"Jak tam przyszłam, wszystko było we krwi". Rozmowa z matką chrzestną Władzia Ulmy

Wiktoria i Józef Ulmowie. Fot AIPN
KAI / mł

- Jak tam przyszłam, to wszystko było we krwi, ściany i powała były okrwawione, bo tych Żydów zabili na strychu, a Ulmów przed domem. W domu wszystko było porozwalane - opowiada w rozmowie z KAI 100-letnia Stanisława Kuźniar, matka chrzestna Władzia Ulmy urodzonego w grudniu 1938 r. i bezpośredni świadek życia rodziny.

Ulmowie zostali zamordowani 24 marca 1944 r. za pomoc Żydom. Hitlerowcy nie oszczędzili nawet Wiktorii, która była w dziewiątym miesiącu ciąży, ani dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze 1,5 roku. W 1995 r. Józef i Wiktoria Ulmowie zostali uhonorowani tytułem „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. 17 grudnia ub. roku papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie całej rodziny. Ich beatyfikacja odbędzie się 10 września 2023 r. w Markowej. Będzie to pierwszy w historii przypadek, kiedy do chwały ołtarzy zostanie wyniesiona cała rodzina, w tym jeszcze nienarodzone dziecko.

KAI: Jaki jest Pani związek z rodziną Józefa i Wiktorii Ulmów?

Stanisława Kuźniar: Moja mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Po jej śmierci tato poślubił Marię, siostrę Wiktorii.

DEON.PL POLECA

Ulmowie musieli mieć do Pani zaufanie, skoro wybrali Panią na matkę chrzestną Władzia.

– Zaczęłam odwiedzać Ulmów jako dziecko, z czasem zaczęłam pomagać przy ich dzieciach. One się mnie nie bały, lubiły mnie. Często tam nocowałam. Byłam u Wiktorii w domu, jak się rodziły dzieci. Wszystko się działo w jednej izbie, tylko ona była za zasłoną. Ja się zajmowałam starszymi dziećmi. W domu był jeszcze Józef i akuszerka.

Jakimi ludźmi byli Józef i Wiktoria?

– Polubiliśmy się. Było między nami pokrewieństwo, ale i koleżeństwo. Wiktoria była dobrą kobietą. Józef też był dobry i bardzo pracowity. Uczył ludzi szczepić drzewka, pomagał sprowadzać nasiona. Był dobry dla żony i dla dzieci. Ludziom pomagał. Dzieci też grzeczne były. To była pobożna rodzina. Widziałam, jak Józef klękał do pacierza wieczorem. Dzieci i Wiktoria razem z nim. Najstarsza Stasia miała iść do komunii, jak ją zabili.

Wiedziała Pani, że w domu przebywają Żydzi?

– Któregoś dnia widziałam ich. Pilnowałam dzieci, które bawiły się na polu. Zaglądam za dom, a tam chłop z brodą skrobie skóry. Bo ci Żydzi zajmowali się wyprawianiem skór i ludzie przynosili te skóry do Ulmów. Wtedy mi nawet na myśl nie przyszło, że to może być Żyd i nikomu o tym nie powiedziałam.

Kiedy się Pani zorientowała, kim jest ten człowiek?

– Trochę później to skojarzyłam, bo ludzie mówili, że u Ulmów są Żydzi. Nieraz powtarzali: „Józek, wyrzuć tych Żydów, bo krzywdę zrobią tobie i im”. On odpowiadał: „Nie sądź drugiego, nie będziesz sądzony”. Podrzucali mu też listy z ostrzeżeniami. Żydów ukrywało w Markowej więcej rodzin. Kiedyś, jak byłam dzieckiem, bawiłam się z Szylarami. Pytam tam ich mamy: dlaczego tyle pierogów robisz, was przecież tyle nie ma? A, bo to dla kota, dla psa i kogoś jeszcze wymieniła. Poszłam za nią do stodoły, jak wyszła z tym jedzeniem. Stanęła na drabinie, a tam z siana tylko ręce wystawały i wszystko odbierały od niej. Im się udało i wszyscy przeżyli.

Była Pani jedną z pierwszych osób, które były na miejscu zbrodni dokonanej na rodzinie Ulmów. Jaki widok Pani zastała?

– Jak tam przyszłam to wszystko było we krwi, ściany i powała były okrwawione, bo tych Żydów zabili na strychu, a Ulmów przed domem. W domu wszystko było porozwalane. Na całej podłodze leżały zdjęcia, które robił Józef. Szafki, łóżka - wszystko było splądrowane. Widać, że hitlerowcy szukali kosztowności, tylko tam nie było co szukać. Dom był ubogi, było łóżko, stół, szafka. Oni się dopiero dorabiali. Przed wojną kupili ziemię na wschodzie koło Sokala, ale wszystko przepadło.

Oni wszyscy byli już pogrzebani koło domu. Najpierw Niemcy chcieli, żeby wszystkich wrzucić do jednego dołu, ale jeden z Polaków, którzy tam byli za furmanów, uprosił ich, żeby Żydów i Ulmów pochować osobno. Niemiec nie chciał się zgodzić, nawet strzelił do tego człowieka z pistoletu, ale trafił w wiadro. Ostatecznie się zgodził. W tym dniu w kościele była spowiedź. O niczym innym nie mówiono, tylko o Ulmach. Nikt nie dowierzał w to, co się stało, ja sama nie mogłam w to uwierzyć. Zwłaszcza w to, że nie oszczędzili dzieci. Niemiec to tłumaczył: żeby wioska nie miała z nimi kłopotu. Jaki kłopot? Pierwszy o wszystkim dowiedział się sołtys, którego wezwali na miejsce. Mówił, że gdyby wiedział, że coś takiego się szykuje, to by tych Niemców upił i wszystko by może jakoś przeszło. Już tak było, że Niemcy chodzili, zabierali ludziom bydło. Zdarzało się, że sołtys wziął ich na wódkę i wszystko się rozeszło, nie zabrali nic. Po jakimś czasie wszystkich odkopano i pochowano na cmentarzu. Ulmów w Markowej, a Żydów w innej wiosce. Pamiętam, że były śniegi i wieziono te trumny na saniach.

Jak Pani przyjęła wiadomość, kiedy ogłoszono, że rozpoczyna się proces beatyfikacyjny, a później, że rodzina będzie ogłoszona błogosławionymi?

– Na początku wzruszyło mnie to bardzo, ale nie wierzyłam, że do tego dojdzie. A teraz cieszę się, że to już niedługo.

KAI/ mł

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Jak tam przyszłam, wszystko było we krwi". Rozmowa z matką chrzestną Władzia Ulmy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.