Kiedy rodzice nadmiernie obarczają się winą za kryzys psychiczny dziecka
Czy rodzice mają znikomy wpływ na kształtowanie swoich dzieci? Czy można wskazać przyczyny kryzysów psychicznych, które przeżywają dzieci? Czy winić za nie wyłącznie należy rodziców? Dlaczego nadmierne obarczanie się winą przez rodziców nakręca błędne koło problemów? – to pytania, które pojawiają się w rozmowie Moniki Szubrycht z dr. Markiem Kaczmarzykiem, profesorem Uniwersytetu Śląskiego. Zapis tej rozmowy znalazł się w książce "Szczęśliwe i silne dziecko" (Wyd. MANDO), której fragment publikujemy.
Monika Szubrycht: Kwestie indywidualnego rozwoju to jedno, ale czy naprawdę możemy mieć tak znikomy wpływ na nasze dzieci?
Dr Marek Kaczmarzyk: (…) Wiele osób ciągle myśli, że to wychowanie, wpływ rodzicielski albo brak czasu dla dzieci stoją za tym, że przeżywają one kryzys psychiczny, i wyłącznie w tym widzi problem, tak jakby dom rodzinny był zawieszony w całkowitej społecznej próżni. Rodzice mają ogromny wpływ na swoje dzieci przez to, co dzieje się w domu, ale w tym, co spotyka młodego człowieka poza domem, mają już niewielki udział. Nawet takich kompetencji jak rozwiązywanie problemów polegających na braku porozumienia z partnerem życiowym, czyli po prostu kłótni, nie uczymy się od swoich rodziców. Dlaczego? Dlatego że nie ma dla młodego człowieka niczego gorszego, bardziej stresującego niż kłótnia opiekunów, bo najbardziej podstawową, fundamentalną potrzebą dziecka jest potrzeba bycia bezpiecznym. Kiedy rodzice się kłócą, dziecko nie czuje się bezpieczne. Efekt jest taki, że rodzice, czując to, intuicyjnie – a przecież intuicja jest skrystalizowanym doświadczeniem – uniemożliwiają dziecku obserwowanie kłótni. Kiedy dzieci przychodzą do rodziców i pytają: „Czemu się kłócicie, czemu podnosicie głos?”, rodzice najczęściej starają się opanować i mówią: „Nie, nie, my się nie kłócimy. Idź do swojego pokoju, rodzice muszą porozmawiać”. To oznacza, że dziecko nie jest w stanie nauczyć się od nich, jak w przyszłości rozwiązywać problemy w swoim związku. Musi się tego uczyć gdzie indziej. I takich przykładów można znaleźć tysiące. (...)
Gdy rozmawiam z rodzicami, których dziecko przeżywa kryzys psychiczny, widzę ogromne poczucie winy. Czy rzeczywiście środowisko jest źródłem kryzysów psychicznych? A może słabsza konstrukcja psychiczna młodych ludzi? A może im wolno się rozsypać, a „za naszych czasów” było to niemożliwe?
- Nie jestem pewien, czy nasze pokolenie z powodu tego, że nie wolno nam się było rozsypać, nie wolno było mówić o emocjach, jest silniejsze od obecnego. Może się tak wydawać na pierwszy rzut oka, jeśli ktoś docenia „bycie twardzielem”. Dotyczy to szczególnie wychowania chłopców, którzy mieli poradzić sobie ze wszystkim i w każdej sytuacji. Tacy twardziele są silniejsi, kiedy ktoś ich napadnie psychicznie bądź fizycznie, natomiast jeśli chodzi o kontekst, w którym siła i przewaga fizyczna nie odgrywają znaczącej roli, a liczą się inne kompetencje, to już nie są tacy dobrzy. Politycy z naszego pokolenia potrafią bardziej eskalować napięcia, niż je rozładowywać, z małych rzeczy szybko zrobić problem nie do rozwiązania i ugrać na tym sporo, a w konsekwencji doprowadzić do tragedii. Nie jestem pewien, czy to jest silne pokolenie. Być może tak, jeśli zdefiniujemy siłę jako taką reakcję na rzeczywistość, że wszystko spływa po mnie jak woda po kaczce. Wtedy tak – jestem silny, ale nie wiem, czy ten rodzaj siły służy mojej partnerce życiowej, mojemu dziecku, moim współpracownikom. Czy ta siła to jest to, co najlepszego mogę im dać. Byłbym ostrożny w waloryzowaniu – oni są słabsi, my jesteśmy silniejsi. Oni są inni i świat się zmienił, a myśmy tego nie zauważyli.
Pytanie, czy świat zauważył?
- Wymagania, które stawia się młodym ludziom poza domem, głównie w szkole, są gigantyczne. Presja jest olbrzymia i problemem jest, gdy dom się do presji szkoły przyłączy. Tak się dzieje, kiedy rodzice uznają, że rolą szkoły jest pakowanie do głowy ogromnej ilości informacji, bez myślenia o tym, co dziecku służy, a co nie, co ono lubi, a czego nie, czym się interesuje. Nie chcę napadać na szkołę, ale młody człowiek nie ma – albo my intencjonalnie nie tworzymy – takiej przestrzeni kontaktu z dorosłym, w której nie byłoby presji, nie byłoby nagonki, nie byłoby mówienia, że musisz być twardy. Na spotkaniach z rodzicami często słyszę: „Profesorze, to wszystko dobrze wygląda, ale świat jest taki, jaki jest, i jak pójdą w świat, to będą się musieli rozpychać łokciami, gryźć na prawo i lewo”. Zawsze wtedy powtarzam, że świat nie jest taki, jaki jest, tylko taki, na jaki my sobie pozwolimy. Ten świat myśmy zbudowali i on jest taki, jaki uznaliśmy, że powinien być. Przyznam szczerze, że gdy obserwuję pokolenie mojego syna, to nie widzę już tak intensywnego i bezkrytycznego parcia na sukces. Wiem, że pewne ich zachowania wydają się podobne do naszych, ale często jest to zaszczepiona przez nas obawa, że czegoś im zabraknie. Z domu i szkoły wynoszą obraz sukcesu – że to jest odpowiednia pensja, dobry samochód, świetne wakacje i dom przed trzydziestką czy czterdziestką. Część młodych ludzi w to wierzy i próbuje spełniać kolejne wymagania, które my im podpowiadamy. Ale z czasem młodzi zaczynają słuchać siebie i orientują się, że po trzydziestce nie są w tym miejscu, w którym chcieliby być. Biorąc pod uwagę długość ludzkiego życia, która rośnie, mają czas na to, żeby tory swojego życia przestawić, tylko trzeba dać im na to przestrzeń.
Wracając do kwestii obciążania odpowiedzialnością – jeżeli mamy rodzica, który uwierzy, że jest winny wszystkim nieszczęściom, które spadły na rodzinę, w tym na młodego człowieka, nic dobrego z tego nie wyniknie. Za sprawą mechanizmów lustrzanych, tj. mechanizmów, które powodują, że odczuwamy emocje widziane u drugiego człowieka, stopień frustracji i obciążenia psychicznego, który młody człowiek będzie obserwował u swojego rodzica, będzie druzgocący. Ten młody człowiek zobaczy obok siebie rodzica, który jest wiecznie niezadowolony, sfrustrowany i posępny, na twarzy ma odmalowane poczucie winy i jeszcze patrzy na swoje dziecko tak, jakby było przyczyną tego poczucia winy. W takim domu nie żyje się dobrze. Znowu mamy błędne koło.
Dr Marek Kaczmarzyk, prof. Uniwersytetu Śląskiego, biolog, neurodydaktyk i memetyk, nauczyciel akademicki. Autor artykułów i książek z zakresu biologicznych i memetycznych kontekstów kształcenia. Proponuje spojrzenie na proces edukacji oraz procesy relacyjne przez pryzmat znaczenia biologicznego podłoża, szczególnie najnowszych osiągnięć neuronauk. Propagator dydaktyki ewolucyjnej.
Skomentuj artykuł