Jaka ma być mama XXI wieku?

(fot. slo)
Łukasz Kaczyński / slo

O macierzyństwie, potrzebach mam rezygnujących dobrowolnie z pracy zawodowej oraz konieczności wewnętrznego rozwoju a także o początkach akademii dla matek opowiada Marcelina Metera - żona, matka czworga dzieci, familiolog oraz tłumacz i redaktor, założycielka Akademii Mamy Róży.

Czy trudno być mamą w dzisiejszym świecie?

Żeby być szczęśliwą matką, trzeba być najpierw szczęśliwą żoną. Kobieta zanim zostanie matką, powinna być żoną - tak przynajmniej powinno być. W tym tkwi głęboka mądrość. Bo dobrze zbudowane relacje z własnym mężem są fundamentem dla macierzyństwa. Wszystkie kolejne wybory naturalnie z tego wypływają. Kiedy ma się rewelacyjnego, fantastycznego męża, to absolutnie nie jest trudno być dobrą matką, nawet czworga małych dzieci. One przecież tę naszą relację ubogacają.

Ale przecież zdarzają się chwile trudne…

W każdej pracy zdarzają się chwile, kiedy chce się powiedzieć "chromolę, wychodzę". A bycie matką to również praca - nie da się tego ukryć. I to praca, którą podjąć niełatwo, gdyż obecnie jest się atakowanym zewsząd.

To znaczy?

Cały czas płynie dwubiegunowa informacja: "nie nadajesz się na matkę", bo albo jesteś za mądra, albo za głupia. "Za mądra", bo kto by się marnował przy tych pieluchach, kto by pełzał z dzieckiem po podłodze, kto chciałby spędzać cały dzień z ząbkującym niemowlęciem. Z drugiej strony dostajesz szereg ostrzeżeń na ile sposobów możemy jako matki swoje dziecko skrzywdzić: karząc i nie karząc, chwaląc i nie chwaląc, oziębiając, przegrzewając…

I bądź tu mądrym - co w takim razie?

Bardzo wiele kobiet daje się niestety na to nabrać. Bo skoro są za mądre lub za głupie to sobie odpuszczają. Albo przechodzą ten "koszmar" tylko raz - a dziecko bardzo szybko oddają do przedszkola. A my, te które mamy tych dzieci więcej, słyszymy pytania zadawane tonem zmieszania i niedowierzania: "jak ty sobie radzisz?" czy "jak ty możesz z tymi dziećmi siedzieć?". Jak ktoś mówi "siedzieć", to od razu proszę go, żeby spróbował usiąść i wychować dziecko.

Świat nie rozumie takiego modelu macierzyństwa?

Niestety w dzisiejszym świecie trudno jest być już normalnym. My, jako rodzina, musimy się coraz częściej tłumaczyć z naturalnych rzeczy: że ojciec nosi spodnie i że jest kapitanem okrętu naszej rodziny; że ja nie chodzę do pracy i mamy dzieci, które są w domu z matką. A wydawać by się mogło, że to wersja przecież normalna a inne są wykręcone. Jednak takiego modelu rodziny, jaki my reprezentujemy, obecnie się nie poważa. Jeżeli ktoś jest wrażliwy na pewne docinki ze społeczeństwa, to nie jest łatwo. Ale z uwagi na to, że my z mężem stanowimy zgrany team - mnie to nie rusza. Mamy grono znajomych, którzy to rozumieją i my nawzajem cieszymy się z informacji o kolejnych dzieciach.

Znajomi, o których Pani wspomina, współtworzą dwie inicjatywy - Stowarzyszenie Rodzin im. bł. Mamy Róży i Akademię Mamy Róży. Jaka jest rola tych dzieł w kreowaniu wizji matki, rodziny?

Stowarzyszenie powstało po to, żeby pokazywać, że fajnie jest mieć dzieci, a jeszcze fajniej dużo dzieci. Że posiadanie wielu dzieci nie oznacza automatycznego przypisania się do grupy podejrzanej. Stowarzyszenie tępi przejawy dyskryminacji rodzin wielodzietnych. Zbiera, umacnia i zachęca do tego, aby mieć więcej dzieci - mamy z czego być dumni. Możemy także dawać sobie nawzajem rady, gdyż wychowanie gromady dzieci to skomplikowana operacja logistyczno-komunikacyjno-psychologiczna. I dlatego ja zupełnie nie mam poczucia, że marnuję swój potencjał.

Pani pracuje w domu - czy ciężko godzić to z wychowywaniem dzieci?

W chwili, gdy z panem rozmawiam, segreguję skarpety - na tym to polega, że pewne rzeczy robi się równocześnie, bądź dzieli obowiązki z mężem. To jest kolejkowanie zadań - najpierw rezygnuje się z tego, co jest najdalej od mojego bezpośredniego powołania do bycia matką. Jeżeli mam czegoś za dużo, to rezygnuję z tego, co nie dotyczy moich obowiązków żony i matki.

Jednak w tym wszystkim była cały czas także potrzeba własnego rozwoju. Stąd idea Akademii Mamy Róży - co znajdziemy pod jej szyldem?

Akademia Mamy Róży to seria wykładów i spotkań przeznaczonych przede wszystkim, ale nie wyłącznie, dla matek małych dzieci. Matek, które dysponują czasem przedpołudniowym i chciałyby się rozwinąć intelektualnie oraz spotkać osoby z podobnymi dylematami i radościami. Na chwilę obecną w Polsce działamy w trzech miastach: w Warszawie, Krakowie i Tczewie.

Zacznijmy zatem od Warszawy - to tam ponad rok temu założyła Pani z koleżanką pierwszą Akademię. Co było iskrą zapalną do takiego działania?

Inspiracją był brak oferty odpowiadającej mnie i mojej koleżance. Jako matki kilkorga dzieci, "siedzące w domu", nie znalazłyśmy w szerokiej gamie zajęć do wyboru miejsca, w którym mogłybyśmy się czegoś nowego dowiedzieć. Było bardzo dużo klubów dla młodych mam - a my potrzebowałyśmy czegoś więcej. Potrzebowałyśmy większego fermentu, poruszenia intelektualnego, niż tylko rozważania pielęgnacyjne. Stąd właśnie zrodził się pomysł.

Po około roku działalności Akademii w stolicy w Pani życiu konieczna była przeprowadzka do Krakowa. Zatem wszystko trzeba było zacząć od początku. Nie zabrakło sił i chęci?

To była raczej kwestia przyzwyczajenia. Kiedy się przywykło do spotkań raz na trzy tygodnie, ich brak wywołał odczuwalną pustkę. Zatem kiedy tylko się otrząsnęłam po urodzeniu mojej córki Józefiny, udałam się do najbliższego sanktuarium w Łagiewnikach, gdzie uzyskałyśmy miejsce na spotkania. I dwa tygodnie później odbyła się inauguracja Akademii Mamy Róży w Krakowie.

Trzecia powstała w Tczewie. Istnieje jakiś wspólny program, kierunek prowadzenia prelekcji i spotkań?

Myślę, że to zależy od "publiczności". W Warszawie na przykład większość uczestniczek to matki doświadczone, często z dziećmi już nastoletnimi. One mają wyrazistą potrzebę rozmawiania nie o dzieciach. Stąd tematyka warszawskich spotkań oscyluje wokół szeroko pojętej wiedzy ogólnej. Z kolei, jak zorientowałam się do tej pory, w Krakowie widać wyraźny dryf w kierunku tematyki rodzinnej. To także wynika z charakterystyki krakowskiej grupy - uczestniczki są wyraźnie młodsze i wiekowo, i "dzieciowo".

A panowie? Zdarzają się na spotkaniach?

Bardzo rzadko - a jeśli już, to w ramach spotkań dotyczących tematów rodzinnych, np. edukacji domowej. Jednak to mnie nie dziwi. Bo po części intelektualnej, następuje część towarzyska - przy kawie i ciastkach. A ona ma raczej charakter kobiecej narracji. Stąd naturalnym prawem doboru mężczyzn widujemy na wykładach rzadko.

Tematyka spotkań zawsze wiąże się w jakiś sposób z katolickim spojrzeniem na świat?

Po pierwsze większość wykładów prowadzona jest przez zorientowanych zdecydowanie konserwatywnie katolickich prelegentów. Wszystkie odnoszą się do etyki katolickiej. Mamy wyrazisty profil choćby przez miejsca, w których się spotykamy - w sanktuariach, czyli pod skrzydłami świętych. Taki jest nasz cel, żeby w spokojnej atmosferze i w warunkach większej serdeczności dziewczyny usłyszały to, co trzeba.

No właśnie - większa serdeczność i przyjazna atmosfera. Czy z tych spotkań rodzą się jakieś znajomości, więzi, relacje poza wykładami?

Często te relacje istnieją już przed. Tak jest w Warszawie. A z czasem budują się także więzi inne. Zwłaszcza, że są to kobiety wykształcone i intelektualnie wymagające, które wspólnie zaczynają traktować Akademię Mamy Róży jako stały punkt ich kalendarza. To jest potrzebne dla nich jak powietrze - posiedzieć dwie godziny i pomyśleć, używając innych obszarów mózgu niż na co dzień. Jesteśmy też do siebie bardzo podobne.

Dlatego wymiar wspólnotowy tych spotkań jest bardzo widoczny. Zwłaszcza przy obecnej koniunkturze na pracę w domu, ocenianej jako nudna i potrafiąca zrobić "budyń z mózgu", oraz ostracyzmie społecznym dotykającym kobiety dobrowolnie rezygnujące z pracy zawodowej na rzecz prowadzenia domu. W Akademii jest nas bardzo dużo i widzimy, że nasze spotkania mają obiektywne uzasadnienie.

Działacie w sanktuariach - czujecie specjalną opieką nad Akademią Mamy Róży?

Tak. Myślę, że mamy ciekawy zestaw patronów - bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, bł. Jana Pawła II oraz bł. Mamę Różę - to kapitalne osobowości, które na pewno pomagają naszemu dziełu i mam nadzieję, że dalej będą nad nami czuwać.

Podsumowując naszą rozmowę - jak zachęcić do macierzyństwa, dać wskazówkę dla dziewcząt, narzeczonych, a nawet mężatek, aby nie bały się być matkami?

Bez odniesienia do Pana Boga to nie pójdzie. Bez odwoływania się do łaski sakramentu naszego małżeństwa i charyzmy danej mi od Boga na moje dzieci, to by się nie udało. Dostając dzieci od Boga, dostajemy też charyzmat ich wychowania. Pan Bóg nie da dziecka komuś, kto sobie nie da rady z jego wychowaniem - tylko trzeba Go do tego zapraszać i nieustannie prosić o pomoc.

Akademia Mamy Róży to cykl otwartych wykładów kierowanych do "matek-profesjonalistek, matek zajętych, matek, które lubią wiedzieć". Podczas dotychczasowych spotkań w Warszawie, Krakowie i Tczewie, zaprezentowano już wiele tematów związanych m. in. z psychologią, położnictwem, ideologią gender, wyprawami na Antarktydę, filozofią św. Tomasza z Akwinu czy dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, o którym opowiedział prof. Jan Grosfeld. Akademia Mamy Róży działa w ramach Stowarzyszenia Rodzin im. bł. Mamy Róży, którego celem jest pokazanie społeczeństwu korzyści posiadania większej liczby dzieci oraz wskazanie rodziny jako najlepszej ścieżki rozwoju duchowego i osobistego. Mama Róża to pseudonim Eurozji Fabris Barban, która została beatyfikowana przez papieża Benedykta XVI jako "przykład świętej żony i matki, zwłaszcza w dobie dzisiejszego kryzysu rodziny".

*Artykuł pochodzi z eSPe 4/2014. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jaka ma być mama XXI wieku?
Komentarze (12)
N
Niebywała
6 maja 2014, 23:47
Inspirujacy wywiad. Czy kobieta/zona/matka ma obowiazek godzic prace zawodowa z wychowywaniem dziecka? Czy to jest poprostu koniecznosc naszych czasow?! A moze skoro kobieta rodzi i jest najwazniejsza opiekunka wlasnego dziecka to maz/ojciec ma obowiazek zatroszczyc sie o bezpieczenstwo materialne by mogla to czynic
A
Andromeda
6 maja 2014, 21:25
Wydaje się, że niektórzy nie przeczytali całości i myśl autorlki im uciekła. Proponuję więc, by zapoznali się z felietonem zamieszczonym na stronie Stowarzyszenia, o którym mowa powyżej: http://mamaroza.pl/mowie-za-siebie/
M
Miriam
6 maja 2014, 17:55
Infantylny i pełen stereotypów artykuł przedstawia model rodziny z czasów KOMUNIZMU bądź realnego SOCJALIZMU ... tego Świata juz nie ma i co więcej nigdy nie był wspierany przez Kościół wiec nie rozumiem czemu jest tu promowany ????? Poczucie wyższości Autorki - porażające.  Nie chcę Autorki straszyć ale lądowanie będzie bolesne .....  Drogie Matki pracujące - nie przejmujcie się, bądźcie za sterami razem z mężami tak samo się do tego nadajecie !!!! ba nawet robicie to LEPIEJ ! Z panem Bogiem.  
M
marta
6 maja 2014, 10:54
Fajnie jest rzucić pracę i zająć się dziećmi jak się ma solidne zabezpieczenie finansowe. Co mają powiedzieć matki - w przeważającej większości - nie mające sznas na taki luksus? 
A
Andromeda
7 maja 2014, 08:05
Solidne zabezpieczenie finansowe to zwykle ułuda. Zmaozność nie jest dana raz na zawsze. Z całą pewnościa tu chodzi o priorytety: co jest ważniejsze, co powinno być na pierwszym miejscu. W każdej konkretnej życiowej sytuacji rodzice podejmują swój wybór. Rzecz jest w tym, czym się kierować.
I
iks
5 maja 2014, 15:01
Jakie to wszystko proste. Wystarczy pójść do sanktuarium, rzucić parcę i już się nie jest wykręconym. Dobrze, że są "podobne", tworzą swoje środowisko, że się rozumieją przy kawie i ciastku, ale dlaczego od razu ta wyższość i ocenianie, tych, którzy inaczej sobie radzą???? Naprawdę nie każdy musi tak samo żyć, tego samego chcieć i podejmować takie same decyzje, żeby było dobrze. Rzeczywistość jest taka a nie inna, niektórzy rodzice pracują bo chcą, inni bo musza, jeszcze inni chcą i muszą zarazem, są też tacy co chcą lub muszą, ale nie pracują i to jest najmniej fajne. Niektórzy też mają dużo dzieci, inni jedno, inni wcale, lepiej lub gorzej się w tym sytuacjach odnajdują, nie zawsze jest to do końca czyjś wybór. Skąd ta potrzeba dzielenia świata na lepszy i gorszy według Jedynie-Słusznego-Kryterium? Skąd się biorą tacy ludzie Wszystko-Wiem-Lepiej-ohohoho? Jakby mąż tej Pani, oczywiście życzę im wszystkiego najlepszego, nagle nie miał możliwości utrzymać całej szóstki? Dalej wykładałaby w swoich klubikach mówiąc matkom "to co trzeba", jak mają życ i wychowywać swoje dzieci? Czasem taka pewność siebie wynika z małej wiedzy o świecie, ludziach i samym sobie. Fajnie, że im się powodzi, że są płodni i bogaci, ale niech nie oceniają wszystkich swoją miarą.
A
Andromeda
7 maja 2014, 07:40
Autorka przedstawia model życia, który uważa za słuszny i realizuje. Nie krytykuje innych, tylko przedstawia swoją wizję. Niee ma powodu, by zarzucać jej takie zarozumialstwo.
PM
Pracująca Matka Dwojga Dzieci
4 maja 2014, 15:38
"ja nie chodzę do pracy i mamy dzieci, które są w domu z matką. A wydawać by się mogło, że to wersja przecież normalna a inne są wykręcone" a ja chodzę do pracy,mąż też, dzieci nie są z mamą w domu, czy jesteśmy rodziną wykręconą? z radykalnymi katolikami tak to już jest, że uważają się za lepszych, ich widzenie świata jest oczywiście zgodne z zamysłem Boga ale inni... oh, inni to już samo zło. Jak ktoś żyje inaczej niż Uświęcona Matka Czworga Dzieci z powyższego artykułu to pewnie w ogóle nie jest wierzący tylko goni za konsumpcją.
A
Andromeda
7 maja 2014, 07:43
Zdecydowanie nadinterpretacja. Autorka dzieli się swoim doświadczeniem macierzyństwa, zestawia siebie z innymi, nic nie było o tym, że inni to samo zło.
A
Agnieszka
3 maja 2014, 23:11
"Pan Bóg nie da dziecka komuś, kto sobie nie da rady z jego wychowaniem" - myślę, że to nieprawda. Jest wiele kobiet, które nie mają dzieci (chociaż tego chcą), a można podejrzewać, że byłyby wspaniałymi matkami, i jest też wiele kobiet, które mają dzieci, mimo że ich nie chciały i nie radzą sobie z wychowaniem ich bo ich nie kochają. Tak więc takie uproszczenie wydaje mi się krzywdzące.
A
anonim
7 maja 2014, 01:05
Popełniasz błąd logiczny w swoim rozumowaniu. Stwierdzenie że Pan Bóg nie da dziecka komuś kto nie da sobie rady z jego wychowywaniem to zupełnie co innego niż twierdzenie, że Pan Bóg da dziecko każdemu kto byłby wspaniałym rodzicem
M
Magda
3 maja 2014, 21:17
Z artykułu dowiedziałam się, że nie nadaję się na matkę, bo Bóg nie obdarzył mnie dzieckiem przez 7 lat małżeństwa.:( Trudno się z tym pogodzić.