Gdy nie daje się zapomnieć
Nie tak dawno temu, w małej, dusznej salce Duszpasterstwa Akademickiego Ojców Dominikanów w Poznaniu pewna starsza pani wzięła do ręki mikrofon i zaczęła opowiadać, jak 32 lata temu w podobny jak ten dzisiejszy, majowy wieczór do domu wracał jej syn, 19-letni Piotr Majchrzak… Chyba nie tylko ja zadałam sobie to pytanie - co czuje matka, którą wymiar sprawiedliwości oszukuje tyle lat.
Wtedy, 11 maja 1982 r., było jeszcze widno, niedawno zniesiono godzinę milicyjną i dało się to zauważyć na ulicach, chodziło po nich po prostu więcej osób. W Polsce od pięciu miesięcy trwał stan wojenny. Piotr Majchrzak pewnym krokiem wracał do domu, spieszył się, chwilę wcześniej jechał tramwaj numer osiem, chciał na niego zdążyć, nie zauważył, że tuż za filarami w okolicy popularnej restauracji WZ stoi czterech zomowców. Chwilę wcześniej przed lokalem miała miejsce bójka, ale kiedy Piotr doszedł do "WZ-tki", było już spokojnie.
Jak ustaliła rodzina, Piotr wdał się z zomowcami w ostrą wymianę zdań, której przyczyną był prawdopodobnie noszony przez niego opornik, symbol sprzeciwu wobec komunistycznej władzy, który najchętniej nosili uczniowie i studenci. Za noszenie oporników w 1982 r. karano grzywną, więzieniem, czasami też bito. Świadkowie, do których dotarła później matka zamordowanego chłopca, twierdzili, że funkcjonariusze użyli pałek służbowych. Nieprzytomnego Piotra godzinę później zawieziono do szpitala. Przytomności już nie odzyskał.
Łzy rodziców
"Siedem dni konał, siedem długich dni. Wozili go, tak im podskakiwał, nie wóźcie go tak, bo go to boli, mówiłam" - tak wspomina ostatnie chwile życia syna pani Teresa. "Jego już nic nie boli, jego już nic nie boli" - słyszała w odpowiedzi.
Cały czas siedziała przy łóżku konającego syna, czasami towarzyszył jej ktoś z rodziny lub najbliższych przyjaciół Piotra. "Kiedy rączki są ciepłe, a buzia rumiana, to człowiek cały czas ma nadzieję, że jeszcze będzie dobrze, siedziałam, modliłam się, czekałam na cud".
O śmierci Piotra dowiedziała się od sąsiada, dentysty, który jako jedyny w okolicy miał telefon. On miał jej przekazać tę wiadomość, przyszedł, mimo że była druga w nocy. Pani Teresa wybiegła na ulicę, głośno krzycząc. "Odchodziła od zmysłów, myśleliśmy, że oszaleje z tego bólu i rozpaczy - wspomina pan Jerzy, ojciec Piotra. Uratowało ją, że urodziła Łukasza, musiała się nim zająć". Wkrótce w domu państwa Majchrzaków pojawili się funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, grożąc pogrążonej w żałobie rodzinie. "Było to właściwie jakieś dwa dni po śmierci Piotra. Jak nie przestaniecie szukać, to zginie Pani młodszy syn i mąż" - tak ich wizytę zapamiętał Radek, młodszy brat Piotra.
Rodzina nie dała się zastraszyć. Sprawa śmierci Piotra Majchrzaka stawała się coraz bardziej głośna. Teresa i Jerzy Majchrzakowie trafili do kościoła o. dominikanów w Poznaniu, gdzie bardzo prężnie działał wówczas komitet udzielający pomocy represjonowanym, prowadzony przez niezwykle charyzmatycznego zakonnika - o. Honoriusza Kowalczyka i skupionych wokół niego młodych ludzi. Oni pierwsi starali się pomóc rodzinie Majchrzaków. Z polecenia o. Honoriusza rodzice zamordowanego chłopaka trafili do broniącej opozycjonistów kancelarii adwokackiej mecenasa Aleksandra Bergera. Mecenas pisał odwołania i wykazywał indolencję komunistycznej władzy w ramach obowiązującego wówczas prawa. Do Majchrzaków, zachowując wszystkie zasady konspiracji, docierali też redaktorzy pism podziemnych, głównie "Obserwatora Wielkopolskiego".
Było to pismo cytowane przez Rozgłośnię Polską Radia Wolna Europa i Deutsche Welle, dzięki czemu sprawa zamordowania Piotra Majchrzaka przez "nieznanych sprawców" stawała się coraz bardziej znana i nagłaśniana. Co z tego, chciałoby się niestety powiedzieć dzisiaj, skoro nadal, po ponad 30 latach od śmiertelnego pobicia nie wiadomo, kto tak naprawdę zamordował Piotra.
Oficjalna wersja
Dzień po śmierci Piotra Majchrzaka podporucznik Wydziału III SB Waldemar Kazimierczak sporządził notatkę: "Matka Teresa Majchrzak (...) twierdzi, że zmarł on na skutek pobicia przez funkcjonariuszy ZOMO. (...) Dotarła ona do świadków zdarzenia, którzy twierdzą, że patrol MO zatrzymał go w momencie, gdy biegł on na nadjeżdżający tramwaj nr 8. Pomiędzy funkcjonariuszami a P. Majchrzakiem dojść miało do ostrej wymiany zdań. Funkcjonariusze użyć mieli pałek służbowych.
Świadkowie twierdzą, że P. Majchrzak bronił się, stosując karate (był członkiem klubu karate «Feniks»). (…) Osoby będące świadkami zdarzenia w rozmowie z matką P. Majchrzaka zastrzegły, że w obawie przed ewentualnymi represjami nie zgodzą się na oficjalne przedstawienie wersji zdarzenia". Już wtedy jednak pilnowano, by w sprawie przyczyn śmierci Piotra zaczęła obowiązywać, inna, wygodna dla władz komunistycznych wersja. W śledztwie pojawił się świadek pobicia - zomowiec Mieczysław M. Sporządził on notatkę, z której wynikało, że widział mężczyznę bijącego Piotra parasolką. W notatce można przeczytać: "Zauważyłem iż ob. będący pod wpływem alkocholu (pisownia oryginalna - przyp. red.) O. Marian podszedł do przechodzącego koło lokalu ob. Majchrzak Piotr którego uderzył parasolem". W późniejszym czasie zomowiec zmienił swoje zeznania.
W sierpniu 1982 r. pojawił się artykuł w resortowym periodyku milicyjnym "W służbie narodu", gdzie sformułowano hipotezę o pobiciu Piotra Majchrzaka parasolem przez pijanego mężczyznę Mariana O. Artykuł ujawniał także szereg informacji z prowadzonego w tym czasie śledztwa. Jednocześnie nasilały się też szykany ze strony komunistycznej władzy wobec rodziny. Przed domem Majchrzaków stacjonował codziennie star milicyjny, tzw."lodówa", z której można było obserwować to, co się dzieje w mieszkaniu, dawni przyjaciele i znajomi przestawali odwiedzać rodzinę Piotra. W akademiku Akademii Medycznej znajdującym się naprzeciwko kamienicy, w której mieszkali Majchrzakowie, "tajniacy" wynajęli pokój i obserwowali ich mieszkanie. "Nieznani sprawcy" pobili też Radosława. Trafił potem do szpitala, ale miał więcej szczęścia niż jego brat. "Trzy żebra miał złamane, ale dzięki Bogu przeżył" - mówi Jerzy Majchrzak.
Wkrótce dzięki kontaktom rodziny z opozycją pojawiła się możliwość jego wyjazdu na stałe do Niemiec. Doszedłszy do zdrowia, Radosław skorzystał z okazji i wyjechał za granicę. Wrócił w latach 90., kiedy w Polsce było już bezpiecznie. "Skłamałbym, mówiąc, że bardzo bałem się o własne życie, ale miałem tego wszystkiego dość" - tak wspomina teraz, po latach.
Zachować w pamięci
Poznałam państwa Majchrzaków prawie 30 lat później, kiedy na ich wniosek wznowiono postępowanie sądowe. Był to bardzo dramatyczny i nerwowy dla nich czas. Towarzyszyłam im z kamerą przez trzy lata. Podobnie jak dziennikarki Radia Merkury - Maria Blimel i Wanda Wasilewska, dotarłam z Sylwią Karwowską do naocznych świadków pobicia Piotra Majchrzaka przez ZOMO. Prokuratorzy, mimo przeprowadzenia czterech postępowań, takich świadków nie znaleźli.
Majchrzakowie nie dostali nawet zadośćuczynienia za śmierć syna. W zeszłym roku w sprawie śmierci Piotra Majchrzaka zapadł kuriozalny wyrok Sądu Najwyższego, według którego formacja ZOMO nie jest organem ścigania w rozumieniu polskiego prawa. Oznacza to, że jeśli kogoś pobili lub zabili funkcjonariusze ZOMO w latach 80., to raczej nie uzyska odszkodowania w polskich sądach, o postawieniu sprawców przed wymiarem sprawiedliwości nie wspominając. Podobnie jak inne rodziny ofiar stanu wojennego, Majchrzakowie skarżą polski wymiar sprawiedliwości do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Z jakim skutkiem, to się dopiero okaże.
Rodzina Piotra Majchrzaka to głęboko wierzący katolicy. Pani Teresa wielokrotnie powtarzała publicznie, że jej rodzina i ona sama przetrwała to wszystko tylko dzięki Bożej Opatrzności i wierze w opiekę Matki Bożej. Jednym z jej najcenniejszych wspomnień są słowa św. Jana Pawła II, który 3 czerwca 1997 r., w czasie pielgrzymki do Polski powiedział rodzicom Piotra, że ich syn jest w niebie.
Historię dramatu tej rodziny opowiedziałam w filmie dokumentalnym Pod opieką operacyjną. Ten film miał swoją premierę w grudniu ubiegłego roku w Poznaniu, w marcu pokazało go Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. Tylko tyle mogłam na razie zrobić, by utrwalić historię walki o pamięć i sprawiedliwość, którą od ponad 32 lat prowadzą ci dzielni ludzie.
Skomentuj artykuł