Życie duchowe to wędrówka
Wrzesień to nie tylko nowy rok szkolny, ani zmieniająca się pora roku. To też początek kolejnego roku formacyjnego w wielu katolickich wspólnotach. Powrót po wakacjach do spotkań, do ludzi i pewnego rytmu duchowego życia…
Byłam ostatnio w budynku Ignacjańskiego Centrum Formacji Duchowej w Gdyni. Tym razem wchodziłam tam po to, by móc się wyspowiadać, ale patrząc na ten budynek poczułam ogromną tęsknotę i wdzięczność.
Wdzięczność za wiele lat w duszpasterstwie akademickim, które pomogło mi odnaleźć się w Kościele i poznać ludzi, których do dziś uważam za swoich najbliższych przyjaciół (jeden z nich jest moim mężem!). Poczułam smak duchowości ignacjańskiej, która mnie karmi i inspiruje.
Pomyślałam o wspólnocie modlitewnej, do której przez lata należałam, również jako animator i osoba odpowiedzialna za modlitwę wstawienniczą. To był piękny i owocny czas.
Patrząc jednak na ten budynek najbardziej czułam tęsknotę za moją obecną wspólnotą małżeństw. Kochać i Służyć to dla mnie grupa wspaniałych ludzi, którzy uświęcają moją codzienność swoją obecnością. Tam biorę i mam przestrzeń, by dawać (innym małżeństwom, narzeczonym). Tam karmię się duchowością małżeńską i ignacjańską, które pokazują mi jak iść w mojej codzienności tak, by być blisko Boga, Kościoła, samej siebie, współmałżonka… Tam czuję, że się rozwijam. Nawet, gdy robię czasem krok w tył, są blisko mnie ludzie, który dadzą kopa, ramię do wypłakania albo zwyczajnie posiedzą w ciszy przy kawie…
Myśląc o tym co było i co jest, widzę, jak życie duchowe jest dynamiczne, jak wielkie zmiany zadziały się w moim życiu. Trochę wyszło to naturalnie, wszak całe życie nie można siedzieć na spotkaniach dla studentów (choć niektórzy na różne sposoby próbują…). Z czasem spotkania modlitewne zaczęły męczyć nadmiarem słów, a adoracja w ciszy zaczęła karmić i być przestrzenią spotkania. Moja codzienność domagała się formacji w tym, co jest moim głównym powołaniem teraz. Wszystko się zmienia, życie to ciągła wędrówka…
Patrząc na jezuicki budynek myślałam o tym, że często długo szukamy swojego miejsca w Kościele. Mnie dane było je znaleźć. Czy jest jednak coś, czego żałuję?
Dziś patrzę bardziej w swoje serce, niż słucham opinii znajomych, jeśli chodzi o wybór miejsca. Wolę dojeżdżać na spotkania, niż iść do najbliższego kościoła, w którym proponuje się odmienną dynamikę spotkań – ani lepszą, ani gorszą. Zwyczajnie nie moją.
Dziś mam otwartość na to, że nie wszyscy z mojego otoczenia potrzebują tego samego co ja. Mogą nie chcieć dzielić się swoją codziennością małżeńską z innymi, mogą chcieć spotkań głośnych i z dużym zespołem muzycznym. Mogą zdecydować po swojemu…
Przyglądam się temu co było i temu co jest. Patrzę na to, gdzie dziś jest moje serce. Czego pragnę, potrzebuję? Czym się na co dzień karmię? Co mogę wziąć z propozycji spotkań dla siebie i ile mogę dać ja – tu i teraz?
Warto czasem poszukać dłużej i znaleźć miejsce, które będzie przestrzenią wzrostu na ten właśnie czas. Mamy w Kościele ogromne pole wyboru – przy każdej parafii działają grupy, choć nie zawsze to, co najbardziej potrzebne, możemy znaleźć u siebie. Warto poszukać według pragnień i możliwości.
Może już dziś warto nazwać i spisać swoje oczekiwania i pragnienia i zacząć szukać? Podobno jeśli szukasz – znajdziesz. To, czy było warto, pewnie okaże się szybko.
Skomentuj artykuł