachowań. - mówi Nowak. - Z coraz większym trudem przychodzi mi zainteresować ich tematem bez przeprowadzenia prezentacji powerpointowej. Bez podsuwania im obrazkowych historii, bez epatowania rzuconym na ekran cytatem. Nie łapią, że można obejść się bez tego. Nauka okazuje się dla nich za trudna lub nieinteresująca. Studenci są niedojrzali, dziecinni. Na przykład różnica między dobrem a złem - o czym przekonałem się wielokrotnie - wydaje się im sprawą konwencji. Kwestią, co do której można się zawsze dogadać.

Agnieszka Rybka jest dziennikarką i publicystką "Rzeczpospolitej"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wirtualne wychowanie
Komentarze (1)
Bogusław Płoszajczak
13 marca 2012, 20:56
Przerażająco prawdziwe!