Dzisiaj duchowość ignacjańska jest dla mnie ciągłym odkrywaniem siebie i Boga, lecz to, co było dla mnie największą duchową przygodą, to rekolekcje ignacjańskie w milczeniu.
Kilkanaście lat temu trafiłam do duszpasterstwa akademickiego w jezuickiej parafii. Nie miałam wtedy pojęcia, kim jest św. Ignacy, jaką duchowością żyją jezuici, ani tym bardziej, że prowadzą rekolekcje. Potrzebowałam wspólnoty, a ta była spełnieniem moich oczekiwań, jeśli chodzi o miejsce na mapie Gdyni.
Tak zaczęła się moja podróż ze św. Ignacym, która od tego momentu trwa nieustannie. Duchowość ignacjańska jest dla mnie ciągłym odkrywaniem siebie i Boga, lecz to, co było dla mnie największą duchową przygodą, to rekolekcje ignacjańskie w milczeniu.
Kiedy wybrałam się na nie pierwszy raz w 2010 roku, nie bardzo wiedziałam co będzie się na nich działo. Jechałam z przyjaciółmi z DA, więc czułam się pewnie i bezpiecznie. Na miejscu okazało się jednak, że ich obecność może nie być błogosławieństwem.
Ważnym elementem tego czasu jest cisza – całkowita, więc nie tylko nie odzywanie się głośno (również np. podczas posiłków, więc proszenie o podanie masła było niemożliwe), zakazano nam też przyglądać się innym, szczególnie przyjaciołom. Gdy mijałam na spacerze Ewelinę, spuszczałam wzrok w ziemię. Wbrew pozorom to nie było trudne, ale okazało się być bardzo pomocne w przyglądaniu się samemu sobie, wzrok był skierowany bardziej do tego co wewnątrz niż dookoła mnie.
Duchowość ignacjańska jest dla mnie ciągłym odkrywaniem siebie i Boga.
Na pierwszych rekolekcjach poczułam i zrozumiałam po co Ignacy zostawił rekolektantom reguły rozeznawania, czyli wskazówki do świadomego i Bożego przeżywania codzienności. Pojęcie magis okazało się być dla mnie czymś bezcennym na kolejne lata... Tym bardziej, że po pierwszych rekolekcjach musiałam czekać aż 8 lat, by na nie wrócić.
Osiem lat wielkich życiowych zmian. Wyjście za mąż, narodziny dwójki dzieci. To był czas kształtowania się duchowości ignacjańskiej w codzienności, ale i poznania św. Ignacego z zupełnie innej strony.
Dzięki towarzyszeniu duchowemu gdyńskich jezuitów uczyłam się nazywać poruszenia, pragnienia, widzieć to, co się we mnie działo. To było trudne, bo przy dwójce maluchów zatrzymanie się w ciszy wydawało się niemożliwe, a właśnie tego doświadczenia zupełnego odcięcia się od świata było mi tak bardzo brak. Gdy wróciłam po latach do Porszewic, cieszyłam się z możliwości bycia z Jezusem sam na sam przez 5 dni.
Pojechałam na Fundament, który jest pierwszym krokiem rekolekcji ignacjańskich. Przyjechałam bez wielkich oczekiwań, jedynym pragnieniem był odpoczynek i cisza, której w codzienności praktycznie nie doświadczałam.
Pan Jezus miał jednak inny plan. Już pierwszego dnia zobaczyłam na korytarzu mężczyznę, który przypominał mi kogoś, kto bardzo zranił mnie kilka lat wcześniej. Może i nie byłoby to wielkim problemem, gdyby nie to, że ten człowiek był jednym z prowadzących i nie miałam możliwości, by mijać go bokiem, nie patrzeć i nie słuchać, co mówi. Poczułam ból i niemoc. Jak to, Jezu? Ja tu miałam odpocząć!
Od razu też wróciła do mnie fala smutku i żałoba. Dwa lata wcześniej zmarł mój teść, który był dla mnie jak ukochany tato i miałam do Boga ogromny żal, że pozwolił mu cierpieć i zabrał go tak wcześnie.
To wszystko spadło na mnie już pierwszego dnia. Gdy opowiedziałam o tym mojej towarzyszce duchowej (to jedyna osoba, z którą rozmawia się przez kilkanaście minut dziennie, opowiadając o tym, co dzieje się w sercu rekolektanta), powiedziała mi, co mogę zrobić, by iść dalej. Gdy podczas wieczornej adoracji pomodliłam się tak, jak mi radziła, czułam, jak Jezus zabiera z mojego serca ból po stracie teścia, dzień później na mszy świętej bardzo świadomie wypowiedziałam słowa spowiedzi powszechnej i niechęć do osoby prowadzącej odeszła jak ręką odjął. To był jednak tylko początek wielkich cudów.
Modlitwa słowem Bożym, przeplatana spacerami, zapachem deszczu, Mszą i adoracją. Cisza. Na każdej z tych modlitw miałam wrażenie, że Jezus pokazuje mi moją codzienność jak na filmie – klatka po klatce. Pokazywał moje zranienia, błędne schematy myślenia, niespełnione pragnienia.
Żyję w codzienności tym, czego uczy św. Ignacy. Mam ogromne szczęście, że mój mąż również karmi się tą duchowością, przeżył już wszystkie Tygodnie Ćwiczeń.
Jedną z mocniejszych modlitw była medytacja o Garncarzu. Jezus, który ciągle mnie kształtuje, ja jako naczynie, które On wciąż na nowo stwarza, lepi dziury. Siedziałam z kubkiem kawy w ręku, gdy zobaczyłam siebie jako ogromny dzban, który się rozbił, a jego odłamki wchodziły w stopy moich dzieci. Jakże to było ciężkie i bolesne doświadczenie!
Wiedziałam, że nie radzę sobie z własnym bólem i że moje małe dzieci zbyt często słuchają krzyku rozgniewanej bez powodu mamy. Dlatego ten obraz tak mocno zabolał! Pytałam: "Jezu, co mam zrobić, jak mam to zmienić, ja sama nie dam rady?!". Od razu pojawił się w moich myślach drugi obraz – Jezusa, który wyciąga odłamki ze stóp moich dzieci i pielęgnujący rany. Pierwszy raz od kiedy pojawiły się w moim życiu dzieci, wiedziałam bardzo namacalnie, że mam w Nim oparcie pomimo mojego grzechu, że On sobie z tym wszystkim radzi.
Każdy z kolejnych dni był przepełniony Jego obecnością i prowadzeniem. W dniu wyjazdu było mi ciężko wytrwać w ciszy, gdy czuło się już pewnie rozprężenie wśród innych. Postanowiłam jednak trzymać się wszystkich zasad do samego końca, co Jezus podczas śniadania podsumował jedną myślą: "dziękuję za twoje posłuszeństwo". Jako osoba, która uczyła się słuchać Boga od kilku lat, wiedziałam skąd pochodziły te słowa.
Rok temu udało mi się pójść dalej niż Fundament. Wylądowałam w Gdyni na I Tygodniu Ćwiczeń. I choć byłam na nich w maju 2019, mam wrażenie, że trwają do dziś.
Uśmiechnęłam się z pobłażaniem, gdy prowadzący powiedział, że wystarczą nam 3 dni ciszy, by wróciły wszystkie nierozwiązane problemy, by stare trupy powypadały nam pod nogi z zaproszeniem od Jezusa, by się tym teraz zająć, razem z Nim. Uśmiechnęłam się, myśląc, że takie rzeczy to mam już za sobą. Okazało się, że jest wręcz przeciwnie.
Mimo tego, że I Tydzień to czas, który "kręci się" wokół tematu grzechu, to w medytacjach pojawiali się ludzie, którzy ranili mnie przez lata – koledzy śmiejący się ze mnie w szkole, tata, którego nie było mentalnie w moim życiu. Konkretne sytuacje i ból przeżywany na nowo.
Jezus jednak dał mi towarzysza, który był zarówno konkretny, jak i potrafił po przyjacielsku otworzyć swoje ramiona, gdy potrzebowałam by mnie ktoś mocno przytulił. Nigdy nie czułam się tak mocno zaopiekowana, pod każdym możliwym względem.
Na tych rekolekcjach działy się też cuda. Jednym z nich było odejście lęku przed spowiedzią. Od lat mocno przeżywałam każdą spowiedź, bałam się jej pomimo tego, że miałam dobrych spowiedników, do których czułam ogromne zaufanie. Na tych rekolekcjach nie mogłam się jednak doczekać tego sakramentu i nie mogłam spać z radości! I tak zostało do dziś. A tamta spowiedź, która dotyczyła całego życia (tzw. generalna) była pięknym i mocnym doświadczeniem.
Żyję w codzienności tym, czego uczy św. Ignacy. Mam ogromne szczęście, że mój mąż również karmi się tą duchowością, przeżył już wszystkie Tygodnie Ćwiczeń. Idziemy więc razem dbając nie tylko o magis, ale i o głębokie i świadome rozeznawanie tego, co pojawia się na naszej drodze. Idziemy ramię w ramię, razem ze św. Ignacym, bo ta droga okazała się być czymś, co mocno kształtuje nasze przeżywanie nie tylko wiary, ale i codzienności. A cisza? Jest tym za czym dziś najbardziej tęsknię, ale nie wątpię, że dane mi będzie wrócić jeszcze na rekolekcyjny szlak.
Skomentuj artykuł