Marek Kamiński: "Kontemplacja" Franza Jalicsa SJ towarzyszyła mi codziennie
"Gdy byłem u karmelitanek niedaleko Irkucka, w zakonie o ścisłej regule, okazało się, że siostra przełożona też czytała tę książkę. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, nawiązaliśmy więź" - wspomina znany podróżnik w książce podsumowującej jego ostatnią wyprawę.
Joanna Podsadecka: 20 marca 2018 roku w warszawskim Wrzeniu Świata odbyła się konferencja prasowa poświęcona No Trace Expedition. Takie spotkania przed startem miały też miejsce 22 maja w Zakopanem, 24 maja w Warszawie, 28 maja w Gdańsku. Potem jeszcze w Kaliningradzie, skąd kilka lat temu wyruszyłeś do Santiago de Compostela.
Marek Kamiński: Już w Kaliningradzie zaczęły się problemy. Okazało się, że nie mogę naładować samochodu na stacji, bo nie mam karty.
Jakiej karty?
Takiej do ładowarek na stacjach. Teraz pracuje się nad ujednoliceniem systemu, a poza tym pojawiła się możliwość zdobycia karty przez Internet, ale gdy jechałem do Japonii, niemal w każdym państwie obowiązywał inny standard. W Estonii karta estońska, w Rosji rosyjska i tak dalej. To tak jakby działała na stacjach Orlenu, a Lotosu już nie.
Koniec końców w Kaliningradzie wylądowałem na plebanii u znajomego księdza Jurka i tam naładowałem samochód. Miałem przenośną ładowarkę, potrzebny był więc tylko kontakt.
Tego samego dnia wygłosiłem wykład na temat idei „no trace” na Bałtyckim Uniwersytecie Federalnym imienia Immanuela Kanta – podobnie jak kilka lat wcześniej, gdy ruszałem na szlak świętego Jakuba spod grobu Kanta. Potem było spotkanie z mediami. Bardzo szybko opuściłem Kaliningrad, następnego dnia byłem już na Litwie. Na Łotwie miałem spotkanie z dziennikarzami i odwiedziłem konstruktora, który przygotowuje samochody Formuły E. To elektryczne pojazdy, które potrafią bić rekordy prędkości. Później wydarzyło się coś zaskakującego. Okazało się, że wywiad, którego udzieliłem w Kaliningradzie, obejrzeli ludzie z rosyjskiego koncernu planującego rozwój sieci ładowania samochodów elektrycznych i chcieli ze mną porozmawiać. Podczas spotkania podarowali mi kartę numer dwa (pierwszą dostał prezydent Putin), z której mogłem korzystać na już istniejących stacjach. Chcieli, by informacje o mojej podróży się rozniosły i uświadamiały Rosjanom, że samochody elektryczne to nie jest mrzonka. Skoro facet jedzie takim autem do Japonii, to sprawa wygląda poważnie. Ci ludzie wciąż do mnie piszą, zapraszają na wykłady. Nazywają mnie bohaterem, bo jako pierwszy człowiek na świecie przejechałem samochodem elektrycznym całą Rosję. Dla nich jest to potwierdzenie, że to, co robią, ma sens.
Jechałem szlakiem Fiodora Dostojewskiego, chyba najbardziej cenionego na świecie rosyjskiego pisarza. Odwiedzałem domy, w których mieszkał. Kiedy w 1849 roku Dostojewski został skazany za nawoływanie do reform na karę śmierci, zamienioną potem, gdy już stał przed plutonem egzekucyjnym, na cztery lata katorgi, osadzono go w twierdzy w Omsku. Tam też byłem. Przechodziłem przez bramę, którą wychodził na roboty.
Znów zastanawiałem się nad twórczością Dostojewskiego. Wiele razy czytałem jego książki. W drodze przez Rosję wróciłem do "Idioty" i odczytałem go na nowo. Miałem wrażenie, że wciąż spotykam opisany tam rosyjski sposób myślenia. Tak jakbym miał w ręku książkę o współczesnej Rosji. Sądzę, że gdybym czytał dobrą powieść o XIX-wiecznej Polsce, to czułbym podobnie. Ale to musiałby być autor klasy Dostojewskiego, a wielu takich nie ma.
W czasie kolejnego ładowania samochodu myślałem o tym, jak bardzo potrzebuję obcowania z kulturą. Wkrótce potem znalazłem się w domu, w którym Marina Cwietajewa, jedna z najważniejszych rosyjskich poetek XX wieku, popełniła samobójstwo. W tym budynku w Jełabudze gościli też Borys Pasternak i Władimir Wysocki. Dziś znajduje się w nim muzeum Cwietajewej. Poetka spędziła tam kilka ostatnich dni życia. Jej męża rozstrzelano, a córkę skazano na zesłanie za szpiegostwo i angażowanie się w działalność organizacji emigracyjnych. Te wydarzenia i poczucie bezsilności sprawiły, że w 1941 roku Cwietajewa odebrała sobie życie. Specjalnie dla mnie otworzono po godzinach jej drewniany dom. Usiadłem na łóżku, popatrzyłem w lustro. Po wyjściu stamtąd czytałem jej listy. Napisała taki niezwykły wiersz "Do Ciebie – za sto lat". Miałem wrażenie, że jest skierowany do mnie, bo byłem tam wiele lat po jej śmierci. Zupełnie jakby wiedziała o tej wizycie. To niesamowite, że poeta, artysta może tak dotknąć przyszłości. Zatrzymałem się akurat w tej miejscowości, choć mogłem przecież przystanąć gdziekolwiek. Wystarczyło, żebym pojechał jeszcze kilka kilometrów i już bym tego nie przeżył.
Fragment wiersza "Do Ciebie – za sto lat" w tłumaczeniu Roberta Stillera brzmi tak:
Do ciebie, co w sto lat urodzony zostaniesz
Po tym, jak ducha wytchnę w ciszę,
Aż z głębi, z wnętrza, jak na śmierć skazaniec,
Ja własną ręką piszę:
- Miły! Nie szukaj mnie! Pozmieniały się mody
Już i ze starców nikt mnie nie pamięta.
- Usta nie sięgną! - Oto przez letejskie wody
Para mych rąk wyciągnięta.
Widzę twe oczy, dwa rozgorzałe ogniska,
W grób świecą mi, w piekło zatraty,
I tę, co ręką nie drgnie, widzą z bliska,
Umarłą przed stu laty.
Czyli znów poezja towarzyszyła ci w drodze. Jak podczas wcześniejszych wypraw.
Tak. W poezji jest siła!
Herbert mówił, że poezja „to stare słowa ułożone tak, żeby przyniosły nowe sensy i nowe znaczenia”.
Ładnie. To zdanie idealnie pasuje do sytuacji w Jełabudze.
Co czytałeś poza Dostojewskim i Cwietajewą?
Między innymi świetną biografię Putina "Wowa, Wołodia, Władimir" Krystyny Kurczab-Redlich. Choć na pierwszym miejscu powinienem wymienić "Kontemplację" Franza Jalicsa SJ. Ta książka towarzyszyła mi codziennie, medytowałem według zaleceń w niej zawartych. Zaczynałem od niej dzień.
Gdy byłem u karmelitanek niedaleko Irkucka, w zakonie o ścisłej regule, okazało się, że siostra przełożona też czytała tę książkę. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, nawiązaliśmy więź.
Co w tej książce jest takiego wyjątkowego?
Zawiera proste wskazówki, które dają światło, pomagają medytować. A nie ma wielu dobrych książek o medytacji. Medytacja polega głównie na niemyśleniu, bardzo trudno osiągnąć taki stan. W książce znajdują się rozmowy mistrza z osobami medytującymi. Pojawiają się wątpliwości typowe tak naprawdę dla każdego człowieka, które mistrz próbuje rozwiać. Kiedy robisz błędy i ktoś cię poprawi, to wiesz, co niedostatecznie zrozumiałaś, przyswoiłaś. Czytając o błędach innych, próbowałem wyciągnąć z nich lekcje.
Franz Jalics to jezuita pochodzący z Węgier. Przez jakiś czas wykładał w Chile i Argentynie, pomagał też w slumsach. W 1976 roku wraz z jeszcze jednym zakonnikiem został porwany przez „szwadrony śmierci” działające na zlecenie junty wojskowej. Byli torturowani. Po ich uwolnieniu zarzucano ówczesnemu prowincjałowi argentyńskiego zgromadzenia jezuitów Jorgemu Mariowi Bergogliowi, dziś papieżowi Franciszkowi, że przyczynił się do porwania. Jalics oświadczył jednak, że prowincjał go nie zadenuncjował.
W drodze do Japonii miałem ze sobą jeszcze Pismo Święte, trzy książki świętej Teresy z Ávili: "Twierdzę wewnętrzną", "Księgę fundacji" i "Księgę życia", "Po Syberii" znanego brytyjskiego dziennikarza Colina Thubrona (prowadziłem kiedyś z nim spotkanie), "Podróże po Syberii" Iana Fraziera, "Życie pewnego szaleńca" i inne opowiadania Ryūnosuke Akutagawy, "Listy" Marka Hłaski, "O Chinach" Henry’ego Kissingera, biografię Maksymiliana Kolbego i jakąś książkę o Stalinie. Wziąłem też Amundsena i świetnego "Proroka" Khalila Gibrana.
Marcin Wicha w książce "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" pisze: "Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie". Ta obserwacja jest ci bliska?
Sięgając po książki, chcę się dowiedzieć czegoś o świecie, o ludziach, o innych perspektywach. Gdy coś pisałem, zależało mi, by pokazać człowieka, jakim byłem. Nie takiego, którym chciałbym być. Jestem tym, kim chciałem być. Zrobiłem, co mogłem. Może inni potrafią lepiej, nie przeczę, ale ja żyję na swoją miarę.
Fragment pochodzi z książki: "Bądź zmianą"
Skomentuj artykuł