Ja muszę być lekarką na misjach

(fot. shutterstock.com)
Małgorzata Szewczyk / slo

Polacy mówili o niej Matka Trędowatych, Ugandyjczycy − Dokta. Św. Jan Paweł II nazywał ją Ambasadorem Misyjnego Laikatu. Lekarka i misjonarka. Doktor Wanda Błeńska zmarła w Poznaniu w wieku 103 lat.

"Ja muszę być lekarką i to lekarką na misjach" − mówiła od dziecka. I słowa dotrzymała. Kiedy ojciec Teofil Błeński wszedł ze swoją niespełna 17-letnią córką do pokoju prof. Wincentego Jezierskiego, dziekana Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego, ten zapytał: "Czy pan się nie boi tak młodej córki puszczać samej na medycynę?". Błeński odpowiedział: "Ona powiedziała, że na nic innego nie pójdzie…". Jeszcze w tym samym 1928 r. zapisała się do Akademickiego Koła Misjologicznego, i w ten sposób zaczęła realizować swoje najwcześniejsze marzenia. Dyplom lekarski uzyskała sześć lat później.

W "perle Afryki"

Urodziła się 30 października 1911 r. w Poznaniu. Okres II wojny światowej, działalność w Armii Krajowej, aresztowanie w 1944 r. nie zgasiły w niej misyjnego zapału. Bo medycyna i misje to dwie pasje, którym poświęciła życie. Chociaż nie, trzeba to doprecyzować − chorzy na trąd i Pan Bóg. Doradzano jej, by została zakonnicą, że będzie jej łatwiej na Czarnym Lądzie. Ona mówiła, że nie ma powołania, że chce zostać lekarzem i świecką misjonarką. I to w Afryce. "Bo jeśli mówiło się o jakichś misjach, to była to Afryka" − wspominała. Ukryta na statku w schowku na węgiel, w 1946 r. przedostała się do Niemiec, by ratować umierającego brata − Romana. Nie mogąc powrócić do Polski, wyruszyła do Anglii. Wcześniej w Hamburgu i później w Liverpoolu ukończyła kursy medycyny tropikalnej. Miała niespełna 39 lat, kiedy 19 lutego 1950 r. wsiadła na statek. Miesiąc później dotknęła "perły Afryki" − znalazła się w Ugandzie, gdzie w Bulubie, nad największym jeziorem Afryki − Jeziorem Wiktorii - spędziła 43 lata. Życie w egzotycznym kraju nie było łatwe − gorący klimat, dzikie zwierzęta, prymitywne warunki i piki-piki, czyli motocykl, którym się poruszała, bo w Ugandzie wszędzie było daleko… − Buluba to piękne miejsce. Duży teren, wśród małych wzgórz, wznosi się niemal tarasowo.

DEON.PL POLECA

W jednym z pawilonów składających się na ośrodek dla trędowatych, z niezapomnianym widokiem na jezioro, mieszkała dr Błeńska. Drzwi do jej domu zawsze były otwarte, bo w każdej chwili mógł przyjść ktoś proszący o pomoc dla chorego − wspomina Ryszard Piasek, podróżnik i filmowiec, który odwiedził dr Błeńską w Afryce i nakręcił o niej film Dokta. Mała placówka sióstr franciszkanek pod jej kierownictwem rozrosła się w centrum lecznicze i szkoleniowe, które dziś nosi nazwę "Wanda Blenska Training". Zaczynała pracę w ciężkich, niemal prymitywnych warunkach. "Dziś minęło 7 lat, gdy przybyłam do Buluby. (…) Myślę z wdzięcznością dla Boga za tyle szczęścia i błogosławieństwa w życiu i pracy. Mam jedną gorącą prośbę na nowe siedmiolecie − żebym nigdy nikomu nie wycisnęła łzy" − notowała w swoim pamiętniku pod datą 25 kwietnia 1958 r. Najtrudniej było przez pierwszych 15 lat. Operowała na łóżku polowym. By mieć więcej światła podczas operacji, kazała zdjąć część dachu pawilonu. Dyżur miała cały czas, bo była tam jedynym lekarzem. Leczyła nie trąd, ale osoby chore na trąd, czyli wszystkie choroby, na jakie chorowali. Musiała wykonywać skomplikowane operacje plastyczne, okulistyczne, amputacje kończyn, nocami studiowała profesjonalne podręczniki. Przez jej ręce przewinęło się tysiące Ugandyjczyków. - Pokochałam ten kraj i tych ludzi − wspominała po latach.

Ikona życia misyjnego

Na stałe do Polski wróciła w 1992 r., choć Ugandę odwiedziła jeszcze dwa razy w 1994 i 2006 r. - To jest ładna praca − być lekarzem na misjach. Bo nie tylko leczy się choroby, ale również duszę − mówiła trzy lata temu w Poznaniu, z okazji swoich 100. urodzin. Nie zwolniła tempa życia. Chętnie spotykała się z dziećmi i młodzieżą. Ks. Szymon Stułkowski, dyrektor Papieskich Dzieł Misyjnych w archidiecezji poznańskiej, zwraca uwagę na otwartość Matki Trędowatych na spotkania z młodymi i zapał, z jakim opowiadała o swojej pracy. − Często powtarzała, żeby pielęgnować marzenia, tak jak ona to czyniła. Chętnie spotykała się z dziećmi w szkołach, ze studentami udającymi się na wolontariat misyjny czy medyczny, z drużyną harcerską jej imienia, dzieliła się swoimi wspomnieniami − wymienia.

− Pan Bóg dał nam doświadczyć w osobie dr Wandy Błeńskiej świętego życia. Była człowiekiem rozmiłowanym w Bogu, o dużej wrażliwości na bliźniego − dodaje.

Z kolei abp Stanisław Gądecki zwrócił uwagę, że dr Błeńska stanowiła syntezę wszystkich energii misyjnych, była "ikoną życia misyjnego".

Spotykałam ją na Mszach św. dla chorych w kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej i spotkaniach opłatkowych organizowanych przez Caritas przy tej parafii. Drobna, filigranowa, z urzekającym uśmiechem była uosobionym wdziękiem, niczym nie wyróżniała się spośród innych osób. Ujmowała skromnością i bezpośredniością. − Jedną z wielu cech, które urzekły mnie w pani doktor, była jej niesamowita, nigdzie niespotykana pogoda ducha. Była mistrzynią w zauważaniu "promyków" dnia codziennego − podkreśla Joanna Molewska, współautorka wywiadu rzeki Wanda Błeńska. Spełnione życie. Wspomina, że misjonarka potrafiła cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. − Do dziś pamiętam, jaką radość sprawiał jej widok kwiatów, które musiała ucałować, oraz smak budyniu czekoladowego, który uwielbiała − opowiada. Dr Błeńska zmarła w swoim poznańskim domu 27 listopada.
"Ilu wyleczyłam dobrym leczeniem, a ilu wybłagałam modlitwą, tego nie wiem" − dywagowała w wywiadzie rzece. Ale teraz już chyba wie…

To jest ładna praca − być lekarzem na misjach. Bo nie tylko leczy się choroby, ale również duszę.

***

Wanda Błeńska. Spełnione życie - Joanna Molewska, Marta Pawelec
Wydawnictwo Świętego Wojciecha 2011.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ja muszę być lekarką na misjach
Komentarze (1)
B
Bogusia
11 grudnia 2014, 03:38
Piekna historia zycia.