Dziecko nie jest twoją własnością
W minioną sobotę obchodziliśmy w Kościele święto Stanisława Kostki, który znany jest między innymi z bycia patronem młodzieży. Im bliżej go poznaję, tym większa we mnie fascynacja i wewnętrzne pragnienie, by moi synowie mieli w sobie taki upór jak on. Nawet wbrew moich wyobrażeń…
Stanisław nie był wzorem posłusznego i ułożonego syna. Wbrew woli rodziców chciał wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Szedł z Wiednia do Rzymu. Był skromny, mimo swojego pochodzenia wykonywał najprostsze prace (praca w kuchni i szorowanie korytarzy), które w jego środowisku mogły uchodzić za uwłaczające. Miał cel i wytrwale do niego dążył, wiedział czego chce… Gdy umierał, nie ukończył nawet 18 lat, ale odwagą i determinacją mógłby obdzielić wielu.
Patrzę na świętego Stanisława i zastanawiam się, co czułabym na miejscu jego rodziców. Na ile potrafiłabym wsłuchać się w pragnienia mojego dziecka i porzucić swoje wyobrażenia o tym, kim i gdzie powinno być, co robić i w jaki sposób żyć?
Życie pokazuje jasno: dziecko nie jest własnością rodzica. Udowadnia to też święty Stanisław, który nie wykazał się jako wzorowe i ułożone dzieciątko. On poszedł swoją drogą - nie tylko dosłownie. On został świętym!
Wrzesień jest czasem, kiedy w życiu dzieci i ich rodziców dużo się dzieje. Wywiadówki, spotkania, nowe oczekiwania i role. Często takie, w które dziecko w jakiś sposób się nie wpasowuje…
Mam dwóch przewlekle chorych synów. Musiałam przeżyć swego rodzaju żałobę po oczekiwaniach, jakie miałam na początku macierzyństwa. To nie było proste… Każda kolejna diagnoza była jak cios w brzuch. Każda kolejna wizyta lekarska wywoływała niemy krzyk rozpaczy.
Moje wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością - trudną, nieprzewidywalną, bolesną. Rzeczywistością, którą mogłam przyjąć albo wyprzeć, udając, że nie istnieje.
Wiele razy przez ostatnie trzy lata słuchałam innych rodziców i ich pytań w stylu „co zrobiłam źle, że moje dziecko potrzebuje tylu terapii, że ono nie jest takie jak wszyscy?”. Sama sobie odpowiadałam wtedy: „ty? Pewnie nic. Twoje dziecko nie musi być jak wszyscy, ale może być kimś wyjątkowym, potrzebuje w tym jednak ciebie”. Dziecko potrzebuje być kochane, akceptowane, chciane - takie, jakie jest. Po ośmiu latach macierzyństwa stwierdzam, że dla mnie to największe wyzwanie w byciu mamą.
Miałam do wyboru powiedzieć światu, że nie obchodzi mnie, co myślą inni i że z moim dzieckiem nic złego się nie dzieje. Miałam też możliwość zaufać tym, którzy widzieli, że nie wszystko jest tak, jak powinno. Wybrałam tę druga opcję. Kosztowała mnie i dzieci masę wizyt, terapii, wydanych pieniędzy. Kosztowała mnie ból serca i zawiedzione oczekiwania. Zaowocowała tym, że jest lepiej niż było, a my - jako rodzina - staliśmy się silniejsi.
Czy dziecko zawsze ma szansę dostać odpowiednią pomoc? Nie. Często jest to efekt uporu rodziców, którzy widzą w swoim dziecku geniusza, bez problemów. Krzywdzą go, nie chcąc pozwolić mu być sobą - nieidealnym, potrzebującym wsparcia, żyjącym trochę inaczej niż rówieśnicy. Byciem „gorszym” w środowisku, które jest „idealne”. Trochę jak Stanisław Kostka. Nieposłuszny syn kasztelana, który nie wpisał się w rolę, którą wymarzyło sobie dla niego otoczenie.
Czasem zdarza się scenariusz trudniejszy. Widzisz, że twoje dziecko odchodzi od Boga, od wartości, które są dla ciebie ważne, odsuwa się od ciebie… Sytuacje, gdy po ludzku niewiele możesz, poza miłością i modlitwą. Poza oddaniem dziecka Bogu, z nadzieją, że ono do Niego wróci.
Patrzę na Stanisława Kostkę i proszę go o to by wstawiał się za moim chłopakami. By potrafili iść swoją drogą. Taką, która da im szczęście, spełnienie, która będzie dla nich drogą do świętości. Dla siebie proszę, bym potrafiła przyjąć to, gdzie i jak pójdą, wszak dziecko nie jest moją własnością…
Skomentuj artykuł