Mariusz Zielke: Liberalne media nie walczą z pedofilią, tylko z Kościołem. Dla osób skrzywdzonych to dramat [WYWIAD]
- Chciałem pomóc w walce z pedofilią; to mnie naprawdę przejęło i to postanowiłem zacząć robić. Wtedy się zorientowałem, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi walka z pedofilią. W Polsce liberalne media są skoncentrowane na walce z Kościołem - mówi Mariusz Zielke, dziennikarz śledczy i twórca reportażu "Bagno", w którym ujawnia kulisy jednej z największych afer pedofilskich w Polsce.
Marta Łysek: Zrobiłeś reportaż o wykorzystaniu seksualnym dzieci m.in. z „Tęczowego Music Boxu”, bardzo mocno podkreślając w nim fakt, że liberalne media, czyli twoje media, zignorowały problem wieloletniego, bardzo znanego i ustosunkowanego sprawcy, który skrzywdził przynajmniej kilkadziesiąt osób.
Mariusz Zielke: Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, czy źle. Ale to ostateczne rozstanie z moimi mediami. Tu już nie ma przebacz. Ja bym na miejscu naczelnych po takim skandalu podał się do dymisji. To za poważny temat i za poważna sprawa.
W grudniu 2022 roku znany pianista i kompozytor jazzowy Krzysztof S. usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa o charakterze pedofilskim, które miało miejsce w 2017 roku. Pokazujesz w „Bagnie”, że sprawę zignorowali naczelni największych mediów w Polsce. Wciąż uważasz, że tematu pedofilii i jej krycia bez mediów nie da się u nas skutecznie ruszyć?
Liberalne media skupiają się na walce z Kościołem, nie z pedofilią
- Nie da się. Tylko, że moje media się jak dotąd fokusują nie na walce z samą pedofilią, ale na walce z instytucją. W Polsce liberalne media są skoncentrowane na walce z Kościołem. Tak samo byłoby, gdyby to była walka z trenerami, harcerzami albo samymi mediami - tylko jeden aspekt byłby rozwiązywany, bo problem wykorzystywania seksualnego dzieci zszedłby na dalszy plan, a zostałby ten plan główny, czyli walka z daną instytucją. Tak jest w Polsce i jest to niestety pośrednio wina braci Sekielskich i ich filmu [„Tylko nie mów nikomu” z 2019 roku – przyp. red.]. Przy czym nie twierdzę, że to efekt zamierzony, celowy. Po prostu skutek takiego, a nie innego podejścia do ważnej tematyki społecznej.
Jednak nie od początku byłeś negatywnie nastawiony do tego filmu.
- Nie, bo film braci Sekielskich wywarł na mnie bardzo duży wpływ. I uważam, ze w warstwie dotyczącej pokazania ofiar, w tym wypadku ofiar księży, ten film bardzo dobrze pokazywał, z czym osoby skrzywdzone się mierzą i poruszał serce. Ale w tej drugiej warstwie, czyli w uczciwości w podejściu do problemu, niestety był filmem zmanipulowanym i będę się starał to udowodnić. Zmanipulował również mnie i w pierwszym podejściu do tematu wydawało mi się, że tak to wygląda, jak pokazali bracia Sekielscy. Tylko, że mnie nie obchodził w ogóle Kościół. Chciałem pomóc w walce z pedofilią; to mnie naprawdę przejęło i to postanowiłem zacząć robić.
Wtedy się zorientowałem, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi walka z pedofilią; za to wszystkich obchodzi walka z Kościołem, a ta walka mnie kompletnie nie interesuje. Na początku jednak chciałem odłożyć na bok moją wiedzę i obserwacje, które miałem od środka, bo od środka widziałem, jak działa Artur Nowak, „trzeci brat” braci Sekielskich. On walczy z Kościołem, a nie z pedofilią. I ja to chciałem początkowo ukryć.
Co się zmieniło?
- Ważna była szczególnie rozmowa z jedną z ofiar pedofilii, Agnieszką, która wystąpiła w moim filmie. I ona mnie do tego przekonała. Wcześniej myślałem, że to były tylko dwa przypadki, które pokazuję w filmie: złamanie przez Artura tajemnicy adwokackiej i przykład wzięcia pieniędzy od sprawcy, który skrzywdził Agnieszkę, bez jej wiedzy i zgody. Obydwa przykłady są na absolutnym szczycie złamania przepisów etyki, a w przypadku złamania tajemnicy adwokackiej – także przestępstwem. Zacząłem się zastanawiać: człowiek, który tak postępuje, nie może mieć tylko dwóch takich przestępstw na koncie. Przyjrzałem się i okazało się, że są tego dziesiątki.
Agnieszka mówiła: ty nie możesz tego zostawić! Nie możesz sobie zrobić filmu tylko o problemie, a tego zostawiać z boku, musisz tę sprawę wyjaśnić, bo tu działa człowiek, który zwyczajnie oszukuje ofiary!
"Wypromowano człowieka, który notorycznie oszukuje ofiary pedofilii"
To zarzut, z którym się musisz ostatnio mierzyć: że Twój reportaż nie tylko ujawnia przestępstwo pedofilii, ale uderza w Artura Nowaka.
- Tak musiało być, bo bracia Sekielscy wypromowali człowieka, który notorycznie, seryjnie, nagminnie oszukuje ofiary pedofilii. To jest niebywały skandal! I ja chciałem moje media, media liberalne, które to zrobiły, które wypromowały tego człowieka bezkrytycznie i bez żadnego sprawdzenia, kim jest, te media chciałem zaprosić do stołu i powiedzieć: wszyscy mamy problem. Zobaczcie, co ja mam, jakiej skali jest to problem. Zróbmy to porządnie, przyznajmy się do winy. Wszyscy! Ja też napisałem z tym człowiekiem książkę, którą wydali bracia Sekielscy. [chodzi o powieść sensacyjną „Zło” wydaną w 2019 roku - przyp. red].
Chciałem, żeby moje media wysłuchały, co mam do powiedzenia: te media, które bezkrytycznie robiły krzywdę całej społeczności ofiar pedofilii, całemu społecznemu zagadnieniu. To bracia Sekielscy, TVN, Onet, OKOpress, Krytyka Polityczna, Gazeta Wyborcza, Newsweek. Szedłem do nich powiedzieć: posłuchajcie, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy byśmy znaleźli bardziej „bombowy” temat dziennikarski: człowiek - mecenas, który bezpośrednio zatuszował największą pedofilską aferę w historii Polski i wszyscy ludzie mediów, którzy mu w tym, prawdopodobnie nieświadomie, ale jednak pomogli. Chciałem ich namówić: słuchajcie, trzeba się zmierzyć z ogromnym problemem systemowego krycia pedofilii w naszym środowisku. Zróbmy to. Nie szedłem do nich nagrać ich z ukrycia, chociaż mogłem, bo dopóki nie wiedzieli, że robię materiał, bez problemu by się ze mną spotkali. Mogłem wziąć Artura do samochodu i zawieźć do dziesiątków ofiar, które skrzywdził, i to nagrać – ale chciałem to zrobić uczciwie, profesjonalnie, bez prowokacji. Usłyszałem od nich: „Nie”.
I dalej myślisz, że mediami da się to zrobić?
- Media są na szczęście różne: gdybyśmy mieli tylko te media, o których mówiłem, to temat zostałby przemilczany. Ostatecznie poszedłbym do mediów zagranicznych. Podobna afera, nawet jeszcze większa, była przecież w Wielkiej Brytanii, to była afera Jimmy’ego Savile’a, nagłaśniały ją media, więc sądzę, że zainteresowałoby ich, że w Polsce media systemowo tuszują pedofilię artystów. [Jimmy Savile był brytyjskim dziennikarzem i celebrytą zbierającym miliony na cele charytatywne, krytym przez środowisko, po jego śmierci okazało się, że był pedofilem, nekrofilem i seryjnym gwałcicielem, który skrzywdził setki osób – przyp. red]
Wytoczyłem wojnę i tej wojny nie skończę, bo ktoś uznał: przeczekamy i przemilczymy. Ghandi to mówił: najpierw cię lekceważą, potem cię wyśmiewają, potem z tobą walczą, a potem wygrywasz. To jest dokładnie ten schemat. I tak tu będzie.
Nie rozmawiamy o tym, skąd się bierze wykorzystywanie seksualne dzieci
A co z faktem, że większość mediów interesuje się niemal wyłącznie przypadkami pedofilii w Kościele? Po obejrzeniu „Bagna” z ciekawości sprawdziłam, ile „niekościelnych” materiałów własnych ukazało się w Onecie w ostatnim roku. Na 44 materiały własne Onetu na temat pedofilii tylko cztery dotyczyły spraw nie związanych z Kościołem. Żaden z nich nie był dziennikarskim śledztwem, a przecież tylko w ostatnim półroczu mieliśmy w Polsce między innymi dwie głośniejsze „świeckie” sprawy pedofilskie. Na ich temat znalazłam tylko wzmianki podane za agencjami prasowymi albo w ogóle nie było o tym żadnej informacji. W innych mediach też widzę potężną dysproporcję: w każdym tygodniu pojawiają się informacje o kolejnych prawdziwych lub domniemanych skandalach z udziałem księży, natomiast aferami z udziałem trenerów, polityków czy działaczy społecznych spoza Kościoła większość mediów się nie interesuje, bo to nie jest „kościelny” temat. To jest celowa dysproporcja, celowo produkowana, nie oddająca rzeczywistości…
- Robiąc „Bagno”, zapraszałem do skontaktowania się ze mną wszystkie ofiary, także ofiary księży. Zgłosiła się do mnie tylko jedna ofiara księdza i kilkaset ofiar innych sprawców. Łącznie spraw jest trzydzieści, a druga część filmu powstaje o sześciu innych sprawach. Ale w tych trzydziestu jest tylko jedna sprawa księdza. Dotknęłaś bardzo istotnej rzeczy: nie rozmawiamy w mediach o istocie problemu, o tym, skąd się bierze wykorzystywanie seksualne dzieci, co można zrobić, żeby poprawić sytuację ofiar i sytuację prawną, usprawnić ściganie przestępców. I nie rozmawiamy o tym, co zrobić, żeby społeczeństwo przestało źle traktować ofiary.
To jeden z tematów tabu: osobom skrzywdzonym bardzo często nikt nie wierzy.
- Mamy do czynienia z ogromnym dramatem. Prawie wszystkie ofiary pedofilii są odrzucane przez rodziny i społeczności lokalne. Musimy o tym rozmawiać, to jest ważny problem społeczny. I to jest okropna niesprawiedliwość, kiedy osoby, które nie ponoszą żadnej winy za to, że zostały skrzywdzone, ponoszą wszystkie konsekwencje! To jest dramat.
Jestem pewien, że media katolickie się do tego na pewnym etapie włączą – wy jesteście bardzo potrzebni, bo docieracie do tych ludzi, którzy wierzą i chcą robić dobro. Kościół jest teraz w ogromnej defensywie, a naprawdę ma wszystkie karty, żeby pokazać, że jest inny. Bo naprawdę dużo zrobił: jest Fundacja Świętego Józefa, wiele osób, które się tym zajmują, naprawdę można zmienić podejście! Kościół pokazuje, że osoby skrzywdzone, w waszym środowisku przeważnie przez księży, zasługują na to, żeby ich wysłuchać. Nie są cwaniakami, którzy rąbią Kościół na kasę.
Zaczął się wyścig o odszkodowania, który czyni ofiarom pedofilii ogromną krzywdę
Niechęć względem osób skrzywdzonych bierze się z podejrzeń, że po prostu chcą pieniędzy?
- Tak. Teraz to się stała maszynka do robienia pieniędzy: wyścig, kto wyciągnie większe odszkodowanie. I to czyni ofiarom pedofilii ogromną krzywdę, bo społeczeństwo się odwraca od skrzywdzonych osób. Za chwilę pojawi się mnóstwo fałszywych oskarżeń, tak jak wcześniej w przypadkach oskarżania o pedofilię mężczyzn, z którymi matki ich dzieci chciały się rozwieść, a oskarżenia były po to, żeby łatwiej uzyskać rozwód, alimenty i wyłączną opiekę nad dziećmi. Skończy się tym, że prawdziwe ofiary pedofilii nie będą się do nikogo zgłaszać. Znowu będzie dwadzieścia lat przerwy, wszystko ucichnie, nikt się nie będzie zajmował tematem i dzieciaki, które dziś są zagrożone, wyjdą za dwadzieścia, trzydzieści lat i powiedzą: wtedy nie chciano nas słuchać, bo wszyscy myśleli, że to tylko o pieniądze chodzi. A to nie było tak.
Mówiłeś też o mężczyźnie, który opowiadał ci, że pedofilem okazał się jego ukochany wujek.
- Wiele osób, które mi pomagało, to są skrzywdzeni, którzy nie chcą o tym mówić. To są czasem bardzo znane osoby, tak samo jest w sprawie Krzysztofa S. Skundlone media chciałyby wiedzieć, kto jest ofiarą, poznać nazwiska. Ale mnie nie zależy na sławie i na promowaniu się cudzymi nazwiskami, nie mam parcia na szkło i nie ujawniam nazwisk osób skrzywdzonych.
Trzeba sprawdzić każdego, kto mógłby dalej krzywdzić dzieci
W podkaście u Tomasza Terlikowskiego podkreślałeś, że jednym z twoich celów jest zmiana prawa, by nie było przedawnienia w przypadku pedofilii. I że sprawa znanego muzyka jazzowego bardzo dobrze to pokazuje: przedawniło się i człowiek, na którego winę są twarde dowody, odchodzi wolny. Myślisz, że taka zmiana prawa jest możliwa?
- Myślę, że jest to bardzo możliwe! Zresztą tu chodzi też o coś innego: wcale nie trzeba wielkich zmian prawa, trzeba tylko wytłumaczyć prokuratorom, że w momencie doniesienia o przestępstwie sprzed lat, jeśli to doniesienie jest wiarygodne, nie powinni traktować go tylko jak informacji o przestępstwie i badać tylko sprawy kobiety czy mężczyzny, którzy je zgłosili. Powinni to też traktować jako informację dla służb, że jest pedofil, który może dalej krzywdzić dzieci. I wtedy zrobić przeszukanie, sprawdzenie, czy on w internecie nie hula, zrobić sprawę dowodową, żeby sprawdzić, czy ten człowiek później nie popełniał przestępstw. To nawet nie wymaga zmiany prawa, tylko zmiany w procedurach prokuratury.
Tak jest w przypadku Krzysztofa S. Są dowody, nagrania, duże prawdopodobieństwo, ze ten człowiek dalej jest niebezpieczny. Jestem przekonany, że znaleziono by dowody winy sprawcy, ale prokuratura prawdopodobnie bała się, co jeszcze może znaleźć u tego człowieka.
Mówisz w swoim reportażu, że nie było nawet przeszukania w jego domu.
- A może gdyby prokuratura to sprawdziła, to by się okazało, że to nie jest jeden pedofil, tylko dziesięciu, że to ludzie z establishmentu. Co prawda były różne sensacyjne doniesienia, że ten człowiek był w siatce pedofilskiej, której członkowie wymieniali się ofiarami. To się nie potwierdziło, nie mam na to dowodów i uważam, że są to tylko próby odciągnięcia uwagi od sedna sprawy, ale pewności nie mam. Tylko służby to mogą ustalić. Ja nie mam ich możliwości i uprawnień.
Komisja ds. pedofilii jest pozbawiona władzy. To bardzo źle
Co zrobiła państwowa komisja do spraw pedofilii, gdy po raz pierwszy opisałeś sprawę Krzysztofa S.?
- Nic nie zrobiła.
Nie miałeś z ich strony żadnego kontaktu, żadnej próby?
- Wysłałem do komisji dwie albo trzy inne sprawy. Wiem też, że komisja się zainteresowała sprawą Krzysztofa S. bo gdy przeglądałem akta w prokuraturze, zauważyłem, że były jakieś interwencje i pytania z komisji, co się w tej sprawie dzieje. Natomiast tej sprawy nie wysyłałem, nie będąc pewny, jak ta komisja działa, czy można jej ufać, czy nie narażę osób, które mi zaufały, na to, żeby się ścierały z kolejną biurokracją, która nic nie może. Na razie ta komisja jest bezwładna, bez żadnej mocy politycznej. Jak ostatnio Błażej Kmieciak zorganizował konferencję z apelem do polityków, że to jest bezprawne, żeby zostawiać komisję bez władzy i że to jest łamanie ustawy, to przyszła jedna dziennikarka, żeby go wysłuchać, i to wyglądało fatalnie. Sam pan Błażej wydaje się bardzo porządnym człowiekiem, zresztą sam mówił o tym, że przeszedł załamanie z powodu tego, z czym się mierzy, ale jego ostatnie wypowiedzi są dla mnie zastanawiające.
Dlaczego?
- Bo Błażej Kmieciak wypowiada się bardzo stonowanie, jakby ze wszystkimi chciał dobrze żyć. Ktoś napisał, że mój reportaż jest stronniczy. Pan Kmieciak powiedział wtedy, że o jakości materiału się nie wypowiada, ale ważne jest, żeby słuchać ofiar. No nie! Jeśli uważa, że coś źle zrobiłem, niech to powie. A on nic nie mówi, bo nie chce się narazić mediom. Osoba, która się nie chce narazić mediom, nie zrobi nic dobrego. Ja naprawdę nie chciałbym z nim walczyć, bo wydaje mi się, że to jest porządny człowiek, ale chyba go to przerosło.
"Byłem już przekonany, że poniosłem porażkę"
Zapytam wprost: co takiego się stało, że zająłeś się tym tematem? Byłeś przecież ghostwriterem, dziennikarstwo śledcze dawno temu odłożyłeś na półkę. Wróciłeś tylko po to, żeby zająć się tematem, który jest tematem tabu, totalnie niepopularnym, w dodatku będąc dziennikarzem śledczym bez wsparcia redakcji, działającym w oparciu o własny budżet i zrzutki od ludzi. To niemal niemożliwe, żeby w takich warunkach prowadzić skuteczne dziennikarskie śledztwo. Co cię skłoniło do tego, żeby się tym zająć?
- Po pierwsze potwierdzam, że to jest prawie niemożliwe i naprawdę prawie mi się nie udało. Byłem już przekonany, że poniosłem porażkę i popełniłem błąd, zajmując się tym tematem, bo zostałem bez pieniędzy, bez pracy, bez książek i bez wydawnictw i zastanawiałem się poważnie nad wyjazdem z Polski i zmianą zawodu. Liczyłem się z tym, że za chwilę wszyscy powiedzą: to ktoś, kto obiecał, że zrobi film i pomoże ofiarom, ale jest ostatnim draniem i nic nie zrobił. Było bardzo blisko.
Od czego się zaczęło? Właściwie to od tego, że dwadzieścia lat temu miałem styczność z osobą skrzywdzoną, ale nie zauważyłem tego. Zorientowałem się dopiero po przeczytaniu wiadomości od Artura Nowaka, który zdradzając tajemnicę adwokacką, wysłał mi jako ghostwriterowi intymne zeznania jednej z kobiet, której jako prawnik miał pomagać. Przeczytawszy te wyznania, zorientowałem się, że ja z dokładnie takim przypadkiem miałem do czynienia dwadzieścia lat temu i właśnie przez ten problem, problem pedofilii, mój dobry znajomy popełnił samobójstwo. Skrzywdzona została jego dziewczyna, stracił życie w powodu tego problemu. Gdy wpisałem nazwisko tej osoby w internecie, wyskoczył mi „Tęczowy Music Box”. I to jest pośrednia przyczyna, dla której ja tego tematu nie zostawiłem. Tyle, że wciąż nie rozumiałem problemu. Nie rozumiałem, z czym tak naprawdę mam do czynienia i dlaczego tym się trzeba zająć. Planowałem, że napiszę o tym jeden rozdział w kolejnej książce i ktoś, kto zobaczy ten temat i będzie chciał, się tym zajmie.
W podjęciu zupełnie innej decyzji pomógł Ci film braci Sekielskich, ale oni nie chcieli się zająć tym tematem.
- Tak, dopiero jak obejrzałem „Tylko nie mów nikomu”, to mnie to ruszyło. I powiedziałem sobie: nie, ja tego nie mogę zostawić. Nie może być tak, że tylko napiszę jakiś rozdział w książce i może ktoś się tym zajmie. Więc zacząłem się tym sam zajmować. Starałem się dostać do Tomka Sekielskiego, dać mu informacje, które miałem, żeby on sam to zrobił. Byłem przekonany, że po filmie, który odniósł taki sukces, to po prostu będzie tylko kolejny krok, żeby pokazać ten temat i to, że nie interesuje nas tylko Kościół, że dalej robimy dobrą robotę dla ofiar.
"Nikt nic nie robił. Wtedy dopadła mnie wściekłość"
Jak do tego podszedł Tomasz Sekielski?
- Skontaktowałem się z Anią, żoną Tomka. Powiedziała, że Tomek jest tak obciążony, że sobie z tym wszystkim nie daje rady i że ja też nie powinienem się tym zajmować, bo to mnie wykończy. Mówiłem, że nie mogę tego tak zostawić, że muszę dać Tomkowi szansę, żeby to zrobił. Przekazałem, o kogo chodzi, że są trzy ofiary, że mam ich wyznania, że wszystko dostanie na tacy z tematem, tylko musi wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności. Ania powiedziała, że dobrze - a potem oboje przestali odbierać ode mnie telefon. Nie miałem do Tomka pretensji, pomyślałem sobie: może jest tak obciążony, że byłoby niestosownością, gdybym na to naciskał.
Więc zacząłem to robić po swojemu. Najpierw udałem się do osób znanych, bo uznałem, że ktoś z nazwiskiem dobrze rozpęta to piekło. Poszedłem do dwóch reżyserów – obaj mi odmówili. Potem zgłosił się do mnie Daniel Flis, dziennikarz z OKOpress, który się zajmuje rzekomo wykorzystaniem seksualnym dzieci, ale tylko w Kościele. Dałem mu ten temat, zaczęliśmy korespondować, mam całą tę korespondencję. On był ogromnie zainteresowany, chciał to zrobić, a potem nagle urwał kontakt i napisał, ze ma za mało danych, że nic nie zrobi. Fatalnie to wyglądało. Kolejni dziennikarze mówili mi wprost, że nie będą się pakować w ten temat. Wysłałem w końcu oficjalne zawiadomienie do redakcji „Faktu” i „Superekspressu” – ale te redakcje też nic nie zrobiły. I wtedy mnie dopadła wściekłość. Powiedziałem sobie: nie, tak nie może być, wracam do dziennikarstwa i robię ten temat. I od tego momentu już mnie nie interesuje, czy ktoś chce, czy nie chce. Chciałem zrobić to dobrze i myślę, że zrobiłem dobrze.
Podobno masz jeszcze 100 godzin nagrań. Co z tym będzie?
- Montujemy kolejną część. Na razie tyle, na ile pozwalają nam pieniądze.
A nie boisz się, że cię ten temat skończy? Albo twoje liberalne media cię wykończą?
- Wiesz, ja jestem bardzo uporządkowanym, szczęśliwym człowiekiem, który po bardzo trudnym dzieciństwie spełnia swoje marzenia. Robię książki, mam swoje życie, mogę robić, co chcę, nikt nade mną nie stoi i nic mi nie może kazać. Mam bardzo szczęśliwe życie, w którym mogę decydować o sobie. Nie boję się niczego, bo szczęście daje mi to poczucie pewności, ze może się skończyć tylko dobrze. Zresztą czego mam się bać? Śmierci? Śmierć jest częścią życia, jeśli wierzymy, że coś po śmierci istnieje, bez względu na to, w co wierzymy, to nie może się to skończyć źle. Jeśli będziesz dobrym człowiekiem, będziesz to dobro miał! Okażesz się potrzebną, a nie zbędną częścią wszechświata.
Teraz będą walczyć, będą szukać, kto mi bezinteresownie pomógł, będą się starali uderzyć tych wspaniałych ludzi, szukać na nich haków. Ale ja wiem, że dobro wraca. Dlatego jestem pełen spokoju i pewności siebie, że robię coś dobrego, że wygram, że nie ma szans, żebym przegrał. I tak będzie. Chociaż jak to zacytujesz dokładnie, to kto wie, czy nie zrobią ze mnie czubka (śmiech). Ale możesz publikować, śmiało. Nie mam żadnej wpadki, wszystkie procesy wygrałem, wszystkie afery, które nagłaśniałem, się potwierdziły. Mam żonę i dzieci, nie zdradzam żony, nie oglądam pornografii, teraz nawet nie piję alkoholu. Parafrazując: szukajcie, ale nie znajdziecie! Od wielu lat staram się, żeby moja praca była w czynie społecznym, dla ludzi. To mi przynosi ogromną satysfakcję. Nie robię tego ani dla pieniędzy, ani dla sławy, robię to po prostu dla dobra.
---
Mariusz Zielke - dziennikarz śledczy, pisarz, ghostwriter. Obecnie niezależny dziennikarz, wcześniej związany w "Pulsem Biznesu". w 2005 otrzymał nagrodę Grand Press w kategorii "dziennikarstwo śledcze". W 2009 r. założył Niezależną Gazetę Internetową. Jest autorem powieści kryminalnych i thrillerów politycznych. W 2019 roku ujawnił, że czołowy polski jazzman Krzysztof S. twórca m.in "Tęczowego Music Boxu", wykorzystywał seksualnie dzieci, z którymi pracował. w czerwcu 2023 opublikował reportaż "Bagno", poświęcony ukrywaniu pedofilii w środowiskach artystycznych przez największe media.
Skomentuj artykuł