Jaki ma być lekarz?

(fot. Alex E. Proimos / flickr.com)
Zdzisław Gajda / slo

Każdego, kto prześledzi medycynę w jej rozwoju, musi zdumiewać zawarta w niej jedność dwoistości: z jednej strony niezwykła zmienność w stosowaniu metod leczniczych i aparatury diagnostycznej zauważalna w ciągu jednego pokolenia, a z drugiej aktualność twierdzeń i obserwacji sprzed tysięcy lat.

Co prawda, przez całe stulecia zakres środków leczniczych nie ulegał zmianie, choć z odkryciem Ameryki przyszły nowe leki roślinne i rozpoczęło się poszukiwanie niewykorzystanych dotąd surowców, jednak dopiero wprowadzenie środków chemicznych wzbogaciło arsenał możliwości terapeutycznych, a rozwój przemysłu farmaceutycznego spowodował lawinowy wzrost ilości leków. I tak będzie nadal.

Anegdotycznie, ale prawdziwie, brzmi to, co powiedział, niemal przed stu laty, jeden z profesorów na zakończenie wykładów:

DEON.PL POLECA

"Panowie [pań jeszcze wówczas w tym towarzystwie nie widywało się], powiedziałem wam wszystko zgodnie z moją najlepszą wiedzą i dziękuję wam, że zechcieliście tego wysłuchać, ale za dwadzieścia lat połowa z tego okaże się nieprawdziwa albo przestarzała. Sęk w tym, że nie potrafię powiedzieć, która to będzie połowa".

To dyktuje nauka. Ale nauka nauką, a chory potrzebuje lekarza. I tu zdajemy się dotykać czegoś, co jest niezmiennym i wiecznie aktualnym problemem medycyny: jaki ma być lekarz. Bo, wolno zapytać, czy istnieje jakiś środek terapeutyczny, który mógłby wyzwolić w pacjencie energię, dzięki której będzie on dążył do wyleczenia? Albo jak wykorzystać te możliwości, jakimi jeszcze dysponuje? Jaki czynnik skłoni człowieka zdrowego do zachowania swego zdrowia na najdłuższe lata? Znam tylko jeden czynnik, którego osobiście doświadczyłem: osobowość lekarza.

Na czym polega osobowość lekarza?

W tym miejscu należy albo złamać pióro, albo napisać traktat. Wyjście pośrednie: przypomnieć, co o tym mówili inni.

Hipokrates, wśród wymagań stawianych adeptom medycyny, na pierwszym miejscu kładł wrodzoną skłonność: "Gdy bowiem natura sama stawia opór, wszystko jest próżne; gdy jednak natura prawdziwie wskazuje drogę studiowania sztuki, prowadzi do najlepszych wyników". To twierdzenie uzupełniał uwagą o odpowiednim wychowaniu, pilności i cierpliwości "na długi czas".

W. Biegański twierdził: "Nie będzie dobrym lekarzem, kto nie jest dobrym człowiekiem". Podobnie T. Billroth: "Tylko dobry człowiek i dobrze wychowany może być dobrym lekarzem". Czy bierzemy to pod uwagę, przyjmując młodego człowieka na studia?

W kodeksie deontologicznym lekarza polskiego znajdujemy następujące przymioty wymagane od lekarza:

- życzliwość, wyrozumiałość, cierpliwość,
- chęć przyniesienia ulgi cierpiącym z pominięciem zysku,
- godność, obowiązkowość, stała chęć dokształcania się,
- dbałość o wygląd i odpowiednie słownictwo.

Żadna z tych cech nie jest brana pod uwagę w doborze kandydatów na studia. Rzecz jasna, eliminacja według tych kryteriów nie byłaby łatwa, ale też nie podjęto najmniejszej próby jej wprowadzenia, np. testowania psychologicznego. Wszystkie te cechy miała dawniej zastąpić "postawa ideowo-polityczna" oraz "aktywność społeczna". To już nie obowiązuje, ale skutki trwają do dziś. Co gorsza, cechy, o których mowa, rzadko są wdrażane w procesie kształcenia przyszłych lekarzy, który powinien być zarazem procesem wychowawczym. Czy nim jest?

Lekarz jako wzór postępowania

Istniało niegdyś powiedzenie: Praesente medico nil nocet (W obecności lekarza nic nie szkodzi), co złośliwie, choć nie bez racji, przetłumaczono: "Prezenty lekarzowi nie szkodzą". W rzeczywistości odnosiło się to do prozdrowotnego zachowania lekarza, zwłaszcza przy posiłkach. Zważmy: społeczeństwo potrzebuje wzoru postępowania w ogóle i postępowania w odniesieniu do zdrowia. Wzoru tego powinien dostarczać ksiądz, nauczyciel i lekarz. Jaki jest stosunek lekarza do samego siebie? Według badań przeprowadzonych przed kilkudziesięciu laty, 17% lekarzy zdecydowanie nie dba o zdrowie, 23% w czasie choroby postępuje tak, jak nigdy by nie zaleciło tego swoim pacjentom, 22% nie uprawia sportu, a 34% zaniedbuje czynną rekreację, 43% pali nałogowo papierosy. Autorzy badań twierdzą, że środowisku lekarskiemu nie brakuje wiedzy na temat zdrowia ani świadomości ich roli w kształtowaniu postaw prozdrowotnych, ale "te działania będą skuteczne dopiero wówczas, gdy postępowania lekarzy w stosunku do ich własnego zdrowia będzie można uznać za wzorzec godny upowszechnienia i zalecenia". I mają rację.

A problem wychowania i samowychowania przyszłego lekarza? Nikt z nas nie odpowiada za to, gdzie i kiedy się urodził, ale za to, co zrobił ze swoim życiem. Ci z rodzin chłopskich i proletariackich osiągają nieraz szczyty, z rodzin profesorskich zaś nie dochodzą do niczego. Bo ta droga wymaga wysiłku. Jeśli studenci wyższych lat używają jeszcze wulgarnych wyrazów, zdradzając tym samym swoje niskie społeczne pochodzenie, to znaczy, że przez lata studiów ograniczali się do zdawania kolokwiów i egzaminów, nie robiąc nic w zakresie samowychowania. Nie powinni byli w ogóle znaleźć się na studiach medycznych.

Wzór dla lekarza

Ale zanim lekarz stanie się wzorem, sam musi mieć wzór w osobie mistrza. Dlatego ta relacja ucznia do mistrza jest tak ważna i na przestrzeni całej historii medycyny można ją wykazać: Hipokrates, Galen, Boerhaave, Laennec i tylu innych. Szkoły: aleksandryjska, montpeliańska, padewska etc. wzrastały wokół wybitnych jednostek. A peregrynacje, tak w starożytności, jak zwłaszcza w renesansie, a i dziś odbywają się również dla poznania osobowości w świecie medycyny. Dlatego wszelkie nowoczesne, audiowizualne formy kształcenia, bezosobowe sprawdziany wiadomości, ograniczające bezpośrednią relację nauczyciela i ucznia, są zgubne dla rozwoju osobowości lekarza.

Wołał kiedyś wielkim głosem J. Miodoński: "Źle się dzieje, jeśli lekarzowi przeszkadzają chorzy!". A mówił to do lekarzy zajmujących się nauką. Należy dodać: źle się dzieje, jeśli nauczycielom akademickim przeszkadzają studenci!

Inne cechy wymagane od lekarza

Napisaliśmy wyżej o potrzebie spostrzegawczości lekarza, a raczej umiejętności obserwacji; dotyczy ona objawów choroby i ułatwia czy wręcz umożliwia rozpoznanie. Ale widzenie nie może ograniczać się do symptomów choroby. Lekarz musi widzieć samego chorego. A. Majewski nauczył się tego od prof. Witołda Ziembickiego, którego wykłady tak wspomina: "Kiedyś tłumaczył studentom, że zanim rozpocznie się kogoś leczyć, należy przed tym dokładnie poznać psychikę człowieka cierpiącego a także, jeżeli to możliwe, i jego rodziny, a nawet bliskich przyjaciół i otoczenia. Poza tym trzeba posiąść umiejętność patrzenia, słuchania, rozumienia i spostrzegania. Do chorych należy podchodzić różnie, to znaczy w zależności od typu psychicznego, do jakiego pacjenta możemy zaliczyć. - Od tego bowiem zależy, czy pozyskacie zaufanie chorego, czy nie".

Ale zanim lekarz rozpozna chorego, chory rozpoznaje lekarza. Przede wszystkim: widzi go. Dlatego od najdawniejszych czasów przypisywano duże znaczenie do wyglądu lekarza. Nie inaczej jest i dzisiaj. Wśród niedojrzałej psychicznie młodzieży, także medycznej, pojawiają się tendencje do uzurpowania sobie prywatności w sposobie bycia lub ubioru, dlatego do tego problemu należy wrócić raz jeszcze. Socjolodzy twierdzą, i słusznie, że "ubiór jest komunikatem, nie powinien zatem przekazywać sygnałów sprzecznych z regułami wykonywanego zawodu". A skoro lekarz ma wzbudzać zaufanie chorego swym wyglądem, to sposób ubierania się młodego lekarza nie jest jego prywatną sprawą.

Dyrektor szpitala czy ordynator oddziału może w takim przypadku pójść wzorem pewnego dyrektora szkoły, który tylko do czasu tolerował "deficytowego specjalistę", czyli nauczyciela języka angielskiego, w wytartych i dziurawych dżinsach, w podkoszulku w obrazki, co uważano za "osobliwy i kolidujący z godnością ubiór nauczyciela". Gdy tenże przyszedł z kolczykiem w nosie, dyrektor wezwał go na rozmowę. Jej przebieg był mniej więcej taki:
"Są pewne granice tej prywatności zakreślone obowiązkiem nauczyciela wobec uczniów i obyczajem danego kraju. Kółka w nosie kojarzą się zazwyczaj z subkulturami młodzieżowymi podatnymi na narkotyki i inne używki jak alkohol czy papierosy. Ubierając się jak członek takiej subkultury, propaguje pan na terenie szkoły - chcąc tego czy nie - sposób życia z nią związany. Musi pan zatem zmienić albo styl ubierania się, albo pracę".

Przykład godny polecenia

Przejawów pozytywnego odniesienia do chorego jest wiele. Wszystkie one sprowadzają się do jednego - do serca lekarza. Temu zagadnieniu H. Gaertner poświęcił cały traktat. Pisze tam za Paracelsusem:

"Sztuka leczenia ma źródło w sercu [...] Najwyższą wartością jest miłość, to miłość nadaje natchnienie sztuce i bez niej nie można stać się lekarzem. Gadać i słodkie słówka prawić jest sprawą gęby, lecz pomóc i być pożytecznym jest sprawą serca. W sercu staje się lekarz, a pochodzi od Boga, do istoty jego należy naturalne światło doświadczenia. Gdy serce poszukuje wielkiej miłości, nie znajdzie nigdzie większej niż u lekarza".

Zainteresowanie chorym wykazują dziś nie tylko lekarze i pielęgniarki, tradycyjnie związani z chorymi, ale przedstawiciele innych, nieraz odległych dziedzin: psycholodzy, psychoterapeuci, rehabilitanci, socjolodzy, ekonomiści, inżynierowie, fizycy oraz filozofowie i - choć z trudem - teolodzy. A przecież słusznie pisze Z. Domosławski: "Nadarza się okazja, ażeby dziś przy pełnym uszanowaniu dla myśli hipokratesowej, więcej uwagi niż dotąd poświęcić nauczaniu Jana Pawła II, nie tylko przy odświętnych okazjach, ale w codziennej działalności wychowawczej i naukowej".

Jak świadczą doroczne sympozja "Ból i cierpienie", wieloaspektowość spojrzenia na chorego stale wzrasta. Ale to już nie historia, to współczesność, która z historii wyrosła.

Więcej w książce: Do Historii Medycyny - Wprowadzenie - Zdzisław Gajda

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jaki ma być lekarz?
Komentarze (8)
Miłosz Skrodzki
6 listopada 2013, 16:18
Nie ma tu co filozofować. Lekarz powinien być kompetentny i oczywiście zyczliwy. Nic wielkiego, a więc - do dzieła!
JN
julia niemirska
25 września 2013, 20:30
Lekarz powinien być przede wszystkim specjalistą, a więc powinien umieć korzystać z wiedzy, którą zdobył na studiach i powinien też mieć doświadczenie. oczywiście do tego dochodzi umiejętność kontaktu z pacjentem - spokój, kultura osobista, empatia. Trzeba niestety przyznać, że procent takich lekarzy jest coraz niższy.
A
Anna
18 września 2013, 21:49
"Ale zanim lekarz stanie się wzorem, sam musi mieć wzór w osobie mistrza" Idąc na studia byłam pełna ideałów, nawet przez myśl mi nie przeszła chłodna kalkulacja o zarobkach, czy pozycji społecznej. Na studiach niestety niewielu spotkałam mistrzów. Zaczynałam pracę w szpitalu z nastawieniem, że pacjent jest moim przeciwnikiem, który czycha na mój błąd, aby donieść do prokuratury i uzyskać odszkodowanie...niestety takie nastawienie wyniosłam z uczelni i z takim nastawieniem poszłam do pracy.  Niestety nie cała wina leżała po mojej stronie. Często spotykałam pacjentów, którzy traktowali mnie niegrzecznie i chcieli pokazać, że ja to właściwie tu jestem od tego, aby wykonywać ich polecenia, no bo przecież to jest "służba" zdrowia. Z czasem zaczęłam nienawidzić swojej pracy, byłam wykończona psychicznie tą walką z wiatrakami, bo każdy pacjent mnie denerwował.Całe szczęście pewnego dnia coś mnie olśniło, uznałam, że nie chcę tak dłużej pracować, nie chcę tak dłużej żyć i nie chcę dać się wciągnąć w ten młyn podejrzeń. Jak wiadomo, jeśli chce się coś zmienić, to najlepiej zacząć od siebie. Staram się, ale łatwo nie jest. Nadal wielu zgorzkniałych lekarzy i zbuntowanych już na wejściu pacjentów. Człowiek chce pomóc, nawet nie oczekując wdzięczności, a tu policzek na dzień dobry. Wtedy zwykle mówię pacjentowi:  jeśli Pan/Pani mi nie ufa i uważa, że nie chcę pomóc, to dobrze byłoby zmienić lekarza, bo osobiście nie wyobrażam sobie, że jestem leczona przez kogoś, w kim widzę przeciwnika. Zdaję sobie sprawę z tego, że społeczeństwo jest źle nastawione do służby zdrowia, i że wielu lekarzy nie raz potraktowało pacjenta z góry. Ale spróbujmy docenić się na wzajem, nie dajmy mediom i politykom sobą manipulować. 
I
invicta
8 lipca 2013, 15:44
Paulino, nie za bardzo rozumiem co mi zarzucasz. W którym miejscu skrytykowałam zawód lekarza? Opisałam tylko swoje odczucia i obserwacje odnośnie potencjalnych kandydatów a nie skrytykowałam samego zawodu. (czytanie ze zrozumieniem). To że nie jestem lekarzem nie oznacza, że nie mogę wyrazić swojego zdania na ten temat. Poza tym sama piszesz, że jest wiele tępaków i bufonów. A skąd oni się biorą? Właśnie stąd, że wybrali medycynę nie z powołania. Nigdzie nie napisałam, że nie ma ludzi z powołaniem, osobiście znam kilku świetnych lekarzy nie tylko ze względu na posiadaną wiedzę ale właśnie za cierpliwość i zwyczajną życzliwość wobec pacjentów i jakoś wcale nie są podejrzliwi (nie to nie moi rodzice ani żadni inni krewni - sądzę, że mogła byś tak pomyśleć) Celem mojego komentarza wcale nie był atak na lekarzy dlatego nie wiem, w którym miejscu mojej wypowiedzi to wyczytałaś. Raczej chciałam zwrócić uwagę na problem dlaczego ludzie wybierają medycynę i że nie zawsze wybór ten łączą z powołanem, ale jeśli wszędzie widzisz pozwy i oskarżenia to nic na to nie poradzę...
P
Paulina
8 lipca 2013, 11:18
invicta, dziecko, nie wiesz co piszesz. Skończ 6 lat studiów, wtedy porozmaiwamy. Ktoś kto nie skończył tych studiów i nie pracuje jako lekarz nie wie co mówi. A dlaczego nie ma artykułu "jaki powinien być prawnik?" albo "jaki powinien być policjant?". Piszecie takie artykuły, zachęcacie ludzi do krytykowania zawodu lekarza, a przez to wrzucacie wszystkich ludzi do jednego worka. Zgadzam się, jest wiele bufonów i tępaków na medycynie, ale są też ludzie z prawdziwym powołaniem. I jak lekarz ma nie być odstrożny, podejrzliwy i z dystansem, skoro za rogiem czają się ludzie z pozwami.  Zero własnego myślenia.  Tylko z prądem. Pozdrawiam i życzę więcej rozumu
Dominika
7 lipca 2013, 22:38
Bycie lekarzem to piękna służba. Niegdyś Sztuka przez duże S dziś już jedynie dość pewna i opłacalna profesja. Jestem tegoroczną maturzystką, absolwentką klasy biol-chem dlatego często stykam się z potencjalnymi kandydatami na przyszłych lekarzy. Szczerze, nie widze wśród nich godnych następców Hipokratesa a raczej umundurowanych, oschłych służbistów. Czyja to wina? Niczyja. Takie czasy. "Synu, córko idź na lekarza. Przemęczysz się nieco na studiach ale potem masz pracę jak w banku" - mało kto liczy się z tym, że bez powołania trudno potem stawiać czoła szarej rzeczywistości i godnie podejmować zmagania z ludzką niedolą ale niestety "pójść na lekarza" z perspektywą pewnej i stałej pracy to coraz częstsze zjawisko. Dla mnie przyodziać biały fartuch to wzięcie pewnej odpowiedzialność, to uzbrojenie się w cierpliwość, rzetelność i niby zwyczajną dobroć czy współczucie, to przede wszystkim podjęcie walki ze współczesną znieczulicą i bylejakością. Niestety chęci podjęcia tej misji brakuje najbardziej....
M
medżi
1 maja 2014, 17:46
Jesteś maturzystką, więc nie masz pojęcia jak wygląda ten zawód od momentu zetknięcia się z nim na studiach. Po pierwsze papierologia   po drugie medycyna . Poza tym znieczulica jest normalna po ilości nieszczęść z którymi się lekarz spotyka. Tak samo byłoby z Tobą.  Ludziom spoza branży trudno jest to przyjąć do wiadomości niestety. Ja poszłam bo zawsze mnie interesowała medycyna, nie nazwałabym tego powołaniem, ale bardziej ciekawośc bo niewątpliwie studia zapewniają szeroką wiedzę i satysfakcję. Na drugim miejscu był zarobek bo trudno robić coś czego się nie lubi. Jednak jest to jeden z bardziej "wyniszczających" psychicznie kierunków  o czym przekonuje się  przyszły student. Pod kątem ilości materiału przeważa farmacja i weterynaria. 
H
Hania
6 lipca 2013, 22:17
Wspólczesnie pacjent jest uprzedmiotowiony,lekarz  widzi  jednostkę chorobową a nie człowieka (poza nielicznymi wyjątkami) Lekarze tak jak większość społeczeństwa ciągle się spieszy, ciągnie tyle etatów, że doby nie starcza, a co za tym idzie sił, aby godnie traktować pacjenta.